30 listopada 2024
trybunna-logo

Wyzwolenie w pudełkach

Najwyraźniej w teatrze nastał czas Wyspiańskiego, choć, prawdę mówiąc, czas na niego jest zawsze.

Po krakowskich premierach „Wyzwolenia” w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU i Radosława Rychcika w Teatrze im. Juliusza Słowackiego, teraz zobaczyliśmy „Wyzwolenie” Krzysztofa Garbaczewskiego w warszawskim Teatrze Studio. To pierwszy Wyspiański po „Klątwie” Olivera Firljicia w Teatrze Powszechnym, która wywołała i wciąż wywołuje gorące emocje.

Chwalebny zamiar, kosztowna metoda

Przed premierą Garbaczewski powiedział, że nie chce się z Firljiciem ścigać, że ma inny temperament, nie jest prowokatorem, i przede wszystkim chce sprawdzić, co tak naprawdę w tym „Wyzwoleniu” jest. Zamiar chwalebny, choć metoda kosztowna. Żeby się o tym przekonać, dość tekst przeczytać ze zrozumieniem albo obejrzeć przedstawienia kolegów. Test prawdy przeprowadza Garbaczewski na żywym organizmie teatru, a przy tym za pomocą szczególnych narzędzi – wprowadza do przedstawienia groteskowe państewko San Escobar (zrodzone z przejęzyczenia ministra Waszczykowskiego), podmalowuje spektakl Witkacym i rozwala strukturę dramatu Wyspiańskiego. Powiada, że w ten sposób przekonuje się, jak bardzo aktualny i ważny to tekst. Gorzej, że nie przekonuje o tym widzów, którzy gubią się w gąszczu reżyserskich pomysłów i nabierają podejrzeń, że utwór Wyspiańskiego jest mętny. Ogromny wysiłek zespołu aktorskiego i techniki teatralnej zostaje zaprzepaszczony – cała para idzie w gwizdek.

Fragmenty i dziwności

Zaczyna się tak: z panującego na scenie mroku szczegóły wyłuskuje reflektor szperacz, którego światło błąka się po powierzchni. Z offu dobiegają zniekształcone słowa „Wyzwolenia”. Ich irytująca interpretacja, z celowo nadanym dziwacznym brzmieniem i wadą wymowy, odciągają uwagę od treści. Dominuje efekt dziwności. Kiedy ta introdukcja dobiega końca, na scenie pojawiają się aktorzy poprzebierani w kolorowe kostiumy stylizowane na stroje Indian południowo-amerykańskich (to aluzja do wspomnianego już wyimaginowanego państwa San Escobar) i robotnicy teatralni w kaskach ochronnych. Razem budują z elementów drewnianych i metalowych ruchome rusztowania o nieokreślonym przeznaczeniu.
Słowem wznoszą dekoracje, zgodnie z deklaracją Konrada: „chcemy w teatrze tym Polskę budować!”. W tym rozgardiaszu przebijają się fragmenty z „Wyzwolenia” o pracy z pierwszej sceny. Kilka razy powracają jak motto słowa Robotnika; „Synowie nasi zburzą, co my budujemy, Burzymy, co zbudowali ojcowie nasi”.
Uwagę widzów rozprasza pojawiająca się animowana sylwetka ET, której wideogram „łapany” jest na kawałki tektury, a następnie „zatrzaskiwany” w scenicznej zapadni. Animowany duszek jest jednak ciekawski i zjawia się w różnych miejscach na scenie, znowu jest wyłapywany i sytuacja się powtarza. Taki żart. Może o syzyfowej pracy? Na scenicznych ramach i gdzie się da wyświetlane są obrazy wideo, częściowo grafiki, częściowo liczby, potem będą to zdjęcia sytuacji scenicznych i znane obrazy, nawet fragment „Bitwy pod Grunwaldem”.

