21 listopada 2024
trybunna-logo

Obłęd w kolorze feldgrau

„Piątek, 1 września 1939. Wczesnym rankiem 1 września 1939 roku wybuchł długo oczekiwany otwarty polsko-niemiecki konflikt zbrojny. Przekroczeniu granicy przez wojska III Rzeszy na początku towarzyszyły nieliczne ataki niemieckiego lotnictwa wymierzone w cele o charakterze militarnym położone na terytorium Polski”.

W Polsce, kraju, w którym barbarzyńskie hordy wymordowały sześć milionów obywateli, a w każdej rodzinie ktoś stracił rodzica, małżonka, dziecko, osobę komuś bliską dwadzieścia lat temu wydano książkę, z której pochodzi powyższe zdanie! W ten sposób edukuje „Polaczków”, nachalnie wciska perfidne kłamstwa, stale obecny na polskim rynku, szowinistyczny wytwór dla nieuków. Autor, butny, prymitywny arogant stał się w „wyrocznią” w sprawie walk w Polsce we wrześniu 1939 roku, a któremu już dawno należy się publiczny ostracyzm. Gdyby nie to, że na te wypociny nieustannie powołują się chcący uchodzić za „świetnie zorientowanych specjalistów” z dziedziny wojskowości, w tym lotnictwa polskiego dyletanci o Mariusie Emmerlingu i jego „Luftwaffe nad Polską 1939” (Armagedon, Gdynia 2002) nie należałoby w ogóle wspominać. Kłamliwe, oszczercze treści od dwudziestu lat bez przeszkód funkcjonują w polskiej przestrzeni publicznej.

Osiemdziesiąt trzy lata temu bez wypowiedzenia wojny rozpoczęła się hitlerowska agresja skierowana przeciwko Polsce, która miała być „spacerkiem”, po którym na zawsze zniknie „państwo sezonowe” i „pokraczny bękart traktatu wersalskiego”. Lokalna niemiecka agresja, dzięki oporowi i determinacji żołnierzy polskich, przybrała wymiar wojny kontynentalnej i światowej. Hitler, nieliczący się z nikim i z niczym, wywołał największy konflikt światowy w XX wieku. A mimo to ciągle żywe, szczególnie wśród publicystów zachodnich, są teorie obarczające Polskę odpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej i nie mają one na celu dociekania prawdy historycznej.

Polska, dopiero co tworząca struktury swojego państwa, miała gospodarkę, którą trzeba było odbudowywać od zera, bo pazerni zaborcy ogołocili kraj ze wszystkiego z czego się tylko dało. Ciemiężyciele grabili nie tylko dobra kultury, wycinali na potęgę lasy, kradli bydło i konie, ale przede wszystkim wywozili całą ruchomą infrastrukturę przemysłową – Niemcy do siebie na zachód, Rosjanie na wschód (wywozili też polskich pracowników). Czego się nie dało wywieźć – drogi, mosty, szyny i dworce kolejowe – niszczyli bądź wysadzali w powietrze. W takiej sytuacji, dodatkowo ze słabo wyposażoną armią Polska miała dążyć do wywołania zbrojnego konfliktu? Podkreślenie, że wojna to konflikt polsko-niemiecki jest znanym, celowym działaniem środowisk rewizjonistycznych. Emmerling dobitnie pokazuje, że w Niemczech nadal istnieje tendencja dążąca do zmiany faktów historycznych, byle tylko zdjąć z Niemców ciążące odium, zwyrodnialców i agresorów wojennych.

W lukę wykształceniową

Informacja to ciągle potężna broń i jako taka wykorzystując propagandowe „pranie mózgów”, staje się niebezpiecznym narzędziem. Kupczący nieprawdą hochsztaplerzy traktują naukę historii jak sprzedajną dziewkę, za pieniądze można bezkarnie publikować i mówić, co się chce. Polacy bardzo lekkomyślnie traktujący znajomość historii własnego kraju, potrafią uwierzyć w każdą sfabrykowaną, fałszywą tezę, niemającą żadnego odniesienia do rzeczywistości, wszak informacje wydrukowane czy publikowane w mass mediach, muszą być prawdziwe. Odchodzenie świadków minionych wydarzeń sprzyja tym, którzy tylko czyhają, by pojawić się w takim właśnie momencie, kiedy nikt nie będzie mógł kwestionować tego, co napiszą grafomani, mieniący się jedynymi znawcami i rzekomymi badaczami historii. Ten niecny proceder, wręcz działania V kolumny, dotyczy także walki Polaków w czasie drugiej wojny światowej łajdacko przedstawianej przez „jedynego na świecie prawdziwego badacza”, który bez żadnego wykształcenia historycznego, niemający pojęcia o warsztacie naukowca zrealizował niecny zamysł – gloryfikował bandytów z Luftwaffe i Wehrmachtu, a rozmyślnie szkalował Polaków. Wyparcie, czy też nie dopuszczanie do głosu prawdziwych ekspertów powoduje, iż w obecnej, demokratycznej Polsce z powodzeniem egzystują cwani fałszerze, bezkarnie wykorzystując „wolność słowa”.

