22 listopada 2024
trybunna-logo

Moje Vaticanum Secundum

Image converted to PDF format.

Carlo Falconi – to najwybitniejszy w świecie znawca Piusa XII oraz jego pontyfikatu a moja z nim znajomość oraz współpraca to istotny element powojennej historii naszej ojczyzny.

W chwili gdy złożył mi niespodziewanie wizytę w moim pokoju hotelowym w Rzymie w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia sam prof. Carlo Falconi miałem już 34 lata i od 1961 roku byłem redaktorem naczelnym czasopisma „Wychowanie”, które w 1970 roku stało się tygodnikiem „Oświata i Wychowanie”, awansując zarazem z dwutygodnika Zarządu Głównego Towarzystwa Szkoły Świeckiej na główny organ prasowy ówczesnego, polskiego Ministerstwa Oświaty i Wychowania. Ale byłem też dziennikarzem oficjalnie akredytowanym na II soborze kościoła rzymsko-katolickiego w Rzymie.

Zanim postanowiłem pojechać i ostatecznie pojechałem jako dziennikarz na II Sobór Watykański w Rzymie

Zatem można powiedzieć, iż byłem już człowiekiem w wieku średnim z dużym doświadczeniem życiowym pełniącym ważną funkcję w ówczesnej naszej ojczyźnie. Miałem też już w tym czasie jednoznacznie ukształtowane poglądy zarówno społeczno-polityczne, jak i ideologiczne oraz światopoglądowe i bogaty, często dramatyczny życiorys.
Dlatego tę moją bogatą kartę kontaktów z Carlo Falconim i współpracy z nim muszę zacząć od krótkiej prezentacji moich doświadczeń zdobytych przed tym kontaktem i wspomnianą współpracą z moim włoskim kolegą. Nie wchodząc w szczegóły, wydaje się potrzebne wspomnieć, że urodziłem się w Warszawie na tutejszym Czerniakowie, która to dzielnica charakteryzowała się kształtowaniem osobowości dość czupurnych i niezależnych. Matka moja pochodziła z niewielkiej miejscowości Końskie na ziemi koneckiej, której ojciec był znanym mistrzem murarskim. Babcia prowadziła mu dom i wychowywała dwoje dzieci..
Ojciec mego ojca był ogrodnikiem u księcia Lubomirskiego we wsi Rzeczycy na ziemi lubelskiej, ale razem ze swoją krewką żoną prowadzącą ich gospodarstwo rolne. Ojciec mój samodzielnie bez większej pomocy rodziny wykształcił się i w międzywojennej Polsce (1918-1939) ukończył jako prymus czołową ówczesną uczelnie polską Szkołę Główną Handlową w Warszawie i w niedługim czasie dorobił się wielkiego stanowiska prokurenta w czołowym ówczesnym przedsiębiorstwie Węgloblok, w dużej mierze ,monopolizujących w ówczesnej Polsce wewnętrzny i zagraniczny handel węglem i koksem.
Zarabiał około 1200 złotych miesięcznie, co było fortuną w ówczesnych czasach. Dodatkowo uruchomił własne przedsiębiorstwo handlu drewnem z Wołynia do Niemiec, co jeszcze zwielokrotniło jego wielkie i tak dochody. W krótkim okresie czasu po moim urodzeniu się , bez rozwodu z moją matką wziął ślub prawosławny z nową kobietą i szybko wybudował dom w Aninie koło Warszawy, zamieszkując w nim ze swoją nową żoną. Matce mojej zapewniał doskonałe warunki materialne, ale faktycznie porzucił ją.
Moja matka urażona tym przyjechała do swojej rodziny w Końskich i tam dopełniła samobójstwo. Mając 6 lat, uciekłem z pokoju babci i starłem się obudzić leżącą nieżywą swoją matkę W niedługim okresie czasu zabrał mnie ojciec i zamieszkałem z nim i jego nową rodziną w nowo wybudowanym ich domu w Aninie. Moje stosunki z nową rodziną układały się od początku bardzo źle i byłem nie tylko bity, ale wręcz katowany przez nową żonę mego ojca i jej matkę.( obie uważające się za „białą” arystokracje carską) Szkołę podstawową rozpocząłem natomiast w Aninie, nie w państwowej a w prywatnej placówce oświatowej Pani Osowskiej. W wieku 6 lat uciekłem z Anina do Końskich do rodziców matki, który ostatecznie wygrali proces sądowy z moim ojcem o prawo opieki nade mną.
Domu macochy i ojca nie podpaliłem przed jego opuszczeniem tylko dlatego, że już po oblaniu go benzyną w dniu mojej ucieczki z Anina zawahałem się w tej sprawie i ostatecznie znalazłem się w pociągu Anin – Warszawa Wschodnia, a potem Warszawa – Wschodnia- Koluszki, skąd dalej też na gapę tak jak poprzednio unikając konduktora udało mi się znaleźć w objęciach ukochanej babci w miejscowości Końskie. Wspominam o tej przygodzie albowiem bardziej niż wszystko inne ukształtowała mnie ona osobowościowo i w dużej kierze przesądziła o moim charakterze. Sad w Końskich ostatecznie -mimo odwołania się mego ojca- zasądził ostatecznie na podstawie obdukcji moich pleców o moim stałym zamieszkaniu u babci i dziadka w Końskich i pozbawieniu ojca praw opieki nad moją osobą .Ojcu przyznając tylko prawo widywania mnie u dziadków.
W tej sytuacji do ojca wróciłem dopiero w drugiej połowie okupacji hitlerowskiej w Polsce, nie bez wahań podejmując w tej sprawie własną decyzję, mając do niego wielkie pretensje za dopuszczenie do katowania mnie przez jego nową żonę i jej matkę i to przez kilka lat.
