22 listopada 2024
trybunna-logo

O „Sztuce pod dyktaturą”

„Kronos” (nr 4/2018)

Na początek tej lektury rekomenduję oczywiście edytorial redaktora naczelnego Piotra Nowaka, który przybliża problematykę tego numeru, poświęconego sytuacji sztuki pod trzema dyktaturami: faszystowskiej w Italii, hitlerowskiej oraz stalinowskiej. Nie ma jednak w edytorialu wzmianki o rodzynku ostatniego zeszłorocznego filozoficznego kwartalnika „Kronos” (nr 4/2018), poświęconego „Sztuce pod dyktaturą”. Jest nim, nieco paradoksalnie, tekst nie o profilu uniwersyteckim, lecz publicystyczny, dziennikarski, o stylistycznych rysach obszernego felietonu – „Sztuka pod dyktaturą” Jerzego Waldorffa.
To obszerna, entuzjastyczna relacja dziennikarza i publicysty (1910-1999) z pobytu w 1939 roku w Italii Mussoliniego, której kluczową konkluzją była entuzjastyczna ocena pozycji kultury i twórców w kraju faszystowskim. Nawiasem mówiąc, było pewnym paradoksem, że sławny kiedyś krytyk i felietonista muzyczny, swoisty prekursor celebrytyzmu w PRL, czyli w ustroju i czasach, które naturalną glebą dla celebrytyzmu nie były, pisał po latach akurat w lewico-liberalnym tygodniku „Polityka. Paradoksem, bo przecież w II RP Waldorf sympatyzował z nacjonalistyczną prawicą („Prosto z mostu” redagowane przez Stanisława Piaseckiego), a tekst „Sztuka pod dyktaturą” był (przy wszystkich relatywizmach, nieoczywistościach i odcieniach ocennych tego tekstu) jednak apologią przynajmniej jednego wymiaru praktyki rządzących faszystów, w tym personalną apologią Duce. Fakt, że w PRL nikt nigdy nie uderzył w Waldorfa publikacją tego tekstu (choć zdarzały się aluzyjne napomknienia o nim) mówi coś także o ówczesnych standardach. Coś, moim, zdaniem, jednak pochlebnego. Dziś, w epoce radykalnego lustracjonizmu, nie byłoby to możliwe. Sam tekst napisany jest, jako się rzekło, z brawurową, błyskotliwą swadą felietonową, obfitą w akcenty anegdotyczne, u Waldorffa skądinąd, bynajmniej nie zaskakującą.
Tekst poprzedzony jest błyskotliwym wstępem („Waldorff czy Walldorf?”) redaktora naczelnego „Kronosa” Piotra Nowaka i ten jego duet z zagrobowym głosem Waldorfa jest bezspornie złotym gwoździem tego numeru. Choć jego treść skoncentrowana jest na faszyzmie włoskim i niemieckim, to numer otwierają dwa teksty Gustawa Szepieta, rosyjskiego/radzieckiego humanisty, m.in. tłumacza literatury angielskiej (przyswoił językowi rosyjskiemu „Klub Pickwicka” Dickensa) i szekspirologa. To komentarze do „Makbeta” i „Otella”, głębinowe – można by rzec – egzegezy tych dwóch tragedii, a także tekst Tatiany Szczedriny „Gustaw Szpiet i krąg szekspirowski” ukazujący, pars pro toto, sytuację humanistyki w stalinowskim ZSRR.
Blok esejów: Friedricha Gundolfa („Szekspir i duch niemiecki”), Waltera Benjamina („Uwagi o Gundolfie: Goethe”), Wilhelma Hortmanna („Shakespeare w Trzeciej Rzeszy (1933-1945)” – smaczkiem tego tekstu jest wątek dotyczący „nordyzacji” postaci Hamleta, zabiegów zmierzających do nadania mu rysów nordyckiego „zdecydowania i energii” w miejsce zgniłej figury słabości, zwątpienia i relatywizmu), Gotfrieda Benna („Powitanie Marinettiego”), a także Borisa Groysa, który zajął się zarówno sytuacją sztuki w ZSRR („Kształcenie mas: sztuka realizmu socjalistycznego”) i w Niemczech nazistowskich („Ciało herosa. Teoria sztuki Adolfa Hitlera”). Z doświadczeń stalinizmu i nazizmu wyabstrahowane są eseistyczne rozważania Jacka Bartyzela o „Ładzie organicznym, porządku kolejności i monarchii prawowitej w dramatach Williama Shakespeare’a”. One odnoszą się do kwestii silnej władzy – by tak rzec – w stanie czystym.
Numer wieńczy pakiet recenzji, m.in. „Hioba” Josepha Rotha, „Teologii Szekspira” Małgorzaty Grzegorzewskiej ( dla mnie interesującej szczególnie w kontekście jednej z wypowiedzi mojego, nieżyjącego już, rozmówcy, szekspirologa, Andrzeja Żurowskiego, który akcentował nieobecność religii i Kościoła w dramaturgii Szekspira). A po lekturze nie zapomnijmy powrócić, dla zebrania myśli, do edytorialu Piotra Nowaka.

Poprzedni

Krew, łzy i ocet

Następny

Niech powrócą wspomnienia (6)

Zostaw komentarz