Co oznacza wizyta amerykańskiego generała dowodzącego operacjami specjalnymi w Syrii, lądowanie setek komandosów US Army w tym kraju i kurdyjski komunikat informujący o ofensywie na Rakkę? Wszystko to przy protestach rządu tureckiego zarzucającego Waszyngtonowi dwulicowość w walce z „terroryzmem kurdyjskim”, przy braku zgody rządu Syrii na operację militarną na jej terytorium oraz amerykańskiej odmowie współpracy z Rosjanami deklarującym chęć pomocy w natarciu na stolicę Państwa Islamskiego
W ostatnich dniach Internet obiegły zdjęcia i filmy pokazujące dziesiątki amerykańskich komandosów z lekkim sprzętem i improwizowanymi pojazdami bojowymi w Syrii. Żołnierze amerykańscy nosili na swoich mundurach żółte naszywki kurdyjskich bojowników (YPG), co wywołało falę krytyki ze strony Ankary. Przypomnijmy, że Turcja traktuje oddziały kurdyjskie – szczególnie z Partii Pracujących Kurdystanu, za terrorystów i prowadzi przeciw nim bezwzględną, okrutną operację wojskową z użyciem lotnictwa włącznie. Analizując dostępne zdjęcia pokazujące desantowanych drogą lotniczą do Syrii amerykańskich żołnierzy, wniosek nasuwa się jeden – nie są to już, operujące od dawna na tym obszarze i wykonujące pojedyncze operacje specjalne, oddziały elitarnych operatorów „Delta Force”, lecz liniowe jednostki komandosów Navy SEALs i Rangersi z 75 pułku US Army. Przerzucono ich tu wraz z specjalnie zmodyfikowanymi Pickupami wyposażonymi w granatniki automatyczne i karabiny maszynowe do prowadzenia bezpośrednich walk na pierwszej linii natarcia. Zdecydowanie nie są to instruktorzy mający „udzielać lekcji” peszmergom.
Siły prowadzące natarcie
Główną siłą wojsk atakujących stolicę Państwa Islamskiego są Kurdowie z Powszechnych Jednostek Ochrony (YPG) oraz, co ogłosiły media amerykańskie, 31 ugrupowań arabskich, turkmeńskich i asyryjskich zrzeszonych w Syryjskich Siłach Demokratycznych (SDF).
Siłą uderzeniową zgrupowania prowadzącego natarcie na Rakkę – radykalnie je wzmacniającą, są jednostki US Army. 21 maja na obszar północnej Syrii dotarł dowódca Dowództwa Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych (USCENTCOM-u). Gen. Joseph Votel, bo o nim mowa, spotkał się z przywódcami Kurdów i uzgodnił z nimi szczegóły natarcia na Rakkę.
Bojowników kurdyjskich wspierać ma w szczególności amerykańskie lotnictwo i ok.500 komandosów skierowanych tam decyzją Prezydenta Baracka Obamy. Jak pokazały pierwsze dni ofensywy, komandosi Navy SEALs obecni są na pierwszej linii natarcia. To oni wykrywają oraz wskazują cele i naprowadzają na nie samoloty uderzeniowe US Air Force. Od szybkiego wykrycia i wyeliminowania z powietrza umocnionych pozycji obronnych bojowników kalifatu zależy sukces ofensywy sił kurdyjskich. Uporczywa obrona i fanatyzm bojowników, w połączeniu z zabezpieczeniem inżynieryjnym i fortyfikacjami, czyni ich linie obronne, dla pozbawionych ciężkiego uzbrojenia Kurdów, trudnymi do zdobycia.
Amerykanie wykonują uderzenia lotnicze na bojowników IS tak za pomocą samolotów szturmowych typu A-10 „Thunderbolt II”, jak i uderzeniowych F-15 „Strice Eagle”, oraz wielozadaniowych F-16. Specjalnie do wsparcia ofensywy przeciwko IS przerzucono pod koniec kwietnia do Kataru potężne bombowce strategiczne B-52 „Stratofortress”. Poprzednio sporadycznie do bombardowania terrorystów z IS, używano nowszych, strategicznych bombowców B-1B, startujących z bazy na wyspie Diego Garcia leżącej na Oceanie Indyjskim.
Koalicja pod wodzą Waszyngtonu na obszarze Kataru, Iraku, Turcji (lotnisko Incirlik), na Cyprze (baza lotnicza RAF Akrotiri) i lotniskowcach skoncentrowała przeszło 150 samolotów. Do dyspozycji oprócz lotnictwa amerykańskiego są samoloty brytyjskiego RAF-u, Francji, Danii, Niemiec, Belgii, Holandii, Kataru, ZEA, Bahrajnu, Australii, Arabii Saudyjskiej i Kanady.
Warto w tym miejscu podnieść kwestię niezwykle licznych na tym odcinku frontu oddziałów najemników. Rej tu wiedzie prywatna agencja tzw. kontraktatorów „The Lions of Rojava”, założona przez byłego amerykańskiego komandosa i brytyjskich weteranów SAS. To przećwiczony już w Iraku, amerykański sposób prowadzenia wojen hybrydowych. Świetnie wyszkoleni i uzbrojeni najemnicy stanowią istotną siłę do walki z fanatycznymi bojownikami IS. W ocenie specjalistów, w natarciu na Rakkę władzom USA, (najprawdopodobniej za pomocą CIA), udało się zwerbować siły liczące od 800-1200 „zawodowych zabójców”.
