Barack Obama od młodości interesował się sprawami międzynarodowymi. Już jako student aktywnie angażował się w ideę stworzenia świata bez broni atomowej. Kiedy został senatorem federalnym, jako główne pole swojego działania wybrał politykę zagraniczną. Kiedy więc wkroczył do Białego Domu w styczniu 2009 był już obyty w arkanach problematyki międzynarodowej. Kryzysowa sytuacja gospodarcza w USA zmusiła nowego prezydenta do zajęcia się przede wszystkim sprawami wewnętrznymi. Po wyprowadzeniu gospodarki amerykańskiej z głębokiego dołka Obama mógł zająć się obroną interesów i wizerunku Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej.
Polityka zagraniczna prezydenta Baracka Obamy była uwarunkowana zarówno czynnikami wewnętrznymi (kryzys gospodarczy i proces stopniowego wychodzenia z tego kryzysu) jak i licznymi czynnikami zewnętrznymi. Wśród tych ostatnich – relatywne słabnięcie pozycji Stanów Zjednoczonych w międzynarodowym układzie sił. To znaczy USA są dziś bogatsze i silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, a równocześnie ich pozycja w międzynarodowym układzie jest słabsza aniżeli np. w pierwszym ćwierćwieczu po drugiej wojnie światowej.
W polityce zagranicznej Obamy była zarówno kontynuacja polityki jego poprzedników, jak i próby zmiany tej polityki. Sztandarowym hasłem wyborczym Obamy w 2008 r. była „zmiana” (change), „zmiana, w którą wierzymy”.
Barack Obama lubi uchodzić za idealistę, za wizjonera. Ale trzeba przyznać, że w polityce zagranicznej był stosunkowo ostrożny, wyważony i pragmatyczny. Dbał o bezpieczeństwo kraju i bronił interesów amerykańskich.
Obama podkreślał znaczenie utrzymania przez Stany Zjednoczone globalnego przywództwa i nie wyrzekał się użycia sił zbrojnych, jeżeli zaistnieje taka konieczność. Uważał siebie za „realistę demokratycznej polityki zagranicznej”. Od początku swojej prezydentury był świadom ograniczonych możliwości spełniania roli „globalnego żandarma”. Kiedy mówił o przesunięciu akcentów ze środków militarnych na dyplomatyczne nawiązywał do swych obietnic wyborczych z 2008 r. Nawiązując do sytuacji w Iranie w 2013 r. Obama mówił: „Testujemy dyplomację. Nie uciekamy się do natychmiastowego konfliktu militarnego”.
Administracja Obamy starała się realizować cele polityki amerykańskiej łącząc „intelektualną siłę” („smart power”), a więc dyplomację i negocjacje, z siłą militarną.
Prezydenci amerykańscy lubią nadawać fragmentom swojej polityki zagranicznej nazwę doktryny. Niektórzy autorzy w USA napomykają o doktrynie Obamy. Osobiście uważam, że polityka zagraniczna Obamy nie jest na tyle spójna, ani na tyle oryginalna, aby już w tej chwili doszukiwać się w niej jakiejś doktryny.
Obama, który wiele mówił o potrzebie zmiany w polityce zagranicznej USA i o potrzebie zmian w świecie, nie przedstawił dotąd zwartej koncepcji stworzenia nowego ładu światowego. Podejmował jednak wiele inicjatyw na forum międzynarodowym, które mogły być częścią składową takiego ładu. Można zaliczyć do tych inicjatyw np. redukcję arsenałów nuklearnych, poprawę stosunków ze światem islamu, położenie większego akcentu na dyplomację, a nie siłę militarną, respektowanie ambicji wschodzących potęg, respektowanie prawa międzynarodowego i roli ONZ, wymuszenie na Iranie zaprzestania budowy potencjału nuklearnego, normalizację stosunków z Kubą po 54 latach bojkotu.
