16 listopada 2024
trybunna-logo

Odys odchodzi

Czy można opowiedzieć całą prawdę o Holocauście? Prawdopodobnie nie można, ale trzeba. Tym imperatywem kieruje się Krzysztof Warlikowski, od lat szukający odpowiedzi na to pytanie. „Odyseja. Historia dla Hollywoodu” to kolejny spektakl pozostający w tym samym kręgu.

Po przekroczeniu progu hali teatralnej Nowego Teatru nie sposób się uwolnić od myśli, że już tu kiedyś byliśmy. Nie chodzi o miejsce, ale scenografię. Przestrzeń sceniczną przecina ogromna klatka z umieszczonymi wewnątrz ławkami jak w poczekalni dworcowej. Po prawej stronię rząd umywalek i luster jak u fryzjera, a jak się okaże fryzjer odegra w tym spektaklu ważną rolę. Wielkie okna pozostają niezasłonięte – widać przez nie budynek naprzeciwko, przy ulicy Sandomierskiej. A jednak deja vu pozostaje w mocy: podobieństwo klimatu dekoracji „(A)Polonii” (2009) narzuca się w sposób oczywisty. Nie tylko znaki plastyczne, język scenografii Małgorzaty Szczęśniak, ale i sensy okażą się bliskie. W „(A)Polonii” Krzysztof Warlikowski konfrontował „Oresteję” Ajschylosa, mord założycielski Europy, z Holocaustem, jej dojrzałą i wciąż nierozliczoną zbrodnią. Postawił obok siebie poświęcenie Alkestis (z tragedii Eurypidesa), która postanowiła umrzeć za męża, z poświęceniem Apolonii (uwiecznionej przez Hannę Krall), ratującej żydowskie dzieci. I tym razem opowieści Hanny Krall stały się podstawą scenariusza nowego spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego. Wątki jej opowieści Hanny Krall zderzył z „Odyseją” Homera.
Prawdę mówiąc teksty te wołały o film, a może jeszcze bardziej o spektakl. „Król kier znów na wylocie” to opowieść o dramatycznej walce kobiety o ocalenie od zagłady ukochanego męża Szajka. Całe swoje życie, począwszy od ucieczki z getta, podporządkowuje temu celowi. Krall nie opisuje tu zmagań z pierwszego frontu walki, choć heroiczna walka o przetrwanie jednego człowieka ma w sobie siłę niedocenianą, nadludzki wysiłek w imię zachowania życia ukochanego to właśnie najcichsze codzienne bohaterstwo, okupione upokorzeniami, poniewierką, stawaniem oko w oko ze śmiercią, głodem i poniżeniem. Czyta się tę opowieść ze ściśniętym sercem, co więcej, nie tylko wtedy, kiedy mowa o cierpieniach fizycznych.
Oto bohaterka, znalazłszy się po aryjskiej stronie, praktykuje zachowania jako Maria Pawlicka, katoliczka znad Wisły. Lilusia, jej pełna ciepła i współczucia gospodyni, przy gościach zwraca uwagę Maryni, że postawiła torebkę po żydowsku. To „chytry wybieg: miał rozwiać podejrzenia dozorcy, gdyby się czegoś domyślał”. A jednak Marynię to niepokoi i wprawia w trans domysłów: „zaczyna torebce się przyglądać. Stawia ją na podłodze. I jak? Po żydowsku stoi? Stawia na kanapie. Na taborecie. Na krześle. Bo jeśli po żydowsku, to w czym tkwi żydowskość torebki?”.
