22 listopada 2024
trybunna-logo

Siła komizmu

We wrocławskiej wytwórni zacząłem pracować w 1956 roku. Byłem wśród sześciu zatrudnionych absolwentów szkoły filmowej, którym jednocześnie zapewniono mieszkania – z Sylwestrem Chęcińskim, reżyserem filmowym, rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Od dziesięcioleci Pana komedie „Sami swoi”, „Kochaj albo rzuć” i ”Nie ma mocnych” cieszą się niezmienną popularnością. Podobnie jest z „Rozmowami kontrolowanymi” Skąd ona się bierze?
Wydaje mi się, że poza samą siła komizmu zawartego w fabule tego filmu, a także wręcz idealną obsadą aktorską, przyczyna popularności „Samych swoich” tkwiła w ogromnej mierze w nostalgii za ziemiami wschodnimi, zabużańskimi, kresowymi, w tęsknocie za tamtejszym klimatem duchowym, atmosferą sielsko-anielską. Ona oczywiście w rzeczywistości wyłącznie sielsko-anielska nie była, ale w pamięci wielu widzów, którzy spędzili tam kawał życia, taka często pozostała. Podejrzewam, że nawet ci widzowie, którzy kresów nie znali osobiście, to i owo słyszeli od nich z ust babć i dziadków i też do pewnego stopnia ulegali tej magii. Myślę, że na widzów działała też melodia języka kresowego, charakterystyczny zaśpiew, który czynił film hermetycznym, ale też dodatkowo przyciągającym. A co do „Rozmów kontrolowanych”, to ich popularność wynikała chyba tego były one chyba odpowiedzią na społeczną potrzebę, by do poważnych sprawach polskiej podejść także przez filtr humoru.
Jak doszło do skompletowania tak znakomitej obsady?
Z realizacją tego filmu łączy się wiele anegdot, między innymi na tle pewnych ciekawych zdarzeń na linii Władysław Hańcza – Władysław Kowalski, ale to wymagałoby osobnego omówienia. Przytoczę zatem inną anegdotę. Otóż w pewnej scenie, żona któregoś z głównych bohaterów zwracała się do niego słowami: „Czyś ty zdurniał!?”. Trochę mi to słowo nie odpowiadało i szukałem innego. I wtedy gospodarz, na którego posesji kręciliśmy, też repatriant zza Buga, który przyglądał się naszej krzątaninie, wtrącił się i powiedział: „A nie może powiedzieć – czyś ty zaczadział?”. No i wprowadziłem to słowo do tej kwestii.
Jak Pan wspomina swój debiut „Historia żółtej ciżemki”?
Wtedy realizowałem ten film po prostu jako ekranizację baśniowej powieści dla dzieci i młodzieży. Z dzisiejszego punktu widzenia, po bardzo wielu latach, postrzegam go przede wszystkim jako ciekawą stylizację plastyczną nawiązującą do estetyki epoki średniowiecza. No i miło mi, że w głównej roli zadebiutował jako dzieciak Marek Kondrat, który po latach wyrósł na jednego z najwybitniejszych i najpopularniejszych polskich aktorów.
Reżyserzy filmowi chcą mieszkać w kulturalnych centrach kraju, Warszawie czy Krakowie. Pan nigdy nie opuścił Wrocławia. Dlaczego?

Jestem do niego przywiązany. We wrocławskiej wytwórni zacząłem pracować w 1956 roku. Byłem wśród sześciu zatrudnionych absolwentów szkoły filmowej, którym jednocześnie zapewniono mieszkania. Zdecydowałem się, tym łatwiej, że rodzinę miałem na Dolnym Śląsku. W momencie, gdy rozpoczynałem pracę, wytwórnia wrocławska była oddziałem, filią wytwórni łódzkiej, a przy tym organizmem jeszcze młodym, nieporadnym, słabo wyposażonym, zwłaszcza w sprzęt. Jedynym polem, na którym mogliśmy rywalizować, byli ludzie, ich zaangażowanie, ich pasja w pracy, pasja którą początkowo nadrabiali braki w umiejętnościach i braki materialne. Po pewnym czasie zaczęła się próba usamodzielnienia tej wytwórni, co było wynikiem ambicji ludzi w niej pracujących, żeby czymś się od Łodzi odróżniać i żeby tu przyciągać nowych. To się w dużym stopniu udało, bo zaczynał tu np. kręcić filmy Wojciech Has, na stałe mieszkający jeszcze w Krakowie, kręcili tu Wajda, który tu zrealizował „Popiół i diament”, Konwicki, Kawalerowicz i inni wielcy naszej kinematografii. Wytwórnia wrocławska w końcu dorobiła się opinii, że ma swój klimat, ma ciekawych, oddanych ludzi, pracujących z pasją, bez liczenia godzin. U miejscowych władz zrodziła się ambicja, żeby we Wrocławiu powstał zespół filmowy, bo takie, poza Warszawą, powstały też w Łodzi, Krakowie czy Katowicach. I mnie właśnie zaproponowano, a konkretnie uczynił to, z inicjatywy miejscowych władz, ówczesny minister kultury Józef Tejchma, bym coś takiego jak zespół filmowy we Wrocławiu firmował. Jednak nie zdecydowałem się na to, tym bardziej, że nie było tu odpowiedniej grupy reżyserów mieszkających na stałe, którzy mogli by stworzyć zaczyn zespołu, a tworzenie zespołu z reżyserów dojeżdżających, mnie nie interesowało.
Dziękuję za rozmowę.

Sylwester Chęciński – ur. 21 maja 1930. Jego trzy filmy – „Sami swoi”, „Kochaj albo rzuć” i „Nie ma mocnych” należą do rekordowo popularnych produkcji dziejach polskiego kina. Zadebiutował w 1961 popularnym filmem dla dzieci „Historia żółtej ciżemki”. Poza tym zrealizował m.in. ”Agnieszkę 46” (1964), ”Tylko umarły odpowie ” (1969), „Wielki Szu” (1982), „Rozmowy kontrolowane” (1991). Laureat Platynowych Lwów na FFP w Gdyni (2014), a także nagrody Orłów 2017 za całokształt twórczości.

Poprzedni

Inkowie na wojennej ścieżce z neoliberalizmem

Następny

Piotr Machalica (1955-2020)

Zostaw komentarz