„Dziennik Trybuna” objął patronatem wydanie tomiku poezji Bianki Kunickiej-Chudzikowskiej „Poparzone wrzątkiem”. Dziś publikujemy kilka kolejnych jej wierszy.
– dojrzeć –
kiedy zemdleją wszystkie słowa
zazdrostka wstydu spadnie z oczu
mądrość się stanie muślinowa
w panierce uczuć nas otoczy
peniuar zdejmie senny księżyc
atłasem nieba nas okryje
czas jak szalony się rozpędzi
siateczki zmarszczek nam wyszyje
dojrzałość nadal jest młodością
ubraną w zgrzebne doświadczenie
tak często droczy się z miłością
zamiast pokochać samą siebie
zmysłowo dziergać czułość w słowach
zluzować gorset który dusi
jest wyjątkowa gdy świadoma
że może wszystko nic nie musi
– kot schrödingera –
my jesteśmy przecież z całkiem różnych bajek
pan poważny z zasadami pragmatyczny
ja pędziwiatr w głowie ciągle pachnie majem
by mnie kochać pan jest na to zbyt logiczny
po co czekać kiedy ja się zawsze spóźniam
róż nie lubię są wyniosłe i kłujące
cotangensów od tangensów nie odróżniam
za to marzeń i pomysłów mam tysiące
ten garnitur tak na panu dobrze leży
spodnie w kancik buty błyszczą wyczyszczone
nam od życia coś innego się należy
pan powinien wielką damę mieć za żonę
ja mam suknię w tym sezonie z polnych kwiatów
na jesieni ją zamienię na liściastą
diamentowym deszczem błyśnie sto karatów
w zimie włożę śnieżnobiałą i bufiastą
a buciki proszę pana mam trawiaste
kiedy boso biegnę żeby pana spotkać
tylko serce muszę chyba mieć przyciasne
bo mi pęka gdy się bronię pana kochać
– zaczarowanka –
a wiesz że jeszcze można wciąż
zakręcić wszystko wokół osi
zawołać głośno teraz krąż
do tańca cały świat zaprosić
jeszcze jest czas i starczy sił
by nurty losu poprzestawiać
rozpalić gwiazdy strzepnąć mgły
co złe z pamięci powywabiać
choć przeszłość czasem smutno gra
smyczkiem pocina aż do kości
czasowi dać należy czas
przyszłości bukiet możliwości
kwitną konwalie fiołki bez
stokrotki bratki i forsycje
miłość zachłannie płatki rwie
tworząc zmysłowe kompozycje
wietrzyk jazzikiem w piersiach dmie
w żołądku fika już nadzieja
uwodzi zmysły by móc je
do nagiej duszy porozbierać
– wietrzny atrament –
Wołam cię w jesiennej mgle
powracasz do mnie echem
i nawet nie wiesz jak ja chcę
na pół się dzielić grzechem
wsłuchany w wiatr pajączek drga
na srebrnej pajęczynie
cichutko świerszcz melodię gra
na swojej mandolinie
konary drzew wsłuchują się
w stęsknione me wołanie
a niebo mi łzy z deszczu śle
by mogły płakać za mnie
być może noc przyniesie ci
wyznanie w wietrznych skargach
odpowiedź wprost z kochanych ust
wiatr złoży na mych wargach
– sekrecik –
miłość na chwileczkę miłość na momencik
ulotna malutka bez celu i skutku
zwyczajny kamyczek nie żaden diamencik
więc gdy już przeminie nie będzie w nas smutku
taka leciutka bezbronnie beztroska
nawet bez pieszczot zwyczajna miłostka
przejście gdzieś obok i wzrok zahaczony
zupełnie nie wadząc ni męża ni żony
ot takie muśnięcie spojrzeniem gorącym
bez żadnych bukietów marzeniem kwitnącym
co serca przyśpieszy i krew nieco wzburzy
ot taki sekrecik niegroźnie nieduży
tylko gdzieś w duszy zostanie wspomnienie
być może ty chciałbyś je objąć ramieniem
lecz nie zapomnijmy że to jest miłostka
ulotna chwileczka bezbronnie beztroska
– jeśli –
Jeśli się stanie że odejdę pierwsza
to wyrzuć proszę wszystkie rzeczy po mnie
ja ci zostanę przecież w moich wierszach
tęsknij w milczeniu pożegnaj mnie skromnie
lubiłam morze srebrzysty chłód fali
gdy spojrzysz na nie to jakbym tam stała
tchnę w ciebie siłę jakbyś był ze stali
więc nie płacz po mnie jak ja bym płakała
polecę w gwiazdy gdzie zawsze znikałam
zbierając z nieba niebieskie migdały
dawniej w marzeniach je pielęgnowałam
kiedy tam wrócę sprawdzę czy dojrzały
gdy zjesz czereśnie powąchasz konwalie
od których zawsze mi szumiało w głowie
cudne piwonie śnieżnobiałe dalie
poczujesz wtedy że myślę o tobie
w szumie drzew które burza rozhulała
w śniegu w zamieci w wiosennym powiewie
w każdym z miejsc będę bezgłośnie wołała
wszędzie tam będę czekała na ciebie
– jeśli –
ileż osób nie poznałam
ile spraw nie doświadczyłam