Po dłuższym pobycie u rodziców ojca na ziemi lubelskiej, bardziej znajdując się pod opieką jego rodziców i ich dorosłych dzieci niż jego osobiście ( na skutek jego ukrywania się przed okupantem), znalazłem się ostatecznie wraz z ojcem pod koniec hitlerowskiej okupacji w miejscowości Kozienice, gdzie ojciec dla okupanta prowadził placówkę wymieniającą jajka i miód za cukier.
Z przeznaczeniem tych produktów dla armii niemieckiej. Placówka ta należała do jednego z generałów na froncie wschodnim i zaopatrywała głównie armię niemiecką w żywność. ( a ściśle w jej ważny element).Miałem wtedy jeszcze nie wiele lat, ale szybko się zorientowałem, że wspomniana działalność ojca była tylko „przykrywką” dla jego przedsięwzięć szpiegowskich, które w ostatnim okresie oznaczały rozpracowanie niemieckich pozycji wojskowych wzdłuż linii rzeki Wisła, za którą znajdowały się już wojska radzieckie.
Na podstawie prawdopodobnego porozumienia wywiadowczych mocodawców ojca w postaci Anglików z dowództwem radzieckim, ojciec prowadził w tym czasie działalność wywiadowczą na rzecz armii radzieckiej dotyczącą głównie rozmieszczenia jednostek niemieckich po przeciwnej stronie Wisły, przesyłając na bieżąco informacje z tego zakresu delegowaną do tego celu radiotelegrafistką radziecką.
Konspirowanie przez ojca przede mną jego wspomnianej działalności wywiadowczej na niewiele się zdało, bowiem w bardzo szybkim okresie czasu, byłem w niej świetnie zorientowany, a nawet znalazłem ojcu dobre schronienie dla wspomnianej radiotelegrafistki i jej radiostacji w nieukończonym domu, w którym stacjonowała jednostka SS. A ściśle na jego strychu. Z dostępem do niego od innej strony niż wejście do wspomnianej kwatery niemieckiej.
W czasie moich wędrówek po miasteczku Kozienice w tutejszym parku odkryłem samotnie mieszkającą kobietę w niewielkim domku i w tajemnicy przed ojcem przyniosłem jej kilka razy jedzenie, ale potem wtajemniczyłem w całą sprawę ojca, który nawiązał z nią wręcz bliski kontakt. Osoba ta przedstawiając się jako Klara Leszczyńska okazało się, że jest żydówką ukrywającą się przed Niemcami.
W niedługim okresie czasu po tym zostaliśmy aresztowani z ojcem przez Gestapo, a wspomniana żydówka zeznawała w gestapo na nasz temat, a zwłaszcza na temat ukrywającej się Rosjanki z radiostacją. Mimo katowania nas obu przez gestapo nie wydaliśmy radiotelegrafistki, a mnie gestapo ostatecznie wypuściło licząc, że naprowadzę ich na trop radiostacji. Nie wchodząc w szczegóły udało mi się uciec z Kozienic i z powrotem znalazłem się w domu ukochanej babci i dziadka w Końskich.
Tam też zastała mnie ofensywa radziecka w styczniu i po pewnym czasie zostałem odnaleziony przez przedstawicieli Armii Radzieckiej, którzy zgodnie z zapowiedzią wspomnianej radiotelegrafistki poinformowali mnie, iż mój ojciec zginął wraz z innymi więźniami w spalonym przez Niemców więzieniu w Radomiu w czasie wyzwalania Radomia przez ich armie..
Mnie natomiast zaproponowali edukacje w korpusie kadetów NKWD w Leningradzie na co zgodnie ze wskazówkami ojca się nie zgodziłem. Podobnie na późniejszy korpus kadetów brytyjskich proponowany mi przez delegatów brytyjskich. Natomiast całkowicie samodzielnie wbrew przybyłemu z obozu koncentracyjnego bratu mojej matki i jej siostry, wstąpiłem do Związku Walki Młodych i mimo wieku młodocianego do Polskiej Partii Robotniczej.
Natomiast po wyborach w styczniu 1947 roku (w których brałem czynny udział mimo młodego wieku), udałem się do Warszawy do domu pułkownika Jana Wiśniewskiego, kuzyna mojej matki, pełniącego w tym czasie funkcję szefa kontrwywiadu Wojskowego Okręgu Warszawskiego ,prosiłem go o pomoc w dostaniu się do szkoły oficerskiej lotniczej i skąd gdy nie przeszedłem komisji lekarskiej, skierowano mnie do Oficerskiej Szkoły Wojsk Technicznych Lotnictwa, faktycznie znajdującej się w Warszawie (na jej przedmieściach w Bernerowie w siedzibie dzisiejszej Wojskowej Akademii Technicznej) z której przed ukończeniem osiągając wybitne wyniki w nauce, skierowany zostałem przez pułkownika Jana Wiśniewskiego do kompanii akademickiej stacjonującej w Cytadeli warszawskiej,( skąd jej podoficerowie i oficerowie czynnej służby wojskowej )uczestniczyli w studiach wyższych na uczelniach państwowych ówczesnego naszego kraju.
Na początku skierowano mnie na Wydział Lotniczy Politechniki Warszawskiej, ale postarałem się zmienić skierowanie na Akademię Nauk Politycznych i jej Wydział Dyplomatyczno- Konsularny i to mi się udało.
Tam też zdałem otwarty egzamin konkursowy i z ponad 100 kandydatów z pierwszą lokatą zdałem egzamin na asystenta prof. Schaffa, obejmując i pełniąc tą funkcję w Akademii Nauk Politycznych przez krótki okres czasów niej pracując , aby następnie zostać przeniesiony przez mojego pryncypała naukowego do nowo powołanej Katedry Filozofii Marksistowskiej kierowanej przez prof. A. Schaffa, tym razem już w Uniwersytecie Warszawskim. Stamtąd ostatecznie z hukiem po raz pierwszy jako polskiego nacjonalistę, który zadeklarował, że chciałby pisać afirmatywnie ale i krytycznie o polskiej filozofii narodowej zostałem wyrzucony z tej katedry przez ówczesnych współpracowników A. Schaffa o orientacji skrajnie dogmatyczno-sekciarskiej i deklaratywnie internacjonalistycznej a faktycznie żydowsko-nacjonalistycznej w postaci Henryka Hollanda, Romana Zimanda czy Aliny Osiadacz, oskarżających bezpodstawnie ówczesną moją ,ówczesną skromną osobę o rzekomy ,krańcowy polski nacjonalizm co nie miało pokrycia w ówczesnej ,mojej rzeczywistości. Byłem natomiast wtedy „tylko” a nawet wyłącznie polskim ,skromnym patriotą.
