Tylko dla wtajemniczonych
Brakuje mi prozy Janusza Głowackiego. Świadomość, że już nie przeczytam jego kolejnego tomu barwnych wspomnień z czasów „ironicznego” życia w PRL, kolejnego opowiadania, kolejnego felietonu ciągle mi doskwiera. Jedyny w swoim rodzaju styl Głowackiego to była jakość, z którą nie tylko ja, ale i tysiące jego czytelników bardzo się przez lata zżyliśmy. Edycja zbioru jego felietonów „Jak być kochanym” ukazała się już w 2005 roku, ale nowa edycja pod tym samym tytułem jest znacznie, o mniej więcej jedną trzecią, poszerzona i zawiera wszystkie (jak zapewnia Olena Leonenko) odnalezione felietony Głowackiego, zarówno te z PRL, jak i z lat znacznie późniejszych, także już z XXI wieku. Jego kolega po piórze, Eustachy Rylski napisał we wstępie „Głowacki”, że z pisarzy „mało który dorównuje własnej twórczości, nawet jeśli byle jaka” i że „Głowacki dorównywał”. „Jego śmierć była absurdem tym dotkliwszym, że ominęła go, mimo osiemdziesiątki na karku, starość” – napisał Rylski. To ciekawe, jak refleksja ta rodziła się, niezależnie od siebie, w różnych – nomen omen – głowach. Rzeczywiście, w śmierć Głowackiego trudno było, choć prawdę mówiąc nie wiadomo dlaczego, uwierzyć. Jego felietony były dziełem najwyższego kunsztu stylistycznego i najbardziej finezyjnej ironii. Nie jestem atoli pewien, czy czytanie, zwłaszcza dziś, po latach, felietonów Głowackiego, to nie zajęcie tylko dla wtajemniczonych w ten jego wyrafinowany styl, w kody i szyfry, którymi się posługiwał, tym bardziej, że wiele z tych kodów przynależy do poniekąd w znacznym stopniu zaginionej, specyficznej intelektualnej kultury okresu PRL. Bo kto bez wiedzy o wybitnym aktorze z tamtej epoki odczyta sens felietonu „Herdegen się odcina” czy jego fenomenalne „obrony” i „pochwały”: „Obronę Poloniusza”, „Pochwałę Poręby”, „Nowego Passendorfera…”, „Kierkegaarda-Drozdowskiego-Wajdę”, czy „Attylę, czyli śmierć liberała”. To Himalaje finezyjnej, kunsztownej drwiny, podobnie jak zjawiskowe „streszczenie” powieści Aleksandra Dumasa „Powrót hrabiego Monte Christo”. Głowacki chętnie cytował zdanie skierowane do niego przez jego naczelnego z PRL-owskiego tygodnika „Kultura”: „Inteligentny człowiek nie pisze. Inteligentny człowiek nie zostawia za sobą żadnego śladu”. Jak to dobrze, że Janusz Głowacki przeszedł do porządku dziennego nad tym przejawem inteligencji.
Janusz Głowacki – „Jak być kochanym”, Wielka Litera, Warszawa 2019, str. 377, ISBN 978-83-8032-316-2