Amerykański gwóźdź do trumny liberalizmu gospodarczego?
Problem z programem liberalnej formacji w Polsce polega na tym, że został on już wcielony w życie. Tyle że wykreowana rzeczywistość nie dla każdego okazała się łaskawa.
Kapitalizm na rozdrożu
Nadwiślańscy liberałowie znaleźli się w potrzasku. Nowy przywódca PO jest daleki od naruszania prymatu własności prywatnej, będzie się troszczył o ludzi, ale tych, którzy zarabiają na programy socjalne, ominie długim łukiem kwestię progresji podatkowej. Ale to właśnie liberalizm gospodarczy, z jego ideałem przedsiębiorczości, wolnego rynku i tycim państwem odpowiada i za półperyferyjny status polskiej gospodarki, i za systemowy kryzys kapitalizmu. W Polsce dogmaty liberałów przybrały postać tzw. transformacji ustrojowej, wdrożonej pod przywództwem L. Balcerowicza – kataryniarza ortodoksji i pogromcy inflacji. W następstwie polskie społeczeństwo powróciło do tysiącletniej normalności tj. statusu półperyferii. Teraz jest montownią produktów finalnych na zagranicznych technologiach eksportowanych jako ‚’polskie”, krainą taniej pracy i dużego rynku zbytu dla zagranicy. Ursus zastąpiło Factory. Natomiast w skali globalnej neoliberalny, wyczynowy kapitalizm wdrożony przez państwo amerykańskie stanął na rozdrożu. Model biznesu napędzanego obłędem zysku dewastuje Ziemię. Ma coraz więcej plusów ujemnych. Protest społeczny będący następstwem eksplozji nierówności i niestabilności pracy, traktowanej jak każdy inny towar, zagraża nawet demokracji.
Trwa debata nad wariantem ustrojowym lepiej dostosowanym do limitów przyrodniczych i społecznych. Zainicjowała ją książka Thomasa Pikette`go „Kapitalizm XXI wieku”. Francuski ekonomista twierdzi, że stopa zwrotu z kapitału (lokat, akcji czy dywidend) jest wyższa niż tempo wzrostu gospodarczego. W rezultacie narastają dysproporcje w podziale dochodów, później majątków. Na poziomie światowym w r. 2010 promil najbogatszych posiadał 20 proc. całości majątku, 1 proc. około połowy światowego bogactwa (wówczas było to 45 mln posiadających przeciętnie majątek rzędu 3 mln euro, czyli piędziesięciokrotność średniego majątku), a grono 10 proc. krezusów rozporządzało wielkością zawartą między 80 a 90 proc. całości majątku. W tej sytuacji dolna połowa ludzkości musi się zadowoli mniej niż 5 proc. całości (s.540). Co gorsza, duże dysproporcje występują także między regionami świata: 80 proc. globalnej nierówności dochodu wyjaśnia kraj, a nie klasa (B. Milanović). Piketty postuluje powrót do progresji podatkowej, odbudowę przeciwwagi klas pracowniczych wobec kapitału, społeczną kontrolę nad władzą wielkich korporacji oraz, podobnie jak Mariana Mazzucato, udział społeczeństwa w zyskach osiąganych przez korporacje dzięki innowacjom powstałym w sektorze publicznym.
Wyczynowy kapitalizm
Wielkim hamulcowym kolejnej rekonfiguracji kapitalizmu jest państwo amerykańskie. Wespół w zespół politycy amerykańscy, ekonomiści katedralni i bankowi, przy wtórze medialnych trąb, wdrożyli dewastujący przyrodę i pracę model kapitalizmu. Recepturę przygotowaną przez neoklasycznych ekonomistów wdrażali sukcesywnie kolejni prezydenci: odejście w r. 1971 od systemu Bretton Woods, w konsekwencji utrata kontroli nad przepływem kapitału (R. Nixon), reformy podatkowe (R. Reagan), zniesienie ustawy Glassa-Steagalla, która oddzielała bankowość handlową od inwestycyjnej (B. Clinton). Itd. Społeczeństwo amerykańskie stało się swoistym laboratorium przedsiębiorczości i wolnego rynku, empiryczną demonstracją doktryny liberalizmu gospodarczego, aktualnym przesłaniem Manifest Destiny: „życiodajnego światła prawdy” dla błądzących narodów. Wystarczy więc przyjrzeć się mu bliżej, by dojrzeć kres drogi, którą od 4. dekad kroczą liberałowie obsługujący ideologicznie i politycznie System.
