Jesienią ubiegłego roku ukazał się nakładem Teatru Lalka album „Fascynacje Adama Kiliana”. Jednak na promocję albumu jego bohater nie przybył.
Usunął się znacznie wcześniej z życia publicznego (i artystycznego), kiedy dopadła go nieuleczalna choroba oczu. Dlatego też nie uczestniczył przed laty (2009) w uroczystym wieczorze w Teatrze Polskim, który prowadziłem w 50. rocznicę premiery „Wieży malowanej”, widowiska, które odmieniło dzieje polskiego teatru jednego aktora. Byli wówczas prawie wszyscy współtwórcy wielkiego monodramu Wojciecha Siemiona – prócz aktora przybyli współautor scenariusza Ernest Bryll, kompozytor Edward Pałłasz, jeden z pierwszych recenzentów spektaklu z warszawskiego STS-u prof. Jerzy Pomianowski, twórca festiwali teatrów jednego aktora Wiesław Geras. Nie było nieżyjącego już wtedy Jerzego Markuszewskiego (reżyseria) i dotkniętego chorobą Adama Kiliana. Wzrok to dla malarza, scenografia, ilustratora narzędzie pracy, siłą więc rzeczy odszedł wówczas z życia zawodowego. Żył jeszcze kilka lat, ale dosłownie w cieniu, nim Teatr Lalka nie opublikował komunikatu, że wielki człowiek polskiej sceny, Adam Kilian nie żyje. Zmarł 25 czerwca, miał 93 lata.
Zdążył jednak wcześniej stworzyć ponad 300 spektakli (!). Jak skrupulatnie wyliczyła we wspomnianej książce-albumie Joanna Rogacka („Dokumentacja twórczości Adama Kiliana”) było tych prac ogromnie dużo: 193 scenografie w teatrach lalek (1949-2011), m.in. w Teatrze „Niebieskie Migdały” (3 w latach 1949-1950) i Teatrze „Lalka” (66 w latach 1950-1998), od „Kopciuszka” wg Hansa Christiana Andersena w Teatrze „Niebieskie Migdały” (Warszawa 1949) do „Wakacji smoka Bonawentury” Macieja Wojtyszki (Słupsk 2011); 97 scenografii w teatrach dramatycznych – od roku 1959 i wspomnianej „Wieży malowanej” w STS do „Opowieści zimowej” Williama Szekspira w Teatrze Polskim w Warszawie (2009); 23 scenografie w teatrach muzycznych; 10 za granicą. Do tej listy trzeba by dodać cykliczne spektakle w telewizji, współpracę z filmem animowanym i niemal 50 książek, które ilustrował, głównie czołowych bajkopisarzy i poetów polskich. Miał też za sobą udział w ponad 30 wystawach plastycznych, w tym połowa z nich to ekspozycje indywidualne, także za granicą. O tej pracy pisała z wielką trafnością prof. Bożena Frankowska, że to praca „ogromna, wprost monumentalna, jak artyzm, barwa, pomysłowość, rysunek i styl twórczości Adama Kiliana. Monumentalna nie tylko w natchnieniu, ale także w pracy i trudzie. Bo ilością można by obdzielić wielu artystów nie tylko teatralnych, a wartościami wielu spośród – najwybitniejszych”. Tworzył przede wszystkim dla dzieci, dla młodego widza, ale, jak sam żartował, wypadami w teatr dla dorosłych. Cóż to były za wypady! Dość powiedzieć, że znaczna ich część weszła do historii polskiego teatru.
Ta wyliczanka oddaje w jakiejś mierze rytm pracowitego życia, w którym przecież nie brakowało także odpowiedzialnych funkcji, kierowania teatrami, sprawowania konsultacji artystycznej, udziału w rozmaitych komisjach artystycznych, sądach konkursowych, a przede wszystkim trudnej do zdefiniowania obecności. Wszędzie bowiem, gdzie się pojawiał, tryskał energią, sypał anegdotami i snuł wspomnienia ze swego artystycznego życia.