Zatrważająco coraz niższy poziom wiedzy historycznej społeczeństwa polskiego, niedostatecznie edukowanego w szkołach i uczelniach, a wręcz pozbawione patriotycznego wychowania przez niedouczony i nastawiony konsumpcyjnie dom rodzinny, powoduje, że rośnie pokolenie coraz rzadziej identyfikujące się z historią Polski i tradycjami polskimi. W lukę wykształceniową świetnie wpisują się obłudni manipulanci, wprowadzając do obiegu publikacje tendencyjnie fałszujące obraz polskiej przeszłości, które naiwny czytelnik przyswaja, i o zgrozo, rozpowszechnia dalej, dzięki czemu utrwalają się w ludzkiej świadomości. Żadne utrwalone kłamstwo nie jest bezinteresowne. Zbrodniarze zyskują usprawiedliwienie, a ofiary tracą dobre imię. Nawet drobny fałsz powtarzany po wielokroć wypacza prawdziwy obraz. Z ofiary zrobi oprawcę, a z kata niewiniątko.

Emmerling urodził się w Katowicach, w wieku piętnastu lat w 1982 roku opuścił Polskę i wyjechał do Niemiec, najpewniej powodowały to „szczere niemieckie” korzenie. Kiepska, by nie rzec żadna, orientacja w temacie historii Polski i polskiego lotnictwa drugiej wojny światowej wyraźnie ukazuje, że nie uważał na lekcjach historii w polskiej szkole, o ile w ogóle do niej chodził. Jest za to świetnym materiałem podatnym na szprycowanie nienawiścią do wszystkiego, co polskie. Podjęcie nauki fizjoterapii nieoczekiwanie pobudziło korę mózgową do uporczywych zaburzeń urojeniowych, wywołujących niezachwianą wiarę, iż oto jest jedynym uczonym w piśmie, dodatkowo przypisującym sobie i „swoim badaniom” niepodważalną wiarygodność.

Funkcjonujący w środowisku z premedytacją fałszującym historię Polski, pozbawiony jakichkolwiek norm etycznych, bezwartościowy „odkrywca” jawnie drwi z polskiego lotnictwa, przy okazji pomawiając obrońców polskiego nieba o tchórzostwo i brak jakichkolwiek zwycięstw. Na „bohaterstwo” zasługują jedynie „szlachetne orły Hitlera”. Dziwnym trafem książka jest napisana po polsku, choć sam Emmerling przyznawał, iż ma już trudności z tym językiem, a przy różnych wypowiedziach zastępuje go żona (?!). Jak korzystał z archiwów niemieckich, na które nieustannie się powołuje, skoro nawet relacje są tłumaczone jeszcze przez inną osobę? Zna natomiast język dosadny, określany mianem wulgarnego, którym posługiwał się z czytelnikami próbującymi prowadzić z nim merytoryczny dialog. Ponieważ szkoda rozwodzić się nad tandetną treścią, by poznać jej poziom, wystarczy zapoznać się ze wstępem, pełnym obrzydliwych kłamstw dotyczących oczywiście strony polskiej.

