30 listopada 2024
trybunna-logo

Sercem czy rozumem

Choć od Czarnego Poniedziałku minął ledwie miesiąc, wydarzenie to obrosło już legendą.

Oto spontaniczny, masowy protest wymusił – po raz pierwszy – nagłą, w popłochu przeprowadzaną zmianę polityki rządzącej partii. A więc spektakularny sukces. Nic więc dziwnego, że władze chcą o tym wydarzeniu jak najszybciej zapomnieć, szeroko zaś pojęta opozycja, wprost przeciwnie – analizuje je, odwołuje się do niego i liczy, że kolejne protesty będą równie spektakularne i skuteczne.
Okazało się, że masowe wyjście na ulicę, zwłaszcza, gdy protest ma miejsce nie tylko w kilku dużych miastach, może mieć realny bezpośredni wpływ na rzeczywistość polityczną, społeczną. Wpływ widoczny od razu, namacalnie, widowiskowo. Pytaniem otwartym pozostają skutki głębsze, długofalowe.
Marsz obrasta legendą – a właściwie dwoma przeciwstawnymi legendami. Legenda biała (czy wręcz złota) podtrzymywana w kręgach opozycyjnych brzmi mniej więcej tak: 10. października kobiety, ale też i mężczyźni, o czym trzeba zawsze przypominać, protestowali nie tylko przeciw drakońskiej, sprzecznej z elementarnym poczuciem godności ustawie, ale był to także protest przeciw ograniczaniu wolności jako takiej.
Masowość tego protestu jego zakres, niezwykła determinacja uczestników to zjawisko nowe i wyjątkowe. Niektórzy dodają, że sukces ten zbudowany został po części dzięki niemal rok już trwającej działalności KOD-u, który pierwszy pokazał, że masowe protesty uliczne mają sens, a także uczył jak je sprawnie i widowiskowo organizować. Kolejne protesty: nauczycieli, służby zdrowia, rolników i wielu innych doświadczanych przez „Dobrą zmianę” środowisk wytworzą efekt synergii, zleją się w jeden potężny nurt, który doprowadzi najpierw do osłabienia autorytarnej władzy, a z czasem jej upadku – tu pojawia się wspomnienie roku 2007 – no i znów wrócimy do zwyczajnej, a nie suwerennej demokracji, przestaniemy być chorym człowiekiem Europy, Misiewicze wrócą do aptek roznosić paczki, a okres pisowskiej smuty będziemy pamiętali tylko jak zły sen.
Legenda czarna jest oczywiście najszerzej obecna w obozie władzy, ale także pojawia się w dyskursie opozycyjnym i podkreśla kilka zjawisk, o których zapominać nie można. Protest wybuchł w bardzo specyficznej, wyjątkowo drażliwej sprawie i jego powtórzenie na ta skalę i z taka determinacją w jakiejkolwiek innej sprawie jest bardzo mało prawdopodobne. Przywoływane są przykłady jeszcze bardziej masowych protestów np. rewolucji parasolek (sic!), w Honkgongu, ruchu Occupy Wall Street, czy wielkich demonstracji towarzyszących początkom władzy Orbana na Węgrzech, z których także niewiele, o ile wręcz nic nie pozostało.
Demonstracje uliczne, choć poprawiają samopoczucie uczestników nie są w stanie zagrozić autorytarnej władzy, a tym bardziej ją obalić. Czarny poniedziałek, mimo doraźnego sukcesu tezę tę potwierdza. W jednej, bardzo szczególnej sprawie władza się cofnęła, w innych tym bardziej będzie zdeterminowana i cofać się nie będzie. Czarny Poniedziałek pozostanie w pamięci jak jeszcze jedno wspomnienie zawiedzionych szans.
Moim zdaniem w tej sprawie prawda, wbrew pięknemu sloganowi OKO Press leży dokładnie pośrodku. W obu narracjach są elementy racjonalne, a ich rozeznanie wydaje się pilną potrzebą. By jednak takiego rozeznania dokonać odpowiedzieć trzeba na fundamentalne pytanie:
Gdzie leży główne zagrożenie dla demokracji i rządów prawa w Polsce?
Otóż zagrożeniem tym nie są rządy Prawa i Sprawiedliwości podobnie jak dla USA (i całego świata) problemem nie są głupota, ksenofobia, czy agenturalne powiazania Donalda Trumpa.
Problemem w Polsce jest to, że niemal 40 procent wyborców oddało swój głos na Partię Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza, którzy swych poglądów i planów nigdy nie kryli, co więcej w latach 2005-2007, a więc nie tak dawno pokazali dokładnie, na czym polegają ich rządy i w jaki sposób są realizowane.
Jeśli do wyników Prawa i Sprawiedliwości dodamy wynik wyborczy Ruchu Pawła Kukiza, a także pozostałych narodowych radykałów – okaże się, że niemal połowie mieszkańców Polski (zapisywanie niegłosujących po swojej stronie bilansu to bardzo zła praktyka) nie przeszkadza łamanie konstytucji, rozluźnianie czy wręcz zrywanie związków z Unia Europejską, ograniczanie swobód obywatelskich, chaos i nieudolność rządzenia państwem, a przede wszystkim wszechobecny, celowo podsycany hejt wobec wszystkich, którzy są nie nasi.
Po roku rządów nie zmieniło się wiele – i gdyby dziś rozpisać wybory Prawo i Sprawiedliwość, wraz z Pawłem Kukizem, a zapewne także z bardziej skrajnymi narodowcami znów zdobyliby większość tym bardziej, że parlamentarna opozycja jaka jest, każdy widzi.[…]
