16 listopada 2024
trybunna-logo

Wspaniali mężczyźni w swych szalejących maszynach

Moja prywatna „era automobilizmu” (tu śmiech, a nawet rechot dziki) trwała cztery lata i zakończyła się 23 lipca 1980 roku przy ulicy Nadbystrzyckiej w Lublinie w godzinach popołudniowych, gdy wpadłem w poślizg na kałuży błota i przedachowałem z jednego pasa jezdni na drugi małym Fiatem 126 P. Ani mnie ani trzem wiezionym przeze mnie osobom płci żeńskiej nic się nie stało, co zakrawało na cud niemal. Od tej pory raz tylko, na jedną zimową godzinę usiadłem za kierownicą, przymuszony przez wyjątkową sytuację. Poza tym powiedziałem sobie: „Nigdy więcej”. I dotrzymałem – bez trudu – słowa.

Może to i dobrze, bo może dzięki temu nadal kołaczę się po tym świecie. Może Opatrzność istnieje i mnie przestrzegła, żebym dalej nie jechał tą drogą? Może. Poza tym nigdy nie miałem feblika do automobilizmu, marek aut etc. Nudziło mnie to niepomiernie. Jednak jako pasażer ojeździłem się Warburgiem 312 standard i de Luxe prod. NRD, i później dużym Fiatem 125 P, i po kraju i za granicę. Nie zapomnę też jazdy z Lublina do Pobierowa na zachodnim Wybrzeżu polskimi drogami lata 1971 automobilem Syrena 105. To była dopiero jazda! Dziś zatem, po dziesięcioleciach, ożył we mnie niejaki sentyment do tamtych czasów, kiedy się, chcąc nie chcąc, o automobilizm się ocierałem, bo miałem wokół siebie mnóstwo kolegów zapalonych automobilistów, miłośników filmu „Znikający punkt” Richarda Sarafiana.
Nigdy tego filmu nie widziałem, nawet przez moment nie przyszło mi do głowy żeby go oglądać, ale za to uwielbiałem i uwielbiam do dziś „Wielki wyścig” Blake Edwardsa, cudowną, szampańską komedię ze wspaniałą muzyką Henry Manciniego, o wyścigu automobilowym Nowy Jork-Paryż, w którym piękny Wielki Leslie (Tony Curtis) rywalizował z demonicznym Profesorem Fate (Jack Lemmon). Pamiętam też (znacznie gorszy i zabawny raczej PRL-owską siermiężnością) film Juliana Dziedziny „Czekam w Monte Carlo” ze Stanisławem Zaczykiem i Andrzejem Kopiczyńskim”.
Opowieść Muchy (też świetnego automobilisty) i Szelichowskiego to wzbogacona, uaktualniona wersja edycji „120 lat sportu samochodowego w Polsce”. Jest w niej i współczesność automobilowa z Leszkiem Kuzajem, Robertem Kubicą, Kajetanem Kajetanowiczem i odległa heroiczna przeszłość automobilowo-rajdowa z Sobiesławem Zasadą, Krzysztofem Komornickim czy Andrzejem Jaroszewiczem i ta niedawna z Krzysztofem Hołowczycem, i ta przedwojenna, i ta niedawna tragiczna z Marianem Bublewiczem i Januszem Kuligiem. Nie wiem tylko dlaczego na liście zasłużonych dla motoryzacji nie znalazł Marek Varisella.
Autorzy tej opowieści sięgają i do historii powojennej automobilizmu, której uosobieniem są Zasada, Jaroszewicz, Komornicki, czy Varisella i tej „antycznej” z czasów II Rzeczypospolitej (1918-1939) i tej wręcz „przedpotopowej” ze Stanisławem Grodzickim, który u schyłku XIX wieku odbył automobilem samotny rajd z Warszawy do Paryża. Bogata w liczne fotografie, fascynująca opowieść pachnąca benzyną i spalinami.
Robert Mucha, Stanisław Szelechowski – „Polacy w rajdach i wyścigach samochodowych”, wyd. Axis Mundi, Warszawa 2017, str. 350, ISBN 978-83-64980-35-0

Poprzedni

Kosmos zwany Olsztynem

Następny

Sadurski na dzień dobry

Zostaw komentarz