Znalazłem się natomiast w rezultacie takich oskarżeń chwilowo oraz w wyniku wspomnianej mojej niepokorności w skrajnej nędzy i zagrożeniu życia a na pewno bez żadnych ówczesnych perspektyw życiowych.
Jednak wcześniejsza znajoma a nawet wielbicielka mego naukowego mistrza i fascynatka Katedry prof. Adama Schaffa w ANP Maria Dłuska zastępca Kierownika Wydziału Nauki i Oświaty KC PZPR znalazła mi pracę w „cenzurze” mieszczącej, zaledwie kilkadziesiąt metrów od wspomnianego gmachu KC PZPR w której dano mi prace, schronienie i stworzono elementarne warunki egzystencji .Na dodatek dokonał tego całkowicie bezinteresownie zastępca szefa tej instytucji Józef Łazebnik podobnie jak Maria Dłuska obie osoby narodowości żydowskiej. Powierzono mi natomiast kontrolę nie tyle ukazujących się książek jakiejkolwiek czy ówczesnej opozycji oraz osób podejrzewanych w tym zakresie a faktycznie oddano mi kontrole wydawnictw propagandowych aktualnej ówczesnej władzy, zwłaszcza partyjnej do tworów której od początku zgłaszałem liczne uwagi krytyczne ,moim zdaniem obnażające zasadnicze błędy mogące skompromitować ówczesne ośrodki kierownicze nowej władzy błędami i niedoróbkami występującymi w projektach ich ówczesnych, niektórych pozycji literatury książkowej.
Dotyczyło to dla przykładu projektu książeczki dotyczącej biografii Bolesława Bieruta której treść pod wpływem mojej ,ówczesnej mojej krytyki radykalnie a ostatecznie głęboko skorygowano Z tej mojej działalności zapewne pozostała dokumentacja ówczesnej cenzury. Niedługo jednak popracowałem w nowej, mojej pracy. Natomiast szybko awansowałem do Komitetu Dzielnicowego PZPR Warszawa- Śródmieście na stanowisko kierownika Wydziału Propagandy pełniącego obowiązku sekretarza.
A potem na stanowisku instruktora Komitetu Warszawskiego PZPR. Zwłaszcza gdy przy moim udziale ujawniono fakty wymagające odwołania z kierowniczych stanowisk dwóch kolejnych osób partyjnych na wysokich stanowiskach na dodatek narodowości żydowskiej (dyrektora czołowego warszawskiego szpitala i I sekretarza KW PZPR w Warszawie).Wtedy zostałem w rezultacie szybko usytuowany jako wicedyrektor warszawskiego Uniwersytetu Marksizmu – Leninizmu zastrzegając ,że mam przestać się tym samym interesować tym co się dzieje poza nim.
Natomiast w tym okresie prof. Weronika Gostyńska z Instytutu Nauk Społecznych przy KC PZPR, (mieszczącego się w tym samym Pałacu Kultury i Nauki jak moje nowe miejsce pracy) szkolącego naukowe kadry partyjne mające wymienić dotychczasowych profesorów ,innej orientacji niż opartych na marksizmie zaproponowała mi u siebie pracę nad kwerendą materiałów dotyczących historii stosunku polsko-radzieckich a w ramach tego kwerendę archiwów z tego zakresu, w tym zwłaszcza przez zapoznanie w tym zakresie z zasobami archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, w tym też zdeponowanego wówczas w MSW archiwum kardynała Hlonda, które było w tym czasie zdeponowane we wspomnianym MSW. Chętnie się wtedy zgodziłem na nową, moją prace.
Bardzo dla mnie satysfakcjonującą. W efekcie nie tylko przekazałem prof. W. Gostyńskiej wiele ciekawych materiałów z tego archiwum dotyczących stosunków polsko-radzieckich ale skserowałem dla siebie też wiele materiałów archiwalnych (za zgodą prof. W. Gostyńskiej) zwłaszcza z z archiwum Hlonda.(i tą drogą stałem się właścicielem bogatego zasobu materiałów dotyczących stosunków polsko-watykańskich w czasie II wojny światowej ).
Z moimi przyszłymi związkami z Carlo Falconi nie posiada natomiast większego znaczenia moja następna praca tym razem jako dziennikarza w „Trybunie Ludu”, w której jej sekretarz redakcji Kazimierz Golde, wypominał nam to znaczy tutejszej polskiej mniejszości narodowej tam zatrudnionej, że pracujemy tu z łaski wspomnianej reprezentowanej przez niego większości.
Natomiast o wiele większy wpływ na wspomniane przyszłe stosunki ze wspomnianym Carlo Falconim miało to, co się działo ze mną w mojej szkolnej karierze realizowanej w Kozienicach w 1944 roku dokonujących niedługo w stosunku do czasu, kiedy w styczniu 1945 r. ruszył front radziecki i tereny na zachód od Wisły przestały być okupowane przez hitlerowców. W tym to okresie udająca porządną mieszczańską rodzinę nasza dwuosobowa rodzina w Kozienicach z moim ojcem na czele miała naszą właściwość i mieszczańską porządność legitymować nie tylko moim nauczaniem gry na pianinie u miejscowej Pani pianistki , ale zwłaszcza na moim regularnym uczestniczenie na lekcjach szkolnych.
