16 listopada 2024
trybunna-logo

Zagrabiona historia Solidarności?

Uwagi na marginesie książki Bruno Drwęskiego.

W 2020 roku w ramach „Biblioteki Przeglądu” ukazała się potrzebna i wartościowa książka Bruno Drwęskiego Zagrabiona historia Solidarności. Został tylko mit. Czytelnicy otrzymali ją do swoich rąk w 40 lat po powstaniu „pierwszej” Solidarności. W swoich rozważaniach Drwęski prezentuje odmienną od dominującej postawą ideologiczną. Urodził się w Montrealu i to sprawiło, że nie był bezpośrednio uwikłany w nasze wewnętrzne układy i rozgrywki. Spogląda więc na nasze wewnętrzne problemy korzystając nie tylko z literatury krajowej, ale i zagranicznej. Ma to swoje zarówno pozytywne strony, jak i pewne niedogodności. Autor opowiada się za tezą, że o klęsce realnego socjalizmu zdecydowały interesy uprzywilejowanej warstwy zarządzającej i ideologiczny rozkład PZPR. Wyraźnie sympatyzuje z „pierwszą” Solidarnością powstałą w wyniku strajków sierpniowych, nie widząc w jej programie antysocjalistycznych celów.
Podstawowa teza przewijająca się przez wszystkie stronice książki sprowadza się do tego, że siły polityczne, które doszły do władzy w 1989 roku stworzyły mit założycielski powstającego w Polsce kapitalizmu, oparty na „sfabrykowanej legendzie o tym, czym była Solidarność w 1980 roku, podczas, gdy cały program założycielski związku został zlikwidowany i zapomniany. Legenda została sfabrykowana w celu usprawiedliwienia słynnej »terapii szokowej« narzuconej dość nieoczekiwanie, choć zapoczątkowanej jeszcze w latach 1987-1988”.
Drwęski jest zwolennikiem mocno udokumentowanej i zgodnej z prawdą tezy, że warunki do przemian po 1989 roku zostały przygotowane przez ekipę Jaruzelskiego przez całe lata osiemdziesiąte. Pisze on, że „Zmiana ustroju politycznego, gospodarczego i społecznego, oficjalnie wprowadzona w 1989 roku, faktycznie rozpoczęła się w roku 1987 wraz z uruchomieniem czegoś, co nazwano drugim etapem reformy gospodarczej, i przyśpieszyła wraz ze sformułowaniem we wrześniu 1988 roku rządu Mieczysława Rakowskiego, dziennikarza opowiadającego się od lat 60. po stronie najbardziej liberalnej frakcji PZPR”. Nastąpiła wówczas pełna legalizacja rozwoju sektora własności burżuazyjnej, kadra kierownicza uzyskała prawo do tworzenia firm prywatnych obok firm państwowych, którymi kierowali i w imieniu których mogli podpisywać korzystne dla założonych przez siebie umowy. Tak zwana nomenklatura partyjna została uprzywilejowana w prywatyzowaniu państwowych i spółdzielczych zakładów pracy, którymi kierowali i w których interesie powinni działać. Lekarze do dziś łączą prawo do pracy w prywatnej i społecznej służbie zdrowia, co jest oczywistą podstawą konfliktu interesów i legalizacji korupcji.
Drwęski jako człowiek „z zewnątrz” dostrzegł znaczenie tego, co się działo w ZSRR po dojściu do władzy Michaiła Gorbaczowa i przeczy tezie, że ze strony ZSRR groziła wówczas jakaś interwencja w Polsce w celu obrony socjalizmu i zahamowania kapitalistycznych przemian. Drwęski stwierdza jednoznacznie, że „rozpoczęta w ZSRR pierestrojka Gorbaczowa popychała w tym samym kierunku liderów PZPR”.
Druga strona ówczesnego sporu ideowo-politycznego również nie próżnowała w wypieraniu ze świadomości społecznej programu „pierwszej” Solidarności. „Trzeba było przez całe lata 80. budować na fundamencie odkurzonych mitów nowy zbiór wyobrażeń, by Polacy mogli do pewnego stopnia uznać go za własny na początku lat 90. Stanowił on połączenie wysiłków poczynionych w kilku kręgach intelektualnych Solidarności podziemnej, środowiskach emigracyjnych z okresu od II wojny światowej, a także ośrodkach propagandy mocarstw zachodnich, w oparciu o publikacje wydane za granicą oraz audycje radiowe w języku polskim takich rozgłośni, jak Radio Wolna Europa, Głos Ameryki, BBC, Radio France International, Deutsche Welle itp.”.
Sprzeczność w ocenie „pierwszej” Solidarności
Drwęski dostrzega trudności, jakie istnieją w niektórych środowiskach w ocenie „pierwszej” Solidarności. Jedni widzą w jej powstaniu pierwszą „kolorową rewolucję” w Europie, manipulowaną i zdalnie sterowaną przez imperializm. Drudzy natomiast widzą w „pierwszej” Solidarności symbol spontanicznego, czystego ruchu ludowego, który odszedł od swoich zasad po wprowadzeniu stanu wojennego.
Nietrudno zauważyć, że Bruno Drwęski opowiada się raczej za drugim poglądem. Odrzuca on tezę, że „pierwsza” Solidarność od początku była ruchem maskującym swój antykomunizm. W poglądzie jego można dostrzec pewne echa syndykalizmu. I tu leży przysłowiowa kość niezgody.
Inaczej sprawa miała się z podziemną i „drugą” Solidarnością, legalizowaną ponownie w 1988 roku. „Druga” Solidarność, pod względem programowym to już całkiem inny związek. Zdaniem Drwęskiego za tą tezą przemawia to, że do 1989 roku nikt nie mówił o zamiarze wprowadzenia kapitalizmu w Polsce. Nawet Leszek Balcerowicz stwierdził, że przemianę własnościową w ramach terapii szokowej przeprowadzano bardzo szybko, aby społeczeństwo „nie miało czasu na reakcję, dopóki nie stanie się ona nieodwracalna”.
Według niego „pierwsza” Solidarność była „ruchem”, który „od początku deklarował się jako samorządny, a więc obiektywnie socjalistyczny”. Oprócz roszczeń politycznych strajkujący wysunęli, jego zdaniem, „kilka żądań ekonomicznych i społecznych, które teraz popadły w zapomnienie, ponieważ pozostają w jaskrawej sprzeczności z regułami społeczeństwa kapitalistycznego, w szczególności dotyczącymi emerytur, zasiłków rodzinnych, urlopu macierzyńskiego, regulowania godzin pracy i poprawy kondycji bezpłatnej opieki zdrowotnej”.
Bruno Drwęski nie dostrzega, że antysocjalistyczny charakter żądań „pierwszej” Solidarności wyrażał się właśnie w tych żądaniach „ekonomicznych i socjalnych”, gdyż w ówczesnej sytuacji gospodarczej podważały one ekonomiczne podstawy ówczesnego ustroju politycznego. Przypomnijmy tylko kilka, zorganizowano tysiące strajków, w wielu zakładach kilkakrotnie, że za strajki miano płacić jak za urlopy, emerytury miały być od 50 lat dla kobiet i 55 dla mężczyzn. Stoczniowcy nie należeli do mało zarabiającej grupy zawodowej, a zażądali podwyżek płac, które stały się wzorem dla następnych grup zawodowych, co musiało wywołać szybką inflację i braki na rynku podstawowych artykułów konsumpcyjnych.
