Pożytki z Podgórskiego
Jak to mawiał stary Carl von Clausewitz? –„Wiele wiadomości otrzymywanych przez dowódców na wojnie jest sprzecznych, jeszcze więcej fałszywych, a najwięcej – niepewnych”… A, co dopiero powiedzieć o nas, cywilach? Co my wiemy? Nic!
Weźmy wojnę w Iraku. Nasz Sejm, premier i pan prezydent wysyłali tam naszych żołnierzy z pełnym przekonaniem, że Saddam Husajn dysponuje bronią masowej zagłady i że gotów jest jej użyć, co udowodnił zagazowując tysiące kurdyjskich kobiet mężczyzn i dzieci, że interwencja międzynarodowa, w której bierzemy udział jest legalna i ma glejt ONZ i w ogóle, że jesteśmy po dobrej stronie. Dopiero po latach, były już sekretarz Stanu USA Colin Powell przyznał, że z tym husjanowskim zagrożeniem, to była lipa, ale jakoś do Iraku wejść należało… Nie było nam wtedy miło, tak, jak dziś nie jest miło obywatelom Wielkiej Brytanii. Oto ujrzał tam światło dzienne raport z parlamentarnego śledztwa w sprawie ataku na Irak. Tzw. Raport sir Joha Chilcota. Stwierdza się w nim, że prowadzone śledztwo bezspornie wykazało, że rząd premiera Tonego Bleira wprowadził opinię publiczną i parlament brytyjski w błąd w zakresie posiadania przez Irak broni masowej zagłady i uzasadnionych obaw jej użycia przez Bagdad. Stwierdza się także, że informacje wywiadowcze o domniemanej broni masowej zagłady były wadliwe, a podstawy prawne do inwazji Wielkiej Brytanii na Irak w 2003 „dalekie od satysfakcjonujących”. W efekcie Wielka Brytania de facto nielegalnie dołączyła do koalicji pod wodzą USA, która rozpoczęła wojnę z Irakiem… Witajcie w klubie, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie brzmiało to aż tak ponuro.
Przy okazji – to jeden z tysiąca przykładów, jak w dobie wszechobecnej informacji można szerzyć dezinformację, czyli dowód na to, że stary Clausewitz wciąż święci triumfy.
Na szczęście Czytelnicy „Trybuny” na takie „wojenne okazje” mają red. Krzysztofa Podgórskiego, który nam objaśnia to i owo, a zwłaszcza objaśnia istotę rosyjskiego zagrożenia militarnego, którym jesteśmy nieustannie karmieni.
Oddajemy mu więc głos.
(red.)
Analizując wiadomości, jakimi jesteśmy „karmieni” przez polityków i media głównego nurtu, dotyczące relacji Rosja-NATO, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z wojną informacyjną, albo raczej dezinformacyjną.
Obracanie się w tematyce zagadnień wysoce specjalistycznych, częściowo poufnych, pozwala wojskowym i kręgom rządzącym na manipulowanie opinią publiczną. Rodzi to uzasadnioną obawę kreowania przez rząd fałszywych zagrożeń i podejmowania nieadekwatnych kroków, z militarnymi włącznie. Warto więc przyjrzeć się bliżej decyzjom szczytu NATO w Warszawie i towarzyszącym im uzasadnieniom.
Okręg Kaliningradzki – wieka rosyjska twierdza… prawda czy blef?
Przed polską opinią publiczną bardzo często roztacza się apokaliptyczną wizję „rosyjskiego niezatapialnego lotniskowca”, najeżonej wojskiem i bronią, wiszącej nad północną granicą Polski „wielkiej twierdzy” – Okręgiem Kaliningradzkim. To tu zlokalizowane ma być ogromne zagrożenie militarne dla Polski i państw bałtyckich. Wojska rosyjskie tu zgrupowane mają nie tylko przeciąć „przesmyk suwalski”, ale wręcz mogą zdobyć Warszawę.