I rzeczywiście byłem dopilnowywany przez stanowczego ojca, aby nie opuścił żadnej lekcji szkolnej. Wśród tych lekcji były też lekcje religii. Miałem na nich okazję wraz z koleżankami i kolegami usłyszeć od miejscowego księdza -katechety, jak bardzo mój naród zgrzeszył prze II wojną światowa i jaka spotkała go za to sroga kara. Karą to miał być najazd armii hitlerowskiej na Polskę i jej okupacja. Na pewnej lekcji wspomnianego nauczania religii nieśmiało spytałem głośni i zacięciem perorującego na ten temat katechetę: „A naród niemiecki to nie grzeszył?” Pytanie to nie spodobało się, ale gdy nie przekonany wywodem raz jeszcze zapytałem czy dysproporcja grzechów między naszymi narodami była tak wielka, że kara boska musiała być tak radykalna , katecheta nie wytrzymał.
Złapał mój kartonowy tornister i zaczął mnie ostro okładać nim po mojej głowie i plecach. Natomiast z powody tego, że w tornistrze miałem też torebkę cukru, którą przekupywałem każdorazowo nauczycielkę gry na fortepianie aby nie męczyła mnie wspomnianą grą, tornister był w miarę ciężki i poszczególne uderzenia zaczęły mnie prawie ogłuszać. Rozwścieczony ksiądz katecheta nie dawał za wygraną i ponawiał dalsze ciosy.
Kiedy pod wpływem jego uderzeń padłem na ławkę szkolną, odwrócił się ode mnie i szybkim krokiem wybiegł z naszej klasy. Kilku chłopców i dwie dziewczyny próbowało mnie podnieść i pocieszyć. Z trudem ale po kilku minutach im się to udało, i tak w ramach takiej lekcji religii „wybito” mi z głowy wszelaką religię, kościół rzymsko- katolicki, księży i biskupów oraz wszelakie osoby związane z tą instytucją. Natomiast w kilka lat mego życia już w Polsce Ludowej w czasie pracy już w „cenzurze” skrzętnie zbierałem materiały o kościele i papieżach, aby napisać i wydać w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej niewielką książeczkę „Ojciec chrzestny faszyzmu”.
Natomiast w kilka lat później też książeczkę już nie poświęconą Watykanowi, a kościołowi katolickiemu w Polsce. Innymi słowy, wspomniana „lekcja religii” wzbudziła zarówno w mojej skromnej osobie dość intensywne zainteresowania Watykanem, jak też kościołem rzymsko-katolickim w Polsce, które się stały cechą charakterystyczną moich zainteresowań po dzień dzisiejszy.
Z tych zainteresowań wynikało też to, że gdy dotarły do mnie informacje, że będzie odbywał się II Sobór Watykański na terenie Rzymu ,który ma określić wizje kościoła katolickiego na dłuższy okres historyczny i na dodatek inną niż dotychczasowa, poczyniłem wielkie starania, aby jako redaktor naczelny czasopisma oświatowo- wychowawczego mieć okazję zapoznać się bezpośrednio w Rzymie z tą sprawą, której zainteresowania skutecznie ukształtował w mojej młodzieżowej głowie głównie kozienicki katecheta w ostatnim okresie okupacji hitlerowskiej w Polsce.
Nie było to łatwe do realizacji bo reprezentowałem wówczas czasopismo oświatowo-wychowawcze a nie polityczne ale pomógł mi w tej sprawie Jerzy Słabicki z Biura Prasy KC PZPR i dostałem po pierwszej odmowie ostatecznie odpowiednią zgodę wspomnianej komisji na wyjazd na Sobór Watykański.
Poparł moje starania w tej kwestii zresztą już po tej decyzji poparł sam moją propozycje w tym zakresie sam Jan Główczyk członek ówczesnego kierownictwa PZPR. Gdy więc przybyłem na kolejną sesję II watykańskiego Soboru i w przeciwieństwie do pierwszego okresu mego zamieszkania w Rzymie mieszkałem już nie w pokoju gościnnym Ambasady Polskiej w Rzymie a w pięknym hotelu w samym centrum Rzymu zjawił się w nim niespodziewanie pewnego upalnego wieczoru odwiedzający słynny prof. Carlo Falconi. Osobiście chętnie podjąłem z nim dialog, mimo, iż mogłem się z nim porozumieć tylko w języku rosyjskim, w którym słabo obaj poruszaliśmy się.
Jednak zaczął się między nami swoisty związek i fascynacja polskiego ateisty i antyklerykała z byłym i nie tylko byłym, ale człowiekiem wówczas nadal pozostającym w związku ze swoim jezuickim zakonem oraz Watykanem zarazem jednak będącym najwybitniejszym w świecie znawcą pontyfikatu Piusa XII, papieża o szczególnym znaczeniu dla losów generalnych kościoła rzymsko-katolickiego ale też losów tego kościoła w Polsce a tym samym dziejów narodu polskiego. Ale o naszym dialogu i innych sprawach już w następnych częściach tej opowieści .Aby zrozumieć wewnętrzne sprzeczności i mechanizmy zamozaprzeczenia w deme ona miała zapewne pokojowy charakter.

Moje rozpoczynające się uczestnictwo w II Soborze Watykańskim w Rzymie oraz mój pierwszy kontakt z Carlo Falconim.

Gdy ostatecznie(po pewnych wahaniach) komisja międzyresortowa wyraziła zgodę na mój wyjazd na II Sobór Watykański jako dziennikarz, oraz przydzieliła mi diety na pobyt na poszczególnych sesjach, byłem pełen szczęśliwości. Tylko powołanie mnie na stanowisko redaktora naczelnego czasopisma „Wychowanie” w 1961 roku. było porównywalne do tej szczęśliwości, którą uzyskałem z tego tytułu.