Żenujący poziom polskiego historyka

Zabiegiem mającym uwiarygodnić rzetelność publikacji jest oddanie do napisania przedmowy Tomaszowi Janowi Kopańskiemu, podpułkownikowi rezerwy Wojska Polskiego, historykowi wojskowości z tytułem doktora, pracownikowi Wojskowego Biura Badań Historycznych Wojskowego Centrum Edukacji Obywatelskiej. Dowiedzieć się z niej można, iż: „jest to pierwsza pozycja w światowej literaturze omawiająca działania niemieckiego lotnictwa myśliwskiego w wojnie przeciwko Polsce w 1939 roku. Początkowo polscy piloci nie znali sylwetek samolotów wroga i nie potrafili właściwie ocenić stopnia uszkodzenia maszyny przeciwnika, uważając dymiący i zniżający się samolot za zestrzelony. Nasi lotnicy walczyli z „jakimiś” Messerschmittami czy Heinklami, a nie Bf 109 z I./JG 21 czy też Bf 110 z I./ZG 76. Brak dokładniejszych danych o przeciwniku powodował, iż rzeczywistych strat Niemców nie można było zweryfikować. Nienaturalnie więc rosły „konta zwycięstw” naszych najlepszych myśliwców. Emmerling słusznie zauważa, że polskie myśliwce miały uzbrojenie strzeleckie odpowiednie do walk powietrznych w czasie I wojny światowej. Opracowanie Emmerlinga jest dla nas bardzo cennym nabytkiem* [!]. Przy opisie wielu epizodów bitewnych przedstawia niezbite dowody na taki, a nie inny przebieg powietrznych starć i musimy [!] przyjąć, że tak właśnie było w rzeczywistości. Nie musimy więc szukać szczątkowych danych o wrześniowych walkach w wydanych za granicą monografiach niemieckich jednostek lotniczych. Otrzymujemy zebrane wszystkie najważniejsze dane w jednym voluminie i dlatego powinien [!] on stanąć na półkach bibliotek osób interesujących się zarówno historią niemieckiego jak i polskiego lotnictwa”.

Pierwsza „pozycja w światowej literaturze”? Czy Tomasz Kopański nigdy nie zetknął się we własnym kraju z bogatą literaturą dotyczącą lotnictwa polskiego w drugiej wojnie światowej, dokumentami, nie czytał relacji pilotów, nie miał możliwości rozmów z żyjącymi świadkami tamtych wydarzeń, że światu zachwala wyjątkowy chłam? Czy miał styczność z jakimikolwiek samolotami wojskowymi, nie tylko na obrazku, leciał chociaż samolotem pasażerskim? Co zaćmiło wydawałoby się przytomnego człowieka, że naraża na szwank nie tylko swoje nazwisko, ale i swój dorobek. Recenzowanie amatorszczyzny Emmerlinga podważa wiarygodność Tomasza Kopańskiego jako poważnego historyka. Zły to ptak, co własne gniazdo kala. Walka powietrzna, w której stawką jest własne życie, to dla pana Kopańskiego dziecinna zabawa, on będąc w takiej sytuacji bez problemu rozpoznałby, nie tylko czy to Bf 109, czy Bf 110, ale dodatkowo, który to był Jagdgeschwader, a nawet Zerstőrergruppe. Natomiast piloci niemieccy świetnie orientowali się nie tylko w polskich dywizjonach i typach samolotów, ale i nazwiskach Polaków? „Nienaturalnie rosły” konta polskich pilotów? A jakżeż naturalnie rosły konta dzielnych pilotów Luftwaffe, którzy jako zestrzelone podawali zniszczone na lotniskach polskie samoloty!

Jest taka broszurka „skutecznego” niemieckiego pilota (nazwisko litościwie pominę), który chełpi się zestrzeleniem polskiego bombowca PZL.37 Łosia, na dowód (mając Polaków ciągle za idiotów) zamieścił jego dużą fotografię. To jeden z wielu przykładów niemieckich manipulacji, nie tylko wrześniem 1939 roku. Niemiec rzeczywiście dokonał zestrzelenia – tylko nie Łosia – a szkolnego samolotu RWD-8. Zamieszczone zdjęcie przedstawia samolot Łoś, postrzelany na lotnisku (i nie przez niego), a nie w czasie walki powietrznej.

Dlaczego, zamiast przyznawać słuszność niedouczonemu terapeucie w kwestii uzbrojenia polskich samolotów, historyk wojskowości nie pokwapił się o uświadomienie, że kiedy Niemcy łamali postanowienia traktatu wersalskiego z 1919 roku dotyczące kwestii militarnych, to w Polsce budowano dopiero co odzyskaną państwowość i nie planowano poszerzania przestrzeni życiowej w żadnym kierunku? Podpisanie polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy w 1934 roku z – jak mniemano – cywilizowanymi Niemcami wyglądało na normalizację stosunków z tym krajem. Ta zasłona dymna dała czas niedozbrojonym wówczas Niemcom na unowocześnienie armii i przygotowanie się do wojny.

Dlaczego nie potrafił, a może świadomie nie chciał storpedować wyłącznej „słuszności” niemieckiego amatora co do wiarygodności przebiegu działań wojennych? Jedynie słuszne i niepodważalne są dokumenty niemieckie i relacje niemieckich pilotów? Absurdalność, że nie trzeba szukać „szczątkowych danych o walkach wrześniowych” w niemieckich monografiach, bo oto dostajemy je gotowe z najbardziej „wiarygodnego źródła”, czyli tendencyjnego niemieckiego tekstu, poddaje w wątpliwość logikę oceniania przez Tomasza Kopańskiego.

