17 listopada 2024
trybunna-logo

No powiedz co jej mogłeś dać?

Piosenka pod tym tytułem podobała mi się na tyle, że pamiętam ją do dziś, ale tym razem nie zamierzam się nad nią rozrzewniać. Wyjaśnienie zapożyczenia tytułu poniżej.

Po miesiącach jak najbardziej uprawnionego oburzenia na sposób sprawowania władzy przez ekipę „dobrej zmiany”, po ulicznych demonstracjach, które jakoś nie zrobiły specjalnego wrażenia na rządzących, po licznych awanturach także na forum międzynarodowym, które jak widać po sondażach zamiast zniechęcać wyborców do PiS przyciągają doń nowych zwolenników, przyszedł już chyba moment, by wszystkim zatroskanym o los Ojczyzny opresjonowanej przez wewnętrznego okupanta zadać proste pytanie: co ty jej możesz dać?
Nie – jeśli nie PiS to kto, ale jeśli nie to co oni – to co?
Hasła państwa prawa i podobne jak widać nie okazały się zbyt nośne (a może tylko zostały źle podane) dla na tyle licznej grupy wyborców, by zakon jarosławistów musiał martwić się o swoje jutro.
Ze strony opozycji, chodzącej w gruncie rzeczy na pasku Kaczyńskiego, bo jedynie reagującej na jego posunięcia i nic poza tym, nie słyszymy żadnej propozycji, która mogłaby zmienić w sposób istotny stan rzeczy, co do którego zgadzamy się, że szkodzi wszystkim, tak krajowi jako całości jak i pojedynczym obywatelom. Na dodatek ta opozycja okazała się bezpłodna jak muł w sytuacji, gdy potrzebne było działanie rzeczowe i merytoryczne, a nie jedynie protest.
Nie wymyśliła niczego.
Starania o utworzenie tzw. szerokiej koalicji poległy JUŻ po dwóch dniach zachwytu nad samymi sobą. Kiedy wydawało się, że szeroki front na naszych oczach staje się faktem i wszyscy zjednoczą się pod skrzydłami KOD, partia, w której wielu pokładało swe nadzieje – PO – wyłamała się z ogólnego chóru, ponieważ nowa jakość w postaci wspólnego frontu mogłaby zagrozić pozycji niejednego zawodowego działacza, a to przecież jest dla niego groźniejsze, niż stuletnie rządy partii Kaczyńskiego.
Błąd polegał na tym, że rozmowy o wspólnym froncie rozpoczęto od pogaduszek o przyszłych listach wyborczych, o ich ustalaniu i decydowaniu o miejscach na nich – jednym słowem – od pierdółek drugorzędnych w obecnej sytuacji. Pierdółek, bo tym są te „ustalenia” w sytuacji gdy na wygranie jakichkolwiek wyborów szanse są mniejsze, niż moje w operze i balecie. Są zaś tak małe, bo zapomniano o jednym „drobiazgu”. O tym mianowicie, że wybory wygrywa się pozyskując głosy wyborców.
Ten „szczegół” umknął uwadze polityków zagubionych w labiryntach rywalizacji wewnątrzpartyjnej, która trwa w najlepsze pomimo niebezpieczeństwa grożącego im z zewnątrz. Przypomina to jelenie spadające ze skały, które nie zwracają uwagi na to co się z nimi dzieje i zawzięcie bodące się rogami przekonane, że zwycięzca ma zagwarantowane przewodnictwo stada.
Zagwarantowane ma zaś jedynie twarde lądowanie, nic więcej.
Gdyby dziś tzw. suweren zapytał: co mi dasz bym na ciebie zagłosował, przeciętny polityczny jeleń stanąłby zdumiony. Może nawet nie zrozumiałby pytania. Logika partyjna tak daleko już odleciała od rzeczywistości, że nawet bym mu się nie dziwił. Możemy się zżymać na fakt, że dla większości wyborców istotne cechy demokratycznego państwa prawa są abstrakcją. Nie zmienimy jednak tego, że to jest FAKT. A przytomny człowiek z faktami się liczy.
I tu powraca znów pytanie: co możesz jej – Ojczyźnie pełnej wyborców takich jakimi są – dać, by ktoś zechciał zagłosować na ciebie?
Czy jakakolwiek opozycja jest dziś w stanie najpierw stworzyć jakiś choćby podstawowy rejestr posunięć, które trafią do przekonania wyborcy? Program 500+ i planowana budowa mieszkań choć mocno przypomina nam PRL i niewątpliwie uzależnia ludzi od władzy, jednak do wyborców trafia.
