22 listopada 2024
trybunna-logo

Norwid: Przykryjcie mnie lepiej

To były ostatnie słowa poety przed śmiercią. Gorzkie słowa, ironiczne, rozpaczliwe. Słowa poety rozczarowanego swymi współczesnymi, którzy nie chcieli go wysłuchać.

Norwid znany był z powagi, z jaką traktował słowa ostatnie. Odczytywał w nich podwójne znaczenie. Komunikowały coś więcej niż się na pozór wydawało. O takich właśnie słowach pisał w „Białych kwiatach”, noweli-wspomnieniu poświęconej jego wielkim współczesnym, m.in. Chopinowi i Słowackiemu. Nic więc dziwnego, że ostatnie słowa Poety znalazły się w spektaklu „Słowo jest ogień”.
Tytuł tego przedstawienia przygotowanego w Teatrze Polskim z okazji dwusetnej rocznicy urodzin Cypriana Kamila Norwida nie jest przypadkowy. Janusz Majcherek, opatrując swój scenariusz cytatem z poematu „Quidam”, przypomniał jak gorące były zmagania poety ze skamielinami polskiej mentalności, jak namiętne zabiegi o rewolucję moralną, jak ognista walka o to,
aby go usłyszano.
Daremnie. Poetę zlekceważono, wyśmiano, wymazano spośród żywych. Dlatego powiedział na pożegnanie „Przykryjcie mnie lepiej”. O tym jest ten spektakl, rozpięty między podawaną z ust do ust wiadomością, że Cyprian Norwid umarł a podanymi na koniec informacjami o jego pogrzebie i nieznanym miejscu ostatecznego spoczynku.
Czego innego spodziewał się po swoim życiu. Ulubieniec warszawskich salonów, skoligacony z najlepszymi rodami (szczycił się związkami z Sobieskimi), entuzjastycznie witany na emigracji, zdumiony natknął się na mur obojętności. Zlekceważono jego traktat poetycki „Promethidion” ukończony w wigilię 1851 roku, który miał być aktem założycielskim polskiej przemiany intelektualnej.
To utwór będący próbą uporządkowania przemyśleń natury filozoficznej, etycznej i estetycznej Norwida. Jego geneza wiąże się z rzymskimi spotkaniami (1847) Norwida z przyjaciółmi, podczas których dyskutowano o filozofii, sztuce i literaturze. Pierwotnie miał być tylko głosem poety o przyszłości polskiej sztuki narodowej. Swoje intencje wyłuszczał we wstępie:
„Forma greckiego dialogu zdała mi się być najkorzystniejszą do zaszczepienia głównych pojęć o powadze sztuki, bez czego niepodobna do rozwinięcia dalszego – w prozie historycznej – i w prozie technicznej – przystąpić (…) W dialogu pierwszym idzie o formę, to jest Piękno. W drugim o treść,to jest o Dobro, i o światłość obu, Prawdę”.
Wykonanie przeszło zamiar: „Promethidion”, pozostając traktatem poetyckim o sztuce, szeroko uargumentowanym apelem o rozwinięcie sztuki polskiej, stał się także manifestem artystycznym i wyzwaniem rzuconym współczesnym. Po pierwsze, jako polemika z tymi, którzy lekceważyli potrzebę rozwoju sztuki (zwłaszcza sztuk plastycznych). Po drugie, jako polemika z tymi, którzy nie doceniali znaczenia „opinii”. Po trzecie, jako logicznie zbudowana, jednolita koncepcja filozoficzna i praktyczna wykładnia stosunku do pracy i jej wewnętrznego krwiobiegu w narodzie (i Ludzkości).
Ale nie treść –
lecz i forma
