Wygląda na to że im bliżej końca kadencji ustępującego prezydenta USA tym jego aktywność zwiększa się w nieomal wszystkich możliwych obszarach.
Zacznijmy od turystyki. Pod koniec kwietnia Barak Obama odwiedził kolejno Wielką Brytanię i Niemcy i choć owe podróże przedstawiane były jako pożegnanie z europejskimi sojusznikami i przyjaciółmi, to niewątpliwie w dyplomatycznym bagażu amerykańskiego prezydenta znalazły się nie tylko pamiątkowe prezenty dla Angeli Merkel i Davida Camerona. Niewątpliwie głównym tematem rozmów w Londynie musiało być planowane na 23 czerwca referendum, w którym mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa decydować będą o ewentualnym wyjściu ich kraju z Unii Europejskiej. Co prawda jego rezultaty dziś trudno przewidzieć jako, że ilość zwolenników obu możliwych rozwiązań jest prawie jednakowa. Jednak biorąc pod uwagę spadkowy trend euro entuzjazmu scenariusz, w którym Wielka Brytania powie Unii good by! staje się coraz bardziej prawdopodobny. Zapewne mając tego świadomość, „przywódca wolnego świata” uznał za stosowne publicznie zabrać głos w tej sprawie Poparł premiera goszczącego go kraju w jego wysiłkach namawiania rodaków do pozostania w unijnych strukturach strasząc równocześnie Brytyjczyków – w przypadku Brexitu – licznymi i rozmaitymi przykrościami od prognozowanego krachu ich ekonomiki po niezadowolenie Wielkiego Brata zza oceanu.
Najwyraźniej Pan Prezydent postanowił uświadomić tubylcom, że dawna metropolia i jej kolonia zamieniły się już dawno miejscami, wraz ze wszystkimi wynikającymi stąd dla obu stron konsekwencjami. Pomogło. Nieomal natychmiast przeszło połowa społeczeństwa goszczącego Go kraju uznała wypowiedź ich gościa za „niewłaściwą”, zaś słupki sondaży zwolenników opuszczenia Unii poszybowały o kilka punktów procentowych w górę… Wspartemu brytyjskiemu premierowi, zmagającemu się dodatkowo w „domu” z efektami „Panama Papers” także – o dziwo! – nie urosło, a rzekłbym nawet wprost przeciwnie.
Po pogłaskaniu po główce najmłodszej latorośli rodziny królewskiej Barak Obama udał się do Hanoweru celem kontynuacji tak udanie rozpoczętej ofensywy dyplomatycznej. Po wspólnym z Angelą Merkel otwarciu Międzynarodowych Targów Przemysłowych w kolejnym publicznym oświadczeniu postanowił On wesprzeć swoją „partnerkę i przyjaciółkę” zarówno w jej polityce imigracyjnej jak i wspólnych dążeniach do sfinalizowania podpisania umowy o wolnym handlu (TTIP), którą Stany Zjednoczone usiłują narzucić Europie. Przypadkiem w Hanowerze oczekiwało na „pokojowego noblistę” kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy bardzo chętnie porozmawiali by z nim na ten temat (a nie byli to – delikatnie rzecz określając – jej fani ), ale ON nie znalazł czasu by się z nimi spotkać. Szkoda. Także tutaj wsparcie okazane Pani Kanclerz pewnie przyniesie efekt bumerangu, gdyż niemieckie społeczeństwo ma diametralnie odmienne zdanie na temat prowadzonej przez nią polityki w obu wymienionych kwestiach.