Analizując ruchy Rosji na tym obszarze, należy jednak dojść do wniosku, że następuje tu nie rozbudowa, a stała redukcja wojsk – szczególnie w okresie 2009-2010, gdy duże ilości broni ciężkiej wywieziono, a jednostki rozformowano. Dziś w Okręgu Kaliningradzkiego stacjonuje 79 samodzielna brygada zmotoryzowana, w skład której wchodzi jedyny batalion czołgów (ok. 45 wozów) typu T-72. Wobec zaostrzania wzajemnych relacji z NATO, w końcu 2015 roku samodzielny 7 pułk zmotoryzowany przeformowano do wielkości słabej brygady zmechanizowanej. Powołano też dowództwo nad tymi jednostkami – 11 korpus armijny. Ponadto na terenie Okręgu Kaliningradzkiego posiadają Rosjanie 336 gwardyjską, białostocką brygadę piechoty morskiej, w sile ok. 4000 żołnierzy. Wojska te wyposażone są w uzbrojenie pamiętające ZSRR. Nowej broni Rosja tu raczej nie wysyła.
Analitycy i politycy, „pompujący” kaliningradzkie zagrożenie, widzą w tamtejszych magazynach bóg wie, co. Tymczasem z danych opublikowanych w roku 2010 stało tam zakonserwowanych 800 czołgów i 1200 BWP i BTR (wszystko z czasów „zimnej wojny” różnych typów, w nieznanym stanie technicznym i przydatności). Teoretycznie, mając kadry i przeszkolone rezerwy można by z tego sformować ok. 3 dywizje zmechanizowane, a i to nie na pewno, gdyż w ramach słynnych reform rosyjskiego ministra obrony Sierdiukowa, w roku 2010 wywieziono stąd przez morze sporo sprzętu. Dziś wojska te wspierać ma 244 „Niemeńska” brygada artylerii z 36 działami holowanymi kalibru 152 mm 2A36 „Hiacynt” i 18 wyrzutniami artylerii rakietowej BM-21 „Grad” kal. 122 mm. Jedyny widoczny skutek modernizacji, to wymiana rakiet przeciwlotniczych S-200, na pułk rakiet najnowszego typu rosyjskiej armii kompleks S-400 „Triumf”.
Siły lotnicze w Okręgu są skromne. W Czkałowsku stacjonuje 1 eskadra myśliwska sformowana na bazie 689 „Sandomierskiego” pułku lotnictwa myśliwskiego imienia Marszałka Pokryszkina w sile ok. 25 samolotów SU-27. Siły uderzeniowe, to 4 eskadra stacjonująca w bazie Czernichowsk licząca ok. 45 samolotów SU-24M, sformowana na bazie 4 pułku morskiego lotnictwa szturmowego. Nie ma tu ani nowych myśliwców SU-30MK, ani nowoczesnych samolotów uderzeniowych SU-34.
Dyskusyjne pozostaje wyposażenie 152 brygady rakietowej, która oficjalnie nadal wyposażona jest w starsze rakiety „Toczk-U”, choć okresowo mają tu być przebazowywane kompleksy „Iskander-M”. 152 brygada jest jedną z dwóch, jakie jeszcze nie zostały w rosyjskiej armii przezbrojona w „Iskandery”.
Flota Bałtycka, to najsłabsza pośród 4 rosyjskich flot – ma w linii 1 fregatę, 4 korwety i 2 okręty podwodne, takiego typu jak nasz ORP „Warszawa”. Siły te uzupełnia 10 małych okrętów rakietowych, 12 kutrów bojowych i 4 okręty desantowe.
Reasumując – z całą odpowiedzialnością należy powiedzieć, że potencjał Wojska Polskiego jest kilkukrotnie wyższy. Jeśli ktoś ma się obawiać ewentualnego starcia, to raczej 11 korpus rosyjski i Flota Bałtycka Rosji, a nie na odwrót.