tego utworu stanowiły wyzwanie. W „Promethidionie” uwidocznił się szczególny i nowy na tle romantycznego dziedzictwa sposób uprawiania poezji. Zauważył to kiedyś Jacek Trznadel („Czytanie Norwida”): „Pewien typ poetyckiego traktatu, gdzie sam proces rozumowania liczy się za treść poetycką, przed Norwidem jako rodzaj osobny jest w naszej poezji właściwie nieznany. Piękno ukazywania struktur, gromadzenie przesłanek, zbijanie sądów fałszywych ma u Norwida ten odcień, jaki towarzyszy naszemu odczuciu lektury tekstów sokratejskich u Platona, tekstów stoików”. Ta właśnie tendencja, ten sposób dochodzenia do prawdy, w którym sam akt zdobywania samowiedzy staje źródłem przeżycia estetycznego, jest w „Promethidionie” wyraźnie obecna Z tego m.in. powodu traktat odrzucono („Promethidiony, Zwolony i inne androny” – komentował zjadliwie Julian Klaczko, a te słowa cytuje się w scenariuszu widowiska w Teatrze Polskim) lub zlekceważono jako hieroglif (Lucjan Siemieński; „na te hieroglify myśli chyba drugi Champollion się urodzi”). Nowej sztuce poetyckiej, nowemu typowi wyobraźni i wrażliwości, jaki poeta szczepił, towarzyszyły nowe środki wyrazu, nie zawsze ułatwiające odbiór, m.in. upodobanie do archaizmów, latynizmów, neologizmów, inwersji, łamanego toku myśli. Wnikliwa lektura „Promethidiona” dostarcza dowodów, iż walczy w nim dwu poetów, giętki poeta romantyczny, który wzoruje się na „Beniowskim” Słowackiego, potrafi tworzyć niewidoczne konstrukcje nośne wiersza, skrzącego się humorem i ironią, z poetą próbującym dotrzeć do istoty rzeczy drogą nadawania nowych, precyzyjnych znaczeń. Nie sam zatem przedmiot rozprawy, ale sam sposób jej ujęcia piętrzy przed czytelnikiem trudności. Trudności te próbuje Norwid łagodzić, świadomy wysokich wymagań, jakie stawia czytelnikowi, ale zarazem pragnący przekonać go do swych racji. Stąd uzupełnia swój traktat dyskursywnym epilogiem, w którym raz jeszcze wyłuszcza sens swego manifestu i głównych pojęc nie tylko o sztuce, ale i o pracy, opinii, postępie. Całość tak skonstruowanego wywodu, w którym po nagromadzeniu argumentów, następuje autointerpretacja, uczytelnia przesłanie utworu. Norwid wpisuje swoją koncepcję sztuki-pracy-prawdy w kosmiczną perspektywę powinności jednostki, narodu i ludzkości.
Obok tych zasadniczych, fundamentalnych przesłań o powołaniu sztuki, artysty, narodu i ludzkości – w „Promethidionie” pomieścił Norwid wiele szczegółowych postulatów i diagnoz dotyczących praktycznej strony. Wychodząc z założenia, że polskie opóźnienie na polu sztuki jest objawem niedorozwoju społecznego, zapóźnienia cywilizacyjnego i moralnego – w swoim traktacie opowiadał się poeta za polską szkołą budownictwa, za równorzędnym traktowaniem sztuki czystej, rzemiosł i (jak byśmy dzisiaj powiedzieli) wzornictwa przemysłowego. W „Promethidionie” sąsiadowało obok siebie wiele głębokich myśli i lapidarnych formuł, które z czasem stały się niemal porzekadłami. Nota bene w dialogu „Bogumił” Norwid liczył na taki obrót rzeczy:
W „skarbonce” tej zostało wiele wierszy, a wśród nich m.in.: „Kształtem miłości piękno jest”, „Słowo – jest czynu testamentem”, „Nie książek, ale prawd – to mi przewodniczyć zwykło w piśmie” i wiele, wiele innych, chętnie cytowanych, choć nie zawsze w zgodzie z pierwotnym znaczeniem. Wiele z tych wierszy przypomnianych zostało (w zgodzie z ich sensem) w spektaklu Teatru Polskiego, wśród nich „Marionetki”, „Coś ty Atenom zrobił Sokratesie”, czy utwory ze zbioru „Vademecum”. Przypomniane zostały także słowa z wystąpień i listów Norwida, a także opinie i złośliwości adwersarzy.