Brak własnej analizy niemieckich dokumentów oraz kwerendy archiwów i bibliotek, za to bezmyślne przyjmowanie wciskanych wypowiedzi przez uprzedzonego, nieuczciwego profana, dobitnie świadczy, jakie miejsce wyznaczają polskim historykom niemieccy „opiniotwórczy” amatorzy.

„Bombardujemy tylko cele militarne”

1 września, kiedy wojna trwała już w najlepsze, Hitler do świata skierował informację: „Dzisiaj w nocy Polska po raz pierwszy użyła regularnych wojsk, strzelając na naszym własnym terytorium. Od godz. 5.45 odpowiadamy ogniem!”. „Humanitarne prowadzenie szlachetnej wojny” perfidny gefrajter zaanonsował: „Ja nie chcę walczyć z kobietami i z dziećmi. Moim siłom powietrznym wydałem rozkaz ograniczenia się w nalotach na obiekty wojskowe”. Jak bardzo trzeba gardzić drugim człowiekiem, nienawidzić inny kraj, żeby w Polsce, od której rozpoczęła się zbrojna realizacja planu panowania nad światem, a ludobójstwo prowadzone było od pierwszej minuty wojny do ostatniej minuty okupacji, aby opublikować i zachwalać książkę rozpoczynającą się od zdania, że oto rozpoczyna się wojna polsko-niemiecka! Emmerling szydzący z polskich historyków i pilotów, którzy jakoby raporty „składali na gębę”, swoje wypociny opiera wyłącznie na „rzetelnych meldunkach”, bo składanych w Deutschland. Kolejnym źródłem mają być „prowadzone na bieżąco pamiętniki”, a obecnie wspomnienia dziaduniów, którym „dobra skleroza” wymazała udział w zbrodniach, pozostawiając w pamięci tylko ich „sukcesy”. W ciągle żywe, szczególnie wśród publicystów zachodnich, teorie obarczające Polskę odpowiedzialnością za wybuch drugiej wojny światowej idealnie wpasowuje się Emmerling. Hitler utrzymywał, że za rozpętanie wojny odpowiada „rozpasana, dzika soldateska”, rząd polski, który nie przyjął jego „pokojowych propozycji”.

Jak wyglądał podany przez Emmerlinga początek wojny w kilkutysięcznym Łukowie w województwie lubelskim i niemieckie bombardowanie „celów militarnych” (czy raczej „polowanie na zwierzynę”) opisał pochodzący stamtąd Marcin Kasperski („Dzień powszedni Luftwaffe nad Polską” z 2005 roku). W Łukowie znajdowały się następujące obiekty o znaczeniu wojskowym: koszary (ok. 2 km na zachód od zabudowy miasta, we wrześniu zapewne została w nich tylko szkieletowa załoga) główny dworzec kolejowy oraz mniejsza stacja Łapiguz. U Emmerlinga nad wyraz wyczerpująca informacja: „4 września po południu Gruppe (m.in. 8 Staffel) zaatakowała dworzec kolejowy”. W pamięci mieszkańców: „Po raz pierwszy zbombardowano 4 września okolice głównej stacji kolejowej oraz stacji Łapiguz, ponadto ostrzelano ulice miasta z karabinów maszynowych. Były ofiary wśród ludności cywilnej, a liczba rannych sprawiła, że w łukowskim szpitalu wyczerpała się surowica przeciwtężcowa – zdecydowano podawać ją tylko dzieciom i osobom opiekującym się dziećmi”.