Marynia, a tak naprawdę Izolda Regensberg, wcześniej bohaterka reportażu „Powieść dla Hollywoodu”, przechodzi piekło. Ale nigdzie: ani na Pawiaku, ani w obozie, ani na robotach, ani na gestapo, nie opuszcza jej myśl, aby ratować męża. Wędruje za nim przez pół Europy. Kiedy znajduje go na koniec, ocalałego w obozie, wracają do Polski. Mąż nie chce być już żydem, zostaje przy przybranym polskim nazwisku. W marcu 1968 roku bezpieka wyprasza ich z Polski. Wtedy ze zdwojonym poczuciem winy wobec odrzuconego narodu, mąż zaznaje męki ocaleńca. Dlaczego ocalał właśnie on? Dlaczego inni zginęli? Bez ustanku i daremnie poszukuje pomordowanych rodziców i krewnych, popada w obsesję i szaleństwo. Oto wielki temat ten skromnej książeczki i wielki temat spektaklu Warlikowskiego – namysł nad sensem losu człowieka skazanego na cierpienie, na daremne poszukiwanie wyzwolenia z koszmarnego kręgu okupacyjnej przeszłości. Przejmująco tę potrzebę upostaciował na scenie Mariusz Bonaszewski.
Powrót do czasów zagłady jest powrotem do udręczonej pamięci Izoldy – pod koniec życia oślepłej, zniedołężniałej staruszki, mieszkającej z rodziną w Izraelu, nie mówiącej ani po hebrajsku, ani po angielsku. Stała się więc w swojej rodzinie niemową, jej doświadczenie odeszłoby razem z nią gdyby nie pisarstwo Hanny Krall i podążanie jej śladami, jak to czyni Krzysztof Warlikowski.
Na scenie nie zobaczmy Izoldy niedołężnej. Niedołężnieć będzie Odys, pod koniec pełen obaw, że trafi do domu opieki, tracący pamięć, a więc to, co ma najcenniejszego. Nawet jeśli już nikt nie chce słuchać jego opowieści.
Nie wiem, czy Izolda Regensberg byłaby zadowolona ze spektaklu w Nowym Teatrze. Zależało jej na filmie i to hollywoodzkim, który unieśmiertelniłby jej przeżycia, jej walkę o uratowanie męża w latach okupacji, a potem starania o utrwalenie własnego losu. To dlatego zabiegała o książkę o sobie, która następnie stałaby się podstawą scenariusza i upragnionego filmu z Elizabeth Taylor w roli Izoldy. To były fantazje z rozmachem, a może nie całkiem fantazje, skoro potrafiła zarazić nimi Hannę Krall i parę innych osób.
Wątki z opowieści reporterskiej prześwietlają w spektaklu Warlikowskiego nawiązania do „Odysei” Homera. Powrót albo i odwrót Odysa (znakomity Stanisław Brudny, który zastąpił Zygmunta Malanowicza, zmarłego przed premierą) porównuje reżyser z walką Izoldy. On nie chce nieśmiertelności, którą ofiarowuje mu nimfa Kalipso (Jaśmina Polak), ale Izolda jej łaknie, choć w sensie symbolicznym, trochę nawet kiczowatym, bo w hollywoodzkim stylu: dość, że Taylor zagra ją w filmie.
Izolda R. chciała żeby powstał wielki „buch” o jej życiu, wciąż niezadowolona z „cienkich” książek Krall. Inscenizacja w Nowym mogłaby jej przypaść jednak do gustu, bo historia Izoldy i jej męża urosła. Nie tylko dzięki motywowi wędrującego Odysa, wracającego i odchodzącego, ale także wielu innym dodatkowym epizodom, począwszy od spotkania w HoIlywood z Elizabeth Taylor (Magda Cielecka) i projekcji fragmentu domniemanego filmu Romana Polańskiego (Piotr Polak), a kończąc na zamykającej spektakl przypowieści o dybuku zamieszkującym reba Groshkovera z Lublina (świetna w tym epizodzie Ewa Dałkowska). Ten pozornie nieprzylegający do opowieści epilog to rodzaj pociechy – powrót do chasydzkiego „raju” i opowieści snutych z przymrużeniem oka. To nie pierwsza wizyta dybuka w tym spektaklu – najpierw zjawi się w zwierzeniu nieznajomej (Maja Komorowska). Kobieta chce przekazać przez telefon zamieszkującego w niej dybuka ośmioletniej żydowskiej dziewczynki, która padła od niemieckiej kuli w getcie. Ta dziewczynka to siostra Szajka i jemu właśnie chce powierzyć zbłąkanego dybuka. Tymczasem w jego sklepie marudny klient (Bartosz Gelner) wybiera spodnie, wyrzekając słowami Bernharda z jego błyskotliwej dramoletki „Claus Peymann kupuje sobie spodnie i idzie ze mną na obiad”. Tragedia ściera się z farsą.
