16 listopada 2024
trybunna-logo

Nowe polskie sztuki prosto z Gdyni

Joanna Janiczek

Tegoroczny Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych w Gdyni miał charakter „epizodyczny”, czyli okrojony. Ale i tak mamy świeżą dostawę dramatów.

Epizodem właśnie określił w nazwie tę edycję festiwalu dyrektor Jacek Sieradzki ze względu na okrojone środki finansowe, które sprawiły, że publiczność mogła obejrzeć zaledwie cztery przedstawienia, w tym dwa spektakle macierzystego Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza już od pewnego czasu obecne na afiszu. Mowa o „Prawieku i innych czasach” wg Olgi Tokarczuk w reżyserii Jacka Bały i „Życiu intymnym Jarosława” Magdy Kupryjanowicz i Michała Kurkowskiego w reżyserii Kuby Kowalskiego. „Prawiek” miał premierę stosunkowo niedawno, pod koniec maja tego roku, „Intymne życie Jarosława” weszło na scenę mniej więcej rok temu. Oba spektakle zostały dobrze przyjęte, trudno więc mówić tu o „sztukowaniu” programu produkcjami miejscowymi, raczej warto odnotować, że Teatr, który jest od lat gospodarzem festiwalu, wprowadza na scenę konsekwentnie nowe sztuki polskie i w dodatku z artystycznym powodzeniem.
Obok wspomnianych produkcji własnych na scenie gdyńskiego teatru mogliśmy zobaczyć dwa spektakle zaproszone: „Inną duszę” Michała Siegoczyńskiego w jego reżyserii (Teatr Polski w Bydgoszczy, premiera 25 maja 2019) i „Innych ludzi” Doroty Masłowskiej w reżyserii Macieja Gorczyńskiego (Teatr Barakah w Krakowie, premiera 10 lipca 2020). Po datach premier nietrudno się zorientować, że spektakl Siegoczyńskiego pojawił się niejako z puli odłożonej – rok temu „R@aport” nie mógł się odbyć ze względu na pandemię, ale dyrektor festiwalu jak najsłuszniej postanowił ten nieco starszy spektakl, obsypany nagrodami w poprzedniej edycji konkursu na wystawienie polskiej sztuki współczesnej, pokazać podczas epizodu gdyńskiego. Aktorzy bydgoscy nie zawiedli, z godną podziwu sprawnością przekładając sytuacje sceniczne na warunki przestrzeni teatru gdyńskiego, a tekst Siegoczyńskiego oparty na głośnej powieści Łukasza Orbitowskiego zabrzmiał odkrywczo.
Zresztą język był bohaterem obu gościnnych spektakli, z Bydgoszczy i z Krakowa. Powszechnie wiadomo, że utwory Doroty Masłowskiej odznaczają się własną poetyką, a przede wszystkim specjalnie formowanym językiem, który wprawdzie nie jest cytatem realnie istniejącego języka przedmieścia czy blokowiska, ale próbuje ten język przyłapać na uproszczeniach i dezynwolturze. O ile język Siegoczyńskiego w pewnej mierze przypomina dialogi Kondratiuka czy Koterskiego, o tyle język Masłowskiej jest strukturą nałożona na język literacki, celowo wykoślawiony i poddany wirówce nerwowości. W „Innych ludziach” skojarzony ze specyficznym rytmem rapu, akcentowany w sugestywnej choreografii Piotra Mateusza Wacha. Obie drogi opisu świadomości przez język, Masłowskiej i Siegoczyńskiego, oddają puls drugorzędnej kultury miejskiej. W ich spektaklach – co ciekawe – na pierwszy plan wysuwa się kwestia braku porozumienia. To właśnie język staje kołkiem w gardle, uniemożliwia kontakt. Zaklęcia i martwe formuły, którymi linczują swoje dzieci rodzice w „Innej duszy” znajdują odmienne ujęcie w „Innych ludziach”, gdzie wszyscy mówią po swojemu, mijając się i nie znajdując klucza do rozszyfrowania wiecznych pretensji w świecie pozbawionym jasnych wzorców i celów. Toteż plączą się tylko, a czasem popełniają czynny złowieszcze, jak bohater „Innej duszy” (Igor Kowalunas), który z niezrozumiałych przyczyn zabija swoich bliskich znajomych, kolegę i młodą dziewczynę z sąsiedztwa.
Przemoc i zło jako temat królowało także podczas przeglądu dramatów, wybranych do finału konkursu dramaturgicznego. To pewnie znak czasu. Może w sztuce Jarosława Jakubowskiego „Banalna historia” to nie była przemoc oczywista – raczej emocjonalna, przemoc przyzwyczajenia, która potrafi czasem bardziej obezwładniać niż przemoc okazywana w stanie agresji. Jakubowski dał bowiem opowieść o pewnej parze, nie zajmując się dookreśleniem jej sytuacji zawodowej, politycznej, społecznej, która udaje się na urlop, aby odnaleźć nową szansę. Jaką? Chyba sami nie wiedzą, Jakubowski dość kapryśnie prowadzi swoją opowieść, czasem się w didaskaliach spiera ze swoimi bohaterami, albo wystawia ich na próbę. Tak czy owak tworzy ciekawą, zaskakującą narrację utrzymaną w pewnej mierze w dość abstrakcyjnej, poetyckiej aurze. Rzecz inna z pozostałymi finalistami, którzy sięgnęli wprost po autentyczne źródła, zakorzenione w historii mniej lub bardziej odległej.