Czym to przelicytować?
Wiele razy na SO i gdzie indziej rozmawialiśmy o takich propozycjach. Szczerze mówiąc, nie wychodziło nam to najlepiej. Konkretów było mało, prawie wcale, bo my też daliśmy się nieco otumanić walce kogutów uważając je, zupełnie bezpodstawnie, za byki klasy krajowej i w tej walce widząc sens polityki. Coś tam jednak w tych naszych dyskusjach pobrzmiewało. Gdyby sobie przypomnieć co, może zebrałby się jaki taki pakiet.
Czy wystarczająco atrakcyjny dla wyborcy? Osobiście trochę wątpię, ale z drugiej strony – próbować trzeba.
Jednego czego jestem pewien to tego, że potrzebny jest nie program naprawiania szkód po PIS, a program wstrząsowy, zmieniający wiele, bardzo wiele także w stosunku do tego co było przed objęciem władzy przez barbarzyńców. I jeśli ktoś się waha i zaczyna kalkulować (a czy to się da? a czy nam się to opłaca?) to lepiej żeby w ogóle się za to nie zabierał. Dziś opozycji nie wystarczą programy kosmetyczne. Dziś – paradoksalnie – jest najlepszy moment, by postawić na ostrzu noża tematy unikane, wstydliwie przemilczywane, dając wyborcy gwarancję ich załatwienia i to z jego korzyścią.
To ostatnie należy podkreślać stale i wciąż, aż do znudzenia.
Michał Leszczyński wielokrotnie podnosił np. problem stosunków między państwem a Kościołem. Co stoi na przeszkodzie (oprócz wrodzonego tchórzostwa) by postawić sprawę jasno i radykalnie – pełny, zgodny z Konstytucją rozdział Kościoła od państwa ze wszelkimi tego konsekwencjami. Wycofanie nauczania religii ze szkół (oszczędności w setkach milionów – to trafia do wyobraźni), uregulowanie spraw majątkowych Kościoła itd. Przypomnę, że przed wojną katolicka w deklaracjach Polska potrafiła np. wprowadzić limit posiadanej przez Kościół ziemi.
Znajdzie się dziś taki odważny? Nie? No to o czym tu gadać?
Dofinansowywanie Kościoła w ramach ochrony zabytków – pełna zgoda, ale pod warunkiem dostępności do nich ludzi spoza KK. Dziś jest tak, że wiele bibliotek (jasnogórska) i archiwów kościelnych jest zamkniętych przed badaczami świeckimi, a pieniądze i tak tam idą.
Zniesienie PIT. To jest coś co trafiłoby do wyobraźni każdego, jako że przynajmniej połowa rodaków ma alergię na urzędowe papierki, a problemy występujące przy zdarzających się pomyłkach są na tyle uciążliwe, ze niemal wszyscy odetchnęliby z ulgą. Wprawdzie tu, na SO ktoś mówił, że „nie jest to takie proste”, ale jakoś zapomniał wyjaśnić dlaczego. Nie bo nie. A jednak – jeśli nie – to prosiłbym o wyjaśnienie dlaczego PIT jest tak niezbędny. A warto to sobie wyjaśnić, bo to hasło może być bardziej chwytliwe niż wiele, wiele innych.
Senat jako izba samorządowa, co proponowałem już niejeden raz ma większy sens, niż to czym jest obecnie. Konieczna jest do tego zmiana Konstytucji (bądź poprawka do niej)? No, a dlaczegóżby nie? Ten kształt senatu ma jedną wadę – uwalnia go całkowicie spod kurateli bossów partyjnych, wątpliwe więc by zechcieli ten pomysł poprzeć. Tak jak i zakaz startu w wyborach samorządowych członków jakichkolwiek partii politycznych. Obywatele jednak może daliby się przekonać, że w ten sposób zwiększy się ich realny wpływ na stanowienia prawa i tym samym na politykę państwa. Poczucie braku tego wpływu jest jednym z powodów kiepskiej frekwencji wyborczej w Polsce, to nie ulega wątpliwości.
Obsada stanowisk zgodnie z posiadanymi kompetencjami – kolejna nasza bolączka. Wprawdzie takiej dezynwoltury w tym względzie jak za PiS jeszcze nie oglądaliśmy, ale nie oszukujmy się – robili tak dotąd wszyscy, kwestia tylko skali. To nie jest takie trudne do opanowania, można wypracować w tym względzie szybko jasne i proste przepisy, problem tylko czy politycy się na to zgodzą? Nie zgodzą się? No to niech wychwalają PiS łaskawie nam rządzący. Nic innego im nie pozostało.