Dlatego też dużo wcześniej udałem się do Wydziału Zagranicznego mieszczącego się razem z całym, Zarządem Głównym RSW Prasa- Ruch na Planu Unii w Warszawie, aby pobrać paszport i diety mając pewność, iż nic nie stanie już na przeszkodzie, abym wyjechał do Rzymu i zweryfikował moje poglądy na temat papieża Piusa XII i kościoła rzymsko-katolickiego, o których pisałem wcześniej w moich publikacjach książkowych zacytowanych w poprzednim odcinku tej mojej publikacji. Kupiłem nawet i wziąłem ze sobą czekoladki dla pań z Wydziału Zagranicznego wymienionej instytucji, w której miałem odebrać paszport.
Moje natomiast zdziwienie nie miało granic, gdy dowiedziałem się od przemiłych pań jej części Zarządu Głównego RSW, że spóźniłem się, bo zaledwie kilka dni temu zgłosił się do nich odpowiedni funkcjonariusz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i zabrał do dyspozycji wspomnianego resortu mój paszport zagraniczny. Żartom i przekomarzaniom na ten temat nie było granic, a moja smutna twarz bardzo panie do tego zachęcała.
Na szczęście od Placu Unii do ulicy Rakowieckiej w Warszawie gdzie mieściło się Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie było daleko i po poczęstunku kawowym u miłych pań przemaszerowałem tę niedaleką odległość. Z biura przepustek zadzwoniłem do ówczesnego pułkownika Henryka Piętka, (późniejszego generała MSW i wice ministra tego resortu)który wiedziałem, że musiał mieć coś wspólnego z tą sprawą. Sekretarka połączyła mnie z panem pułkownikiem, który oświadczył, że spodziewał się tego telefonu i chętnie mnie przyjmie. Po kilku minutach siedziałem już na fotelu naprzeciw wysokiego funkcjonariusza MSW, który wyjaśnił mi, że rzeczywiście na jego polecenie wycofano mój paszport i niestety nie będę mógł polecieć do Rzymu, choć on dobrze rozumie, iż jest to moje wielkie pragnienie.
Po prostu – stwierdził-otrzymałem decyzję negatywną określonej komisji MSW, która na pobyt w Rzymie nie przydzieliła mi określonej ochrony, a ponieważ moje publikacje dotyczące kościoła rzymsko-katolickiego są dość krytyczne i zachodzi prawdopodobieństwo fizycznej zemsty za ich ukazanie się, wobec tego z mojego upragnionego wyjazdu nic nie wyjdzie. Poprosiłem więc pana pułkownika o danie mi kartki papieru i własnym długopisem nagryzmoliłem odpowiednią formułę, z której wynikało, że zostałem pouczony co do grożących mi niebezpieczeństw związanych z przebywaniem na terenie Włoch i Rzymu, a zwłaszcza Watykanu i biorę na siebie własną odpowiedzialność za takie komplikacje i nie będę nikogo obciążał winą za ich nastąpienie.
Pułkownik uśmiechnął się i zawiadomił mnie, że to w pełni likwiduje sprawę i za kilka minut jego piękna ale i miła sekretarka wręczyła mi upragniony paszport. Sprawa przy tym miała swoje specyficzne tło. Gdy w 1946 roku wstąpiłem w miejscowości Końskie ówczesnego województwa łódzkiego do Związku Walki Młodych, a potem do Polskiej Partii Robotniczej, szefem Urzędu Bezpieczeństwa w tym niewielkim pożydowskim miasteczku był właśnie obecny pułkownik wtedy porucznik Henryk Piętek i z panem pułkownikiem znaliśmy się bo wśród paro tysięcznej ludności miasteczka znali się wszyscy z wszystkimi. A tym bardziej szef miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa z pierwszym przewodniczącym koła ZWM w miejscowym gimnazjum i liceum ogólnokształcącym.
Natomiast kilka dni później zadzwonił do mnie znany mi wcześniej radca Ambasady ZSRR w Warszawie Michał Juferiew z prośbą o pilne spotkanie. Juferiewa też dobrze znałem albowiem od chwili kiedy zostałem redaktorem naczelnym czasopisma „Wychowanie” i rozpocząłem niedługo potem mocno kontynuowaną akcję zmierzającą do nadania odpowiedniej rangi w mojej ojczyźnie wychowaniu patriotycznemu. Podejmując ją doskonale wiedziałem, że moimi przeciwnikami w tym zakresie są ci, którzy polskiego patriotyzmu nie znoszą a których znaczne tabuny pozostały wtedy u władzy i w realnej działalności w po latach 1949-1956 czyli w czasach w których dominowali w ówczesnych kręgach władzy. Nie tylko Zambrowscy i Ochabowie ale wielu osób na średnich szczeblach zarządzania i w naukach zwłaszcza społecznych. W tym też w pedagogice.
Przy tym część z nich uważa polski patriotyzm za burżuazyjny przeżytek i chętnie zastępowała go swoiście pojętym kosmopolityzmem , który łączy się w ich wykonaniu ze głębokim poddaństwem wobec narodu rosyjskiego i innych narodów radzieckich. Inni natomiast spośród nich też odnosząc się skrajnie negatywnie do patriotyzmu polskiego uważali, że patriotyczna postawa części polskiego narodu, to wyraz polskiej głupoty narodowej, której symbolem miały być rzekome szarże polskich ułanów z szablami na czołgi niemieckie w kampanii wrześniowej w 1939 roku które to anegdoty były nie rzeczywistością a złośliwością bezpodstawnie przypisywaną narodowi polskiemu.
Przy tym moje podejrzenia, że walka o renesans patriotycznego wychowania w polskiej szkole z jednej strony zakończy się donosami na moją postawę do strony radzieckiej, oraz z biciem na alarm, że w Polsce pojawiła się i nasila rzekomo orientacja nacjonalistyczna, w istocie kreującą wrogą postawę Polek i Polaków wobec narodów radzieckich, szybko się potwierdziło w informacjach, które przekazywała strona radziecka w tej sprawie. Rzeczywiście takie informacje z Polski dotarły w tym czasie do strony radzieckiej.
