Niemal dokładnie sześćdziesiąt lat temu, 22 października 1960 roku, na jednej z najważniejszych i najpopularniejszych scen dramatycznych Moskwy – w Teatrze im. Wachtangowa (o którym z okazji zbliżającego się jubileuszu jego 100-lecia niedawno na tych łamach pisałem) odbyła się premiera „wspaniałej szarży humoru dramatopisarza”,
jak nazywał tę sztukę Stanisław Pigoń – „Dam i huzarów” Aleksandra Fredry.
Choć premierze tej nadano wysoką oficjalną rangę – na widowni znaleźli się dwaj wiceministrowie kultury ZSRR i nasz ambasador, a także grupa polskich dramaturgów na czele z Leonem Kruczkowskim – niewielu chyba gości przed podniesieniem kurtyny dopuszczało myśl, że uczestniczą w narodzinach przedstawienia, któremu na polu zagranicznej recepcji twórczości Fredry (a pewnie i polskiej dramaturgii w ogóle) przyjdzie pobić wszelkie rekordy: te „Damy i huzary” utrzymały się w repertuarze aż z górą 27 lat, podczas których pokazano je aż 756 razy! Przy liczącej 1050 miejsc widowni Teatru, zawsze na tych przedstawieniach wypełnionej, oznaczało to, że „Damy i huzary” obejrzało tam w ciągu tych lat blisko 800 tysięcy widzów. A dodatkowo potężnie zwielokrotniła tę widownię rejestracja przedstawienia przez radziecką telewizję; telewizyjna premiera wachtangowowskich „Dam…” miała miejsce w sylwestrowy wieczór 1976 roku, a potem rzecz wielokrotnie na małym ekranie powtarzano (m.in. z okazji obchodów 95-lecia Teatru 9 listopada 2016 roku); dziś ten telewizyjny spektakl jest też bez trudu dostępny w internecie, choćby na portalu „kultura.rf”.
Choć jednak rozmiar powodzenia spektaklu okazał się sensacją, przecież jego narodziny przygotowywano z nadzwyczajną pieczołowitością. Za reżyserię wzięła się sama Aleksandra Riemizowa (1905-1989), uczennica Jewgienija Wachtangowa i uczestniczka jego legendarnej premiery „Księżniczki Turandot” Gozziego w 1922 roku. Nawiązując do estetyki swego mistrza, Riemizowa poszła w kierunku otwartej, radosnej teatralności, z przydaniem Fredrowej farsie formy wodewilu; pozwoliło to z jednej strony wzbogacić i ocieplić poszczególne postacie, z drugiej uczynić rzecz maksymalnie atrakcyjną widowiskowo. Powstał pełen życia i skrzący się humorem spektakl, z wpisującymi się niemal idealnie w bieg akcji epizodami śpiewanymi i tańczonymi, inkrustowany (choć nigdy w nadmiarze) farsowymi gagami, okraszany aktorskimi improwizacjami. Okazała też Riemizowa niezwykłą intuicję w doborze wykonawców – kiedy objęcia głównej roli Majora odmówili (wiek, zdrowie) ówcześni protagoniści zespołu, powierzyła ją bardzo utalentowanemu, ale wtedy zaledwie trzydziestodwuletniemu Jurijowi Jakowlewowi (1928-2013), który znalazł do niej klucz tak znakomity, że wnet przekonał (a tacy byli) kolegów-niedowiarków, a partnerującą mu w roli Zofii młodziutką Jekatierinę Rajkinę, córkę sławnego Arkadija Rajkina, urzekł do tego stopnia, że została, choć nie na długo, jego małżonką. W pozostałych rolach od aktorskich znakomitości też aż błyszczało. Leon Kruczkowski mówił wtedy naszej „Trybunie Ludu”: „Przedstawienie bardzo zabawne i lekkie miało prawie wodewilowy charakter (z muzyką i piosenkami). Niektórzy sądzą, że teatr poszedł w tym kierunku zbyt daleko, niemniej przedstawienie podobało się zdecydowanie premierowej publiczności.” Po latach Jurij Jakowlew tak wspominał owe polsko-rosyjskie debaty wokół kształtu premiery: „Polscy ludzie teatru, doskonale świadomi tego, że sztuka Fredry gatunkowo stanowi „czystą farsę”, kwestionowali naszą koncepcję wystawienia jej w formie wodewilu, dopuszczającego i sympatię ku jego bohaterom, i ciepło, i bogaty rysunek charakterologiczny, i dobroduszny uśmiech, i niemałą szczyptę czułości. A my i nasza publiczność przekonaliśmy surowych znawców. Udobruchali się!”
