To nie przypadek, że przy okazji ważnych zdarzeń Andrzej Seweryn sięga po teksty Samuela Becketta.
Tak było ponad pięć lat temu, zaraz po objęciu dyrekcji warszawskiego Teatru Polskiego. Wtedy Andrzej Seweryn wystąpił jako Hamm w „Końcówce”, spektaklu przygotowanym wraz ze „Szczęśliwymi dniami” przez Antoniego Liberę, a dedykowanym Zbigniewowi Zapasiewiczowi. Tamta premiera (notabene „Końcówka” pozostaje nadal w repertuarze Polskiego), była rodzajem przekroczenia: oto teatr tradycyjny, hołdujący mieszczańskiemu repertuarowi otwierał się na twórczość z innego dopływu, odmiennej orientacji estetycznej. Hamm Andrzeja Seweryna w tym spektaklu trwa uporczywie przy swojej ostatniej roli, choć utracił już władzę. Urywający się z łańcucha, zniewolony Clov Jarosława Gajewskiego jest kuśtykającym widmem z umierającego świata. Rutynowa walka pana i sługi toczy się już bez wiary w jej sens, ale z przyzwyczajenia, do końca. W taki sposób Beckett pojawił się na afiszu Teatru Polskiego po raz pierwszy.
To otwarcie na teatr absurdu wprawdzie nastąpiło dość późno, ale przecież wcześniej Seweryn nie kierował tym teatrem, a premierą otwarcia swej dyrekcji wyraźnie dawał do zrozumienia, że czasy ostrych podziałów na „nowoczesnych” i „nienowoczesnych” minęły. Wiele jego późniejszych decyzji repertuarowych potwierdzało tę otwartość, by tylko wspomnieć o autorskim teatrze Janusza Wiśniewskiego, który wpisał się w historię Polskiego znakomitym przedstawieniem „Quo vadis” czy też o obecności na afiszu tego teatru programów kabaretu „Pożar w burdelu”.
Teraz 70. rocznicę swoich urodzin uczcił artysta wieczorem trzech jednoaktówek, którego najważniejszym ogniwem jest „Krapp”, a okalającymi utworami „Fragment dramatyczny II” i „Improptu Ohio”, i tym razem w reżyserii Antoniego Libery. Po części spektakl przypomina pamiętny wieczór „Zbigniew Zapasiewicz gra Becketta” (2004) w Teatrze Powszechnym, ale tylko po części. Różni się doborem tekstów – w Powszechnym nie grano „Fragmentu dramatycznego II”, ale „Katastrofę”, różni się osobowościami aktorów. Ale okoliczności są podobne – oba spektakle przygotowane zostały na 70-lecie urodzin. Można więc snuć analogie i wyciągać wnioski, że na naszych oczach Beckett z autora przewracającego ład teatralny do góry nogami stał się… autorem benefisowym.
Spektakl Zapasiewicza odtwarzał poniekąd dzieje europejskiego dramatu, tylko, że za pomocą drogi odwrotnej niż w tragedii greckiej: od trzech aktorów w „Katastrofie” przez dwóch w „Impromptu” do jednego w „Ostatniej taśmie”. W „Katastrofie”, sztuce autotematycznej, poświęconej zagubieniu teatru poszukującego tylko efektu, Zapasiewicz grał bezwolnego, milczącego aktora, poddawanego tyranii reżysera-kabotyna. Stał na podwyższeniu traktowany jak przedmiot. W „Impromptu Ohio” odsłaniał Zapasiewicz dramat wyczerpania: oto historia (życie, los, może świat) dobiega kresu: niewiele już zostało do opowiedzenia. A jednak artysta opowiadał do końca, raz jeszcze trwał przy tych ostatnich słowach, przedłużając końcówkę, raz jeszcze czytając te same stronice zapisanej do końca księgi. Na koniec „Ostatnia taśma” – Krapp pozostał sam ze swymi taśmami-zapisami nadwątlonej czasem pamięci, ze zdziwieniem, zniecierpliwieniem i trwogą wsłuchując się w wyznania sprzed lat. Teraz też „niewiele zostało do powiedzenia”, życie przeciekło, a na taśmach pozostały wspomnienia kogoś innego, kogo słabo zna.