Słowem celem wszelkich działań opozycji nie może być jakakolwiek próba „obalenie władzy”, lecz tylko i aż tylko, cierpliwe, spokojne pozbawione hejtu oddziaływanie na współrodaków w taki sposób, by obecnie rządzący systematycznie tracili poparcie i społeczne zaplecze. A więc nie rewolucja, lecz obywatelska edukacja, nie zryw, lecz długi marsz.[…]
Nasi pradziadowie i prapradziadowie przez cały XIX wiek zażarcie spierali się o sens narodowych powstań i celowość kolejnych zbrojnych zrywów przeciw zaborcom. Spory te nie zostały rozstrzygnięte do dzisiaj. Do mnie najbardziej przemawiają pojawiające się głosy tych, którzy powstań nie potępiali en bloc, wskazywali jednak, że jeśli już powstanie ma wybuchnąć, to tylko „na dobrze obrachowany skutek”. Słowem bić się trzeba i należy nie wtedy, gdy wzywa do tego serce, lecz rozum.
Tu konieczna jest dygresja. Biorąc pod uwagę realia dzisiejszej debaty publicznej uroczyście deklaruję, że nie porównuję sytuacji Polski dzisiejszej do Polski pod rozbiorami, (ani do okupacji hitlerowskiej, ani do okresu władzy komunistycznej, ani do żadnej rzeczy, która jego jest), a krwawych powstań narodowych do obywatelskich akcji i internetowych petycji. Jednak istota sprawy, czyli refleksja nad tym, jakie akcje są li tylko porywem serca, a jakie działaniem na dobrze obrachowany skutek, pozostaje w mocy.
I tu wracamy do lekcji Czarnego Poniedziałku. Otóż demonstracje – im liczniejsze i szersze, zwłaszcza geograficznie – to oręż potężny, jednak jego skuteczność jest ograniczona. Władzy, zwłaszcza władzy wybranej demokratycznie, obalić się w ten sposób nie da.
Ich siła rażenie polega jednak na czymś innym. W ten sposób, jak w żaden inny buduje się poparcie społeczne i jeśli obok demonstracji, równolegle trwa żmudna praca organizacyjna, budowanie struktur, tworzenie instytucji, to wówczas skumulowany efekt może być potężny. Pokazali to – niestety – narodowcy, kiedyś absolutny margines, dziś po 5 latach organizacji „Marszów Niepodległości” prężny ruch z reprezentacją w parlamencie, strukturami w całym kraju i dziesiątkami instytucji o niemałym wpływie w różnych środowiskach. Pokazuje to z imponującym skutkiem KOD, który także obok demonstracji mozolnie tworzy struktury i instytucje. Demonstracje mają też swój ważny wymiar edukacyjny.[…]
Czy wszystkie demonstracje, manifestacje, internetowe petycje i tak dalej są celowe, równie ważne i wspólnie budują jeden wielki front sprzeciwu wobec autorytarnej władzy? W demokratycznym państwie każdy ma prawo publicznie demonstrować w każdej sprawie, nawet najbardziej absurdalnej. I tak też się w Polsce dzieje. Różnorakich demonstracji, petycji i publicznych działań jest bez liku. Sukces Czarnego Poniedziałku zapał do takich działań dodatkowo podsycił. Generalnie to dobrze, w szczegółach jednak są zasadnicze różnice. I tak, o ile na przykład całym sercem – i rozumem – popierać trzeba takie działania lokalne, jak walka gmin wokół Opola przeciw przyłączaniu ich do miasta, jak wszelkie akcje w obronie mniejszości, prześladowanych, zapomnianych, o tyle już działania przeciw sądom budzą nie tylko zastrzeżenia, lecz zdecydowany sprzeciw. Na pewno są ludzie przez sądy skrzywdzeni, jednak wpisywanie się w rządowy program likwidacji trójpodziału władz, to na pewno działanie odbudowie demokracji niesłużące.[…] No, i gdy widzę Adriana Zandberga, któremu poczucie smaku nie pozwalało i nie pozwala demonstrować przeciw łamaniu konstytucji wspólnie z politykami Platformy i Nowoczesnej, gdy staje na scenie obok Pawła Kukiza, narodowców Gabriela Janowskiego i Sławomira Izdebskiego, mogę tylko skonstatować, że być może poczucie smaku wyrabia się z wiekiem.
Demonstracje i manifestacje obok budowania poparcia wobec jakichś ważnych postulatów, w przypadku szeroko pojętej opozycji maja też inną niezwykle ważną funkcję: Zajmują przestrzeń publiczną wypierając z niej – a przynajmniej ograniczając – konkurencję, w tym przypadku przeciwników wolności. Tak właśnie przez kilka lat działali narodowcy. I dopiero powstanie KOD-u i organizowane przez ten ruch demonstracje skutecznie przeciwstawiło się zawłaszczaniu przez jeden obóz polityczny narodowych barw i symboli.
Dlatego tak ważny będzie dzień 11 listopada. W przestrzeni symbolicznej, która ma jednak bezpośrednie przełożenie na polityczną rzeczywistość będzie się tego dnia wiele działo. Mam wielką nadzieje, że parasolki nie zostaną tego dnia zwinięte i pojawią się w Warszawie na Placu Gabriela Narutowicza, a także wszędzie tam, gdzie odbywać się będzie symboliczne odbijanie zawłaszczanych symboli.

Poprzedni

Obrońcy życia poczętego

Następny

Na lewym brzegu Dniestru