Natomiast „drugi” NSZZ Solidarność, ukształtowany w wyniku wprowadzenia stanu wojennego, „doprowadził do powstania neoliberalnego społeczeństwa kapitalistycznego, zatomizowanego, spolaryzowanego, odpolitycznionego i odzwiązkowionego, w którym organizacje i partie mające masową bazę społeczną nie istnieją i w którym nawet pojęcie samorządności zostało wyparte ze zbiorowej pamięci i z języka tych spadkobierców Solidarności, którzy używają jej legendy do legitymacji swojej władzy lub do walki o władzę. Sam związek Solidarność, który stał się jedynie cieniem tego, czym mógł być 40 lat temu, i przeistoczył się w pas transmisyjny narodowo-katolickiej prawicy, często zwanej na zachodzie populistyczną, przestał już odwoływać się wprost do swojego programu założycielskiego przyjętego na pierwszym kongresie we wrześniu 1981 roku”.
Ocena strajków lipcowo-sierpniowych
Ocena charakteru protestów sierpniowych jest skomplikowana, jeśli się będzie uwzględniało oddzielnie poszczególne kryteria i ich wyniki cząstkowe. Tymczasem zdaniem Drwęckiego nawet obecność kultu katolickiego wśród strajkujących i przeciwieństwo władzy państwowej sprawia, że „strajków z sierpnia 1980 roku nie można uznać za antysocjalistyczne, jeśli ograniczyć się do analizy głównych postulatów bazy związkowej”. Drwęski nie docenia w tym przypadku tego, że Kościół katolicki w Polsce nigdy nie był zwolennikiem socjalistycznych stosunków społeczno-ekonomicznych. Hierarchia Kościoła katolickiego potrafiła zaadoptować się do ówczesnych układów i czerpać korzyści ekonomiczne i polityczne, zawsze jednak przedstawiając się jako prześladowana i represjonowana.
Drwęcki za dobrą monetę wziął formalne zapewnienia strajkujących, ich przywódców i doradców, że chciano zwiększyć „samodzielność poszczególnych przedsiębiorstw”, że chcieli „rzeczywistego uspołecznienia zarządzania i gospodarowania”, a nawet to, że wysunięto koncepcję tak zwanego strajku czynnego, polegającego na przejmowaniu kontroli nad produkcją przez komitety strajkowe. Niestety, to, że wielu członków PZPR „wywodzących się z różnych warstw społecznych, przynajmniej na początku dostrzegało w nowym związku i w jego żądaniach samorządności autentyczną możliwość realizacji celów socjalizmu”, nie ma nic do rzeczy. Już klasycy marksizmu twierdzili, że nigdy w ocenie jakiejś epoki czy ruchu politycznego, nie można kierować się tym, co poszczególne epoki, osoby czy partie polityczne same mówią o sobie. Nawet jeśli Drwęski zgadza się z poglądem księdza Józefa Tischnera, że „wszystkie fundamentalne wartości etosu solidarności są częścią wartości socjalizmu”, to nie zmienia to charakteru powstałej w wyniku strajków „pierwszej” Solidarności. Skąd się zatem wziął antykomunistyczny, neoliberalny program w „pierwszej”, a szczególnie w „drugiej” Solidarności?
Bruno Drwęski znalazł proste wytłumaczenie dostrzeżonych trudności i sprzeczności w ocenie charaktery „pierwszej” Solidarności. „Można postawić hipotezę, że im niżej, ku bazie społecznej ruchu, się schodzi, tym bardziej autentyczne [czyli robotnicze, socjalistyczne – E.K.] są te żądania. I na odwrót, im bliżej szczytu, intelektualistów, tym bardziej maskują one dwójmyślenie, podwójny język. Z drugiej strony trzeba stwierdzić, że polskie społeczeństwo w tamtym czasie nie wykazywało żadnego zainteresowania wprowadzaniem systemu kapitalistycznego, pomimo oczywistej fascynacji dobrami konsumpcyjnymi, które był on w stanie wyprodukować”. I po raz kolejny okazuje się, że masy są dobre, to ci na górze są podstępni, fałszywi i źli. Ale jak tę sprzeczność przezwyciężyć? – Nie da się…
Odwrotny jest w przypadku aparatu partyjnego i partyjnej nomenklatury oraz Jaruzelskiego. Uprzywilejowana warstwa zarządzająca przyczyniła się do obalenia „realnego socjalizmu”, a Jaruzelski wprowadzając stan wojenny był jego zdecydowanym obrońcą i zwolennikiem pokoju. Albowiem „Podkreślał jednocześnie zaangażowanie w odnowę socjalizmu, co wydawało się wiarygodne w świetle podtrzymania decyzji o reformie gospodarczej, która miała wejść w życie z dniem 1 stycznia 1982 roku”.
Na razie wstępnie ograniczymy się do stwierdzenia, że masy mają takich przywódców, na jakich zasługują. Pozornie pokrętne rozważania filozoficzne przywódców wyrażają cele polityczne, tylko w bardzo abstrakcyjnych kategoriach, które dla poszczególnych jednostek nie zawsze są zrozumiałe. Czy może jednak być tak, że milionowe masy pracujące są za socjalizmem, a garstka doradców na ich oczach knuje przeciwko socjalizmowi bez poparcia znacznych sił społeczno-politycznych? Albo, że uprzywilejowana warstwa zarządzająca prze ku kapitalizmowi, tylko dla zmyłki nazywanemu gospodarką rynkową, a Jaruzelski chce ją zatrzymać poprzez stan wojenny? Drwęski nie dopuszcza myśli, że stan wojenny był wprowadzony po to, by bronić interesów uprzywilejowanej warstwy zarządzającej, dla której interesów rozwijająca się anarchia stała się niebezpieczna i musiał przygotować warunki pod kolejny etap w restauracji kapitalizmu. Przecież budowa socjalizmu (komunizmu) została nie tylko w Polsce praktycznie poniechana w 1956 roku, i przyznają to nawet najbardziej zażarci antykomuniści. Należy porzucić złudzenia, że za czasów Gierka rozwijano i umacniano w Polsce socjalizm. A stan wojenny w myśl jego twórców skierowany był przeciwko PZPR, gdyż musiano ją sparaliżować, aby przygotowanie warunków do jawnej kapitalistycznej transformacji było możliwe. Ostatnie miesiące panowania Jaruzelskiego, to przecież jawny szantaż na Plenum KC PZPR, że albo będzie tak, jak on chce, albo on rezygnuje z funkcji, razem ze swoimi zwolennikami.
Otóż postarajmy się przejść przez wszystkie sprzeczności w analizie Bruno Drwęskiego.
Na jakim etapie rozwoju socjalistycznych przeobrażeń była Polska pod koniec lat 80-tych?