Atak na Rakkę prowadzony jest z trzech kierunków, w tym z okolic miasta Ajn Isa i z obszaru dawnej bazy 93 brygady armii syryjskiej. Pas natarcia sięga 40 km i przebiega przez zamieszkałe przez ludność arabską obszary wiejsko-rolnicze. Na skutek setek lat animozji arabsko-kurdyjskich w szpicy idą oddziały arabskie.
I tu dotykamy bardzo istotnych kwestii politycznych. Kurdowie, rozproszeni na terenie Turcji, Syrii, Iraku i Iranu, od lat walczą o powstanie swojego państwa. Na skutek wojny domowej i osłabienia spójności Iraku, ogłoszona autonomia kurdyjska na północy tego kraju, właściwie nosi znamiona quasi państwa. Do tego samego zmierzają Kurdowie na terenie Syrii. Rodzi to jednak stanowczy protest władz w Damaszku, dążących do utrzymania jednolitej struktury kraju. Za pełną integralnością granic Syrii opowiada się też Rosja, a nawet potwierdził ją Sekretarz Stanu USA, John Kerry. Powstaniu państwa kurdyjskiego, najradykalniej sprzeciwia się sojusznik USA z NATO i lokalne mocarstwo – Turcja. To ten kraj wspiera islamistów z Al.-Nusra (syryjska filia Al.-Kaidy) na północ od Allepo, wokół miasta Azaz. Tamtejsi islamiści walczą tak z Państwem Islamskim, jak i armią rządową Syrii oraz z Kurdami, których dla odmiany z powietrza wspierało lotnictwo rosyjskie i siły specjalne.
W wyniku politycznych targów, Ankara wymusiła powstrzymanie nalotów rosyjskich i ofensywy sił kurdyjskich oraz wyhamowała ataki sił rządowych, angażując się w działania militarne bezpośrednio. Czyniła to wspierając artylerią Al.-Nusrę i dostarczając bojownikom amunicję, medykamenty, broń – w tym przeciwlotniczą. Tzw. „worek Azaz” uniemożliwia połączenie obszarów będących pod kontrolą Kurdów na zachodzie Syrii. To właśnie na tym kierunku, na obszarze etnicznie kurdyjskim, chciało atakować dowództwo YPG.
Blisko stutysięczna Rakka, jedno z głównych miast Syrii, jest miastem arabskim i Kurdowie nie zamierzali przelewać za nie krwi. Co więcej, prawdopodobnym byłby opór miejscowej ludności, która masowo wsparłaby bojowników Państwa Islamskiego.
W wyniku jednak interwencji amerykańskiej, utworzono konglomerat arabsko-kurdyjski (SDF) i do natarcia na Rakkę Kurdów przekonano. Pytaniem otwartym jest, co obiecano Kurdom w zamian? Czy upragnione państwo? Autonomię?
Dotychczas USA okazywało się dla Kurdów sojusznikiem wiarołomnym, dwukrotnie porzucając sprawę Peszmergów (po pierwszej i drugiej wojnie z Irakiem).
Pozycję, jaką sobie w Iraku Kurdowie wywalczyli, zawdzięczają słabości rządu w Bagdadzie i własnym oddziałom zbrojnym, czyli w większości tylko sobie, a nie obiecanemu wsparciu Waszyngtonu. I tu rodzi się kolejne pytanie. Co chcą uzyskać dla odmiany Amerykanie?
Część analityków skłania się ku ocenie, że Prezydent Obama, przed zakończeniem kadencji, chce przejść do historii i pokonać symbol zła XXI w, czyli tzw. Państwo Islamskie. Zdobycie stolicy tego tworu, miałoby wymiar symboliczny, niczym zdobycie Berlina, stolicy III Rzeszy. Amerykanie przejęliby zarazem kontrolę nad znaczącym, bogatym w złoża ropy i gazu, obszarem Syrii.
Potwierdzałaby to radykalna odmowa Amerykanów jakiejkolwiek współpracy militarnej przy zdobyciu miasta z Rosją. Z taką propozycją zwrócił się do Pentagonu, publicznie, wiceszef rosyjskiego Sztabu Generalnego. „Ciężar sukcesu” musi spocząć wyłącznie na barkach USA i ich sojuszników.
Druga część analityków twierdzi zaś, że to „wielki blef” i siły amerykańsko-kurdyjskie, bez ciężkiego sprzętu w postaci czołgów i artylerii, nie będą wstanie zdobyć ufortyfikowanego stutysięcznego miasta. Jednak w razie sukcesu ofensywy na obszarze podmiejskim Rakki, z sąsiedniego Iraku, czy też przy zgodzie Ankary – z Turcji, ciężkie jednostki amerykańskie mogą się znaleźć tam bardzo szybko.
Tak czy inaczej obserwujemy kolejny zwrot w wojnie na obszarze Syrii. Tak silne i bezpośrednie amerykańskie zaangażowanie militarne w tym kraju, może wskazywać na kolejny etap globalnej rywalizacji Moskwa – Waszyngton.
W perspektywie strategicznej, możemy być zaś niebawem świadkami doprowadzenia do podziału Syrii na strefę wpływów Rosji i strefę rządzoną przez siły sojusznicze USA. Historia XX w zna takie przypadki, zaczynając od podzielonych Niemiec (RFN i NRD), przez Koreę (co trwa do dziś), czy Wietnam (zjednoczony po krwawej wojnie 1964-1975.). Co czeka współczesną Syrię, okaże się już w najbliższych tygodniach.