Współcześni Fordowie nie budują fabryk. Dziś taśma produkcyjna okrąża glob, kontener zastąpił taśmowy przenośnik, tylko rola systemu dystrybucji jest jeszcze większa (vide Amazon). W zglobalizowanej gospodarce dominują bowiem wielkie firmy – wydmuszki. W centrali ulokowany jest sztab zarządzający i wydziały odpowiedzialne za prace badawczo-rozwojowe. Centrala tylko koordynuje oplatającą glob sieć dostawców i podwykonawców. Powstaje łańcuch produkcji, którego pierwsze ogniwo mieści się na chińskim wybrzeżu czy w Europie Centralnej. Dotyczy to produktów, które są co prawda cudem techniki jak iPhone, ale ich montażu, z części wytworzonych osobno, dokonują coraz szybciej zręczne ręce przeszkolonych mieszkańców prowincji. Fabryki czy raczej montownie, w których powstają gadżety społeczeństwa informacyjnego, są własnością lokalnych producentów, lecz ich marża jest niewielka. Do powstania takich łańcuchów produkcji i usług, konieczne były komputery, sieć telekomunikacyjna, nowoczesna logistyka, zwłaszcza konteneryzacja transportu i poszerzenie dostępu do wykwalifikowanej, a przy tym taniej, siły roboczej. System ten nadzorują jednostronne agencje wielostronne (MFW, WTO, OECD), kierowane z tylnego siedzenia przez amerykański Departament Skarbu (J. Sachs, J. Stiglitz). W ostateczności wspiera ich operator drona albo pilot F-16.
Przewagę konkurencyjną w tym Systemie daje opanowanie możliwie dużego rynku zbytu. Dlatego stają w szranki potężne globalne firmy. Powstają oligopole jak amerykańska GAFA czy chiński BATX (Baidu, Alibaba, Tencent, Xiaomi). Sprzęga się tutaj potęga własności intelektualnej patentów z zasobami finansowymi. Dzięki rencie innowacyjności, dużym obrotom, wysokim marżom, pozycji rynkowej „wiodąca” firma ma duże rezerwy płynności, ma też łatwy dostęp do kredytów bankowych, przejmuje dużą część nadwyżki wytwarzanej w globalnej gospodarce. W cenie produktu takiej firmy aż 75 proc. stanowią „aktywa niematerialne”: opłata za badania, patent, projekt, strategię marketingową, itd. Zadania te wykonuje tzw. klasa średnia, specjaliści. W ochronie własności intelektualnej państwo nie może być zawodne. To istota tzw. gospodarki opartej na wiedzy. Dzięki dominacji na rynku firma wykupuje start-upy, dokonuje fuzji i przejęć konkurentów. Wartość fuzji i przejęć na świecie przekroczyła przed kryzysem 2008 r. 4,38 bln dolarów. Na kontroli i koordynacji produkcji, a także obrotu towarami wysokiej techniki (z kilkoma wyjątkami przemysłu wydobywczego czy zbrojeniowego) polega obecnie koncentracja kapitału. Potwierdza swoją trafność charakterystyka kapitalizmu jako wielopiętrowej konstrukcji, w której toczy się „stała gra inwestowania” (F. Braudel). Na dolnych piętrach mamy głównie rodzinne bieda-biznesy w produkcji rolnej, usługach, deweloperce, w produkcji okien. Właśnie prowadzący minifirmy w liczbie ponad 2 mln. Janusze biznesu są obiektem adoracji liberałów. Górny rejestr natomiast obejmuje coraz dłuższe przestrzennie łańcuchy produkcji i wymiany, tworzone przez wielkie korporacje. Wdrażają one innowacyjne produkty oparte na osiągnięciach nauk przyrodniczych i technicznych. Przychody 500 największych megakorporacji zbliżają się do 40 proc. światowego PKB. Blisko zatem do zdobycia pakietu kontrolnego nad światową gospodarką, w konsekwencji nad państwami, finansowanymi przez nie uczelniami i przyszłością cywilizacji.