Wbrew temu co zadekretowała ekipa Gierka, Polska nie była na etapie realizacji zadań rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego, ale na etapie realizacji zadań okresu przejściowego od kapitalizmu do socjalizmu. Polska była więc w okresie przejściowym od kapitalizmu do socjalizmu, a nie w żadnym socjalizmie, rozwiniętym socjalizmie, wysoko rozwiniętym społeczeństwie socjalistycznym, czy tak jak przedstawiają to obecnie historycy na usługach Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) – w komunizmie. Co jest istotą okresu przejściowego od kapitalizmu do socjalizmu? Istotą tego okresu jest to, że współistnieją obok siebie i walczą ze sobą stosunki burżuazyjne i komunistyczne. W sensie politycznym jest to problem „kto – kogo?”, czyli: zwycięży tendencja burżuazyjna czy komunistyczna. Powszechnie używany socjalizm nie jest żadnym odrębnym ustrojem społeczno-ekonomicznym, lecz okresem walki pomiędzy stosunkami burżuazyjnymi i komunistycznymi we wszystkich sferach życia społecznego. Ma to swoje konsekwencje teoretyczne i praktyczne. Sprzeczności te przebiegają bowiem we wszystkich sferach życia społecznego i w świadomości i działaniach każdego człowieka. W odniesieniu do poszczególnych osób wszystko zależy od tego, na ile potrafią one sposób świadomy hamować określone tendencje lub im bezwolnie ulegać.
Tak więc neoliberalne i burżuazyjne tendencje nie pojawiły się w uprzywilejowanej warstwie zarządzającej czy Solidarności po 1985 roku, lecz tkwiły w niej od początku, tylko w specyficznej sytuacji mogły się bardziej uzewnętrznić i zwyciężyć. Ale sprzeczność między społecznym charakterem procesu produkcji, a prywatnym przyswajaniem jej efektów tkwi w obecnym kapitalizmie, tkwiła też w innej formie w „realnym socjalizmie”.
Sprzeczności w łonie PZPR, na które Drwęski słusznie wskazuje jako na jedną z przyczyn upadku „realnego socjalizmu”, miały swoje źródła w istniejących burżuazyjnych stosunkach społeczno-ekonomicznych i wymusiły w konsekwencji rozwiązania, które zaostrzyły sprzeczności społeczne w „realnym socjalizmie” na tyle, że został on obalony rękoma klasy robotniczej.
Drwęski nie zajmuje się analizą rzeczywistych stosunków społeczno-ekonomicznych w Polsce, ani ich odniesieniem do etapu rozwoju socjalizmu i komunizmu. Dlatego ciągle napotyka sprzeczności, na które znajduje wyjaśnienia logiczne, ale one mają się nijak do rzeczywistości. Może to też wynikać z jego „zewnętrznego”, czysto logicznego oglądu problemów.
Rok 1980 i walka o władzę w łonie PZPR
W Polsce budowa socjalizmu (komunizmu) została praktycznie zaniechana po roku 1956, chociaż elementów załamania się tej polityki można doszukiwać się już wcześniej. Sytuacja taka owocowała zaostrzeniem się sprzeczności społecznych i gospodarczych, co dawało o sobie znać w 1956, 1968, 1970, 1976 i najsilniej w 1980 roku. W międzyczasie unikano ideologicznej oceny istniejących stosunków społeczno-ekonomicznych i politycznych, co więcej – niejednokrotnie stosunki burżuazyjne nazywano „socjalistycznymi”, czym wywoływano zamęt i oburzenie społeczne mas pracujących. Partia nie rozumiała różnicy pomiędzy rzeczywistym i formalnym uspołecznieniem środków produkcji, tym bardziej nie rozumieli jej strajkujący. Ale ta nieświadomość sprawiła, że zamiast kierować oburzenie mas przeciwko kapitalizmowi – kierowano je przeciwko „socjalizmowi”.
Do walki ze zjawiskami kryzysogennymi, zupełnie nie rozumiejąc ich społeczno-ekonomicznej genezy, postulaty zgłaszały wszystkie frakcje w PZPR. Ponieważ zbliżający się kryzys był widoczny przed rokiem 1980, najbardziej przygotowane do politycznego okiełznania spodziewanego protestu społecznego wydawały się środowiska prawicowo-oportunistyczne, a nie żadni „komuniści”, ponieważ „komunistów” usuwano systematycznie ze stanowisk w partii, państwie i gospodarce po 1956 roku. Może wydawać się dziwne, ale wszyscy przedwojenni komuniści byli inwigilowani po roku 1948. Jeśli „komuniści” polscy próbowali się zorganizować w 1981 roku, od razu spotkali się ze zmasowaną nagonką sił prawicowo-oportunistycznych, „pierwszej” (tej rzekomo dobrej) Solidarności, prasy imperialistycznego Zachodu i niektórych partii w krajach „realnego socjalizmu”.
Nie było chińskiego muru pomiędzy ekipą Gierka i walczącymi frakcjami a antysocjalistyczną opozycją
Gierek nie dostrzegł, że preferowany przez niego rozwój gospodarczy zaostrzył sprzeczności społeczne i wyzwolił siły, które otwarcie parły do restauracji kapitalizmu. Dlatego, jest prawdopodobne, że nawet gdyby pozostał na stanowisku, dalszy rozwój gospodarczy doprowadziłby jedynie do rozwoju sprzeczności na wyższym pułapie, co mogłoby zaowocować jeszcze większym wstrząsem społeczno-politycznym lub nawet wojną domową. Zapewne musiałby podejmować podobne działania do Jaruzelskiego, aby doraźnie łagodzić powstające sprzeczności, by jednak również tak, jak on skończyć w ostateczności w jawnym porozumieniu z burżuazyjną kontrrewolucją.
Formalny charakter uspołecznienia własności w wyniku nacjonalizacji w „realnym socjalizmie” i istniejące stosunki towarowo-pieniężne sprawiły, że powstały w ówczesnych warunkach ustrój miał więcej cech kapitalizmu państwowego, niż „komunizmu”. O klęsce „realnego socjalizmu” nie przesądziło więc powstanie ani „pierwszej”, ani „drugiej” Solidarności, czy imperialistyczny spisek Papieża z Reganem i dywersja, czy błędy kierownictwa partii i jej I sekretarza, lecz nierozpoznane sprzeczności w ramach własności społecznej, konflikty interesów, prywatyzowanie własności ogólnospołecznej przez poszczególne kolektywy pracownicze i osoby zatrudnione w państwowych zakładach pracy. „Formalna własność społeczna została zniszczona przez realne procesy prywatyzacyjne w jej własnych ramach”.
W Polsce Ludowej, podobnie, jak i w innych państwach „realnego socjalizmu”, jeśli uwzględnimy realne procesy, panował w rzeczywistości ustrój bliższy kapitalizmowi państwowemu, w którym dominującą pozycję zajmowała uprzywilejowana warstwa zarządzająca wszystkimi dziedzinami życia społecznego, która w miarę upływu czasu w istocie stawała się coraz bardziej wrogą większości społeczeństwa odrębną, wyzyskującą quasi-klasą społeczną. Uprzywilejowanie tej warstwy polegało nie tylko na wyższych płacach i łatwiejszym dostępie do funduszy spożycia zbiorowego (z którego Gierek był dumny ponieważ był przekonany, że służył większości społeczeństwa), ale na zmonopolizowaniu procesu podejmowania decyzji i decydowaniu o kierunku realizowanej polityki i jej skutkach. Przywileje tej warstwy rozwijały w miarę jak zaostrzały się nierozpoznane sprzeczności w łonie „socjalistycznej” gospodarki i społeczeństwa.
