1 października 2024
trybunna-logo

Pasjonująca podróż w „nudne” Oświecenie

To już trzeci tom kapitalnej serii „Przedstawienia. Teatr Publiczny 1945-2015”, wydawanej wspólnie przez Instytut Teatralny i Wydział Polonistyki UW, który omawiam na tych łamach. Jej kontynuacja wisiała na włosku, bo Ministerstwo Kultury odmówiło, w ramach „Dobrej Zmiany”, kontynuowania dotacji.

Tom pierwszy, autorstwa Joanny Krakowskiej był próbą, bardzo udaną, pokazania we wzajemnym spleceniu – teatru ze zjawiskami życia społecznego, politycznego, duchowego, mentalnego, obyczajowego w PRL. Innymi słowy – był pokazaniem, jak zjawiska teatralne odzwierciedlały naturę i bieg zdarzeń społecznych, ale też i jak na nie wpływały, a z drugiej strony odwrotnie – jak życie kraju wpływało na teatr, jego obraz, ducha i praktykę. Była to więc rzecz o wzajemnej osmozie teatru publicznego i rzeczywistości publicznej Polski tamtych lat. Tę samą relację i ten sam mechanizm badała i przedstawiała Ewa Partyga w tomie poświęconym wiekowi XIX. Autor tomu trzeciego, Piotr Morawski zajął się Oświeceniem, czyli w aspekcie chronologii edycji seria zmierza od czasów przeszłości bliskiej ku coraz dalszej. Jego zadanie było chyba najtrudniejsze z dotychczasowych, nie tylko z powodów natury archiwistyczno-dokumentalnej, ale przede wszystkim z tego powodu, że w powszechnym mniemaniu wynoszonym choćby z nieatrakcyjnego przekazu szkolnego, teatr oświeceniowy, w tym stanowiące go teksty, to ucieleśnienie konwencjonalizmu i nudy, to „perukowe”, „pudrowane”, rezonerskie, nomen omen dydaktyczno-wychowawcze przedstawienia, zgodne z niegdysiejszą ideą króla Stanisława Augusta, ale dotykające spraw odległych od naszej współczesności, jednoznacznie związanych z przeszłością (ówczesną teraźniejszością) i nieprzekładalnych na nasz czas współczesny. To syndrom cierpień z nudy uczniów licealnych podczas przerabiania słynnego „Powrotu posła” Juliana Ursyna Niemcewicza na lekcjach języka polskiego. Podobnie było ze słynnymi „Krakowiakami i góralami” Wojciecha Bogusławskiego, sztuce, której wywrotowa, buntownicza wymowa w czasach prapremiery u schyłku XVIII wieku jest dziś wprost nie do pojęcia dla odbiorcy, który nie może się zbliżyć nawet wyobraźnią do tamtych zagrzebanych w zaschniętej lawie przeszłości emocji i sensów i który widzi w nich nudne, spetryfikowane sztuczydło z gatunku naiwnych śpiewanek folklorystyczno-narodowych nie nadających się do oglądania. Tymczasem, jak zwraca uwagę Małgorzata Szpakowska, Morawskiemu udało się „zrekonstruować proces, który doprowadził do przypisania tej mocy” temu tekstowi i jego przedstawieniom. Morawski dokonał próby rewizji dotychczasowej recepcji i interpretacji dramaturgii oświeceniowej. Forteca którą postanowił zdobyć była więc wyjątkowo trudna do opanowania. A jednak się udało, bo autor usytuował analizowane przez siebie przedstawienia w bardzo szerokim ówczesnym kontekście społecznym, politycznym i kulturowym, osiągając, poprzez gruntowne wyjaśnienie, użycie wiedzy, efekt zbliżenia. Po drugie, w sztukach Bogusławskiego, Bohomolca, Czartoryskiego, Bielawskiego, Wybickiego, Kamieńskiego, ale także współczesnego nam niemal Hemara, który zwrócił się ku tamtej tematyce wiedziony być może motywacjami podobnym do tych, które kierowały Morawskim, autor ten dostrzegł tworzywo chyba najbardziej frapujące – genezę, źródło polskiej nowoczesności i pierwszy „polski projekt modernizacyjny”. Aby ten aspekt zbadać, Morawski sięgnął nie do „teatru papy”, do konwencjonalnych przedstawień, jakich mnóstwo było na polskich scenach w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych, czy do licznych konwencjonalnych egzemplifikacji z Teatru Telewizji, lecz do prac reżyserów najmłodszego pokolenia, którzy wydali mu się najskuteczniejszymi testerami oświeceniowych dramatów z metryką sięgającą nawet 250 lat, czyli początków instytucji sceny narodowej. Fascynująca podróż z w towarzystwie młodości w świat na pozór anachronicznych, zatabaczonych peruk oraz na pozór zaprzeszłych idei, racji, spraw, w rzeczywistości współcześnie dziś, niestety, brzmiących ponad wszelkie spodziewania. Test dał wynik pozytywny, zarówno w wymiarze wartości fascynującej pracy Morawskiego, jak i z punktu widzenia skuteczności poszukiwań w najstarszej mutacji polskiej sceny narodowej takich jakości, które mogą i powinny nas zainteresować nie jako archiwistów i sentymentalistów, lecz jako ludzi współczesnych, a być może i po trosze nowoczesnych.

Poprzedni

Komik jakich już nie ma – Wojciech Pokora

Następny

Te polskie miny