Neoliberalny Lewiatan podporządkował też naukę potrzebom korporacji. Najpierw wprowadził na uczelniach menedżerskie zarządzanie zgodnie z ideałem nadzorującego państwa, by wymuszać przejrzystość, rozliczalność, efektywność. Słowem, value for money. Stąd duża rola socjotechniki audytu i praktyk pomiaru pracy akademickiej. Krajowe biurokracje zarządzające nauką i szkolnictwem wyższym (w Polsce reforma min. Gowina) zmierzają do tego, by ukierunkować badaczy i uniwersytety na tworzenie wiedzy, którą da się utowarowić czy sprywatyzować, choć na wyższych piętrach obiegu idei i innowacji. Zarazem ci sami, którzy z brzytwą obcinają wszelkie funkcje socjalne państwa i jego regulacyjną rolę wobec gospodarki, na potęgę wciskają je, by komenderowało badaniami i edukacją. Przedsiębiorczość ma być wolna, natomiast wolność nauki to jakaś fanaberia i pasożytnictwo. Oczywiście paradoks jest pozorny: nauka ma przynosić zyski, jeśli nie z samych badań i wdrożeń, to chociaż z obrotu informacją naukową i z wyzysku uczonych jako autorów publikacji. W rezultacie stworzony w USA model badawczego uniwersytetu umożliwia przechwytywanie przez korporacje wiedzy finansowanej ze środków publicznych.
Amerykańskie laboratorium
Dla nadwiślańskich liberałów społeczeństwo amerykańskie ucieleśniło ich marzenia o wolności gospodarczej, kreatywnej przedsiębiorczości a la Jobs, Musk czy Bezos, o ograniczeniu zadań państwa jako reprezentanta racjonalności ogólnospołecznej. To dla nich społeczeństwo-matka. Już nie Roma causa, lecz laureaci tzw. ekonomicznego nobla, a trójnóg stoi na dziedzińcu tej czy innej uczelni Ivy League. Amerykański styl życia stał się soft-power: „kulturową bronią masowego rażenia” (A. Szahaj). Amerykanie tworzą światową popkulturę, dominują militarnie, słabną gospodarczo. Narastająca hegemonia kulturowa USA idzie w parze z erozją potęgi gospodarczej i cywilizacyjnym krachem tego modelu społeczeństwa. Po raz kolejny w dziejach potwierdza się dialektyka dekadencji: przed upadkiem rozkwit wzorców agonalnych.
Dzięki potędze militarnej i soft power hegemonii kulturowej strzegą panującego ładu światowego. Zapewnia on władzę korporacjom: ich zarządcom, właścicielom, udziałowcom, posiadaczom kapitału akcyjnego, obsługującym ich specjalistom z dziedziny finansów, prawa, marketingu i reklamy. Jest to władza nad przyrodą, pracą i życiem ludzkim, produkuje bowiem depresyjnych konformistów. W tym kraju tylko 6 grup medialnych pod kontrolą akcjonariuszy decyduje o zawartości 90 proc. tego, co ludzie, oglądają i czytają, i czego słuchają. Frustracje najlepiej leczy wielostrzałowy pistolet, który można nabyć w sklepie z szyldem „Jezus cię kocha – skup i sprzedaż broni”. Z rąk różnych frustratów wyprodukowanych przez System ginie rocznie ponad 30 tys. Amerykanów. W jarmarcznej demokracji o wyborze reprezentantów decydują pakiety akcji, a nie karta wyborcza.