Nie można warstwy tej utożsamiać z biurokracją, czyli ogółem pracowników biurowych (umysłowych), stanowi ona bowiem co najwyżej uprzywilejowaną jej górną część, świadomą swej odrębności. Warstwa ta w 1980 roku, przy ówczesnym stanie antykapitalistycznych nastrojów społecznych, nie popartych jednak głębszą wiedzą, nie mogła jeszcze otwarcie przekształcić się w zwartą klasę prywatnych właścicieli przedsiębiorstw państwowych i spółdzielczych, chociaż dominowały wśród niej już wówczas sympatie do liberalnych rozwiązań gospodarczych i burżuazyjny pragmatyzm. Ale w wyniku polityki Gierka wyobcowywała się ze społeczeństwa coraz bardziej. Opozycja polityczna w rzeczywistości była opozycją nie wobec socjalizmu i komunizmu, bo tych nie było, ale wobec kapitalizmu państwowego. Ponieważ warstwa ta swoje interesy widziała w likwidacji własności państwowej i państwowej kontroli – poparła neoliberalną wersję kapitalizmu z wielomilionowym bezrobociem ludowych mas po roku 1989. „Socjalistyczny” charakter klasy robotniczej był więc równie płytki, jak dzisiejszy katolicyzm społeczeństwa polskiego.
W czasie przesłuchań przed komisją Grabskiego zadano Gierkowi z pozoru naiwne pytanie, ale zawierało w sobie ukrytą tezę: jaki był osobisty udział Gierka w „tworzeniu nowego ruchu związku zawodowego »Solidarność«, co ma m.in. wpływ na rozbicie społecznej jedności narodu”? Gierek zarzucił, że pytanie jest „niepoważne” i zasłonił się decyzją Komitetu Centralnego w tej sprawie.
Następne pytanie było o podobnym charakterze: „Jaki jest osobisty udział Gierka w powiązaniu ze znaną opozycją antysocjalistyczną i antypaństwową?” Z odpowiedzi Gierka wynika, że nie rozumiał dlaczego zadaje mu się takie „absurdalne” pytanie.
Ale na sprawę można popatrzeć szerzej niż widziała to komisja Grabskiego. Zdzisław Rurarz (były doradca ekonomiczny Gierka, były ambasador, który 23 grudnia 1981 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego, zwrócił się o azyl polityczny w USA) napisał: „Gierek jest winien, choć nie tylko on sam i nawet nie przede wszystkim, za kryzys w Polsce. Ale tylko dzięki jego tolerancyjności doszło do powstania KOR, prekursora Solidarności. To dzięki jego zgodzie (a były silne sprzeciwy) doszło do papieskiej wizyty w czerwcu 1979 r., której finałem było powstanie Solidarności. To wreszcie umowy z Gdańska-Szczecina-Jastrzębia stały się możliwe dzięki Gierkowi. To nic, że potem je podeptano. Stały się one w historii Narodu wydarzeniem bezprecedensowym”.
Ekipa Gierka nie stanowiła jedności, ale problem opozycji występował jeszcze ostrzej w odniesieniu do jego doradców. Jeśli wierzyć Rurarzowi po tym, jak już poprosił o azyl i starał się przypodobać nowym mocodawcom, to doradzał on Gierkowi cierpiącemu wewnętrznie z powodu zależności od ZSRR. Rurarz przedstawiał się wówczas jako ten doradca Gierka, który wewnętrznie był przekonany o konieczności upadku „realnego socjalizmu”. W sprawie proponowanych zmian miał napisać do Gierka 56 stronicowy raport z propozycjami reformy, którą Gierek uznał na „bardzo ciekawą”. „Propozycja moja była mieszanką modelu jugosłowiańsko-węgierskiego, ale kładła duży nacisk na prywatne rolnictwo, rzemiosło, drobny przemysł, czego w tamtych modelach nie było. Rzecz jasna, powrotu do gospodarki kapitalistycznej nawet nie 83-84 sugerowałem, bo to było zupełnie nierealne, choć już wtedy nie miałem wątpliwości, że wyjście kraju z marazmu gospodarczego możliwe było tylko tą drogą”. Wyznanie Rurarza o tym, że uważał wyjście z problemów gospodarczych w restauracji kapitalizmu w Polsce, rodzi oczywiście pytanie o sposób filtracji doradców dla I sekretarza KC PZPR i to jakie poglądy wyrażali ci, którzy nadal pozostali doradcami. Ale, jak zobaczymy, niektórzy z nich po wybuchu kryzysu w 1980 roku nawet nie musieli ukrywać politycznej istoty swoich pomysłów.
Ale jeszcze bardziej wymownym jest przykład Andrzeja Werblana, który pisał przemówienia dla Władysława Gomułki, ale również dla Edwarda Gierka, i to nie wszystkie tylko te, co ważniejsze i programowe. Uważany był za ideologa partii. Był autorem głównego hasła propagandowego epoki Gierka: „Oby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. Z syberyjskiego zesłania wyciągnęła go I Armia Wojska Polskiego, z którą dotarł do kraju. W 1946 roku wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej i w 1948 roku został członkiem Rady Naczelnej. Po zjednoczeniu PPR I PPS był sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Kielcach w okresie największego nasilenia stalinizmu. Pracę w KC rozpoczął w 1954 jako asystent Bolesława Bieruta. W PZPR przeszedł wszystkie szczeble kariery od zastępcy członka KC, poprzez kierownika wydziałów propagandy i nauki, sekretarza KC i w 1980 członka Biura Politycznego. Był posłem na sejm I, III, IV, V, VI, VII, i VIII kadencji. Od 1971 do 1982 był wicemarszałkiem Sejmu. A po drodze jeszcze od 1972 do 1974 roku był redaktorem naczelnym organu teoretycznego PZPR Nowe Drogi, a w latach 1974-1981 dyrektorem Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Po rozstaniu się z KC udzielił poparcia dla podważających zasadę centralizmu demokratycznego rewizjonistycznych struktur poziomych w PZPR.
Otóż po latach okazało się, że Andrzej Werblan nie był tym, za kogo się podawał, lecz zupełnie innym dygnitarzem partyjnym i państwowym. Na pytanie-stwierdzenie Roberta Walenciaka, że gdy Werblana przywieziono na Syberię był wrogiem komunizmu, odpowiedział, że nim pozostał również wówczas, gdy ją opuszczał w drodze do I Armii WP. Natomiast na zarzut, że on i żołnierze byli tą grupą, która wprowadzała w Polsce „ustrój socjalistyczny”, zaprzeczył wyrażając jednocześnie zdziwienie: „My? Nikt nam tego nie mówił. Wręcz przeciwnie! Słowo socjalizm było zakazane w I Armii. Była tylko demokracja. Komuniści, ci nasi oficerowie polityczni, mieli zakaz mówić o jakimkolwiek socjalizmie. Starannie wystrzegali się tego, żeby mam powiedzieć, że niosą coś na podobieństwo Związku Radzieckiego. Gdyby powiedzieli, że mamy sowietyzować Polskę, mieliby z tym wojskiem na pieńku. Zresztą nie sądzę, żeby oni sami, ci komuniści, wtedy tak myśleli. Oni raczej sądzili, że Stalin kazał, że to ma być demokratyczny ustrój, a nie radziecki. Takie było wyobrażenie. Wracaliśmy do kraju z przekonaniem, że to będzie po trosze jak przed wojną. Może trochę sprawiedliwiej”. Nie jest to wypowiedź sprzed 75 lat tylko nie więcej niż 3.
