Znajomy politolog prognozował ostatnio, że aby wygrać kolejne wybory chętni będą musieli zaproponować program 600+ z dodatkiem na dziecko napoczęte.
Żart może i nie najwyższej próby, ale zawierający, niestety, wiele prawdy o stanie polskiego społeczeństwa. Podobnie jak ulubiona inwektywa posłów PiS rzucana pod adresem tzw. elit RP – „komuniści i złodzieje”. Cóż, jeśli Polska to kraj, w którym elitami są jedynie komuniści i złodzieje, to jak to świadczy o samej jarosławnej partii? Pytanie, rzecz jasna, czysto retoryczne.
Od dłuższego czasu pojawiają się w mediach, także w ramach Studia Opinii, próby zdiagnozowania etapu rozwoju, na jakim funkcjonuje obecnie społeczeństwo naszego kraju. Czasami czytając je mam wrażenie, że nikt nie chce poznać tej prawdy do końca. Nawet powołując się na czyjeś badania ograniczamy się do pewnych schematów i to tylko takich, które pozwolą nam udowodnić z góry założoną tezę. Teza ta brzmi: my jesteśmy ci mądrzy, a reszta nic nie rozumie. Widzenie tych „mniej mądrych” zależy od indywidualnych cech autora, temperamentu lub aktualnego przebiegu procesów trawiennych.
Podstawowe błędy w obserwowanych rozumowaniach są dwa
Po pierwsze, mało kto potrafi z pokorą badacza przyjąć stan faktyczny przejawiający się np. w tym, że ktoś czegoś nie chce. Zwyczajnie nie chce. I nie ma znaczenia, czy obiektywnie ma rację, czy nie. Można mi godzinami opowiadać o zbawiennym wpływie siemienia lnianego na perystaltykę moich jelit, a ja go zwyczajnie nie lubię i jeść nie będę. Nie chcę. Z góry godząc się z konsekwencjami. Nierozsądne? Nielogiczne? No i co z tego? Człowiek, to nie maszyna zachowująca się zawsze przewidywalnie i wg. określonego systemu. Społeczeństwo, to nie puzzle, które można ułożyć tylko w jeden sposób.
Drugi błąd polega na przyjmowaniu z góry założenia, że tylko ja mam rację. Przemyślałem sprawę, wyciągnąłem logiczne wnioski, a Kazio–kolega z partyzantki, obecnie profesor, poparł moje wywody. I już. Koniec, żadnych wątpliwości.
Ten brak dyskusji z samym sobą widać gołym okiem, czasem wręcz razi w przypadku, kiedy dotyczy osób, które kiedyś człowiek przywykł szanować, które uznawał kiedyś za swoich mentorów. Zastanawiałem się, skąd się taka postawa bierze. Zwykle bowiem najbardziej pewny siebie jest człowiek młody, który jeszcze niewiele wie i rozumie. Z wiekiem to mija i w naturalny sposób zbliżamy się do sokratesowej konstatacji na temat własnego zasobu wiedzy.
Okazuje się, że nie wszyscy.
Zadziwia mnie sposób myślenia niektórych znanych publicystów i komentatorów, którzy obrażają się na rzeczywistość i dają się ponieść emocjom, przy okazji zarzucając ich nadmierną ekspozycję innym.
Lawina krytyki jaka spadła ostatnio na Roberta Biedronia w związku z udzielonym przez niego wywiadem stanowi najlepszy przykład. Pominąwszy niektóre żałosne (i niepotrzebne, bo przez nikogo nie oczekiwane) wypowiedzi, zdumiała mnie wypowiedź Adama Michnika, który nie szczędził słów krytyki Biedroniowi „i jemu podobnym”, co wprawdzie mieści się w granicach normalnej dyskusji, ale użyta argumentacja sprawiła, że przecierałem oczy ze zdumienia. Najogólniej rzecz biorąc zasadzała się ona na frazie „nie, bo nie”. Oni (wszyscy poza Michnikiem) nie mają racji. Dlaczego? Bo nie! Zero jakiegokolwiek argumentu. A szkoda, bo Biedroń zwrócił uwagę na coś, co zwykle umyka naszym najmądrzejszym patrzącym na wszystko z wysokiej kolumny własnej doskonałości. Na zwykłych ludzi, którzy mają głęboko w nosie spór o Trybunał Konstytucyjny, bo ich problemy są na zupełnie innym poziomie. Nie mają racji? I co z tego? Ich jest więcej i już samo to powinno skłonić rodzimych mędrców do nielekceważenia tego zjawiska.
