16 listopada 2024
trybunna-logo

Nie chodzi mi o skandal, lecz o namysł

Staram się badać twarze polskiego kapitalizmu i kształty polskiej pamięci. Staram się pokazać, jak kapitalizm prostytuuje jednostki oraz grupy i pokazać, co dzieje się z naszą pamięcią historyczną – z Pawłem Demirskim, dramaturgiem i reżyserem rozmawia Krzysztof Lubczyński.

O co Panu przede wszystkim chodzi w Pana działalności dramaturgicznej i teatralnej? Używam zwrotu „o co chodzi” świadomie, bo przecież nie uprawia Pan teatru tzw. mieszczańskiego, ku rozrywce i namysłowi dobrego towarzystwa, lecz o coś Pan walczy. O co?
O wpuszczenie na scenę, do tekstu, do zbiorowej opowieści, narracji, a w konsekwencji do obiegu publicznego, bohaterów i problemów, które do tej pory takiego wstępu nie miały. Myślę o tych, o których często mówi się za pomocą słowa – „wytrycha” – „wykluczeni” i którzy są wykluczeni także z opowieści, z tego o czym się pisze, co się przedstawia na scenie. A gdy już się przedstawia, to przyglądam w jaki sposób jest to robione. N.p. chłop w polskiej kulturze był i jest przedstawiany zawsze w podobny, charakterystyczny sposób. Niezmiennie pełni on w strukturze utworu artystycznego funkcję „śmiesznego chłopa”, „kmiota”, mało rozgarniętego osobnika, mówiącego niedobrą polszczyzną, postaci zawsze społecznie podrzędnej. Myślę też jednak o współczesnych robotnikach, ludziach tzw. szarej roboty. Jednocześnie zastanawia mnie, z czego bierze się to jaskrawo demonstrowane dobre samopoczucie pewnych środowisk w Polsce, środowisk, które mianowały się elitą. Widać to np. gdy się ogląda różne tzw. prestiżowe, uroczyste spędy n.p. związane z mediami. To są ważne aspekty krytycznego myślenia, które uprawiam.
Co jeszcze?
Staram się badać twarze polskiego kapitalizmu i kształty polskiej pamięci. Staram się pokazać, jak kapitalizm prostytuuje jednostki oraz grupy i pokazać, co dzieje się z naszą pamięcią historyczną. Staram się to robić jednak przede wszystkim, czy niemal wyłącznie, poprzez język. Ja nie jestem dramatopisarzem od konstruowania tradycyjnych opowiastek scenicznych z początkiem, zawiązaniem akcji i finałem. Mój wysiłek koncentruje się na badaniu natury rzeczywistości, tego co dzieje się wokół nas, jakie są konflikty i jakie są ich źródła i struktura. Zbieram zewsząd różne treści, języki, zdarzenia, sensy, znaki i kumuluję je w jednym, wyrazistym komunikacie. Chcę też oczywiście objawiać na scenie swoje poglądy, wbrew wyraźnie dominującej w dzisiejszym teatrze tendencji do wyrzekania się poglądów lub do rezygnacji z ich wyrażania. Ta niechęć do wyrażania poglądów odnosi się zarówno do lewicowych jak i prawicowych.
W Pana dramaturgii uderza to, że bierze Pan w obronę, skłania Pan ucho ku słuchaniu takich choćby grup wykluczonych z centralnego dyskursu jak osławieni obrońcy krzyża, „oszołomy”, zwróceni w przeszłość weterani…
Nie chcę różnicować wykluczonych, wyłączonych, ze względu na ich poglądy polityczne, ideologiczne czy religijne, w taki sposób, że będę bronił tych, których poglądy są mi sympatyczne, a negatywnie odnosił się do tych, które są mi niesympatyczne. Wykluczeni są dla mnie równi w swojej niedoli.
Czy sposób w jaki Pana teatr odbierają, opisują i oceniają media, krytycy itd. odpowiada Panu?
Nie. Krytycy, recenzenci opisują mój teatr tak, jakby nic się od stu lat nie zmieniło, jakby mieli do czynienia z teatrem modernistycznym z przełomu XIX i XX wieku, szalonym, zbuntowanym, skandalizującym. Nie widać próby wysiłku by nowe zjawiska opisać nowym językiem. Artystów niepokornych traktuje się zaś nadal jako ludzi wyizolowanych, autystycznych, nie umiejących kontaktować się ze sferą publiczną. A ja do takich nie należę.
Dlaczego jako formę swojego artystycznego zaangażowania wybrał Pan akurat dramaturgię i to taką, która ukazuje świat nie poprzez akcję, opis fizycznej rzeczywistości, lecz poprzez języki, jakimi posługują się różne grupy społeczne? Dlaczego nie wybrał Pan prozy, która z natury rzeczy daje możliwość szerszego, niejako epickiego ogarniania rzeczywistości?
Prawdę mówiąc nie wzięło się to z jakiejś świadomej decyzji, lecz pewnie ze skłonności do poetyckiego spojrzenia na świat. Zaczynałem od wierszy i tekstów piosenek i taki właśnie język jest moją pierwotnym artystycznym tworzywem, a nie n.p. powieściowa akcja czy fizycznie istniejący świat, w sensie krajobrazów, przedmiotów, zdarzeń i tak dalej. Wpłynęły na to pewnie także uwagi czynione przez widzów, odebrane przeze mnie od nich komunikaty, świadczące, że tym, co najbardziej zainteresowało ich w moim teatrze, jest właśnie sfera języka.
