Klucz do zmiany sytuacji leży nie w ciągłym narzekaniu, a sformułowaniu nowej strategii politycznej i wypracowaniu programów, które będą w stanie zaproponować wyczerpującą alternatywę wobec wyzwań współczesności.
W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Sławomir Sierakowski, redaktor naczelny „Krytyki Politycznej”, uwypukla wszystkie ważne problemy i kryzysy dręczące współczesne demokracje („Wieje piaskiem od strony wojny” ). Nigdy dość mówienia o zagrożeniach niesionych przez falę nacjonalizmu, izolacjonizmu i prawicowego populizmu. Jednocześnie, kasandryczny ton, w jaki ucieka spora część środowisk lewicowych, rodzi coraz większy niepokój. Kto, jeśli nie środowiska progresywno-lewicowe, będzie w stanie postawić skuteczną tamę fali złych zmian?
W największym skrócie: redaktor naczelny Krytyki Politycznej wieszczy głęboki kryzys projektu Unii Europejskiej, przewiduje dalsze wzmocnienie tendencji narodowo-populistycznych, kolejne zwycięstwa radykalnych polityków w rodzaju Donalda Trumpa (USA), Marii Le Pen (Francja) czy Gilda Wildeensa (Holandia). Społeczeństwa zachodnie stały się zakładnikami niekontrolowanej globalizacji, kryzysu uchodźców, wzrastających nacjonalistów i napiętej sytuacji geopolitycznej (Rosja). Rozwiązanie problemu leży w dalszej integracji i tworzeniu większych bytów politycznych, natomiast definitywnie należy zrezygnować z opcji narodowej. Wszystko co wiąże się z dbaniem o interes narodowy, prowadzi do umacniania złych tendencji i winno być odrzucone. Tak powinno być, ale są to wyłącznie marzenia, bo przecież populiści już wygrali („Trzeba walczyć, ale wielkich nadziei nie mam”). Jednocześnie, lewica przegrała walkę o biednych i wykluczonych, bo „lud dziś to klasa średnia i trzeba jej bronić”.
Spróbujmy przeanalizować argumenty redaktora Sierakowskiego i obalić kilka mitów, które nie pozwalają tym z nas, którzy podzielają lewicowe wartości na opuszczenie swojej strefy komfortu i wyjście poza narrację narzuconą przez konflikt „nowoczesne” (postępowe, internacjonalistyczne) kontra „wsteczne” (populistycznym, narodowym). Bo też taki, szkodliwy dla ewentualnej „trzeciej opcji” podział uwidacznia omawiany wywiad.
Po pierwsze, nie jest tak, że prawicowe populizmy pojawiły się znikąd. Przez ostatnie 30 lat byliśmy świadkami głębokiej transformacji dominujących trendów społeczno-ekonomicznych. Zmiana charakteru pracy, ograniczenie możliwości akcesu do klasy średniej, zamrożenie i spadek poziomu życia i coraz wyraźniejsze nierówności; to wszystko działo się przy milczącym przyzwoleniu tradycyjnej socjaldemokracji. Można powiedzieć, że wielki powojenny eksperyment równościowy zachodniego świata został złożony do grobu przy udziale tych, którzy postulowali go od samego początku. W zamian nie otrzymaliśmy niczego, prócz mgławicowej koncepcji nieograniczonej konsumpcji. Stąd bezpieczne nacjonalizmy – mogę nie mieć niczego, ale zawsze będę częścią wielkiej, wielogeneracyjnej wspólnoty. Błyskawiczny i niekontrolowany rozwój technologii komunikacyjnych tworzy historię za naszymi plecami. Projekt powrotu do „starych, dobrych czasów”, podszyty chęcią zamknięcia i odizolowania złego, niebezpiecznego świata, nie jest jakimś odwróconym końcem historii, ale naturalną reakcją obronną, a może nawet cofnięciem się wody przed nadejściem fali większych przekształceń społecznych, technologicznych, ekonomicznych i kulturowych.
Po drugie, zgadza się, że wszelkie ruchy populistyczne i narodowe są z gruntu rzeczy niedemokratyczne. Pytanie jednak czy ostatnie w miarę spokojne lata przed nastaniem epoki kryzysu finansowego, były tak demokratyczne i pluralistyczne jak się nam wydaje? Ile to razy słyszeliśmy, że najważniejsza sfera kształtująca naszą rzeczywistość – ekonomia – wyleciała poza sferę polityki, przekształcona w mgławicową „ekonomię jako naukę”? Ten udawany konsensus akceptowały przez lata wszystkie siły polityczne – od lewa do prawa. Wszelki opór wobec neoliberalizmu, był klasyfikowany jako populizm, oszołomstwo, a nawet zwyczajne szaleństwo. Tymczasem, rósł powoli opór społeczny, nie tylko wobec wzrastających nierówności, ale również, a może przede wszystkim, wobec politycznej poprawności, która cementowała to i inne status quo. Polityczna poprawność w wydaniu świata zachodniego, bywała po prostu zamiennikiem zwyczajnej przyzwoitości: nie stosujemy języka nienawiści, szanujemy prawa mniejszości, odrzucamy wszelkie polityki siłowe. Z drugiej strony, logika dominującej ideologii, próbowała wrzucać do tego samego worka dyskusję o statusie wolnego rynku i jego relacjach z państwem. Ujmując sprawę krótko – prawa strona konsekwentnie kopała pod fundamentami konsensusu kulturowego. Lewica stanęła po stronie neoliberalizmu, tym samym nie odrabiając lekcji z polityki. Trudno rościć pretensje do prawicowych populistów, że zbierają owoce postawienia się poza tym układem.