W amerykańskim społeczeństwie miarą skuteczności indywidualistycznej strategii życia jest konto bankowe, które umożliwia luksusową konsumpcję, najlepiej na jachcie lub we własnym samolocie. Jak przekonuje na podstawie swych badań Arlie Russell Hochschild, mieszkańcy Głębokiego Południa, wbrew empirycznej falsyfikacji, wierzą, że „wolny rynek jest niezachwianym sojusznikiem dobrych obywateli czekających w kolejce na spełnienie amerykańskiego snu”. Na przeszkodzie stoi rząd federalny, który trzyma stronę wciskających się do kolejki cwaniaków, najczęściej o ciemnym kolorze skóry. Przegrani w wyścigu szczurów nie mają racji: około 30 milionów nieubezpieczonych, kilka bieda-prac może nie wystarczyć do przeżycia miesiąca bez wsparcia opieki społecznej. Niski stopień uzwiązkowienia i ochrony pracownika – krótkie urlopy, niskie zasiłki dla bezrobotnych, brak urlopów macierzyńskich, duże zróżnicowanie płac. Pozycja pracownika jest słaba. W czasie recesji firma redukuje koszty głównie ograniczając zatrudnienie, szybko też likwiduje deficytowe działy. Współczynnik Giniego, jest bliski 0,5, co oznacza duże zróżnicowanie dochodów i majątków. Merytokracja to absolwenci prestiżowych uczelni. By się do nich dostać, mimo systemu stypendiów i pożyczek, trzeba sobie dobrze wybrać rodzinę. Edukacja na wysokim poziomie jest kosztowna od najniższych szczebli w systemie edukacyjnym. Nic dziwnego, że stać na nią 14 razy więcej synów i córek, których rodzice plasują się w gronie 20 proc. najbogatszych, niż dzieci 20 proc. najuboższych. Dlatego w konsekwencji tylko 6 proc. urodzonych w tej grupie udaje się przebić do elity, pokazują badania Brookings Instutution (T. Zalewski, Polityka 3.04-9.04 2019).
Solą w oku jest rząd federalny i jego funkcje socjalne. Stąd brak ubezpieczeń społecznych na zasadzie solidaryzmu, prywatyzacja usług publicznych (obecnie ledwo bronią się pocztowcy z USPS). Prawie 1 proc. populacji, głównie młodych Afroamerykanów, przetrzymywana jest także w sprywatyzowanych więzieniach (czterokrotny wzrost odsetka osadzonych w omawianym okresie). To też efekt gettyzacji i niskiego poziomu szkół publicznych. Prywatyzacja obejmuje coraz więcej służb publicznych. W planach prezydenta Trumpa jest prywatyzacja autostrad, opieki medycznej dla ubogich Medicare, a także rynku federalnych pożyczek studenckich.
W gospodarce dominuje akcjonariusz i spekulant, stąd rozdęty sektor finansowy i rynek kapitałowy. W trzewiach tego Globalnego Minotaura (wedle określenia Y. Veroufakisa) dokonuje się recykling nadwyżki światowej. Obsługuje on spekulację nie tylko papierami wartościowymi, ale również ropą, żywnością, nieruchomościami komercyjnymi, przedsiębiorstwami przemysłowymi, które można kupić, sprzedać, zlikwidować – stosownie do kursów akcji i strategii biznesowej. Zysk ci wszystko wybaczy. Nawet wtłaczanie 15 milionów litrów wody na jedną operację niekonwencjonalnego szczelinowania, by wycisnąć gaz ze złoża łupkowego. Nawet jeśli społeczeństwo to konsumuje czwartą część energii produkowanej na świecie, to „amerykański styl życia jest nienegocjowalny”, jak oświadczył w Rio prezydent George Bush. Ograniczanie wolnego rynku w imię klimatu byłoby wręcz zbrodnią przeciwko najszlachetniejszej części ludzkości. Tymczasem kraje unijne zmniejszyły w latach 1990-2016 zużycie energii o 2 proc. , emisję gazów cieplarnianych o 22 proc., i jednocześnie zwiększyły swoje PKB o 54 proc. .