Cel prawdziwy – Ukraina
Skoro wojsk rosyjskich nie ma w Okręgu Kaliningradzkim, nie ma na osi Petersburga i pod Pskowem, to gdzie są? Wszak Moskwa formuje nowej jednostki na zachodzie kraju – nie kryje tego.
Otóż strategicznym zagrożeniem dla państwa Putina, tak, jak odbierają to planiści rosyjscy, jest utrata Ukrainy, jako obszaru wobec Moskwy sojuszniczo-neutralnego. Granica Rosja-Ukraina, do przewrotu w 2014 miała w dużej mierze charakter symboliczny i nie była zbytnio strzeżona. Nie były też tam rozlokowane znaczące siły armii rosyjskiej. Tymczasem w obliczu zajęcia przez Rosję Krymu oraz uwikłania się we wsparcie powstania prorosyjskiego na Donbasie, relacje między obu krajami są wrogie. Wobec utraty możliwości politycznego oddziaływania na Kijów, „argument” militarny jest kluczowy. Groźba uderzenia rosyjskiej armii w kierunku Kijowa – przez Czernihowsk to tylko 270 km. – jest dziś jednym z głównych „argumentów” dyskursu na linii Poroszenko-Putin. Zatem to tu, a nie pod Suwałkami i przy państwach nadbałtyckich koncentrują się siły rosyjskie.
W szczególności na północy granicy z Ukrainą, w 2015 roku, Rosja sformowała 1 Armię Pancerną Gwardii, w skład której weszły elitarne (moskiewskie) jednostki: 1 „Tamańska” dywizja zmechanizowana gwardii i 4 „Kantemirowska” dywizja pancerna gwardii oraz 6 brygada pancerna z Niżnego Nowogrodu i 144 dywizja zmechanizowana, której formowanie rozpoczęło się w 2016 roku w rejonie Smoleńska i Jelni.
Na południu, do Woroneża, skierowano dowództwo 20 armii ogólno-wojskowej. Jej jądro stanowi formowana 10 dywizja pancerna gwardii z Boguczarowa. W region Kurska, Biełogrodu i Woroneża ściągnięto masę różnych jednostek w tym dwie brygady zmechanizowane i planowane jest sformowanie od podstaw kolejnej dywizji.
Wreszcie na koniec, w okręgu rostowskim, pozbawionym do niedawna w ogóle wojska, rozpoczęto formowanie 150 dywizji zmotoryzowanej w Nowoczrkasku, oraz przewiduje się sformowanie w ramach Południowego Okręgu Wojskowego armii ogólno-wojskowej na tym kierunku.
Cel tych wszystkich rosyjskich posunięć jest jasny. Na granicy z Ukrainą, do 2014 pozbawionej raczej wojsk, Rosjanie formują trzy potężne zgrupowania bojowe. Północna grupa ma nacierać na Kijów, a południowa wytworzyć potężne „kleszcze” dla odcięcia i strategicznego okrążenia głównych sił armii ukraińskiej, skoncentrowanych dziś na linii frontu z samozwańczymi republikami: Doniecką Republiką Ludową i Ługańską Republiką Ludową.
Na dziś i w bliższej perspektywie, z uwagi na różnicę potencjałów, Ukraina nie jest wstanie sformować sił zbrojnych adekwatnych do powstrzymania, w ramach pełnowymiarowej wojny, „głębokiego” natarcia tych trzech potężnych zgrupowań armii rosyjskiej. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że armia rosyjska dysponuje na tym odcinku dużymi rezerwami w postaci 49 i 58 armii ogólno-wojskowych Południowego Okręgu Wojskowego. Oraz w Centralnym i Wschodnim Okręgu Wojskowym, gdzie Rosjanie planują sformować jeszcze trzy dywizje. To tu, a nie pod Pskowem czy Kaliningradem, płynie z rosyjskich fabryk strumień najnowszej rosyjskiej broni do jednostek lotniczych i przeciwlotniczych celem przezbrojenia.