Jest taki stary obiegowy pogląd, że sztuka powstaje z buntu, z niezgody na zastaną rzeczywistość, z gniewu. Pana pierwszy utwór dramatyczny, „Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw” powstał na kanwie autentycznego zdarzenia w łódzkiej fabryce „Indesit”, gdzie nie zabezpieczona z powodu zachłanności właściciela prasa hydrauliczna śmiertelnie zmiażdżyła robotnika. Czy to był właśnie ten Pana „dzień gniewu”?
To zawsze jest proces ciągły, więc trudno mi wskazywać jeden moment. Takim momentem był też problem wojny w Iraku widziany oczyma żon polskich żołnierzy. Jednak, gdy o wypadku łódzkim dowiedziałem się z prasy, błyskawicznie doszedłem do wniosku, że trzeba się tym zająć, bo w tym odbija się część natury polskiego kapitalizmu.
Wspomniał Pan, że nie odpowiada Panu ujmowanie Pana pisania i teatru w kategoriach XIX-wiecznego teatru buntowniczego, zaangażowanego. Skoro nie, to jak inaczej Pan woli definiować swoją twórczość?
Mnie nie chodzi o bunt, o skandal. Wywołać skandal to jest bardzo prosta rzecz, w obecnych czasach to jest bułka z masłem. Mnie chodzi o to, by z namysłem przyglądać się zbiorowości, by mówić swoją sztuką o potrzebie dbania o wspólną przestrzeń w Polsce. To nie jest bunt, to jest zajmowanie się społeczeństwem, zbiorowością, a nie naszymi, artystów, indywidualnymi emocyjkami, obsesjami, fobiami.
W sztuce „Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej” zajął się Pan, wyjątkowo jak do tej pory, nie materią społeczną życia wykluczonych, lecz wybitnym przedstawicielem establishmentu, artystą, który pełni, a przynajmniej pełnił rolę ważnego organizatora narodowej wyobraźni – Andrzejem Wajdą. Dlaczego?
Dlatego, że Andrzej Wajda należał do pokolenia, które za czasów PRL upominało się o wolność tworzenia, o wolność artystów. Chciałem przez jego los i filmy zrealizowane po 1989 roku pokazać, jak jego pokolenie skorzystało z tej wolności. I moja odpowiedź na to pytanie, generalnie ujmując, nie jest pozytywna.
Pan obserwuje rzeczywistość coraz bardziej rozszczepiającą się na różne, społeczne, środowiskowe czy pokoleniowe języki, czyli stającą się swoistą „wieżą Babel”. Jak z tym empirycznym faktem może sobie poradzić szkoła, instytucja, która z natury rzeczy posługuje się jednym językiem i to takim, który można nazwać językiem klasycznym, wzorcowym, ale który przez to coraz bardziej oddala się od realnego języka ulicy?
Pochodzę z nauczycielskiej rodziny, więc kwestie szkoły są mi od zawsze bliskie. Ja miałem to na co dzień w domu. Życie nauczycieli i szkołę znam z bliska. Co do obecnej szkoły, to widzę, że jest jakiś problem z reformą edukacji w Polsce. Widzę dominację klasycznej literatury kosztem innych sztuk, n.p. plastyki czy muzyki, kosztem przybliżenia szkoły do życia, widzę rozmijanie się szkoły ze społecznymi potrzebami, z realiami społecznymi. Taki jest mój pogląd na tę kwestię i tu widzę jedną z przyczyn rozmijania się szkoły z rzeczywistością poza jej murami. Ale podkreślam, ze to mój subiektywny punkt widzenia. Nie wykluczam, że może kiedyś zabiorę głos na ten temat w moim teatrze.
Dziękuję za rozmowę.
Paweł Demirski – ur. 1979 w Gdańsku, dramaturg i inscenizator teatralny. Pracuje w duecie z Moniką Strzępką. Zadebiutował w 2002 roku. Autor sztuk społeczno-politycznych dotykających takich problemów jak bezrobocie, wyzysk ekonomiczny, dominacja neoliberalnych dogmatów w gospodarce, anomalie kapitalizmu, wykluczenie społeczne, emigracja, kryzys patriotyzmu, wojna. Autor m.in. sztuk „Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw”, „From Poland with Love”, „Padnij”, „Wałęsa. Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna”, „Dziady Ekshumacja”, „Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł”, „Śmierć podatnika”, „Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”. W latach 2003-2006 kierownik literacki Teatru Wybrzeże. W 2003 roku był stypendystą Royal Court Theatre w Londynie. W roku 2006 roku podjął współpracę jako dramaturg z TR w Warszawie. Jego sztuki zostały opublikowane w zbiorze „Parafrazy”.

Poprzedni

Język czyli kosmos

Następny

48 godzin sport

Zostaw komentarz