Naśladowany na całym świecie model biznesu stworzył Walmart. Zatrudnia 2 mln pracowników, wśród nich kasjerki, które zarabiają głodowe pensje, a ich utrzymanie biorą na siebie inni. Pracownicy giganta wielkopowierzchniowego handlu korzystają bowiem z publicznych szkół, ochrony policji, publicznych dróg, kwalifikują się do publicznych systemów opieki społecznej. Te dobra fundują im inni: do każdej nisko opłacanej kasjerki Walmartu amerykańscy podatnicy dopłacają od 3 do 6 tys. dol. rocznie.
Według Economic Policy Institute produktywność pracy w USA w ciągu ostatnich 40 lat wzrosła o 80 proc. ale mediana zarobków tylko o 10 proc. . W USA już od 1973 produktywność i zarobki zaczynają się rozchodzić. W latach 1948-1973 wydajność pracy wzrosła o 95,7 proc. , wynagrodzenia zaś o 90,9 proc. . Ale w okresie neoliberalnej kontrrewolucji wydajność rosła nadal, choć w wolniejszym tempie, bo 77 proc. , ale płace ledwie drgnęły, gdyż zwiększyły się zaledwie o 12,4 proc. . Amerykańscy golden boys zarabiają 13 mln euro rocznie, na co składają się opcje na akcje, przydział darmowych akcji, często 3-4krotność podstawowego wynagrodzenia. Dążą oni do krótkoterminowych zysków finansowych (marked to market) zamiast tworzyć majątek trwały i miejsca pracy. W połowie lat 60. prezes korporacji zarabiał 24 razy więcej niż jego pracownik produkcyjny. Obecnie to 185 razy więcej. Dlatego bogaci się bogacą, a biedni biednieją. Pracująca biedota stanowi aż 21 proc. ogółu zatrudnionych. Wiarygodne są analizy laureata tzw. ekonomicznego nobla Angusa Deatona zawarte w książce Wielka ucieczka. Zdrowie, bogactwo i źródła nierówności. W 2015 r. Amerykanie na dole drabiny społecznej żyli na poziomie 36 proc. oficjalnego progu ubóstwa. Nic dziwnego, że tzw. food stamps potrzebuje 14 proc. Amerykanów, czyli około 40 mln. Połowa pracowników nie ma wystarczających dochodów, by opłacić składki emerytalne, a dwie trzecie poniżej 40. roku życia nie ma żadnych oszczędności emerytalnych. Tymczasem górne 10 proc. amerykańskiego społeczeństwa rozporządzała w r. 2011 47 proc. całkowitego dochodu, ze średnią 255 tys. dolarów, podczas gdy na dolne 20 proc. przypadło 17 proc. całkowitego dochodu (s. 224). W roku 2015 górne 20 proc. osiąga przeciętny dochód 8,3 razy większy niż 20 proc. najuboższych (w Niemczech 4,4 razy większy, w Danii tylko 3,7 razy). W tym samym roku 17 proc. społeczeństwa amerykańskiego żyło poniżej granicy ubóstwa relatywnego, w Niemczech 9,5 proc. , w Danii 5,5 proc. (za The World Bank, Nearly Half the World Lives on Less than $5.50 a Day, October 17, 2018, https://www.worldbank.org/en/news/press-release/2018/10/17/nearly-half-the-world-lives-on-less-than-550-a-day).
Kraj ten ma też na swoim terytorium własne raje podatkowe, w których niczym w czarnej dziurze znikają i tak już nisko opodatkowane zyski i dochody rentierskie. Jednak państwo nadal pełni ważną rolę w gospodarce. Za pomocą budżetu wojennego koryguje deficyty budżetowe między poszczególnymi stanami, lokując odpowiednio zakłady zbrojeniowe w mniej dynamicznych stanach. Dużą rolę w inicjowaniu i finansowaniu prac badawczo-rozwojowych odgrywa Pentagon i DARPA.