Dlatego też od początku zadbałem o to, aby w pełni przewidując taką sytuację, walka o renesans wychowania patriotycznego w polskiej szkole na łamach kierowanego przeze mnie „Wychowania”, łączyła się z z naszą w tym czasopiśmie szeroką popularyzacją radzieckiego dorobku oświatowego. Było to tym łatwiejsze, że choć Związek Radziecki nie tylko nie był w stanie, ale wykazywał się jaskrawą dysproporcją w zakresie położenia materialnego ludzi pracy w stosunku do położenia w tym zakresie ludzi pracy rozwiniętych krajów kapitalistycznych, to swoje niemożności rozwiązania tego problemu nadrabiał w dużej mierze lepszą niż w kapitalizmie szkołą i większością uczelni w stosunku do ich kapitalistycznych konkurentów.
Dlatego też w mojej najważniejszej ówczesnej książce, podobnie jak w czasopiśmie „Wychowanie” a potem „Oświata i Wychowanie”, nie wahałem się przedstawić znaczący , radziecki dorobek oświatowy oraz jako unikalny w ówczesnym globalnym świecie. Moje przewidywania z tego zakresu przy tym okazały się niezwykle słuszne i gdy zaprosiłem do Polski ministra oświaty Rosyjskiej Federacji i kierownictwo czołowego radzieckiej pisma „Narodne Obrazowanie”, to wtedy okazało się, że Aleksander Lewin i wielu innych ówczesnych pedagogów będących głównym ideologami i reformy oświatowej w latach 1949-1956, napisali do strony radzieckiej odpowiednie donosy dotyczące tej właśnie sprawy twierdząc, że pojawił się w polskiej oświacie niebezpieczny dla umacniania się przyjacielskich stosunków polsko-radzieckich Wojciech Pomykało, wyraźnie będący polskim nacjonalistą i z natury rzeczy rzecznikiem tym samym orientacji anty radzieckiej.
Poglądy te potem i po dziś dzień kontynuowali i kontynuują wspólnym frontem „Gazeta Wyborcza”, ”Polityka”, „Gazeta Polska” niszcząc przed laty Wyższą Szkołę Społeczno-Ekonomiczną tylko za to, że ją stworzyłem i realizowałem nie bacząc na to ,że tylko kształcenie na odległość mogło już wtedy może zapewnić realną i pewną szanse skutecznej edukacji w obecnych a zwłaszcza nadchodzących czasach zwłaszcza warstw uboższych danego społeczeństwa i położonych zdala od akademickich centrów.
Już jego poprzednicy ale też wspomniany Michał Jufierew byli dobrze poinformowani o moich pragnieniach połączenia odbudowy polskiego patriotyzmu w zakresie edukacyjnym, nie tylko z kontynuowaniem internistycznych naszych związków między narodem polskimi a narodem rosyjskim ale i innymi narodami radzieckimi , ale ich wyraźnym umocnieniem na kanwie zapewnienia ze strony radzieckiej zrozumienia , że tego podstawą tego może być tylko odrodzony i rozwinięty polski patriotyzm, będący nieodzowną podstawą kształtowania postaw ideowych polskich dzieci i młodzieży będący najważniejszą podstawą rzeczywistego rozkwitu przyjaźni polsko-radzieckiej.
Po stwierdzeniu dość gwałtownych poszukiwań mojej osoby przez radzieckiego dyplomaty sądziłem, że chodzi o kolejny list do strony radzieckiej polskich dogmatyków i faktycznych nacjonalistów żydowskich oskarżający mnie o polski nacjonalizm, ale sprawa okazała się zupełnie inna. M. Jeferew wiedział dobrze, że szykuję się do wyjazdu na Sobór Watykański i cieszę się, że ostatecznie uzyskałem na to zgodę władz polskich.
Tymczasem strona radziecka miała poważne kłopoty z namówieniem przez partie komunistyczną i rząd radziecki rosyjskiej cerkwi prawosławnej do uczestnictwa w tym Soborze. Sprawa była na tyle ważna, że władze partyjne i państwowe ZSRR uważały, że takie uczestnictwo cerkwi prawosławnej ,rosyjskiej we wspomnianym wydarzeniu jest nie tylko zgodna, ale pokrywa się z interesami pierwszego mocarstwa socjalistycznego i trzeba te opory skutecznie przezwyciężyć. Powstała więc idea, że na zaproszenie strony radzieckiej polecę do ZSRR i przekonam kierownictwo cerkwi do tego przedsięwzięcia do uczestnictwa w watykańskim Soborze. Tak też się stało. I w niedługim czasie miałem okazję spędzić nie tylko cały dzień, ale i obłędny wieczór w towarzyskie całego kierownictwa rosyjskiej cerkwi w Zagorsku pod Moskwą przekonując skutecznie do ich udziału w II Soborze Watykańskim i w soborze tym rzeczywiście uczestniczyli.
Ostateczne przeszkody zostały pokonane i wsiadłem do samolotu udającego się do Rzymu. Na lotnisku w Warszawie spotkałem też udającego się do Rzymu, ale nie na Sobór tylko na realizacje swoich zawodowych kontaktów mojego wielkiego mistrza naukowego dawnych lat prof. dr hab. Adama Schaffa. Nie uważałem jednak za stosowne sformułować pod adresem mego wielkiego mistrza jakichkolwiek żalów dotyczących tego, że nie tylko zawiódł mnie w młodości ale faktycznie skazał na śmieć głodową ze swymi pomocnikami Holandami , Zimandami i Osiadaczami wyrzucając mnie na bruk z jego katedry przy pełnej świadomości w jakiej się znajdę wtedy jako sierota sytuacji życiowej.