Najdalej wyprawiła się Joanna Janiczak w dramacie „I tak mi nikt nie uwierzy”, zrealizowanym już w teatrze gnieźnieńskim przez Wiktora Rubina (19 czerwca 2020), obrawszy za bohaterkę „ostatnią czarownicę w Europie”, Barbarę Zdunk, która spłonęła na stosie (wcześniej litościwie uduszona) w 1811 roku. Przedtem cztery lata przesiedziała w więzieniu, gwałcona, poniewierana, okaleczana. Wyrok podpisał król pruski. Nazywanie jej ostatnią czarownicą nie jest jednak tak do końca pewne, ostatecznie skazana została za podpalenie a nie czary, a zresztą dokumentacja jej procesu zaginęła. Ale nie tyle rzecz w samej historii realnej, ile w opowieści o samej przemocy, trudnej do zrozumienia, jakiej dopuścili się wobec niej mężczyźni i sąd. Wprawdzie nie powstała sztuka na miarę „Czarownic z Salem”, ale w czytaniu reżyserowanym przez Radka Stępnia czytelniej niż w spektaklu gnieźnieńskim uwydatniło się podstawowe pytanie; dlaczego dopuszczono się na bohaterce takiej niegodziwości? Jak narodziło się zło?
To podobne pytanie do tego, które stawia Siegoczyński w „Innej duszy”, a także Martyna Wawrzyniak w „Schwarzacharekterkach”, która pyta, skąd bierze się agresja, wywoływana w zasadzie byle czym. Dość, że kurier pomyli drzwi albo ktoś za szybko naciśnie guzik sprowadzający windę, aby nagle nakręciła się spirala agresji. Refleksja tonująca przychodzi za późno.
Nad podobnymi kwestiami zastanawia się Ishbel Szatrawska w utworze „Totentanz. Czarna noc. Czarna śmierć”. Sztuka rozgrywa się we włoskim Bergamo w okresie narastającej pandemii, która wyzwala całe piekło pretensji, urazów, niezabliźnionych ran. Ludzie przeżywający koszmar zagrożenia, stają się groźni dla samych siebie. Mądra sztuka, głęboko osadzona w uprzedzeniach ludzi należących do różnych kręgów ideowych.
O uprzedzeniach i zagrożeniach, zderzeniu myślenia racjonalnego i mistycznego traktuje precyzyjnie napisany tekst Mateusza Pakuły „Stanisław Lem vs Philip K., Dick”, osnuty na rzeczywistym kontakcie, jaki nawiązał sławny polski pisarz ze swoim amerykańskim kolegą w związku z projektowaną przez Wydawnictwo Literackie serią science-fiction. Ta pretekstowa okoliczność stwarza ramy do konfrontacji postaw i horyzontów myślowych dwu wielkich pisarzy, odwołujących się jednak do zupełnie odmiennych skali wartości. Sztuka Pakuły zdążyła już doczekać się chwalonego autorskiego wystawienia w Teatrze Łaźnia Nowa (4 listopada 2020). Czytanie w reżyserii Pawła Światka miało też wszelkie cechy spektaklu, w dużej mierze za sprawą aktorskiego dopracowania postaci przez Szymona Sędrowskiego i Dariusza Szymaniaka.
Jury, jak przyznawali sami sędziowie konkursu, miało niemały kłopot z wyłonieniem zwycięskiego tekstu – ostatecznie wygrała sztuka „I tak mi nikt nie uwierzy” Joanny Janiczak, ale wszystkie pozostałe zasługują na uwagę. A to znaczy tylko jedno, że gdyńska nagroda dramaturgiczna naprawdę owocuje.
Owocuje też związek tej nagrody z konkursem imienia Andrzeja Żurowskiego. Przed ośmioma laty Alina Kietrys, recenzentka i znana dziennikarka zaproponowała władzom Gdyni w imieniu polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych zorganizowanie konkursu dla młodych recenzentów, który towarzyszyłby Gdyńskiej Nagrodzie Dramaturgicznej i festiwalowi R@port. Zaproponowała także, aby patronem konkursu uczynić związanego z Gdynią profesora Andrzeja Żurowskiego, szekspirologa i wybitnego krytyka. Propozycja została przyjęta, do Nagrody Prezydenta Miasta Gdyni dołączyła od drugiej edycji Nagroda Marszałka Województwa Pomorskiego i dzięki temu w tym roku podczas gali wieńczącej R@port można było ogłosić, że laureatami 8. edycji konkursu zostali Katarzyna Niedurny i Piotr Hildt. W ten sposób bliski związek między młodą dramaturgią i młodą krytyką został po raz kolejny potwierdzony.

Poprzedni

Szczegółowymi danymi na temat Sinciangu obnażono zachodnie kłamstwa

Następny

Świątek i Hurkacz walczą o miejsca w elicie sezonu

Zostaw komentarz