Zdaniem Biedronia KOD „nie wychodzi w imieniu tych, którzy są wykorzystywani przez pracodawców’, wartości, których broni KOD są nienamacalne na prowincji, której mieszkańcy żyją przyziemnymi sprawami.” I cóż na to pan Michnik? Kilka pogardliwych uwag ad personam, nic więcej. Na zwróconą uwagę, że „z opinią Biedronia zgodzi się wielu rozsądnych ludzi” – „też nie będą mieli racji”! I już!
A jednak to Biedroń ma rację, bo on nie teoretyzuje, ale widzi zwykłych ludzi na co dzień i jego zajęciem jest załatwianie ich problemów. Dlatego jego słowa są bardziej wiarygodne, niż jakiegokolwiek intelektualisty. Lekceważenie ich, to prosta droga do przegranej, którą zresztą widać już gołym okiem. Nie zauważyłem, by w jakichkolwiek mediach pięć razy dziennie (no, może cztery by wystarczyło) tłumaczono wszem i wobec, powoli i wyraźnie, jakie znaczenie ma funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego dla tzw. „zwykłego Polaka”. A ma, bo to i orzecznictwo sądów i sprawy notarialne, spadkowe itd. Nie wszyscy to jeszcze na dzień dzisiejszy widzą, nasi rodzimi mędrcy powinni im ułatwić zrozumienie tego, zanim będzie za późno.
Tymczasem wszelkie demonstracje odbywają się pod hasłami na tyle ogólnymi, że do większości ludzi nie dotrą. Mało tego – ogólnikowość haseł ma to do siebie, że łatwo je odwrócić. Już dziś ze strony PiS słyszę o „faszystowskiej” totalnej opozycji. Prawda, jakie to proste? Odwracanie kota ogonem, to specjalność partii jarosławnej, osiąga w niej niemal mistrzostwo — i to też trzeba brać pod uwagę.
No, ale cóż – nikt nie ma racji oprócz tych, co ją mają. Z definicji, przypisaną do nazwiska raz na zawsze, za zasługi w walce… no właśnie – z czym? Coraz więcej ludzi, szczególnie młodych, ma wątpliwości. I nie bez podstaw.
Zamiana jednej jedynie słusznej racji na drugą, to niekoniecznie jest to, czego ludzie się spodziewali. Pytałem już kilkakrotnie o dziwne, moim zdaniem, milczenie rolników w sprawie ustawy o „ochronie ziemi polskiej”, która to ustawa wprost ingeruje w prawo własności – jedno z podstawowych, jak nam się wydawało, w nowej rzeczywistości, a na wsi klasycznie postrzeganej, będące ośrodkiem szczególnej wrażliwości. Gdzie te kosy pod sejmem, gdzie Pawlaki i Kargule z granatami w świątecznym ubraniu? Nie ma, cisza. A paradoks tej ustawy idzie tak daleko, że rolnik może mieć dziś problem z podziałem majątku przy rozwodzie. To wcale nie żart, wystarczy pod tym kątem poczytać nowe przepisy. No więc, co się stało, że na wsi nikt nie protestuje? Już nie będzie wojny o zaoranie miedzy na trzy palce? Nie mam pojęcia, nie jestem specjalistą, ale to milczenie naprawdę mnie zaskakuje, a odpowiedzi znikąd.
Pisałem kiedyś o znajomej, prostej kobiecie, która mając chorego męża straciła pracę i zagłosowała na Dudę wierząc, że „on jej da”. Nie dał. I co? I nic, ona na marsz KOD nie pójdzie, nie ma czasu, bo szuka pracy. Wciąż szuka. O takich ludziach mówił Biedroń i został obszczekany przez najmądrzejszych. Ale to on ma rację, bo takich ludzi są miliony i wszyscy mają prawo głosu.
Tymczasem naszym elitom wystarcza, że zachwycają się same sobą, bez względu na to, jak wygląda rzeczywistość. Udowadniają wynikami szalenie naukowych badań, że to one mają rację. Tylko, co z tych racji wynika? Nic. Kompletnie nic. Żadnych wniosków praktycznych, nawet próby ich wysnucia.