Na poparcie tezy o swoim antykomunizmie przypomniał, że w 1944 napisano przeciwko niemu donos w armii, że negatywnie wyrażał się o ustroju w Związku Radzieckim. Komentując ten dokument z dumą powiedział, że nie było to sprzeczne z prawdą. Stacjonując już po wojnie w Modlinie, zaczął interesować się polityką. Ale polityka Polskiej Partii Robotniczej, jego zdaniem, była oparta głównie na przemocy, główną formą jej działalności była polityka kadrowa, obsadzanie swoimi ludźmi większości stanowisk państwowych i gospodarczych. Zaprezentował właściwie antykomunistyczną motywację wstępując do Polskiej Partii Socjalistycznej, za co zresztą został zwolniony z wojska. „Mnie PPR nie odpowiadała. Uważałem ją za partię oszukańczą. Podejrzewałem, że coś przed społeczeństwem ukrywają. Na czele stoją komuniści [chodziło o dawnych członków KPP – E.K.]. Oni na pewno mają poglądy podobne do radzieckich, ale się z tym kryją. Przysięgają, że ich celem nie jest socjalizm, tylko demokracja, a to nieprawda. Nie wierzyłem im”.
Z powodu antyradzieckości i antykomunizmu Andrzej Werblan znalazł się w PPS i został członkiem jej Rady Naczelnej, a w momencie zjednoczenia PPR i PPS, wszedł z „rozdzielnika” do PZPR i zaczął szybko robić karierę. Echa dawnych poglądów funkcjonowały w latach późniejszych, dlatego jego oceny o Gierku trzeba przyjmować z pewną dozą ostrożności. Konflikty klasowe bardzo zręcznie zastępowane są przez niego antyradzieckością.
Kilkadziesiąt lat później Andrzej Werblan przyznał, że inne kraje socjalistyczne krytykowały ekipę Gierka nie tylko za niedostatki socjalizmu w Polsce, ale również z powodu braku Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu. Werblan zaproponował powołanie takiego Instytutu i został jego dyrektorem. Z rozbrajającą szczerością powiedział swemu rozmówcy: „Zastrzegłem jednak, że to tylko z nazwy będzie instytucja na kształt radziecki. W rzeczywistości sprawami teorii marksizmu miał zajmować się niewielki zakład”. Główne zadanie instytutu widział Werblan w badaniu opinii o polityce partii oraz w studiach zespołu Leszka Balcerowicza nad „modelem reformy dostosowującej system gospodarczy do praw rynku”. Opublikowane w 1979 roku wyniki prac tego zespołu pokazują, że w Instytucie „Balcerowicz w czasach późnego Gierka opracował w zarysie plan swojej późniejszej transformacji ustrojowej. W jego referacie wszystko w zasadzie jest, z wyjątkiem prywatyzacji. Zamiast prywatyzacji figuruje uniezależnienie i urynkowienie”. Okazuje się więc, że Gierek, nie interesując się w ogóle sprawami ideologicznymi, przyzwolił, aby pod szyldem marksizmu-leninizmu przygotowano program kapitalistycznej transformacji ustrojowej, a Werblan nigdy nie zrezygnował ze swych najgłębiej leżących antykomunistycznych przekonań. Werblan z całą szczerością przyznał, że dla tego Instytutu i związanych z nim środowisk najlepsza sytuacja w kierunku „reform” była wówczas, gdy jawna opozycja „antysocjalistyczna” nie była zbyt liczna. Mówił: „Jak patrzyłem przed Sierpniem na opozycję? Dostrzegałem w jej istnieniu pewien pożytek. Pożyteczna rola, którą ta opozycja odegrała, polegała na tym, że ona w istocie rzeczy wymuszała ze strony partii prowadzenie maksymalnie liberalnej polityki w obszarze związanym z inteligencją. Ale wymuszała o tyle, o ile była właśnie taka, jaka była. Niezbyt silna”. Mówił to człowiek, który przez dziesiątki lat odpowiadał w PZPR za sprawy ideologii i nauki…
W swoich Pamiętnikach Gierek zwracał uwagę na inny aspekt problemu jego doradców i otoczenia. Z jego wypowiedzi wynika, że dopóki to było dla niego wygodne, tolerował wokół siebie koniunkturalistów zdolnych do posłużenia się każdą ideologią. Umieszczali oni „marksistowskie ozdobniki” w jego przemówieniach w sposób świadomy, dla doraźnego uzasadnienia bieżącej polityki. Ich rzeczywiste cele stały się czytelne dopiero po rozpoczęciu kapitalistycznej transformacji. Gierek nie wyjaśnił o kogo mu dokładnie chodziło, można się tylko domyślać, że być może o tych doradców i pomocników z jego otoczenia, którzy przeszli do ekipy Jaruzelskiego. Pod adresem autorów „płomiennych przemówień i żarliwych artykułów o wyższości socjalizmu, strażników »czystości« doktryny, czuwających, by każdy dokument czy tekst zawierał odpowiednią ilość marksistowskich »zaklęć«”, pisał: „Czy nie poczuwają się oni do moralnej odpowiedzialności za to, że przekonywali innych do idei, w którą sami nie wierzyli?”. Być może, pisząc te słowa, miał na myśli Werblana.
Jeśli te stwierdzenia są prawdziwe, to świadczą o dokonującej się przez lata tragedii narodowej. Okazuje się, że nowy ustrój budowali ci, którzy nie byli do niego wewnętrznie przekonani. Nic dziwnego, że każdy kolejny kryzys był wykorzystywany do kompromitacji socjalizmu i proponowania rozwiązań, które w ostatecznym rachunku doprowadziły do jawnej próby restauracji kapitalizmu już w 1980 roku. Dziwne jest tylko to, że socjalizm ten trwał tak długo…
Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” – płaszczyzną porozumienia prawicowych oportunistów i antysocjalistycznej opozycji
Jedną z form wypracowywania programu na zbliżającą się „odnowę” stanowiło konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość (DiP) i Gierek wiedział o jego działalności, ponieważ on i kilku innych członków Biura Politycznego otrzymywało jego raporty. Jerzy Szperkowicz pisał, że na inauguracyjnym posiedzeniu konwersatorium 14 listopada 1978 roku było obecnych „2 członków KC i 7 działaczy katolickich, 3 doradców Gierka i 4 przyszłych ekspertów »Solidarności« z Gdańska i Szczecina, 5 członków Akademii Nauk i 17 profesorów zwyczajnych, 2 egalitarystów i 5 artystów, 12 historyków i 2 futurologów, a nadto filmowcy i literaci, a przede wszystkim mnóstwo dziennikarzy, w tym sporo wiarygodnych”.
Konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość, które powstało 14 listopada 1978 roku, działało początkowo za wiedzą i przyzwoleniem najwyższych władz partyjno-państwowych. Z czasem jednak przybrało formy konspiracyjne i w istocie okazało się w istocie antyustrojowym spiskiem.