nie dlatego że się bałam
tylko na nie nie trafiłam
może czekał na mnie moment
który dać mi mógł natchnienie
może byłabym kimś innym
lecz kim mogłabym być nie wiem
czy żałować czy naprawiać
skąd mam wiedzieć jak próbować
czy odszukać czy się łudzić
jak zaczynać coś od nowa
i czy warto jest coś zmieniać
burzyć teraz czy budować
jaka pewność że pod koniec
szlak torując tak zawzięcie
nie zapłaczę bo zrozumiem
że co miałam było szczęściem
– niezapominajka –
nie pamiętaj o mnie i nie myśl co robię
żyj sobie szczęśliwie tak jak było dotąd
może ci na jesień ciepły sweter zrobię
będzie pachniał łzami i moją tęsknotą
ściegiem czułych wspomnień go nieco ozdobię
wydziergam starannie swoje ciche myśli
spłowiałe marzenia ścieg po ściegu dodam
wzór wyszyję ze snu który mi się przyśnił
czas zamienił miłość na cichą nienawiść
wymiana okrutna i zaskakująca
jednak los ją zabrał spalany przez zawiść
może nasza miłość była zbyt gorąca
wyrzuć wszystkie listy wykasuj wspomnienia
one już nie nasze oddajmy im wolność
widać że przestała działać zmysłów chemia
bo serca odzyskały pierwotną wydolność
– miłość placebo –
psychopata z psychopatką się poznali
lodowata połączyła ich wrażliwość
może nawet się pozornie pokochali
gdyby u nich też możliwa była miłość
czarowali się nawzajem z zawziętością
że zalążek uczuć szczerych wykiełkował
każde chciało drugie zgrabnie wykorzystać
udawali że relacja jest duchowa
byli piękni i zadbani jak z okładki
gdyby jeszcze w piersiach czułość mogli mieć
on ideał na ofiarę psychopatki
psychopata tylko taką mógłby chcieć
jednak życie to nie mniejszy psychopata
bo zadrwiło z ich obojga zakłamane
nie umieli sobie szczęścia powywracać
w sercach nadal mają pustkę choć złamane
– i tylko koni żal –
gdybyś tak dzisiaj przyjechał
mój książę na białym koniu
obiad by wcale nie czekał
bałagan by cię przegonił
ty kiedyś tak wytęskniony
dziś jak bibelot zbyt drogi
o lata świetlne spóźniony
zdążyłam przyprawić ci rogi
gdzie byłeś książę marzeń
przez lata ciągłych porażek
gdy twoich oczu szukałam
w większości męskich twarzy
zabieraj konia i serce
do innej śpiącej królewny
ja już uśpiona na zawsze
mnie już nie jesteś potrzebny
w moim królestwie ciasno
garnki żelazko odkurzacz
nie przyjeżdżałeś więc własną
baśń wydziergałam na drutach
– sen –
wielkim wozem przypłynę do ciebie
mapą zmysłów dryfując po niebie
złotopiórą szalupą łabędzią
będę z tobą naprawdę nie będąc
mleczną drogą się w ustach rozpłynę
księżyc rzuci chrupiącym rogalem
otulając się sennym muślinem
warkocz splotę komecie niedbale
niedźwiedzica zaryczy w błękicie
całym gardłem oznajmi o świcie
mlaśnie brzaskiem jak wata cukrowa
gdy jutrzenką już będzie gotowa
gwiezdnym pyłem oświetlam ci drogę
morfeusza orszakiem przybędziesz
w snach możemy szybować ku sobie
spełniać to czego nigdy nie będzie
– a verbis ad verbera –
szminka pończochy obcas koronki
a wszystko to na pokuszenie
czarny eyeliner róż na policzkach
niby niechcący a z namaszczeniem
tak rozszyfrowalne kobiece gierki
jak oczywisty gestów symbolizm
a jednocześnie niezwykle celny
i niezawodny by myśl zniewolić
czerwień i gorset i wilgoć w słowach
już nam się motyw nie wykolei
zapach i dotyk smak ust
gotowe
sam nam się z tego erotyk skleił
– to nic –
na mnie pora miły nie chcę więcej czekać
wszak czas cenne chwile wydaje niechętnie
nie potrafię przed nim już dłużej uciekać
nie chce wciąż cię szukać ani siebie we mnie
odchodzę by spotkać cię kiedyś przypadkiem
może się poznamy na pewno miniemy
gdy kwiaty przeszłości od dawna bez płatków
nawet obok siebie już nie przystaniemy
tętna nam przyśpieszą kalecząc wspomnienia
niby obojętni przy sobie przejdziemy
ciągnąc na wstążeczkach przygasłe marzenia
tak niby niechcący na nie nadepniemy
może wstrzymasz oddech może dusza piśnie
na skutek wnętrzności przykrego duszenia
nie będziemy wiedzieć dlaczego coś ciśnie
ani skąd się wzięły nagłe powiek drżenia
tęsknoty niespełnionej przytłoczeni siłą
spojrzysz w me oczy i usta jak wiśnie
ujrzysz w nich moją przedawnioną miłość
los pętlę czasu na sercach dociśnie