Podjąłem jakichkolwiek rozmowę i dialog z moim byłym mistrzem i osobą mojego największego zaufania dla współpracy z którą na jego prośbę zwolniłem się z wojska pretensji z tego zakresu i raczej rozmawialiśmy jak wielcy przyjaciele. Przy tym prof. A. Schaff interesował się moją oceną postaci papieża Jana XXIII, jako twórcy II Soboru Watykańskiego i generalnie podzielał mój optymizm w sprawie jego krytycznego stosunku do zbytniego identyfikowania się dotąd kierowanego przez niego kościoła z ówczesnym ustrojem kapitalistycznym.
Na lotnisku w Rzymie ku zdziwieniu prof. A. Schaffa odszukał mnie radca Ambasady Polskiej i poinformował, że czeka na mnie gościnny pokój w ambasadzie gdzie zawiozą mnie razem z kierowcą Ambasady. Natomiast na drugi dzień rano, po zjedzeniu śniadania w barku naprzeciw Ambasady, oświadczyłem moim ambasadzkim opiekunom, że jadę sam do Biura Prasowego Soboru Watykańskiego, natomiast opiekunów ambasadzkich proszę tylko o podanie mi numeru autobusu, którym tam dojadę.
Tak też się stało. Szybko odszukałem sekcję polską biura prasowego II Soboru Watykańskiego. Jej kierownik ksiądz Szczepan Wesoły, przyjął mnie serdecznie, ale jak wręczyłem mu mój paszport, to wypadł mu on z ręki i sprawa zakończyła się pytaniem, czy jestem tą samą osobą, która napisała szereg książek o Watykanie i kościele rzymsko-katolickim w Polsce. Po potwierdzeniu mojej tożsamości, zostałem zapytany czy piję wino, czy koniak? I na stoliku wylądowała butelka dobrego koniaku.
Z trafieniem na posiedzenie polskiej grupy korespondentów na wspomniany Sobór nie miałem już żadnej trudności, a wśród spotkanych rozpoznałem wielu swoich znajomych w postaci Ignacego Krasickiego, czy Kazimierza Morawskiego, nie mówiąc już o licznej grupie znanych mi PAX-owców, na czele z redaktorem naczelnym dziennika „Słowo Powszechne”.
Natomiast dopiero potem we wspomnianym Biurze Prasowym Soboru spotkałem tam też Annę Borowską z PAX-u najpiękniejszą kobietę z wszystkich tutejszych korespondentów a może i mieszkańców Rzymu. Codziennie natomiast po sesjach watykańskich przedstawiano nam przebieg danego posiedzenia, a ja byłem szczęśliwy z tego powodu, że mam okazję z pierwszej ręki dowiedzieć się jak przebiega Sobór Watykański. I tak przetoczył się bez większych sensacji mój pierwszy pobyt w Rzymie z możliwością uzyskania bezpośredniej możliwości informacji o tym Soborze przez jego ważnego funkcjonariusza.
Natomiast przy kolejnym pobycie na sesji soborowej, poprosiłem przyjaciół z Ambasady, aby mi zarezerwowano pokój hotelowy na mieście, nie dlatego, że miałem jakieś uwagi w sprawie mieszkania obok w sąsiednim pokoju z córką ministra Obrony Narodowej Mariana Spychalskiego, która mieszkała w sąsiednim pokoju, ale dlatego, że nie chciałem, aby mnie zbytnio identyfikowano z polską Ambasadą.
I rzeczywiście dobrze się stało, bowiem już na drugi dzień wczesną wieczorową porą zapukał do mnie całkiem nieproszony gość. Okazało się, że jest to najwybitniejszy w świecie znawca pontyfikatu papieża Piusa XII, który zanim objął to stanowisko był nuncjuszem papieskim w Niemczech. A mianowicie Carlo Falconi. Sprawa była tym ważniejsza, że papież ten w czasie II wojny światowej nie wziął w obronę powszechnie mordowanych w czasie hitlerowskiej okupacji w Polsce księży i zakonnic katolickich, których morderstwo było szczególnie skoncentrowane nawet w porównaniu z innymi częściami polskiej inteligencji i stanowiło jeden z ważniejszych celów hitlerowskiej okupacji którym było zniszczenie polskiej inteligencji, jako podstawy istnienia i funkcjonowania narodu polskiego.
Mój niespodziewany gość Carlo Falconi, to nie tylko był największym znawcą w świecie wspomnianego papieża, a zwłaszcza jego postępowania w czasie II wojny światowej, ale stanowił prawdziwą czołówkę ówczesnych intelektualistów katolickich zajmujących się tą fundamentalną kwestią. Wystąpiły też od początku tego spotkania pewne kłopoty. Carlo Falconi mówił słabo po rosyjsku, a ja słabo władałem językiem angielskim i włoskim. Jedyną nadzieją naszego porozumienia był język rosyjski i nim właśnie porozumiewaliśmy się w czasie jego trwania przez kilka godzin. I jak się miało okazać bardzo owocnego dla obydwu partnerów. Mojego wielkiego gościa przywiodła do mnie-jaj się okazało- chęć dowiedzenia się, czy prawdą jest, że zebrałem dokumentację pozwalającą mi napisać książkę o stosunku Piusa XII do narodu polskiego, której napisanie było i jest też jego wielkim marzeniem życiowym.
Poinformowałem go, że faktycznie gdy przed szeregu laty zbierałem materiały do przygotowania cyklu publikacji poświęconych stosunkom polsko-radzieckim, trafiłem w archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na archiwum kardynała Hlonda tam przechowywanego i znalazłem w nim parę set stron dokumentów przesyłanych przez kościół polski do Watykanu, obrazujących zbrodnie hitlerowskie na księżach i zakonnicach polskich.