Bardzo znamiennym było również to, co o Stefanie Bratkowskim, który kierował pracami konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość, po latach napisał Wojciech Jaruzelski w swej książce, uzasadniającej wprowadzenie stanu wojennego. Jaruzelski stwierdził w niej między innymi, że jesienią 1980 roku różnice w poglądach na ocenę sytuacji były między nimi „bardzo niewielkie”, że starał się przekonać Bratkowskiego, o „czystych” „intencjach kierownictwa partii i rządu”. Jego zdaniem propozycje Bratkowskiego, „wyprzedzały realny czas, szły dalej niż istniejące wówczas możliwości”. Z tego też względu zapamiętał „szczególnie interesujący trzeci raport DiP-u”, w którym, dodajmy od siebie, zaproponowano jawną współpracę pomiędzy obydwoma ośrodkami kontrrewolucji. Różnice, zatem pomiędzy Jaruzelskim a DiP-em, nie dotyczyły celów, lecz jedynie strategiczno-taktycznych względów przy ich realizacji.
Praktyka życia politycznego pokazała, że program konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość stanowił płaszczyznę jednoczącą siły kontrrewolucyjne z siłami prawicowo-oportunistycznymi usadowionymi w PZPR, przewidywał on jawną transformację w kierunku burżuazyjnego neoliberalizmu. DiP stanowił swoiste teoretyczne i intelektualne zaplecze sił prawicowo-oportunistycznych PZPR i otwarcie antykomunistycznych. Bezpośrednio przed wybuchem protestu społecznego w kwietniu 1980 roku opracowano drugi raport pod bardzo znamiennym tytułem: Jak z tego wyjść?, i przedłożono go niektórym czołowym osobistościom życia politycznego, zarówno PZPR, ZSL, jak i Kościoła katolickiego. Znalazły się w nim wszystkie hasła i propozycje programowe, które pojawiły się po stronie strajkujących i w rządowych środkach masowego przekazu. Stały się one podstawą do krytyki ówczesnego „realnego socjalizmu” i kapitalistycznej transformacji.
Pytanie do Gierka czy nie jest on powiązany z antysocjalistyczną opozycją, z uwagi na udział w DiP jego doradców, nie jest więc takie absurdalne, jak się początkowo wydawało. Nie ma zapewne nic dziwnego w tym, że publicysta Die Zeit napisał, że DiP – to „dysydenci w samym aparacie”. Z kolei Leszek Moczulski w odpowiedzi na pytanie o ówczesną „polską opozycję” powiedział, że składała się ona głównie z trzech różnych grup, przy czym „pierwszą jest wewnątrzpartyjna opozycja, która nazywa się »Doświadczenie i Przyszłość« i składa się głównie z intelektualistów partyjnych”.
DiP wypracował inną jakościowo płaszczyznę programową, mającą za swój cel likwidację „realnego socjalizmu” w Polsce. Między jedną i drugą grupą opozycji nie było przysłowiowego chińskiego muru. Potwierdzają to słowa Jacka Kuronia (członka Komitetu Samopomocy Społecznej – Komitet Obrony Robotników), który tak określił DiP: „jest to grupa […] są to ludzie związani wyraźnie z władzą w taki lub inny sposób, eksperci, dyrektorzy, redaktorzy wydawnictw, to ludzie jakoś z władzą związani, w części członkowie partii, w części nie”. Ponadto dodał, że „zostali przez władzę zepchnięci na pozycję mniej więcej takiej grupy jak KOR”.
Zdaniem Jacka Kuronia między KOR a DiP istniała pewna różnica, co do stosowanych metod walki politycznej, co do taktyki. Przy czym oceny i analizy przedstawione przez DiP nie budziły zastrzeżeń, a nawet zasługiwały na uznanie. DiP i KOR dopełniały i uzupełniały się niejako. Kuroń mówił: „Grupa »Doświadczenie i Przyszłość« bardzo pozytywnie w mojej ocenie widziała sytuację i nawet poprawnie drogi wyjścia, tyle tylko, że ona cały czas wierzyła, że można to osiągnąć apelując do rządu, i tym się różniła od KOR, który przez cały czas stał na stanowisku, że trzeba apelować do społeczeństwa, aby ono program władzy narzuciło. Z tego punktu widzenia nasza racja była większa niż ich. Oni mieli nad nami tę zasadniczą przewagę, że oni głównie zajmowali się studiami nad sytuacją i mają bardzo szczegółowe opracowania, a KOR tak szczegółowych informacji nie ma. Ta grupa pracuje, przygotowują kolejne opracowania i z tego punktu widzenia jest to bardzo wartościowa grupa”.
Brak pozytywnego ekonomicznego programu KOR, pewna wspólnota ideowa KOR i DiP oraz tożsamość doraźnych interesów sprawiły, że doszło do zespolenia wysiłków tych dwu sił politycznych. Propagowanie ekonomicznych (chociaż nie tylko) rozwiązań DiP, mieściło się w ramach politycznych koncepcji KOR, a kierunek polityczny reprezentowany przez KOR, dążenie do ograniczenia wpływu partii na całokształt życia społecznego, sprzyjał wcielaniu w praktykę społeczno-gospodarczą ekonomicznych reform proponowanych przez DiP, które w istocie podważały ekonomiczne podstawy socjalizmu takiego, jak go sobie wówczas wyobrażano.
Jadwiga Staniszkis o wydarzeniach lata 1980 i klęsce „realnego socjalizmu”
Zdaniem Staniszkis już przed Sierpniem’80 część aparatu partyjnego była zainteresowana obaleniem „zespołu Gierek-Babiuch”, ale „zbyt mocno zaufała swoim zdolnościom demobilizacji sprowokowanego protestu społecznego, po tym, jak wykorzystała go wcześniej jako narzędzie gier frakcyjnych i dźwignię rewolucji pałacowej”. Masowe protesty sprowokowane więc zostały przez ludzi z kręgów oficjalnej władzy, aby rozładować niekorzystne nastroje społeczne, dokonać niezbędne roszady kadrowe i uzyskać legitymację społeczną do bliżej nieokreślonych dalszych zmian systemowych.
Według Staniszkis dla ekipy Gierka walkę z opozycją utrudniała konieczność ubiegania się o zachodnie kredyty oraz odwoływanie się przez opozycję do retoryki „obrony robotników”, co składało się na pojęcie „represyjnej tolerancji” albo „niepełnego pluralizmu”. Czy to były rzeczywiste powody polityki Gierka wobec opozycji – można wątpić, bo przecież kredyty i tak by udzielono Polsce w związku z nadmiarem w bankach tzw. petrodolarów. Ale ustępstwa wobec antysystemowej opozycji wywoływały polemiki ideologiczne wewnątrz partii i w „służbach bezpieczeństwa” i pogłębiały ich rozkład wewnętrzny. Te „służby bezpieczeństwa” są jednak przez Staniszkis mitologizowane poprzez błędne przypisywanie im samodzielnego ideologicznie i politycznie charakteru, podczas, gdy były one służebne wobec systemu Gierkowskiego w jego całokształcie, razem z tkwiącym w nim sprzecznościami. Dlatego w poglądach Staniszkis niejasna jest ideologiczna różnica pomiędzy „służbami bezpieczeństwa” a „ekipą Gierka”.
Dla nikogo myślącego nie jest tajemnicą, że „służby bezpieczeństwa”, nie tylko te cywilne ale i wojskowe, musiały przygotowywać się do nadciągających nieuchronnie protestów społecznych w 1980, tym bardziej że w przeszłości często rozpoczynały się one w zakładach, w których prowadzono produkcję zbrojeniową. Staniszkis o sytuacji przed sierpniem 1980 roku pisała: „Walki frakcyjne wewnątrz partii trwały w najlepsze, a służby bezpieczeństwa wybiórczo informowały grupę rządzącą o zakresie działań opozycji; aparat bezpieczeństwa wydawał się zdeterminowany, by wykorzystać opozycję jako instrument przygotowywanego właśnie przewrotu pałacowego przeciw ekipie Gierka”.