To taki piękny i wręcz klasyczny przykład rozumowania polskiej inteligencji. Najważniejsze, to powiedzieć coś, co ładnie brzmi i mądrze, a skutki praktyczne? A kto by się tam tym przejmował?! Najważniejsze, co Kazio o mnie napisze w tej czy tamtej gazecie.
A skutki praktyczne chodzą po ulicach i wściekają się, bo widzą, jak różne grupy zaangażowanych w politykę obywateli gryzą się między sobą o koryto. Co? Nieprawda? Fałszywy obraz? No i co z tego? Czy ktoś podjął choć próbę dotarcia do tych ludzi i wyjaśnienia im, o co tu naprawdę chodzi?
Kiedyś wkurzałem znajomych mówiąc, że walka o wolność słowa nie jest hasłem chwytliwym dla przeciętnego Polaka. Moja brutalna (przyznaję) argumentacja, że po co wolność słowa komuś, kto i tak nie ma nic do powiedzenia wywoływała furię u panów oraz globusa a la pani Emilia u pań. Dziś patrząc na rodaków jestem gotów powtórzyć swoje zdanie sprzed lat.
Rodak patrząc na rządzących (obojętnie z jakiej opcji) mówi o nich „sk***syny”, ale za komuny też tak mówił, choć może trochę ciszej. Czy więc te parę decybeli warte jest aż rewolucji?
Aby być sprawiedliwym – nigdy w historii nie było tak, aby jakiś kraj rozwijał się idealnie równomiernie, bez pozostawiania na marginesie (nawet tymczasowym) grup społecznych, które tym samym mogły czuć się wykluczone, porzucone, czasem wręcz wzgardzone. Polska wcale nie jest tu najjaskrawszym przykładem. Bywały miejsca na świecie dużo gorsze.
Natomiast we wszystkich krajach, gdzie rządzącym zależało na względnym spokoju społecznym nawet skrajna prawica uznawała istnienie tendencji lewicowych i nie lekceważyła ich wiedząc, że koncesje na ich rzecz są wentylem bezpieczeństwa dla każdej formy rządów. U nas o tym całkowicie zapomniano.
Przypomniał o tym Kaczyński i to w praktyce, tak bolesnej dla ludzi, dla których hasła wolności, prawa, demokracji są wartościami samymi w sobie. Choć nie są. Nie są, gdy nie wypełni się ich treścią zrozumiałą i odczuwalną dla tzw. szarego człowieka. Ktoś je próbował wypełnić? Nie zauważyłem, może coś mi umknęło.
Ten dziwaczny i wściekły atak na Roberta Biedronia, jednego z najuczciwszych polityków naszych czasów, świadczy o tym, że nikt nawet nie chce ich niczym wypełniać. Lud roboczy ma się najeść haseł i poczuć się sytym. Obawiam się, że prędzej naje się programem 500+ i zapamięta, kto mu te pieniądze dał. Niektórzy wolą widzieć w tym jedynie wspomaganie patologii, która tę kasę przepije, bo „przecież to oczywiste”. Każde hasło przegra z programem 600+ (nawet bez dodatku na dzieci napoczęte). Jeśli obecnemu rządowi zabraknie pieniędzy na wypłaty (co może się zdarzyć), to wcale nie znaczy, że program był nietrafiony. Ludzie poczekają na następnych, którzy mu go obiecają i zagłosują na nich. Także za cenę ograniczenia ich praw obywatelskich, co niektórym nie mieści się w głowach. Szkoda, że nikt nie chce patrzeć trzeźwo na otaczającą rzeczywistość i woli taplać się w bezpłodnych rozważaniach teoretycznych pokrzykując wyniośle na każdego, kto ośmieli się mieć inne zdanie. A nawet – co już stanowi szczyt głupoty ocierający się o instynkt samobójczy – żądając uznania swojej racji za jedyną możliwą. Wbrew wszystkiemu.
To, co wyprawiają dziś opozycyjne partie polityczne jest odczytywane (i trudno odczytywać to inaczej) jako gra polityczna niemająca nic wspólnego z codziennymi problemami ludzi. Ludzi, którzy za trzy lata pójdą do wyborów i stwierdzą, że dla rządów PiS właściwie nie ma alternatywy.
Czarnowidztwo?
No, to słucham – jakież to hasło może zagrzać miliony do walki o to, „by Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”? Nie kiedyś tam. Dziś, teraz.