Po trzecie, wielki i słuszny projekt Unii Europejskiej był jednym z głównych propagatorów neoliberalizmu Oczywiście, Unia to przecież nie tylko wolny rynek plus regulacje, a przede wszystkim: pokój, prawa człowieka i państwo dobrobytu (choćby w okrojonej formie). A jednak błędy w rozłożeniu akcentów integracji, doprowadziły do obecnej sytuacji. Wolny rynek, prawa człowieka i swobodny przepływ ludzi, to dziedziny w których poczyniliśmy ogromne postępy. Niestety, nie da się powiedzieć tego samego o równaniu płac, praw socjalnych i solidarności większych z mniejszymi. Chyba wszyscy mamy w pamięci niedawne zagrożenie Grexit. Mając za partnerów dość umiarkowanych, pro-europejskich lewicowców z Syrizy, unijne elity bez zastanowienia postawiły na prymat ekonomii nad polityką. Jednym słowem – na nic wołania o kompromis zdesperowanego premiera Tsiprasa, polityka austerity okazała się silniejsza od europejskiej solidarności. Upadek europejskiej solidarności nie jest dziełem brytyjskich wyborców, a Angeli Merkel i Wolfganga Schaube.
Po czwarte, każda władza, aby mogła działać skutecznie, potrzebuje realnej legitymacji. Jaka jest dziś legitymacja projektu europejskiego? Z całą pewnością nie proces wyborczy, którego zwyczajnie nie istnieje, tym bardziej jej skuteczność lub siła. Demagodzy pokroju Donalda Trumpa czy Marii Le Pen, mogą stanowić relikt słusznie minionych czasów, ale nie sposób im odmówić zdecydowania. Już za chwilę mogą otrzymać okazję do praktycznego wdrażania swoich pomysłów, choć akurat wątpliwe by okazali się skuteczni w odwróceniu dominujących trendów. Gniewna retoryka maskuje programową pustkę. A jednak, w trudnych czasach, społeczeństwa odchodzą od nieskutecznych programów w stronę wielkich, górnolotnych obietnic. Ile socjaldemokraty zostało w politykach pokroju Francoisa Hollanda czy Martina Schultza? Czy ci klasyczni politycy w dobrze skrojonych garniturach są w stanie konkurować z gniewnymi populistami? Warto sięgnąć do historii i przypomnieć sobie co reprezentowały ruchy lewicowe u zarania swojej historii. To nie były grzeczne kluby dyskusyjne, a zdecydowane formacje masowe, nie stroniące od populistycznej i rewolucyjnej retoryki. Odrodzenie lewicowego populizmu, niesie dziś jedyną szansę na konkurowanie z populizmem prawicowym.
Po piąte w końcu, dawne podziały mają coraz mniejsze znaczenie. Punkt dla tego, kto zdefinuje tak różne ugrupowania jak Ruch Pięciu Gwiazdek, Podemos (czy choćby bardziej kontrowersyjny Front Narodowy) zgodnie z prawidłami tradycyjnych nauk politycznych. Ta defragmentacja to trend rozwojowy, a zatem przykładanie zakurzonych miar do nowych czasów, będzie stanowiło coraz bardziej karkołomną gimnastykę. Wiele z radykalnych ugrupowań prawicowych popiera prawa osób LGBT i (przynajmniej nominalnie) wolność słowa i prawa człowieka. Niektóre z nich są bardziej lewicowe w sferze gospodarczej (Front Narodowy), inne bardziej liberalne (UKIP). Szczęśliwie, nie wszystkie ruchy na lewo od centrum tkwią w okopach XX wieku. Hiszpańskie Podemos przeciera szlaki, konsekwentnie odżegnując się od podziału lewica-prawica, jednocześnie pozostając starą, dobrą socjaldemokracją.
Klucz do zmiany sytuacji leży więc nie w ciągłym narzekaniu, a sformułowaniu nowej strategii politycznej i wypracowaniu programów, które będą w stanie zaproponować wyczerpującą alternatywę wobec wyzwań współczesności. Nie chodzi tu o fałszywe odświeżenie w rodzaju Trzeciej Drogi, a bardziej złożone koncepcje wykraczające poza prostą politykę partyjną na rzecz oddolnej edukacji, kształtowania kultury, samoorganizacji, samopomocy i samoograniczenia, alternatywnej konsumpcji, oszczędności, minimalizmu i ekologii. Postawienie znaku zapytania nad ugruntowanym „way of life” zachodnich społeczeństw powinno być dziś celem „Trzeciej Siły”. Łatwiej powiedzieć niż wykonać, ale jak to mawiał Eduard Bernstein, jeden z ojców socjaldemokracji: „Ruch jest wszystkim, cel niczym”…