Bardziej słuszne byłoby powiedzenie, że ten, kto miał wpływ na „służby bezpieczeństwa” – wykorzystywał je w walce frakcyjnej, niż czynienie z nich niezależnej od nikogo frakcji. Ponieważ różne frakcje miały większy lub mniejszy wpływ na „służby bezpieczeństwa”, to również ich wykorzystywanie mogło być różne. Nie możemy zapominać, że w służbach tych bardzo istotna jest podległość i dyscyplina służbowa. Wbrew sugestiom Staniszkis o działalności pracowników i agentów służb specjalnych nie decyduje ideologia tylko rozkaz. Służby bezpieczeństwa nie były jednoznacznie ideologicznie określone, lecz toczyła się w ich łonie również walka ideologiczna, ale jak na razie problem ten nie jest podnoszony nawet prze IPN-owskich historyków.
W rozpatrywaniu roli służb specjalnych jest kilka mitycznych uproszczeń. Po pierwsze „aparaty bezpieczeństwa” były pod kontrolą Kani, Kowalczyka i Jaruzelskiego, a więc ludzi z ekipy Gierka. Po drugie, nie informowano jedynie tych współtowarzyszy z ekipy, których chciano się pozbyć, aby zdobyć dla zrekonstruowanej ekipy legitymizację do kierowania krajem i dalszej liberalizacji we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Po trzecie, jeśli w partii trwały walki frakcyjne, to te same podziały, chociaż mniej jawnie musiały występować w łonie „służb bezpieczeństwa”, jeśli jedni gasili jakiś konflikt, to drudzy go zaostrzali.
Ale chyba najważniejsze, jest stwierdzenie zawsze dobrze poinformowanej Staniszkis, że „aparat bezpieczeństwa wydawał się zdeterminowany, by wykorzystać opozycję jako instrument przygotowywanego właśnie przewrotu”. To już bowiem przekraczało ramy walki frakcyjnej na jednej płaszczyźnie ideologicznej, a stało się sojuszem z jawnymi wrogami ówczesnego ustroju politycznego i gospodarczego, którym zorganizowano dostęp do głównych ośrodków strajkowych. Stąd też konsekwencje dopuszczenia sił wrogich „realnemu socjalizmowi” do największych skupisk klasy robotniczej i negocjacji z komisjami „rządowymi”, nie mogły skończyć się roszadami na samym szczycie władzy, lecz musiały pociągnąć za sobą daleko idące skutki.
W 2016 roku Staniszkis udzieliła Dziennikowi Gazecie Prawnej wywiadu z jednoznacznymi tezami. Jej zdaniem, wyrażonym w typowym dla niej socjologiczno-sowietologicznym języku, przed 1980 rokiem ekipa Gierka była w pułapce totalnej władzy, która nie dawała jej jednak możliwości realnej kontroli nad przebiegiem procesów społecznych. Poszukując wyjścia „Chcieli mieć jakby drugą nogę, lecz taką, którą mogliby kontrolować. […] Wtedy, w sierpniu 1980 roku, Gierek wysłał do stoczni niejakiego [Tadeusza – E.K.] Pykę, by ten też doprowadził do porozumienia, ale ktoś, inna frakcja, te porozumienia zrywała. […] I ta frakcja doprowadziła do powstania Komitetu Strajkowego reprezentującego zakłady z całej Polski. […] Solidarność była dla nich bardzo ryzykowna, bo z jednej strony, wiadomo to z dokumentów, które pokazał później płk Kukliński – Rosjanie przygotowywali manewr obrony przez atak, a z drugiej – komuś zależało, by związek zawodowy powstał, by społeczeństwo się opierało. […] Z jednej strony próba porozumienia ze strajkującymi, z drugiej – zgoda na Solidarność, bo to dawało komunistom szansę na nowe otwarcie ideologiczne”. Zdaniem Staniszkis ludzie z kręgów władzy (w jej nomenklaturze koniecznie musieli to być komuniści) najbardziej obawiali się ewentualnych represji ze strony Rosjan, dlatego posłużyli się Lechem Wałęsą. Staniszkis zwróciła ponadto uwagę na to, że „część ekspertów, która pojechała do Gdańska, dostała bilety na pociąg w [Warszawskim – E.K.] Komitecie Wojewódzkim. Oczekiwano, że przekażą robotnikom wiedzę o ideologicznych ograniczeniach, w których funkcjonowała władza. […] Dobierano ludzi tak, by tworzyć też kanały nieformalnych przecieków. Przecież Tadeusz Kowalik, doradca Solidarności, był profesorem w szkole partyjnej, do której uczęszczał przyszły premier Jagielski [przewodniczący drugiej komisji rządowej – E.K.]. W świetle tych wszystkich układów, piętrowych zabezpieczeń, tej całej siatki, to Wałęsa był mały pikuś”. Następstwem toczącej się walki frakcyjnej było to, że „oni ten strajk podgrzewali zamiast go zakończyć. Robotnikom chodziło o niezależność, a komunistom o rewolucję w wymiarze ideologicznym, która będzie udawała, że nic się nie stało. Wprowadzenie Wałęsy na przywódcę strajku w Gdańsku, Naszkowskiego w Pile i tego typu ludzi w innych miastach stanowiło zabezpieczenie przed Moskwą. Rząd mógł powiedzieć: wszystko kontrolujemy. Ale skutek działań był realny, bo powstał nowy podmiot – Solidarność – w pewnym tylko zakresie kontrolowany przez władzę. Drugim etapem dototalizacji był stan wojenny, dzięki któremu wojsko ograniczyło nie tylko Solidarność, lecz i aparat partyjny”. Do wątku o opanowywaniu protestu społecznego Staniszkis wprowadziła także Radzieckich. „W drugiej połowie lat 90. brałam udział w seminarium poświęconym historii zimnej wojny. Był gen. Jaruzelski, marszałek Kulikow, był gen. Gribkow, do tego prof. Brzeziński i jeszcze kilku Amerykanów, a także działacze Solidarności. Pamiętam, jak któryś z Sowietów, patrząc na jednego z ważniejszych działaczy Solidarności, zwrócił się do niego per colonel. Specjalnie użył angielskiego słowa, żeby Amerykanie się zorientowali, że to żaden opozycjonista, tylko człowiek ówczesnej władzy, ich pułkownik”.
Tu dostrzegamy kolejny niepodjęty problem badawczy: na ile Radzieccy, którzy mieli swoje wpływy w polskich służbach specjalnych mogli wywierać pośredni wpływ na przygotowania do naciągających protestów społecznych i zachowania opozycji politycznej.
Poprzestaniemy jednak na tym, co działo się do roku 1980. Jest bardzo znamienne, że ten daleko idący w swoich wnioskach wywiad ze Staniszkis nie wywołał żadnych dyskusji i protestów w środkach masowego przekazu ze strony byłych działaczy „pierwszej” Solidarności czy IPN-owskich historyków. Wbrew temu, co sugerują wszyscy reżymowi historycy, nie chodzi tu o udział w protestach sierpniowych kilku agentów, ale o udział służb specjalnych w całym procesie organizowania protestów i negacji dorobku Polski Ludowej.