Kochał życie i stąd jego twórczość przenikała radość, optymizm i dobro, nawet, jeśli zmącone złem. Lgnął do twórczości ludowej, z niej czerpał inspiracje, budował światy nawiązujące do zwyczajów i wytworów ludowego rękodzieła, które poddawał stylizacji. Wyjaśniał mi to kiedyś, kiedy rozmawialiśmy o „Balladynie”, zrealizowanej (dwukrotnie w Warszawie: 1994, Teatr Powszechny, 2004, Teatr Polski) wspólnie z synem Jarosławem Kilianem – w tych przedstawieniach, jak przyznawał, panowała „aura z budy jarmarcznej. Kirkor to nie królewicz z bajki, tylko jak gdyby fantastyczny książę Józef Poniatowski. Nie ma nic z księciem wspólnego, ale takie może być widzenie plebejskie: wielki pan ma imponujące czako – jest oficerem!”. Skąd ten pomysł? Z ludowego obrzędu, „z Kazimierza nad Wisłą, gdzie od wielu lat – mówił Adam Kilian – przygotowuję z okazji Ogólnopolskiego Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych dekorację miasta i buduję króla Kazimierza, przyjaciela chłopów, wysokiego na 12 metrów. W czasie stanu wojennego, mieszkałem wtedy u architektów, w nocy widzę przez okno, że rynek zajmuje formacja wojskowa: trzysta luda. Jest ciemno i odbywa się musztra. Myślę, co do licha, znowu jakieś ZOMO? Zbiegam i co widzę? Ćwiczą „Strażnicy Grobu Chrystusa”. Potem ze znakiem Solidarności byli na mszy świętej: młodzież, listonosze, milicjanci na urlopie i starsi sierżanci z prawdziwymi szablami. Pozostali mieli szable i karabiny drewniane. A czaka takie jak fantastyczny książę Józef, z tym, że ciocie, babcie doszyły im frędzle, żeby wyglądali godnie i ładnie, tak, że wyszły im stroje prawie jak… ludowe – meksykańskie. A jaki tego rodowód? Trzysta lat temu Sobieski wracał spod Wiednia i jego wojska kwarciane troszkę poswawoliły na Bukowinie i na Rzeszowszczyźnie. Król skazał dla przykładu kilku na śmierć. Król był jednak dobry i skazanych ułaskawił w ostatniej chwili, ale pod warunkiem, że po wiek wieków oni i ich potomkowie będą służyć u Grobu Chrystusa w Wielkim Tygodniu. I tak jak głosi przypowieść, zostało. Z tym, że już dawno zapomniano, skąd się to wzięło, jakie były stroje – były po prostu w różnych czasach współczesne – i stąd ten rozkoszny anachronizm. To plebejskie i patriotyczne widzenie świata było dla nas odskocznią, jako że u Słowackiego ten Kirkor, to jest rycerz, ho-ho!, nie lada, paradoksalny patriota”.
Takimi to ścieżkami snuły się fantastyczne pomysły Adama Kiliana, które w „dorosłych” spektaklach, adresowanych do starszego widza przybierały tak pamiętne kształty, jak choćby szopka w sławnym „Weselu” Adama Hanuszkiewicza (1963). Okazało się, że stała taka szopka w Teatrze Lalka: „Kupiłem ją – wyjaśniał artysta – z matką w Krakowie. Tak pięknej szopki nie mają krakowianie – powstała jeszcze za czasów austriackich, starsza jest od Polski niepodległej. Jest to szopka rodziny Malików. Na to dzieło składa się trud co najmniej trzech pokoleń Malików. Kiedy pokazałem ją Hanuszkiewiczowi, powiedziałem: górę zostawimy taką samą, wyburzymy tylko dół, żeby była przestrzeń dla aktorów i zaproponowałem obrotówkę. Na to Adam mówi: jak to obrotówkę? W szopce? Uruchomiłem natychmiast aż dwie obrotówki – nawiasem mówiąc one są tak stare, jak ogromna obrotówka w Teatrze Polskim. I rzeczywiście pokaz autentyku zachęcił Hanuszkiewicza i wszystko oparł na obrotówce, która zwielokrotniła ruch „Wesela”. Nadała mu dynamikę. Aktorzy skorzystali tego wspaniale, byli świetni, ale najwspanialsza była Zofia Kucówna jako Panna Młoda, która „urwała się” jak gdyby z choinki: ona grała jak marionetka. Kostiumy były też w stylu szopki, zabawkowe. Inaczej niż u Wyspiańskiego (ale w duchu jego metamorfozy) potraktowaliśmy osoby dramatu: wszystkie wieże szopki zamieniały się w pałuby”.
Bardzo sobie cenił współprace z wybitnymi reżyserami, a bodaj najbardziej z Janem Wilkowskim, legendarnym twórcą nowego stylu teatru lalkowego. Kilian nazywał go magiem, wizjonerem, który „stworzył żywą materię realizacji scenicznych o ogromnym ładunku emocjonalnym. Współpraca z Nim zwielokrotniła moją wyobraźnię. Nasza wspólna praca, „O Zwyrtale muzykancie” wg Tetmajera, objechała pół Europy”.
To był złoty wiek „Lalki”. Wierzę, że nawiąże do tych złotych czasów nowy dyrektor Teatru Lalka, Jarosław Kilian, który wspólnie z ojcem stworzył wiele pamiętnych spektakli. „Scenograf bez reżysera jest jako ta miedź brzęcząca. Zostaje na papierze rysunek – tłumaczył Adam Kilian – nic więcej. Dopiero realizacja, reżyser i aktorzy dają widowisku serce. Poszczęściło mi się. Spotykałem reżyserów, którzy czują teatr, rozumieją jego prawdę”.
Musiałem zapytać Go: Jaka to prawda? „Prawda jest tylko jedna – odpowiedział. – Artystyczna. Wszystkie inne są fałszywe”.