Co dalej
W miarę jak rosną nierówności społeczne, obniża się stopa życiowa klas pracowniczych, następuje degradacja środowiska naturalnego, słabnie nadzór nad neoliberalnym ładem amerykańskiego szeryfa – rodzi się magiczny czas, kiedy utopie stają się programami reform. Według badań Reutersa z roku 2018 70 proc. mieszkańców USA popiera wprowadzenie powszechnego systemu opieki zdrowotnej, w tym 52 proc. to wyborcy Republikanów. W przeciwieństwie do młodych Polaków, którzy pragną być przedsiębiorcami samych siebie na wolnym rynku, 51 proc. amerykańskich milenialsów (18-29 lat) jako lepszy do życia widzi socjalizm rozumiany jako demokratyczne państwo europejskie, państwo łączące efektywność gospodarki z bezpieczeństwem socjalnym, jak w skandynawskim społeczeństwie troski.
Czy droga dalszej modernizacji kraju nad Wisłą ma prowadzić przez atlantyckie mgły, czy raczej przez Bałtyk. Zgodnie z prognozą Josepha Schumpetera z 1942 r. kapitalizm pogrąża jego historyczny sukces. Rozmiary aparatu wytwórczego nie mieszczą się już na jedynej planecie dostępnej na razie ludzkości. Cywilizacja przemysłowa, choć nasycona technologiami obróbki informacji, wciąż przetwarza gigatony atomów, sektor tzw. korporacji technologicznych wytwarza tylko 10 proc. PKB i zatrudnia 5 proc. siły roboczej. Stała gra inwestowania i konsumpcji mogłaby się toczyć bez końca, gdyby ludzkość miała do wykorzystania kilka planet. Reguły tej gry zmieniają się na naszych oczach, a tempo tych zmian będzie coraz szybsze. Nastąpi spadek tempa wzrostu gospodarczego wskutek limitów przyrodniczych z 3 proc. do prognozowanego 1 proc.. Zmienią się mechanizmy funkcjonowania tej gospodarki (przebudowa energetyki i transportu, nacisk na recykling minerałów, zmiana rynku pracy wraz z zastosowaniami robotyki i sztucznej inteligencji, kres koncepcji życia jaku użycia, tj. konsumpcjonizmu). Możliwe są różne scenariusze tych zmian: od eksterminizmu do stopniowego uspołeczniania. Liberałowie by chcieli, żeby dobra dla garstki globalizatorów i obsługujących ich specjalistów chwila (w skali historycznej) trwała wiecznie. Nie przyjmują do wiadomości, że stali się anachroniczni historycznie, ideologicznie, w konsekwencji – politycznie. Dlatego lewica powinna zmienić swój stosunek wobec amerykańskiego stabilizatora ładu, który pogrąża i przyrodę, i całą ludzkość w postępującym kryzysie pracy, jakości życia i równowagi ekosystemu. Jednak przeciwko współczesnemu Goliatowi może stanąć tylko zbiorowy Dawid (czy może raczej Roosevelt): ludzie nie obojętni w Polsce, w Europie i na innych kontynentach. Harmonijne społeczeństwo, zestrojone ze środowiskiem naturalnym, powinno być bliskie zielonym, ruchom miejskim, rozproszonym formacjom lewicowym, związkom zawodowym, ruchom dążącym do równości płci, zapewnienia kobietom praw reprodukcyjnych, ruchom LGBT, ruchom dążącym do przezwyciężenia podziałów etnicznych czy rasowych. Tylko jak objąć tę różnorodną całość wspólną świadomością i wolą? W sumie rysuje się szansa szerokiej Koalicji Republikańskiej – trzeźwych entuzjastów lepszej wspólnoty niż dżungla jednostek-przedsiębiorców samych siebie, którzy zajadle rywalizują o resztki miejsc pracy i dostęp do coraz niższej jakości usług publicznych.