To nie jest okolicznościowy spektakl wystawiony tylko z okazji Roku Norwida, ale poważny głos
o polskiej niedoczynności intelektualnej.
Przytoczone w spektaklu wiersze i wypowiedzi Norwida uwyraźniają to dowodnie. Odsłaniają trafność i uniwersalność diagnoz poety wyczulonego na wciąż ponawiane błędy irracjonalizmu, bezrefleksyjności i lekceważenia poważnej debaty publicznej wokół tego, co w życiu każdej jednostki i zbiorowości najważniejsze.
Wartą podkreślenia zdobyczą tego przedstawienia jest stosunek do słowa, sposób jego podania ze sceny. Aktorzy mówią Norwidem jak swoim językiem, nie celebrują go, nie patetyzują, dzięki czemu brzmi naturalnie jak „królewski” wiersz Kochanowskiego. To nie są „ciężkie Norwidy”, jak żartobliwie pisała Szymborska o czytaniu jego poezji. Osiągnięciu tej idealnej umiejętności deklamatorskiej (a wedle Norwida deklamacja „sztuką zwać by się powinna”) dobrze się przysłużyła praca nad słowem, prowadzona pod kierunkiem Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, wielkiej mistrzyni słowa, od lat przestającej z poezją Norwida, podziwianej za głęboką interpretację „Promethidiona”. Prawdziwą perłą w tym spektaklu jest „Pierwszy list, który mnie doszedł z Europy” w porywającym wykonaniu Pawła Krucza i mówiony w epilogu przez Andrzeja Seweryna fragment z tragedii „Tyrtej”:
„Coraz to z ciebie jako z drzazgi smolnej
Wokoło lecą szmaty zapalone
Gorejąc nie wiesz czy stawasz się wolny
Czy to co twoje będzie zatracone
Czy popiół tylko zostanie i zamęt (…)”.
Interpretuje go Andrzej Seweryn w nagranym specjalnie do tego spektaklu filmie wideo. Wyświetlany na wielkim ekranie na całą szerokość sceny, wywiera wielkie wrażenie. Brzmi jak gorzka refleksja, proroctwo, pytanie o przyszłość. Poeta miał do tego pełne prawo. Jego zabiegi o zmianę myślenie o sztuce, o ojczyźnie, o społeczeństwie wydawały się daremne. Teatr upomina się o namysł nad jego przesłaniem.
Reżyser Szymon Kuśmider zadbał o wizualną i muzyczną stronę spektaklu, w którym wykorzystano projekcje charakterystycznych grafik Norwida i sugestywną ścieżkę muzyczną wykonywaną na żywo przez Dominika Strycharskiego. Zagrała również przestrzeń Teatru Polskiego – z loży „Szyfmana” przemawiał i deklamował natchniony Norwid I (Krzysztof Kwiatkowski), a z boku sceny na łóżku sugerującym przybytek św. Kazimierza w Paryżu trwał jak wyjęty z obrazu starzejący się, okryty chustą Norwid III (Jerzy Schejbal), wciąż domagający się społecznej obecności.
Piękny i mądry spektakl.

SŁOWO JEST OGIEŃ, scenariusz Janusz Majcherek, reż. Szymon Kuśmider, praca nad słowem Teresa Budzisz-Krzyżanowska, scenografia Jolanta Gałązka, kostiumy Grażyna Piworowicz, muzyka Dominik Strycharski, projekcje Piotr Solecki, nagranie wideo Tomasz Kencler, reż. światła Jarosław Wardaszka, inspicjent Katarzyna Bocianiak, sufler Małgorzata Ziemak, producent wykonawczy Magdalena Mróz, Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana, premiera 12 czerwca 2021.

Poprzedni

Rywale polskich zespołów w europejskich pucharach

Następny

Za murami Officium

Zostaw komentarz