Barykada z pudeł

Kiedy dekoracja już stoi, okazuje się, że trzeba ją… zasłonić. Aktorzy i robotnicy zaczynają wznosić z kartonowych pudeł barykadę. Wkrótce ściana pudeł zamyka scenę, pozostawiając tylko wąską szczelinę z lewej strony na przejście aktorów i drugą szczelinę-prostokątne okno po stronie prawej. Teraz na zbudowany wśród widzów wybieg wychodzi dziewczyna w słuchawkach i laptopem. Staje w środku i nie zdejmując słuchawek rozpoczyna zmieniony na monolog dialog z Maskami. Po upływie 10 minut wchodzi aktor z czerwonym kubikiem (mniej więcej: 60 cm x 60 cm x 60 cm) z napisem „jp2”, stawia go na podeście i wychodzi. Wyniesie ten kubik mniej więcej po następnych 30 minutach. Tymczasem dziewczyna-Konrad (Anna Paruszyńska) monologuje, zabijając tekst Wyspiańskiego monotonią, kulawą interpretacją i martwotą. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, czemu to dziewczyna, a nie Konrad dyskutuje z Maskami, albo wyjawi, dlaczego i co też takiego odsłuchuje aktorka (podobno to monolog Jerzego Treli z „Wyzwolenia” Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze, 1974). Kiedy monologowała, ja „odsłuchiwałem” w pamięci ten sam tekst w wykonaniu Jerzego Treli, boleśnie konfrontując z bladym cieniem tego tekstu w wykonaniu młodej aktorki.
Monolog co jakiś czas przerywają okrzyki zza pudeł (nie wiadomo jednak, co aktorzy krzyczą), na których cały czas wyświetlane są obrazki. W prostokątnym oknie w końcowej partii monologu pojawiają się zielone rośliny, najpierw nieśmiało, a potem w coraz to bardziej gęstniejącej masie. To zapewne pokazuje, że zbliża wiosna, czyli odrodzenie-wyzwolenie w kontakcie z naturą. Trwa to niemiłosiernie długo, wreszcie dobiega końca i wtedy monologująca wykonawczyni przebija się ciałem przez mur pudeł, który wkrótce reszta wykonawców demontuje. Będzie jeszcze czas na piosenkę i gmeranie śpiewającemu aktorowi w spodniach, skąd wyciągane będą kilkukrotnie kolorowe majtki. Na koniec aktorzy z twarzami ukrytymi w kartonowych pudłach z wyciętymi dziurami na oczy, usta i uszy uczestniczą w finałowym rytuale, zwieńczonym błąkającym się po scenie reflektorem-szperaczem i zniekształconym głosem z offu. Jednym słowem – budowa ramowa, żeby był jakiś porządek w tym szaleństwie.

Eksperyment?

Tak mniej więcej wygląda ta nowoczesna wersja „Wyzwolenia” wzbogacona kawałkami „Nowego Wyzwolenia” Witkacego i własnym komentarzem. Wszystko to jednak nie składa się w opowieść zdolną poruszyć emocje, a tym bardziej intelekt. Wygląda to raczej na niefrasobliwą zabawę, której cel i przesłanie usiłuje nadać reżyser w swoich komentarzach i wywiadach, ale które nie przebijają się ze sceny. Gdyby to było przedsięwzięcie jednorazowe, można by instalację Garbaczewskiego uznać za nieudany eksperyment przełożenia dramatu Wyspiańskiego na język współczesnych poszukiwań plastycznych. Ale jeśli to ma być przedstawienie repertuarowe, jego teatralny sens gubi się w morzu niejasności.
Trudno wprawdzie sobie wyobrazić lepsze miejsce dla instalacji Krzysztofa Garbaczewskiego inspirowanej „Wyzwoleniem” Stanisława Wyspiańskiego niż Teatrgaleria Studio. Tak teraz nazywa się ten teatr, któremu charakter centrum sztuki narzucił przed laty Józef Szajna, autorski zaś kształt nadał Jerzy Grzegorzewski. Potem różnie bywało, ale dzisiaj Teatr Studio najwyraźniej próbuje wracać do swoich korzeni jako miejsce, w którym bardzo blisko ze sobą sąsiadują różne dyscypliny sztuki, w szczególności plastyka i teatr. Instalacja Garbaczewskiego wpisuje się w plan tego powrotu, choć jakość artystyczna tej propozycji budzi poważne wątpliwości.
Dwa dni po premierze nadeszła wiadomość, że reżyser został laureatem nagrody im. Leona Schillera, przyznawanej przez ZASP. Nie pierwszy to laur Garbaczewskiego (m.in. Paszport Polityki), ale wyjątkowo ważny. Wprawdzie nagroda nie mogła dotyczyć „Wyzwolenia”, ale mogło to sprawić wrażenie, że cokolwiek wyjdzie spod jego ręki, zasługuje na poklask.

WYZWOLENIE Stanisława Wyspiańskiego, reżyseria – Krzysztof Garbaczewski, scenografia – Aleksandra Wasilkowska, światło – Bartosz Nalazek, wideo – Robert Mleczko, choreografia – Iza Szostak, kostiumy – Sławomir Błaszewski, muzyka – Jan Duszyński, Teatr Studio, koprodukcja Festiwalu Nowe Epifanie / Gorzkie Żale 2017, premiera 12 marca 2017.

Poprzedni

Bitwa o fotel lidera

Następny

Messi zrugał arbitra