Po spotkaniu z gospodynią do rozmówców następnego dnia dołączyli prezydent Francji oraz premierzy Wielkiej Brytanii i Włoch. Jeżeli odrzucić wersję, że jedynym efektem owego spotkania były wyartykułowane w komunikacie dla prasy „prawdy objawione”, że oto z terrorystami trzeba walczyć zaś konflikty rozwiązywać należy w sposób polityczny, to zasadnym staje się pytanie PO CO właściwie się spotkano?! Moim zdaniem tu odpowiedź nie jest nadmiernie trudna: szukano zapewne sensownej odpowiedzi na pytanie co PO Brexicie oraz jak można „dopchnąć kolanem” TTIP, opór przeciwko której w europejskich społeczeństwach rośnie w postępie geometrycznym. Gdyby tak było, to wszystko nagle staje się jasne i zrozumiałe. W całej Europie rośnie opór przeciwko Unii Europejskiej w obecnej formie. Jej symbolem mogą być słynne unijne „zespoły robocze” zajmujące się tak doniosłymi zagadnieniami jak zgodność z unijnymi dyrektywami krzywizny bananów, czy też (autentycznie!) opracowanie instrukcji używania… drabiny, z której należy korzystać – EUREKA! – będąc zwróconym do niej twarzą! Swoją drogą ciekawe, czy do tych rewolucyjnych wniosków (sowicie opłacani) członkowie owego zespołu dochodzili metodą prób i błędów…
Niestety dużo groźniejszym w skutkach od wspomnianych idiotyzmów jest całkowicie arbitralny tryb podejmowania przez unijne gremia decyzji. Decydentami w sprawach dotyczących całych – liczących miliony osób społeczności – jest garstka brukselskich urzędników o nieznanych kompetencjach, nie posiadających do tego ŻADNYCH demokratycznych legitymacji ani nie ponoszących za podejmowane decyzje ŻADNEJ odpowiedzialności! Pochodzący z wyboru Parlament Europejski pełni funkcje czysto dekoracyjne. Przerażenie musi budzić fakt, że o losach całych narodów decydują jacyś anonimowi urzędnicy, zaś społeczeństwa, których owe decyzje dotyczą nie mają na nie najmniejszego wpływu! Przeciwko takiemu stanowi rzeczy protestują dziś głównie partie, którym przyklejono etykietkę „skrajnie prawicowych” – nic zatem dziwnego, że to one w największym stopniu są beneficjentami rosnącego sprzeciwu i gniewu Europejczyków. To nie działalność „eurosceptyków” powoduje coraz silniejsze ruchy odśrodkowe w Unii a nieakceptowalny model jej działania. Aby Wspólna Europa mogła przetrwać decyzje jej kierowniczych gremiów muszą być transparentne i mieć demokratyczną legitymację, w przeciwnym wypadku cały projekt z trzaskiem upadnie.
O tym, że stworzono pogodę dla euro sceptyków świadczy nie tylko brytyjskie referendum, ale i – bardzo dobitnie – rezultaty pierwszej tury wyborów prezydenckich (24.04.2016) w bardzo spokojnej zwykle Austrii. Triumfował przedstawiciel „ultraprawicowej” Partii Wolności – Norbert Hofer, zdobywszy więcej głosów niż dwóch jego najgroźniejszych konkurentów razem wziętych. Wszystkim rozpaczającym nad powracającymi do europejskiej polityki „brunatnymi demonami przeszłości” zalecałbym spokojne zastanowienie się nad przyczynami takiego stanu rzeczy i leczenie ich, nie zaś wywołanych przez nie skutków. Naturalnie można zmobilizować konkurentów Pana Hofera do zawiązania przeciwko niemu koalicji i podjęcia próby uniemożliwienia mu zwycięstwa w drugiej turze, ale takie rozwiązanie zaowocuje za chwilę frustracją społeczną, która do władzy wyniesie – w pełni demokratycznie! – siły, których na pewno nie chcielibyśmy widzieć na politycznej scenie. Exemplum – Ukraina.
Warto pamiętać, że Austria była najdłużej lojalna wobec Angeli Merkel w realizowanej przez nią polityce „otwartych drzwi” i dopiero rosnący z dnia na dzień opór społeczny wymusił na władzach tego kraju zamknięcie granic Spotkało się to z surową krytyką płynącą z Berlina, który – trzeba trafu – okazał się największym beneficjentem tak krytykowanych przez siebie rozwiązań . Trwanie (przynajmniej werbalnie) przy kreowanej przez Panią Kanclerz polityce wobec imigrantów, wywołuje także rosnący opór Niemców, którzy coraz częściej skłonni są szukać politycznej alternatywy – nawet gdyby miała okazać się nią Alternatywa dla Niemiec (AfD) czemu wyraźnie dali wyraz w wyborach regionalnych.
