24 listopada 2024
trybunna-logo

Starzy i nowi imigranci

Przemysław Prekiel rozmawia z Krzysztofem Wasilewskim, autorem książki „Bezdomnych gromady niemałe. Dyskurs imigracyjny na łamach prasy amerykańskiej, 1875-1924”

Przemysław Prekiel: Możemy mówić o analogiach z dzisiejszymi czasami? Dostrzegasz podobieństwa? Wówczas amerykańska prasa również reagowała panicznie na imigrantów? Kogo wówczas bali się Amerykanie?

Krzysztof Wasilewski: Historyczne analogie trzeba stosować z wyczuciem i ostrożnością. Trudno znaleźć w przeszłości proste rozwiązania na bieżące problemy. Co jednak nie znaczy, że historia nie może nas czegoś nauczyć.
Tak jest z kwestią imigracji. Przełom XIX i XX w., o którym piszę w książce, to okres wzmożonej emigracji z Europy Południowej i Wschodniej (w tym ziem polskich) do Stanów Zjednoczonych.
Tak zwana nowa imigracja – w przeciwieństwie do „starej” z Europy Zachodniej i Północnej – jawiła się Amerykanom jako wielkie zagrożenie. I to zagrożenie nie tylko gospodarcze, ale także cywilizacyjne i polityczne. Prasa posługiwała się negatywnymi stereotypami równie chętnie, co dzisiejsze media.
Choćby łatka Polaka-anarchisty czy zdradzieckiego Chińczyka przez wiele lat kształtowała społeczne wyobrażenie o tych narodowościach. W powszechnym odczuciu stanowili oni „niepożądaną imigrację”, w przeciwieństwie np. do Niemców czy Skandynawów. Zresztą jak dowodzą tego niedawne słowa prezydenta Trumpa o tym, iż woli Norwegów niż „imigrantów z zadupia”, podział ten nadal obowiązuje.
Jeśli więc dyskusja prasowa z przełomu XIX i XX wieku w USA może nas czegoś nauczyć, to przede wszystkim tego, że media i elity wykorzystują nasz strach przed tym co obce i nieznane dla zapewnienia sobie kontroli nad nami. Taka jest główna teza mojej książki.

Pomysł na te książkę wziął się przede wszystkim z obecnej narracji, jaka dominuje w polskiej debacie publicznej, gdzie dominują emocje i lęk, czy to szersze zainteresowania naukowe?

Imigracja, media a mniejszości narodowe i etniczne – to zagadnienia, którymi zajmuję się od początku mojej kariery naukowej.
Prace nad książką rozpocząłem na początku 2015 r., a więc jeszcze przed wybuchem tzw. kryzysu uchodźczego.
Chciałem zbadać jakie mechanizmy decydowały o takim, a nie innym wizerunku imigracji i imigrantów w Stanach Zjednoczonych. Warto pamiętać, że przełom XIX i XX w. to nie tylko czas masowej emigracji do USA, ale także okres kształtowania się narodu amerykańskiego i początku amerykańskiego imperium. Kierując społeczne niepokoje na imigrantów, elita amerykańska mogła zatem swobodnie kontrolować sytuację nawet w trudnych czasach gospodarczych i społecznych kryzysów.
Podobnie jest dzisiaj, kiedy imigranci czy uchodźcy służą jako kozioł ofiarny, odpowiedzialny za wszystkie trapiące nas problemy.

Czy ktoś wówczas bronił tych, którzy jechali do USA za chlebem, w poszukiwaniu lepszego jutra? 

Imigranci, w tym przecież i Polacy, nie dość, że przeważnie wykonywali najniebezpieczniejsze zawody, pracując po kilkanaście godzin dziennie w wyniszczających warunkach, to w dodatku musieli zmagać się z wrogością ze strony amerykańskiego społeczeństwa.
Wystarczy przypomnieć, że zgodnie z teoriami rasistowskimi, które u progu XX w. powszechnie akceptowano i wdrażano w życie, Słowian uważano za „upośledzoną rasę” – tak intelektualnie, jak i fizycznie.
Członkostwo w „usankcjonowanych” związkach zawodowych było dla nowych imigrantów zamknięte. Jedyne oparcie imigranci znajdowali w swoich społecznościach, kościołach czy organizacjach społecznych. Na forum publicznym broniły ich czasopisma anarchistyczne i socjalistyczne oraz radykalne związki zawodowe, w tym przede wszystkim Robotnicy Przemysłowi Świata – słynne IWW. To zresztą nie przypadek, że wydawcą mojej książki została Oficyna Bractwa Trojka, związana ze środowiskiem poznańskich anarchistów.

Okladka1

Poprzedni

Próba generalna

Następny

We Wrocławiu o faszyzacji