Do największych osiągnięć Obamy w polityce zagranicznej należy poprawa wizerunku Stanów Zjednoczonych w świecie po niezbyt udanej prezydenturze George’a W. Busha. Obama zakończył dwie niepopularne w USA i świecie wojny: w Iraku i Afganistanie. Zanotował również ograniczone sukcesy w walce z terroryzmem, chociaż wojny z terroryzmem proklamowanej przez Busha nie wygrał. Otoczył się kompetentnymi współpracownikami realizującymi jego politykę zagraniczną. Obama częściej niż jego poprzednik konsultował się z sojusznikami, unikając jednostronnych działań. Przyczynił się do podniesienia roli grupy G20 i G8. W retoryce opowiadał się za reformą ONZ. Był otwarty na poglądy innych państw. Zawarł z Rosją układ START o redukcji potencjałów nuklearnych obu krajów, chociaż reset z Rosją był tylko połowicznym sukcesem Obamy. Podobnie ma się sprawa z Chinami. Dialog się toczy, ale odczuwa się brak zaufania Waszyngtonu do Pekinu. Ostatnia w maju br. wizyta Obamy w Wietnamie i w Japonii miała w tle sprzeciw wobec umacnianiu się chińskiej obecności na Morzu Południowochińskim.
Już po trzech latach pobytu w Białym Domu Obama mógł powiedzieć: „Jedną z rzeczy, z której jestem najbardziej dumny po trzech latach prezydentury jest to, że pomogłem w przywróceniu szacunku dla Ameryki na świecie i wiary, że zawdzięczamy to, nie rozmiarom naszej siły militarnej”.
Obama nie spełnił jednak wszystkich nadziei, jakie łączono w polityce zagranicznej z jego prezydenturą. Nie udało się mu urzeczywistnić wielu z jego wizjonerskich celów. Może czuć się rozczarowany wysiłkami w poprawie stosunków USA ze światem Islamu. Nie udało mu się osiągnąć postępu w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie. Przemiany w świecie arabskim poszły również nie w tym kierunku, którego oczekiwał Obama. Po wycofaniu wojsk amerykańskich z Iraku i Afganistanu sytuacja w tych krajach jest daleka od stabilnej. Nie udało się Obamie również zlikwidować więzienia w Guantanamo na Kubie. Nie wymógł Na Korei Północnej rezygnacji z rozwoju programu nuklearnego. Nie widać również pełnego consensusu w polityce zagranicznej USA między demokratami i republikanami. Afera o globalnych podsłuchach amerykańskiego wywiadu doprowadziła do napięć w stosunkach z sojusznikami.
W Stanach Zjednoczonych jest zwyczaj, że prezydenci po wyborach spłacają tzw. długi polityczne, obsadzając m.in. stanowiska ambasadorów osobami, które hojnie finansowały kampanię wyborczą zwycięskiego kandydata. Barack Obama dostosował się z nawiązką do tego zwyczaju. Wśród jego nominacji ambasadorskich udział darczyńców wyniósł aż 37 proc. Natomiast w przypadku Clintona było to 28 proc., a Geaorge’a W. Busha 30 proc..
W Stanach Zjednoczonych Obama miał lepsze notowania i lepsze oceny jego polityki zagranicznej aniżeli wewnętrznej. Komentatorzy podkreślali, że w sprawach międzynarodowych Obama kieruje się rozwagą i racjonalną oceną sytuacji międzynarodowej.
Stosunkowo dużą estymą cieszył się Obama za granicą. Świat doceniał zmiany, jakich dokonał on w polityce zagranicznej, w stosunku do swojego poprzednika, George’a W. Busha. Ale także na świecie poparcie dla Obamy systematycznie spadało.
28 stycznia 2014 r. Obama wygłosił w Kongresie swoje piąte orędzie o stanie państwa. Polityce zagranicznej poświęcił stosunkowo niewiele uwagi, co wzmocniło argumenty jego oponentów, że prezydent nie docenia znaczenia obrony interesów amerykańskich w świecie. Obama akcentował rolę dyplomacji dając do zrozumienia, że o ile po ataku terrorystycznym na USA w 2001 r. dominującym narzędziem amerykańskiej polityki zagranicznej była siła militarna, tak obecnie głównym narzędziem polityki zagranicznej kraju jest dyplomacja wspomagana przez siłę. „Jeśli John F. Kennedy i Ronald Reagan mogli negocjować ze Związkiem Radzieckim, to z pewnością silna i pewna siebie Ameryka może negocjować dziś ze słabszymi adwersarzami” – powiedział Obama dając przykład Iranu, Syrii i innych państw. Rolę dyplomacji Obama zaakcentował również mówiąc: „W świecie pełnym kompleksowych zagrożeń, nasze przywództwo zależy od wszystkich składników naszej siły, włącznie z silną i opartą na zasadach dyplomacją”.