A to jest także temat, z którym łatwo trafić do ludzi.
Nie zabieram głosu w sprawie programów socjalnych bo się na tym nie znam (na finansowaniu), ale jakąś odpowiedź na program 500+ wypadałoby znaleźć. Bez tego nie ma o czym marzyć.
Edukacja. Temat średnio bezpieczny, ale część wyborców można tym przyciągnąć. Sprawdzony przez 200 lat system, że nauczyciel jest urzędnikiem państwowym, a za tym idzie szczególna jego ochrona nie przekona wszystkich zainteresowanych pracą w tej branży, ale temat ruszyć trzeba, bo – szczerze mówiąc – mało gdzie jest tyle patologii ile spowodowała Karta Nauczyciela.
Dlatego jeśli mówić o jej zniesieniu (a bez tego nie mamy co marzyć o poprawie polskiej edukacji) to tylko w kontekście nowego statusu nauczycieli i korzyści z niego płynących. To złagodzi ból i pomoże przekonać przynajmniej część tego środowiska.
Temat dla zbiorowej wyobraźni – likwidacja marnotrawstwa publicznych pieniędzy. Nikt mnie nie przekona, że trzeba utrzymywać taki nowotwór jak NFZ przeżerający nieprawdopodobne sumy na własne utrzymanie w sytuacji gdy brak jest pieniędzy na najprostsze czasem leczenie. Zmiany obiecywał PiS i dobrze byłoby go w tym ubiec tym bardziej, że zachodzi obawa o wymyślenie przezeń czegoś jeszcze głupszego.
Dlaczego dotowany przez budżet ZUS ma 3% na budowę „szklanych domów”? Przecież to jest chore, co widać gołym okiem. 3% od kolosalnych pieniędzy, które tam się przelewają to sumy, z którymi niejeden oddział nie wie co zrobić, a zrobić musi, bo mu „przepadną”. No i wymyśla wydatki takie, że łysemu włosy stają dęba na głowie.
Zmniejszony odpis po pierwsze pozwoli zaoszczędzić sporo grosza, a poza tym wyborcy dość powszechnie nie lubią ZUS więc każdy prztyczek mu zaaplikowany spotka się z niewątpliwym aplauzem szerokiej publiczności.
Takich marnotrawców jest więcej i dobrze byłoby temu tematowi poświęcić nieco czasu i uwagi, bo to jeden z tych, na które można liczyć w walce o serca i umysły obywateli.
Mecenat. Coś kompletnie niezrozumiałego dla przeciętnego polityka, a co jest warunkiem szybszego rozwoju w wielu dziedzinach życia. Nie żadne tam cieniutkie pseudoodpisy od podatku, ale rzeczywiste dla sponsorów kultury, badań naukowych i innych inicjatyw społecznych. To się musi opłacać mecenasowi, ale to jest też warunek jakościowej zmiany w dziedzinach, które były i są w Polsce niedowartościowane, a które wpływają znacząco na jakość życia, szczególnie jeśli rozumiemy przez nie coś więcej, niż schabowego z kapustą.
Takich pomysłów może być cała masa. Paszport jako jedyny dokument tożsamości. Drobiazg? Nie całkiem, szczególnie gdy co i rusz ktoś nam wymyśla nowe wzory dowodów i to nie wiadomo po co.
Korpus urzędników państwowych, niezależna od polityki prokuratura, reorganizacja pracy sądów w celu przyspieszenia rozpatrywanych spraw (rzecz dotykająca bezpośrednio wielu ludzi), gwarancja nienaruszalności własności prywatnej pod żadnym pretekstem, wymóg publicznego lobbingu (rzecz cenna dla wrażliwych rodaków) itd. itd.
Dlaczego nikt nie chce stworzyć jednego spójnego programu i powiedzieć politykom: bierzecie? Predestynowany do tej roli na dziś byłby np. KOD.
W razie odpowiedzi odmownej, należy wskazać politykom dowolnie wybrane drzewo, na które mogą spadać. Wszelkie rozmowy o wspólnych listach wyborczych bez zaakceptowania wspólnego, atrakcyjnego dla wyborcy programu są stratą czasu i energii. Gorzej – są łudzeniem ludzi, że komuś jeszcze na nich zależy.
A ludzie jakoś coraz bardziej sceptyczni i mniej podatni na wzniosłe słowa. Pytają krótko i konkretnie: no powiedz co nam możesz dać?

Poprzedni

Gdzie jest drużyna z eliminacji?

Następny

Banki spadają na cztery łapy