Zatem jak z tego wynika, Rosja buduje potencjał militarny w ramach realizacji swoich strategicznych celów i swoiście rozumianej polityki bezpieczeństwa nad granicami Ukrainy. Bezpośrednio ten ruch państwom NATO nie zagraża. Ale jak widać, planiści NATO uważają, że w przypadku, „korzystnego dla Moskwy rozwoju wydarzeń w Kijowie”, stworzony rosyjski potencjał będzie mógł w przyszłości, służyć bezpośredniej konfrontacji z sojuszem.
Co się więc dzieje? Mówiąc wprost NATO przybliża swoje siły do potencjalnego „placu boju z Rosją”, czyli równin Ukrainy.
Nie chodzi więc o 4 bataliony NATO na „flance wschodniej” i o przetransportowaną z USA do Europy brygadę pancerną US Army z dowództwem w Polsce. Chodzi o stałe napływanie sił NATO z zachodu na wschód, ku granicom Rosji, a w szczególności ku Ukrainie. Przecież elementem decyzji szczytu w Warszawie jest ustanowienie w Europie Środkowej dodatkowych Army Prepositioned Stocks (magazynów ze sprzętem, bronią, amunicją itd.), które umożliwią sprawne zaangażowanie jednostek NATO w razie potencjalnego konfliktu z Rosją.
Kolejną decyzją jest wzmocnienie rumuńskiej brygady i „zwiększenie” sił NATO na Morzu Czarnym. Ku Rumunii ciąży post radziecka Mołdawia, państwo targane problemami ekonomicznymi i narodowościowymi. To tu w końcu, mamy do czynienia z „zamrożonym konfliktem” – samozwańczą prorosyjską republiką Naddniestrza, gdzie stacjonuje kontyngent wojsk rosyjskich. Sytuacja jest w Naddniestrzu podwójnie „gorąca”, gdyż wojska te są z drugiej strony od 2014 blokowane przez Ukrainę.
Jak zatem widać, trzeba ze szczególną wrażliwością analizować wieści nadchodzące z Ukrainy i sposób rozwiazywania przez ten kraj problemów, w jakich się znalazł. W czarnym scenariuszu, może rozwinąć się cykl zdarzeń, które mogą zaowocować konfliktem o charakterze pełnowymiarowym, w jaki wciągnięty zostanie także nasz kraj.
Istnieje ryzyko, że władze Ukrainy zdecydują się na wzór Chorwacji, na operację militarną względem Donbasu. (Chorwacja, łamiąc porozumienia rozejmowe zawarte pod egidą ONZ, siłowo rozwiązała konflikt związany z secesją Serbów. 4-7 sierpnia 1995 Chorwaci przeprowadzili słynną operację „Burza”. Wojska chorwackie nagłą ofensywą rozbiły siły Serbów w samozwańczych republikach Slavonii i Krajiny, co pozwoliło na przyłączenie tych terenów z powrotem do Chorwacji).
Jeśli Ukraina zrobiłaby to samo względem republik ludowych w Donbasie, to więcej niż pewne, że do akcji wejdą opisane wyżej trzy potężne zgrupowania armii rosyjskiej. To oczywiste, wszak żaden gospodarz Kremla nie pozwoli, aby Rosja bezczynnie przyglądała się jak Kijów „topi we krwi” powstanie jej pobratymców.
Odpowie ktoś, że nas to nie interesuje, bo Ukraina nie jest członkiem NATO. A kto powiedział, że za rok, czy dwa nie dojdzie do sytuacji, że się w nim Ukraina znajdzie, lub że w jakiejś formie nie zawrze z NATO polityczno-wojskowego sojuszu? Wszak nikt nie ukrywa – ani obóz rządzący w Kijowie, ani wiele krajów NATO – że to kierunek przez obie strony pożądany i docelowy.
Tak czy inaczej, wzmacnianie NATO na wschodzie raczej nie jest związane z ochroną „przesmyku suwalskiego”, tylko z wielką rozgrywką geopolityczną, której stawką jest Ukraina.