Spektakl w Polskim rozpoczyna „Fragment dramatyczny II”, rzadko grywany drobiazg Becketta, skupiony na absurdzie niepotrzebnej egzystencji. Dwaj metafizyczni urzędnicy albo, jak kto woli, dwa głosy w umyśle samobójcy, stojącego już na parapecie okna, prowadzą jego buchalterię życia. Sprawdzają uczynki, które mogłyby potwierdzać sens dalszego istnienia, ale znajdują przede wszystkim dowody obojętności, bezwolności, obcości. Jeden z urzędników sprawdza wszystko w aktach (Antoni Ostrouch), podczas gdy drugi, skrupulant, chce się upewnić, że rzeczywiście niczego nie ma na obronę (Andrzej Seweryn). Mimo katastroficznej tematyki fragment jest nieodparcie śmieszny, a zachowanie kontrolerów losu, znużonych swoją służbą, budzi rozbawienie.
W „Ostatniej taśmie” Andrzej Seweryn jako Krapp zmaga się ze swoją przeszłością i rozmaitymi słabościami, a to do bananów, a to do sznapsa, a to do ulegania nostalgii. Krapp kończy właśnie 69 lat i jak co roku rytuał urodzinowy okrasza nagraniem wspomnień z minionego czasu i odtwarzaniem – na chybił trafił – zachowanych nagrań z poprzednich lat. Tak też jest i tym razem. Nim jednak zniesie na stojące w centrum sceny ogromne biurko konieczne oprzyrządowanie: magnetofon szpulowy, stos pudełek z taśmami, księgę rejestrową nagrań, sprawi sobie zakazaną przyjemność. Banany! Dobywa je z bocznej szuflady biurka i pochłania z prawdziwą lubością. A potem do dzieła, losowo wybiera taśmę, zakłada i zaczyna się gra z przeszłością. Na ostatnie nagranie przyjdzie jeszcze czas. Ostatnie, bo aktywne życie Krappa dobiega kresu. Już nic nie może odmienić jego losu. Uruchamia magnetofon i z głośnika zaczyna płynąć jasny, pełen optymizmu, wręcz irytujący naiwnością głos Krappa sprzed lat.
Wszystko idzie tak, jak to zapisał w didaskaliach Beckett (a Libera pilnuje, żeby tego dotrzymać), a jednak w interpretacji Seweryna Krapp wypada bardziej miękko niż wcielony w Tadeusza Łomnickiego, który wracając rutynowo do przeszłości, dowodził, że nie ma żadnego powrotu ani nawet chęci powrotu. Tamten Krapp nie miał dla siebie litości. Także Zapasiewicz budował na scenie studium samotności i samoodrazy, którą budzi życie wkręcone na „szpule”. Seweryn jednak broni Krappa nostalgią za tym, co minione, nawet, jeśli to tylko cień, muśnięcie szczęścia, które było tak blisko. Jego Krapp zyskuje więc rysy bardzo intymne, łagodniejsze niż u wielkich poprzedników, choć i Seweryn potrafi ostro przecinać chwile słabości, gdy ulega łagodnemu tchnieniu przeszłości.
Pozostaje jeszcze „Improptu Ohio”, domknięcie tryptyku opowieści o odchodzeniu. Słowa Księgi, która została dopisana do końca, Andrzej Seweryn odczytuje z solennością, prawie bez interpretacji. Słowa tracą indywidualną barwę, choć czytający ma jednak słuchacza. Jest niepokojąco bliźniaczo do niego podobny (Antoni Ostrouch). A może to tylko sobowtór czytającego, albo on sam?
W ostatnich latach Seweryn gra Becketta i Szekspira („Lear”, „Prospero”, dwa szekspirowskie monodramy). Najwyraźniej wraca do fascynacji „Szkicami szekspirowskimi” (1961) Jana Kotta, który pokazał światu, że można czytać Szekspira przez Becketta. To współistnienie bohaterów Szekspirowskich i Becketta w repertuarze jednego, wybitnego aktora rodzi nowe połączenia i oddziaływania, wcześniej nieprzeczuwane. Kto wie, czy przez Krappa albo Hamma nie mówią bohaterowie Szekspira? Może Krapp to Prospero, który złamał magiczną pałeczkę, a Hamm to oślepły Lear? Jakkolwiek by było, w dojrzałym, mistrzowskim aktorstwie Andrzeja Seweryna nastąpiła kumulacja doświadczeń, owocująca tak głębokimi kreacjami, jak Krapp.
„Krapp i dwie inne jednoaktówki” Samuela Becketta, tłum., reż. i scenografia Antoni Libera, światło Mirosław Poznański, oprac. dźwięków Andrzej Brzoska, Scena Kameralna, Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana, premiera 13 kwietnia 2016