20 listopada 2024
trybunna-logo

Śledź właśnie wyśledzony

Wróg u bram Rzeczpospolitej stanął. Multi-kulti zwany. Wróg straszny. Bo choć władzy już znany, to jeszcze do końca nierozpoznany. Podstępy jak gender niedawno, który nawet polskiej wsi potrafił nie oszczędzić.

Multi-kulti od niemieckiej strony ku nam pełznie, ale i nasz Bałtyk i nasze Tatry barierą nie są. Jeno od wschodniej strony nie naciska, bo tam dla takiego plugastwa miejsca nie ma.
Ale żaden Multi-kulti u nas nie przejdzie, obiecał wszystkim PiS patriotom, minister od policji, pan poseł Błaszczyk. I można mu zawierzyć, bo mąż to waleczny, choć gołowąs jeszcze. Ale posiłki ma, bo Beata Kempa i Szydło Beata też Multi-kulti nieźle nawrzucały. Nie wejdzie Multi-kulti do nas, nie wejdzie!
No chyba, że po ich trupie.
Miło to słuchać, ale czujność pionierów „Dobrej Zmiany” spokojnie spać nie może. Każdy z nich własny rachunek patriotycznego sumienia codziennie robić musi. Sprawdzać, bo Mutli-kulti wszędzie zalęgnąć się może. Nawet w naszej, tradycyjnej, staropolskiej kuchni.
Spójrzmy chociażby na pierogi. Naszą narodową specjalność. I co nadal widzimy. Jakie pierogi? „Ruskie” i „leniwe”.
Za rządów lewicy i PO, i „pseudo autorytetów z Czerskiej”, mawiano, że „Polska, to jest misa z pierogami. Połowa ruskich, połowa leniwych”.
Jakież to było ohydne połączenie Multi-kuli z wrażym antypolonizmem!
Trzeba raz na zawsze wyjaśnić. Nie ma w Polsce miejsca dla pierogów „ruskich”. Prawdziwe polskie pierogi, to wyłącznie polskie pierogi. I w żadnym wypadku leniwe. To te „ruskie” są leniwe. Putin z nimi!
Teraz barszcz. Mamy w Polsce najlepsze na świecie barszcze. Białe i czerwone. Jak nasze narodowe barwy. Jak kolor dziewictwa Morowych Panien i krew przelewana przez Żołnierzy Wyklętych. Ale między nimi, zakradł się podle, jak jakaś gadzina, barszcz ukraiński. Zgotowany nam przez podłych sąsiadów, zaprawiony banderą ludobójstwa.
Przejdźmy do rzeczy. W IV Rzeczpospolitej nie ma miejsca na barszcz ukraiński. Bo i takiego w historii nie było. Był barszcz kresowy, którym szczep polski podzielił się kiedyś z kresowymi Rusinami. Ludem prostym, niezdolnym do poziomu narodu i barszczu. Zatem w imię prawdy historycznej polski barszcz, przez fałszerzy „ukraińskim” zwany, powróci do właściwej nazwy „barszcz kresowy”. A ten najlepszy będzie barszczem imienia Świętej Pamięci Lecha Kaczyńskiego, patrona Polskich Kresów.
Także kołduny litewskie tak naprawdę nigdy „litewskimi” nie były. To podli, zawistni, odwiecznie wrodzy Polsce nacjonaliści litewscy za pieniądze wiadomego pochodzenia polskie kołduny przechrzcili na „litewskie”.
Ohydnemu nacjonalizmowi litewskiemu mówimy nasze zdecydowane polskie „Nie”. I od tej pory kołduny będą tylko polskie. A te najlepsze z najlepszych będą nosić imię Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki. Bo ksiądz Jerzy szczególnie kołduny, te w rosołku pływające, sobie umiłował.
A przed zjedzeniem każdej ich porcji zaleca się odczytanie Apelu Smoleńskiego.
Śledź po japońsku, to szczególna potrawa. Zakłamana jak cała historia za rządów lewicy i PO. Nie chodzi tylko o to, że w Japonii nie je się śledzia ze śmietaną, jajkiem czy sałatką jarzynową, bo normalny Japończyk żadnych śledzi nie je. Bo, po co mu śledzie, skoro wódki nie pije.
Tak naprawdę „śledź po japońsku”, to w czasach komunistycznego PRL był ulubioną potrawą komunistycznych agentów Służby Bezpieczeństwa i ich Tajnych Współpracowników.
A zwłaszcza Agenta TW „Bolka”, który obiecywał swym miłośnikom, że zrobi „Drugą Japonię” w Trzeciej Rzeczpospolitej. Na szczęście bracia Kaczyńscy bohatersko wsadzili swe długie ręce w szprychy kierowanego przez Wachowskiego wozu historii i zahamowali śmiertelnie niebezpieczny jego bieg. Dlatego, ku pamięci potomnych, od dziś w IV Rzeczpospolitej ten śledź będzie zwany „Śledziem po eSBecku”.
A co zrobić z „karpiem po żydowsku” słusznie zapytacie?
Ot, tak zwyczajnie zabić go nie można, bo zaraz pani Apfelbaum, małżonka znanego zdrajcy Radka Sikorskiego, opublikuje w prasie waszyngtońskiej serię artykułów o, rzekomym, „polskim wrodzonym antysemityzmie”.
Ten akapit wyżej – to taki żart był. Tłumaczę od razu, żeby nie było, że „Dobra Zmiana” nawołuje do Nowego Jedwabnego. Nie Szlaku, tylko insynuowanego incydentu. Zresztą ostatnie badania naukowe wykazały, że tak naprawdę w Jedwabnym międzynarodowa anty komuna rozliczyła zbrodniczą żydokomunę. I to wszystko.
A „karp o żydowsku” tak naprawdę kiedyś był szlacheckim, sarmackim „Karpiem po staropolsku”. Ale nasi sarmaccy przodkowie nad wyraz pokój miłowali i bez powodu muchy nawet by nie zabili, a co dopiero karpia. Od zabijania karpi trzymali w karczmach Żydów, bo Żyd dla kasy wszystko zrobi, nawet niewinną rybkę zaszlachtuje.
Dlatego w imię prawdy historycznej i wojny z Multi-kulti od tej pory w IV Rzeczpospolitej „karp po żydowsku” wróci do właściwej nazwy „Karp po staropolsku”.
Pozostaje jeszcze wiele ukrytych agentur Multi-kulti w kuchni polskiej. Zalatująca francuskim pedalstwem „fasolka po bretońsku”, wietnamska „sajgonka” – rokująca jednak nadzieję na polonizację, bo przecież antykomunistka, czy kontrowersyjny, pocięty niczym armia Kara Mustafy pod Wiedniem, turecko pochodny kebab.
Dla jednego dania nie może być łaski przebaczenia. I zgody na dalsze istnienie.
Dla największego volksdeutscha wciśniętego do kuchni polskiej.
Dla potomka „dziadków z Wehrmachtu.
Dla rudego „śledzia po kaszubsku”.

Poprzedni

Mury

Następny

Prezydent, co dotrzymuje słowa