Z premierowej obsady do końca eksploatacji spektaklu dotrwał w swej roli tylko Jakowlew, w połowie lat osiemdziesiątych XX stulecia wreszcie osiągając wiek (czyli lat pięćdziesiąt sześć) kreowanej przez siebie postaci. Z tejże premierowej obsady po dziś dzień(!) występują w Teatrze świetne Nina Niechłopoczenko (ówczesna Józia) i Agnessa Peterson (Fruzia). Poszczególne role z czasem były obejmowane i przez inne przyszłe gwiazdy rosyjskiej sceny i filmu, jak na przykład Siergieja Makowieckiego (Grzegorz i Rembo). W 2002 roku w monografii o Riemizowej rozdziałom o współpracujących z reżyserką w ciągu całej jej kariery aktorkach i aktorach nadano tytuły „Damy” i „Huzary”.
Rosyjska intrada „Dam i huzarów” dokonała się oczywiście znacznie wcześniej, jeszcze za życia autora – u schyłku roku 1847, i to na najważniejszej podówczas scenie państwa, czyli w cesarskim Teatrze Aleksandryjskim w Petersburgu; tłumaczenia i adaptacji czy też przeróbki tekstu Fredry dokonali dwaj znani literaci – Nikołaj Lindfors i Nikołaj Kulikow (ten ostatni dwadzieścia lat później zasłuży się też dla polskiej kultury przekładem libretta Wolskiego do „Halki”), a Majora zagrał sławny komik, niegdyś pierwszy Horodniczy w „Rewizorze” Gogola, Iwan Sosnicki, zaś Panią Orgonową (tu nazwaną Ariną Kononowną) – jego małżonka i stała sceniczna partnerka Jelena Sosnicka. Ale prawdziwa kariera „Dam…” w Rosji rozpoczęła się dopiero ponad wiek później, właśnie od wzorotwórczego spektaklu Teatru im. Wachtangowa; stały się tu też one – podobnie jak w wielu innych krajach – ze sztuk Fredry zdecydowanie najpopularniejszą. Rzecz ułatwiło wtedy to, że wkrótce po II wojnie światowej powstały dwa nowe dobre przekłady utworu (w tym najczęściej bodaj grywany Poliny Argo), jak i to, że w latach 1965, 1969 i 1976 odbyły się w Związku Radzieckim trzy wielkie festiwale dramaturgii polskiej (notabene aż trzech podobnych imprez nie doczekał się w ZSRR oprócz Polski żaden inny kraj). W samych tylko latach sześćdziesiątych XX wieku mieliśmy w Rosji do czynienia z premierami „Dam…” kolejno w Saratowie, Niżnim Nowogrodzie (wtedy Gorkim), Tambowie, Kazaniu, Syktywkarze, Iżewsku, Magnitogorsku, Tiumeni, Uljanowsku, Pskowie, Władywostoku, Machaczkale, Czycie, Błagowieszczeńsku, Złatouście, Ussuryjsku, Orenburgu, Kostromie, Prokopjewsku i Biełgorodzie. W latach 1961-1970 miało miejsce w Związku Radzieckim 2897 przedstawień sztuki – grano ją więc literalnie niemal codziennie. Powodzenie napisanej dla stołecznych „Dam…” świetnej muzyki moskiewskiego kompozytora Lwa Solina (1923-2008) sprawiło, że zwrócono się doń (skądinąd aż z Bułgarii) z propozycją dopisania nowych numerów i stworzenia na kanwie tekstu Fredry komedii muzycznej czy też operetki – i, o czym Solin mi w swoim czasie szczegółowo opowiadał, takowa powstała, wystawiona w Rosji najpierw w 1966 roku w Jekatierinburgu (podówczas Swierdłowsku), potem w Irkucku, Krasnojarsku, Omsku, Barnaule i szeregu innych ośrodków. Z kolei w 2000 roku w Petersburgu w znanym Teatrze Komedii im. Akimowa nadano „Damom…” formę „komedii w stylu musicalu” (autorem muzyki był Igor Rogalow, reżyserował Aleksander Pietrow).
Po pewnym spowolnieniu, do jakiego doszło w końcu XX wieku, strumień teatralnych realizacji „Dam i huzarów” nabrał znowu w Rosji wartkości w ostatnich dwóch dekadach. Wśród placówek najbardziej znanych ostatnio sięgnął po nie Centralny Teatr Armii Rosyjskiej w Moskwie; w 2016 roku w Małej Sali Teatru „Damy…” wystawił przyznający się do polskich korzeni Walentin Wariecki, także nadając swej inscenizacji formę wodewilu (z muzyką Łarisy Kazakowej) i angażując do spektaklu czołowych artystów trupy, w tym Aleksandra Dika jako Majora i Nikołaja Łazariewa jako Rotmistrza; skądinąd dla Warieckiego była to już druga realizacja komedii, po tej, którą ćwierć wieku wcześniej przedstawił w podmoskiewskim Noginsku. Spektakl w Teatrze Armii został pokazany 42 razy, gromadząc łącznie blisko 6 tys. widzów; ostatnie przedstawienie miało miejsce na miesiąc przed ogłoszeniem pandemii. Wciąż też sięgały po „Damy…” rosyjskie teatry amatorskie (sic!) – w ubiegłym roku głośno było o spektaklu teatru „Talizman”, działającego przy Obwodowym Centrum Rehabilitacji Niedowidzących w uralskim Czelabińsku…