Wbrew sugerowaniu czytelnikowi przez Staniszkis swego obiektywizmu, była ona zaangażowana w cały proces pomimo posiadanej wiedzy lub domyślania się agenturalnej działalności niektórych przywódców strajków. Była ona jeszcze bardziej radykalna niż inni w sprawie odsunięcia PZPR od wpływu na kształtujący się nowy system polityczny. Oceniając zaangażowanie Staniszkis w okiełznanie konfliktu społecznego latem 1980 roku, nie można nie zauważyć również jej rozczarowania porozumieniami sierpniowymi. Napisała ona między innymi, że „Ograniczona rewolucja polityczna w Polsce nie wygenerowała rewolucji społecznej zdolnej zmienić strukturę dominacji opartą na państwowej własności środków produkcji”.
Podstawowym celem, do którego tacy doradcy, jak Staniszkis chcieli wykorzystać strajki, było poważne ograniczenie własności państwowej, która stanowiła ekonomiczną podstawę socjalizmu, takiego, jak go wówczas rozumiano. Zastanawiające jest to, że Staniszkis mogła poruszać się swobodnie na terenie zakładu ogarniętego strajkiem. Jaka była alternatywa dla własności państwowej, to pokazała powszechna prywatyzacja po 1989 roku i wejście do Polski wielkich monopoli zachodnich.
Z kolei Andrzej Gwiazda oceniając przyczyny strajków w sierpniu 1980 roku powiedział między innymi: „Wyglądało to tak, jakby w partii zwalczały się jakieś dwie frakcje: jedni wywołują strajki, a drudzy je tłumią. Doszliśmy do wniosku, że być może chodzi o obalenie Gierka, ponieważ w PRL-u nie było innego sposobu zmiany ekipy rządzącej. […] Jest wiele zdarzeń świadczących o tym, że strajk sierpniowy był prowokowany”. Po ponad 30 laty Joanna i Andrzej Gwiazdowie byli za konsekwentnym ujawnieniem wszystkich współpracowników PRL-owskich służb specjalnych, którzy ich zdaniem odgrywali i odgrywają ogromną rolę polityczną i gospodarczą. Dlatego Joanna Gwiazda powiedziała: „Przegrała nieagenturalna opozycja przedsierpniowa i nieagenturalna »Solidarność«. […] Z publikacji, które już się ukazały, wynika jednak, że nie docenialiśmy wpływów i ilości agentury. Gdybyśmy wiedzieli, w co się pakujemy, trzymalibyśmy się od opozycji z daleka, nie zakładalibyśmy żadnych WZZ-ów i »Solidarności«. To się po prostu nie mogło udać. Gdybyśmy wtedy wiedzieli to, co wiemy dziś… to by nas sparaliżowało”.
Można byłoby wskazać na wiele podobnych wypowiedzi uczestników wydarzeń 1980 roku. Na tym jednak poprzestaniemy. Szerzej o tych sprawach piszę w przygotowywanej do druku książce poświęconej Edwardowi Gierkowi.
Widzimy więc, że charakter nawet „pierwszej” Solidarności nie jest „socjalistyczny”, bo w warunkach dominujących burżuazyjnych stosunków społeczno-ekonomicznych „socjalistyczny”, czy „komunistyczny”, być nie mógł. „Pierwsza” Solidarności była wyrazem sprzeczności tkwiących w łonie gospodarki państwowej i wobec braku ich rozpoznania, ale nie przyczyniła się do ich rozsadzenia. „Realny socjalizm” obalono przy bierności i dezorientacji robotników, nad czym z dużym zapałem i rozmachem pracowały siły prawicowo-oportunistyczne w łonie PZPR i jawnie antysocjalistyczna opozycja. Sprzeczności wyzwolone w 1980 roku nie dało się powstrzymać w ramach dotychczasowego „realnego socjalizmu”.
Opozycja antysocjalistyczna w Polsce jest dumna ze swoich dokonań. Ale w rozpadzie ZSRR i prywatyzacji jego gospodarki, wobec braku zorganizowanej opozycji, wiodącą rolę odegrała neoliberalnie usposobiona uprzywilejowana warstwa zarządzająca, która również w Polsce była główną siłą prącą do zmian. Kapitalistyczna transformacja w czystej postaci przebiegła tam bez udziału zorganizowanej antysocjalistycznej opozycji. To, że w Polsce opozycja antysocjalistyczna przypisuje sobie ogromną rolę w obaleniu „realnego socjalizmu” nie jest więc uzasadnione. Bruno Drwęski stawia problem przyczyn dlaczego ekipa Jaruzelskiego nie sformułowała programu obrony „socjalizmu”: „czy wynikało to głównie z wewnętrznej ułomności polskiego jądra władzy, czy było skutkiem trwającego już procesu transformacji Związku Radzieckiego, który rozpoczął się w 1985 roku”. Kwestia ta nie może być badana przez IPN-owskich historyków i politologów z zasadniczych przyczyn ideologicznych i politycznych.
Wielu ludzi starszego i młodszego pokolenia „lewicy”, jest przekonanych, że ekipa Jaruzelskiego wprowadzając stan wojenny miała zamiar bronić „socjalizmu”. Bruno Drwęski postawił tezę przeciwną. Dostrzegł, że im dalej było od wprowadzenia stanu wojennego, „tym bardziej polskie jądro władzy dążyło do kompromisu z opozycją i tym bardziej stawało się nieprzejednane wobec odłamów najbardziej zdeterminowanych, by utrzymać socjalizm – […] albo zdecydowanych go zniszczyć, aby odbudować go na nowo”.


Na zakończenie wypada stwierdzić, że „pierwsza” Solidarność nie była organizacją socjalistyczną. Zaproponowała antykomunistyczny program-minimum, taki jaki w ówczesnych warunkach, bez narażenia się na natychmiastowe zlikwidowanie jej z użyciem przemocą, oraz co bardzo ważne, dała legendę dla „drugiej” Solidarności, która mogła nobilitować kadry odpowiedzialne za przyśpieszoną kapitalistyczną transformację, prywatyzację, wywołanie kryzysu najcięższego w historii najnowszej, przymusową emigrację 4 milionów zdolnych do pracy obywateli, masowe bezrobocie, katastrofalny stan usług publicznych, powstanie nieznanego w historii Polski długu publicznego i powstanie kompradorskiej klasy burżuazji. Te dwie Solidarności nie są więc oddzielone chińskim murem, lecz stanowią ideowo-polityczną dialektyczną ciągłość.
Niezależnie od tych krytycznych wątków odnoszących się jedynie do początków „pierwszej” Solidarności, uważam książkę Bruno Drwęskiego za godną polecenia dla wszystkich zainteresowanych najnowszą historią polityczną. Znajdzie się w niej wiele nowych dla polskiego czytelniczego ocen i poglądów, danych o ingerencji obcych państw w nasze wewnętrzne sprawy, które mogą był podstawą przewartościowania IPN-owskiego bełkotu w sprawie przyczyn i mechanizmu upadku „realnego socjalizmu”.

Poprzedni

Obrady parlamentu chińskiego w 2021 r.

Następny

Stale rozwijająca się chińska kultura „turystyki kwater prywatnych”

Zostaw komentarz