W okresie napięć spowodowanych sytuacją na Ukrainie, Obama w przemówieniu wygłoszonym w Brukseli 26 marca 2014 r. przedstawił wartości, które powinny dominować w stosunkach międzynarodowych. Wierzę – powiedział – że przyszłość należy do narodów, które są wolne. Nie dlatego, że jestem naiwny. Nie dlatego, że mamy potężne armie i że jesteśmy silni gospodarczo. Tylko dlatego, że nasze ideały są uniwersalne. Tak, wierzymy w demokrację, w wolne i uczciwe wybory, niezależne sądy i partie opozycyjne, w społeczeństwo obywatelskie i wolny przepływ informacji bez cenzury. Tak, wierzymy w otwarty system gospodarczy oparty na wolnym rynku, innowacji i indywidualnej inicjatywie ludzkiej. Tak, wierzymy, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równi, bez względu na to, jak wyglądają, kogo kochają i skąd pochodzą. I to jest nasza siła! (…) Te ideały jednoczą młodych ludzi w Bostonie, Brukseli, Dżakarcie, Nairobi, Krakowie i Kijowie.
Barack Obama w czasie swojej prezydentury miał do czynienia z wieloma kryzysowymi sytuacjami m. in. W Syrii, na Ukrainie, w Wenezueli. Jego konserwatywni przeciwnicy w USA uważali, że te kryzysy wymagają bardziej zdecydowanego działania za strony prezydenta, włącznie z groźbą użycia siły. Zarzucali prezydentowi bierność, tchórzostwo, a nawet pacyfizm. W rzeczywistości Obama potępiał te rządy, które naruszały normy współżycia międzynarodowego, które gwałciły prawa i swobody obywatelskie. Zdając sobie sprawę, że społeczeństwo amerykańskie jest zmęczone interwencjami zbrojnymi w Iraku, Afganistanie i innych krajach Obama preferował powściągliwość i stosowanie środków dyplomatycznych w celu deeskalacji konfliktów i napięć.
Obama częściej niż jego poprzednik używał do ataku dronów. O ile w czasie prezydentury George’a W. Busha samoloty bezzałogowe bombardowały obiekty w Pakistanie 48 razy, to w czasie prezydentury Obamy do października 2014 r. użyto tych nalotów 328 razy. Zwiększyła się również liczba ofiar. W Jemenie Bush użył drona tylko raz. Obama 99 razy. Obama jest również pierwszym prezydentem, który wyraził zgodę na zabicie obywatela Stanów Zjednoczonych. W 2011 r. w wyniku ataku drona, zginął w Jemenie jeden z dowódców Al.-Kaidy Anwar al.-Awlaki, urodzony w stanie Nowy Meksyk.
Amerykanie od dłuższego czasu są przekonani, że Stany Zjednoczone są tak potężnym krajem, a prezydent USA posiada tak ogromny zakres władzy, że powinien poradzić sobie z wszystkimi zagrożeniami. Tego oczekują od Baracka Obamy. Tymczasem Obama, który odziedziczył wiele problemów po swych poprzednikach uważa, że w XXI wieku Stany Zjednoczone nie mają już nieograniczonych wpływów globalnych, a sam prezydent nie jest wszechpotężny. „Ludzie zapomnieli – powiedział Obama – że Ameryka, jako najpotężniejszy kraj na ziemi nie kontroluje wszystkiego na świecie”. Nic więc dziwnego, że Obama ściągnął na swoją głowę krytykę za miękką, tchórzliwą i słabą politykę zagraniczną, i to nie tylko ze strony republikanów. Według sondażu z czerwca 2014 r. przeprowadzonego przez „New York Times/CBS News” aż 58 proc. Amerykanów z dezaprobatą wyrażało się o sposobie prowadzenia polityki zagranicznej przez Obamę. Był to najgorszy wynik w czasie jego dotychczasowej prezydentury.
Tak więc, w drugiej dekadzie XXI wieku Stany Zjednoczone są nadal supermocarstwem. Są potężne, ale nie wszechpotężne i wielu analityków uważa, że nie są w stanie kontrolować świata.