Wyraźnie widzą to wszyscy poza prezydentem USA, który z uporem maniaka wspiera zbankrutowany kurs swojej „partnerki i przyjaciółki”. O podobnym wyczuciu świadczy jego nawoływanie do finalizacji TTIP w momencie, gdy nastroje Europejczyków stawiają w ogóle pod znakiem zapytania możliwość realizacji tego mocno „toksycznego” projektu. Kiepskim lobbingiem na jego rzecz jest także publikacja w „Washington Post” autorstwa Obamy, w której pisze on wprost: „… Ameryka powinna pisać prawa i dyktować warunki…”, „… wszystkie kraje MUSZĄ respektować zasady handlu ustanowione przez USA…”… ta umowa pozwoli nam to osiągnąć…”. Jasno i szczerze. Oczywiście konsekwencje polityczne (i nie tylko !) firmowania „jankeskich” pomysłów poniosą „poklepywani dziś przez nich po plecach” politycy. Dla Camerona Brexit w oczywisty sposób oznacza koniec kariery politycznej, a Merkel, jak się wydaje, nie pomoże nawet cud. Będą i inni poszkodowani.
Narzucone sojusznikom z NATO i UE sankcje gospodarcze przeciwko Rosji dewastujące z znacznym stopniu ich gospodarkę, prawdopodobnie dożywają końca swych dni. Francuski parlament na posiedzeniu 28.04.2016 przegłosował wniosek o ich zniesieniu, co nie pozostawia rządowi Francji zbyt wielkiego pola manewru. Analogiczne nastroje panują w Niemczech i choć nie zmienią one zapewne polityki Pani Kanclerz (wyjątkowo odpornej na rzeczywistość), to nie poprawi to notowań jej i reprezentowanego przez nią ugrupowania.
O czym jeszcze rozmawiano w czasie kolacji w Hanowerze? Wydaje się, że Amerykanie próbowali wciągnąć swoich sojuszników w kolejny etap wojennej awantury na Bliskim Wschodzie. Świadczy o tym niewątpliwie deklaracja ich prezydenta, skierowania do Syrii 250 żołnierzy amerykańskich oddziałów specjalnych. Jestem niezwykle ciekaw kto będzie liczył owych wojaków oraz JAKIM PRAWEM bez sankcji Rady Bezpieczeństwa amerykańskie siły zbrojne wchodzą do obcego kraju bez zgody jego rządu?! Sojuszników pewnie będzie się namawiać do wspólnej interwencji w Libii, co skutecznie powiększy panujący tam chaos i zwielokrotni rzesze uchodźców szturmujących europejskie granice. No ale to w końcu problem Europejczyków…
Kolejną osobą „trafioną” prezydenckim poparciem jest jego partyjna koleżanka – Hilary Clinton – której przeprowadzkę do Białego Domu po listopadowych wyborach uznał Obama za przesądzoną. Najwyraźniej nie zauważył, że Pani Senator jest uosobieniem wszystkiego tego, co skłania dziś miliony Amerykanów do głosowania na Donalda Trumpa i Berniego Sandersa. Jej notowań z całą pewnością nie poprawiła ujawniona ostatnio informacja o prowadzonych przez nią w trakcie kampanii płatnych wykładach dla banku Goldman Sachs… W tej sytuacji przesądzanie wyników elekcji na jej korzyść może okazać się w oczach rozeźlonego społeczeństwa prawdziwym „pocałunkiem śmierci”.
Jak widać w każdym z opisanych przykładów Pan Prezydent chciał dobrze a wyszło jak zwykle… Dla tych z Państwa, których zasmuciły nieciekawe perspektywy wspartych przez niego wybrańców mam także dobrą wiadomość. Może w trakcie swego pobytu w Warszawie przy okazji szczytu NATO zechciałby On wesprzeć kogoś z gospodarzy?! Proponuję w myślach wyrazić życzenie KOGO! A nuż się spełni?!