Ożywiony ruch wahadłowy

Sytuację z 7 września relacjonuje Marcin Kasperski: „Front był oddalony od Łukowa o jakieś 150 km, przez miasto nie przemieszczały się żadne większe grupy wojsk polskich. Przybył jeden „obiekt wojskowy” uszkodzony PZL 23 Karaś, który wylądował przymusowo na peryferiach miasta w pierwszych dniach wojny. Tego dnia przez Łuków przejeżdżały ewakuowane z Warszawy misje wojskowe francuska i angielska i w powszechnej opinii nalot miał być w te właśnie cele wymierzony za sprawą V kolumny. Łuków nie był w tym dniu sloganowym „bezbronnym miastem”. Stacji kolejowej broniły 4 działka przeciwlotnicze 40 mm. Samoloty niemieckie zrzuciły bomby ze znacznej wysokości. W mieście zginęło 260 cywilnych osób. Z braku trumien chowano ludzi w płótnach. Wiele osób, które nie miały przy sobie dokumentów, pochowano bezimiennie. Zniszczeniu uległy budynki przy centralnej ul. Piłsudskiego, w jednym z nich zginęło 40 osób, w tym żona attaché angielskiej misji – Polka Zofia Szalej. Były oddalone od głównej stacji o 2 km, od koszar jeszcze dalej”. „Barwny” opis tego dnia przedstawia Emmerling na podstawie „dziennika” Gustawa Bergmanna: „Kolejnym celem jest Łuków. Tu na górze panuje ożywiony ruch wahadłowy, po drodze spotykamy powracające niemieckie samoloty bojowe i ciężkie myśliwce. Obrały podobne cele jak my. Pierwszy klucz już dokonał zrzutu, potężne pożary w mieście obwieszczają skuteczność trafień. Dochodzą do tego nasze bomby i wkrótce całe miasto spowite jest chmurami dymu. Nasze bomby zapalające padają niestety trochę za blisko. Widać, jak rozbłyskują na zielonej połaci przed miastem. Pierwszy klucz dostał się jeszcze w niewielki ogień obrony przeciwlotniczej, który jednak ledwo docierał na tę wysokość. Niebawem osiągnęliśmy linię frontu i mogliśmy zejść na 500 m. Nasz sukces tego dnia był ogromny. Strat nie było”.

Marcin Kasperski pyta: „Co właściwie miało być celem nalotu, który zabił 260 ludzi? Kolej, koszary, misje wojskowe, wrak Karasia, działka przeciwlotnicze pod stacją? Lotnik niemiecki nie wspomina by próbował namierzyć jakiś konkretny obiekt, i miał z tym jakieś problemy. Faktycznie jego akcja sprowadzała się do tego, że zrzucił bomby po prostu na miasto, zmartwił się, że trafił w pole, a pocieszywszy się, że po ataku kolegów jednak się ono pali – odleciał w poczuciu sukcesu”.

Tak chętnie podkreślane niemieckie panowanie na polskim niebie miało, jak widać” drugie dno. Tłoczące się niemieckie samoloty miały jak najszybciej dotrzeć do „wyłącznie celów militarnych”, czyli bombardować miasta, miasteczka i wsie, zabijać mieszkańców.

Nowoczesny niemiecki ustrój

Jeszcze kilka słów od Marcina Kasperskiego: „Z książki wynika, że wtedy dobrzy Niemcy tępili (humanitarnie) złych Polaków! Czytelnik nie wie po prostu: czemu ci Polacy ganiali bodaj z widłami za biednymi niemieckimi lotnikami, gdy któryś miał pecha spaść z nieba, i czasem ich zabijali. Zamiast podziękować, że atakują same wojskowe obiekty! Co parę stron czytam bezpośrednio od autora lub w bezkrytycznie cytowanych wypowiedziach jego pozytywnych bohaterów – o krwawej niedzieli w Bydgoszczy, prześladowaniu mniejszości niemieckiej lub uśmiercaniu jeńców – coś dodam i ja. Nieliczne działka przeciwlotnicze, przestarzałe pościgowce, których piloci „często unikali walki” i cała „nieudolna armia” nie obroniły ani Łukowa, ani całego „zacofanego państwa” przed „takimi samymi lotnikami jak piloci polscy” i w ogóle rycerskim Wehrmachtem, po którego zwycięstwie zaczęto wdrażać nowoczesny niemiecki ustrój. W Łukowie na „dzień dobry” niemieccy żołnierze rozstrzelali 17 września na rynku 34 cywilów – Polaków (po rycersku rewanżując się za to, że dzień wcześniej w potyczce w Łukowie żołnierze polscy zranili niemieckiego oficera, po opatrzeniu w szpitalu łukowskim – odjechał wraz ze swoimi z miasta), w początkach października – 70 Żydów. Reszta łukowskich Żydów zresztą rychło do nich dołączyła. Wśród gestapowców szczególnie „wyróżniał się” syn niemieckiego kolonisty z Łukowa, nazwiskiem Zielke. Czy autor nie spotkał kiedyś w Związku Wypędzonych sympatycznego dziadunia o tym nazwisku?”.

Ta skromna próbka nie wyczerpuje, unurzanego w nienawiści do wszystkiego, co polskie, blamażu apologety Luftwaffe, na którego zmanipulowane, fałszywe i obrzydliwe treści nieustannie powołują się rodzimi pseudohistorycy, dzięki którym świadomie szerzą dezinformację i haniebnie zakłamują polską historię.

*Podkreślenia w cytatach wyeksponowane pogrubioną czcionką w całym tekście pochodzą od autorki.

Poprzedni

Okoliczności przyrody

Następny

Numer 31 sierpnia – 1 września 2022