Przedstawienie Warlikowskiego zostało skomponowane w znany i wypróbowany wielokrotnie sposób w jego „maszynie do grania” – to kolaż rozmaitych scen, cytatów, fragmentów filmowych i rejestrowanych na żywo, które spina oś zaplanowanej wędrówki. Bohaterowie „Odysei” podążają ścieżką powrotu do domu, choć bywa to ścieżka omylna. Wiedeński sklep z dżinsami, gdzie trafili na lata Izolda i Szajek ekspulsowani z Polski, nie będzie Ziemią Obiecaną, a sprzedaż spodni okaże się pasmem udręk, Odys po wieloletniej wędrówce z głuchą rozpaczą odkryje, że dom nie wita go z radością, Penelopa (Jadwiga Jankowska-Cieślak) wypomina mu rozpustę z boginkami, a słuchacze odstępują. Jedynym wyjściem pozostaje eutanazja. Tylko Taylor po kolejnej (setnej?) operacji zachowuje pogodę ducha, ale nie pamięta, że kiedyś chciała zagrać Izoldę. Zresztą to nie jest temat dla Hollywoodu. Na festiwal, ale nie dla kasy, jak ten projekt od razu ocenia producent Robert Evans (Marek Kalita)
No i fryzjer – obiecałem na początku, że do niego wrócimy. W spektaklu znalazło się miejsce na zwierzenie fryzjera, Abrahama Bomby z Częstochowy, który strzygł ofiary idące do komór gazowych w Auschwitz. Odnalazł go i rozmowę z nim zarejestrował w swoim filmie „Shoah” (1985) Claude Lanzmann. Gdy dochodzi do kulminacyjnego momentu opowieści, Abraham nie może mówić, głos więźnie mu gardle. Jest tak, jak uważa Hanna Krall: „im więcej rozpaczy, tym mniej trzeba słów”. Widownia też wstrzymuje oddech.
Aktorsko to przedstawienie wyśmienite, choć niełatwe w odbiorze przez wielotorowość narracji – jak model do samodzielnego składania już po spektaklu. W pamięci pozostanie wiele mocnych kreacji: Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik (jako Hannah Arendt) i Andrzeja Chyry w roli Heideggera (wstrząsający monolog zaczerpnięty z Ryszarda III), Ewy Dałkowskiej i Mai Ostaszewskiej jako Izoldy starszej i młodszej – prawdę mówiąc każdy z aktorów Nowego Teatru miał tu okazję pokazania niezwykłych możliwości – wśród nich Mariusz Bonaszewski jako mąż Izoldy, zagubiony w świecie ocalonych, wciąż prześladowany przez przeszłość, nieobecny w czasie teraźniejszym.

ODYSEJA. Historia dla Hollywoodu, reżyseria Krzysztof Warlikowski, scenografia Małgorzata Szczęśniak, scenariusz Krzysztof Warlikowski, Piotr Gruszczyński na podstawie Odysei Homera oraz Króla Kier znów na wylocie i Powieści dla Hollywoodu Hanny Krall, współautor Adam Radecki, współpraca Szczepan Orłowski, Jacek Poniedziałek, współpraca artystyczna Claude Bardouil, dramaturgia Piotra Gruszczyński, współpraca Anna Lewandowska, muzyka Paweł Mykietyn, reżyseria świateł Felice Ross, wideo i animacje Kamil Polak, zdjęcia do filmu Przesłuchanie Paweł Edelman, produkcja Nowy Teatr, premiera 4 czerwca 2021.
Spektakl dedykowany Zygmuntowi Malanowiczowi (1938-2021).

Poprzedni

Sadurski na weekend

Następny

Komunistyczna Partia Chin stała się najbardziej wpływową partią polityczną na świecie

Zostaw komentarz