Dostałem wtedy zezwolenie mojej przełożonej prof. Weroniki Gostyńskiej, że mogę dla własnych potrzeb naukowych część tych dokumentów scerować. Dotąd , dokumentacji tej nie wykorzystałem do prac naukowych, ale jest moim zamiarem napisanie książki na ten fascynujący i zarazem fundamentalny temat. Napisałem co prawda o Piusie XII niewielką broszurę, ale nie miałem wtedy jeszcze dojścia do wspomnianej dokumentacji i teraz chciałem to uzupełnić wskazując, że brak potępienia ze strony Piusa XII zbrodni hitlerowskich na księżach polskich nie wynikał z jego niewiedzy, ale z nadmiernego ukochania III Rzeszy Niemieckiej, której swoimi protestami w tym zakresie nie chciał szkodzić.
Mój rozmówca nie podzielał mojego ogólnego poglądu na postać późniejszego papieża Piusa XII, który w okresie swego pontyfikatu nie tylko nie był –jego zdaniem-zachwycony Rzeszą Hitlerowską, ale jego zbył jej generalnym przeciwnikiem, jednakże doskonale wiedział, że Adolf Hitler szukał tylko pretekstu, aby zniszczyć Watykan i represjonować duchowieństwo rzymsko-katolickie, nie tylko w Polsce, ale też w Niemczech i we Włoszech i wahał się by skutecznie dokonać potępienia Rzeszy Niemieckiej na księżach i zakonnikach rzymsko-katolickich w Polsce. Zdaniem mego rozmówcy dylemat Piusa XXII polegał w szukaniu odpowiedz na trudne pytanie. Czy jasno i wyraźnie potępić hitleryzm za zbrodnie na duchowieństwie polskim i nie dać pretekstu Hitlerowi do rozprawy z kościołem i duchowieństwem rzymsko- katolickim w czołowych krajach Europy oraz Watykanem ? Czy też nie potępić jednoznacznie Hitlera za te zbrodnie i nie doprowadzić do takiej katakumby?
Wypiliśmy dwie butelki wina i prowadziliśmy spór do późnych nocnych godzin, ale zwrócić warto uwagę, że dotyczył on sprawy fundamentalnej i zarazem niezwykle fascynującej.
W końcu sprawa dotyczyła kwestii nie tylko dla dziejów kościoła rzymsko-katolickiego zasadniczej i fundamentalnej, ale dla całej najnowszej historii powszechnej i zarazem fundamentalnie dotyczącej oblicza i kształtu generalnego kościoła rzymsko-katolickiego w czasie II wojny światowej. Już sam fakt przyjścia do hotelu czołowego znawcy kościoła, byłego Jezuity, ale zarazem człowieka dobrze usytuowanego w watykańskiej rzeczywistości, znającego osobiście większość czołowych kardynałów Watykanu, było dla mnie nie tylko zaszczytem, ale fascynującą przygodą intelektualną.
Byłem też ciekawy i bardzo emocjonalnie nastawiony nasz spór z ostrą wymianą poglądów nie na tematy peryferyjne a fundamentalne dla dziejów kościoła rzymsko-katolickiego nie tylko w Polsce, ale w skali globalnej. W końcówce rozmowy mieliśmy na jej końcu zadać siebie po jednym całkowicie intymnym pytaniu.
Ja zapytałem mojego rozmówcę, skąd się dowiedział, że mam zamiar pisać książkę poświęconą stosunkowi Piusa XII do narodu polskiego? I to na podstawie w dużej mierze archiwum Hlonda, do którego miałem dostęp zupełnie z innych powodów, ale dzięki prof. Weronice Gostyńskiej, legalnie skopiowałem wiele dokumentów z tego zakresu , które stwarzają dobrą podstawę do napisania takiego dzieła.
Długo mój rozmówca nie chciał odpowiedzieć na to pytanie, ale gdy ja uzależniłem naszą dalszą rozmowę i moje odpowiedzi na jego pytanie od wyjaśnienia mojego pytania, ostatecznie wystękał, że od Ignacego Krasickiego, któremu rzeczywiście w ograniczony sposób przekazałem jednak informację na ten temat z prośbą o jego dyskrecje w tej kwestii. Natomiast mój rozmówca miał trudniejsze do mnie dodatkowe pytanie. Mianowicie zapytał mnie, co bym chciał za to, abym zrezygnował z napisania książki na podstawie posiadanej dokumentacji i tą dokumentację jemu przekazał oraz umożliwił mu dostęp do jeszcze większej dokumentacji na pasjonujący go temat. Obaj mieliśmy kłopoty w odpowiedzi na zadane sobie pytania. Dla prof. Carlo Falconiego udostępnienie mojej dokumentacji wzbogaconej o dodatkową dokumentację, było sprawą fundamentalną, od której zależało napisanie lub nie napisanie przez niego książki jego życia.
Natomiast ja miałem w ręku kartę, która mogła mi pozwolić zrealizować nawet największe marzenia mojego marzenie życia. Mianowicie otwierała to mi możliwość zwiedzenia i poznania całych ówczesnych Włoch a nie jednego miasta czy rejonu i to na koszt mojego rozmówcy, którego stać było na sfinansowanie takiego mojego zwiedzania tego pięknego i ważnego kraju.
Przy tym sprawa była ważna i o tyle fascynująca, że trzeba było w tej sprawie podjąć decyzję tego wieczoru. Albowiem tylko po jego przyjeździe do Polski i udostępnieniu mojej dokumentacji oraz dokumentacji ksero, która znajdowała się we władaniu polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, można było zrealizować twórcze zamiary prof. Falconiego. Jeśli zdecyduję się na oddanie mojej dokumentacji prof. Falconiemu, wzbogaconej i uzupełnionej przez władze polskie, to muszę podjąć starania o skuteczne moje zaproszenie go do Polski i mam szansę zrealizować moje wielkie marzenie, rezygnując z niewątpliwej sławy wynikającej z monopolistycznego posiadania dokumentacji umożliwiającej mi napisanie bestselerowego dzieła dotyczącego Piusa XXII i jego stosunku do narodu polskiego w czasie II wojny światowej.
Warto przy tym pamiętać, że w tym czasie obok moich zainteresowań kościołem, byłem w pełni zaangażowany a nawet skoncentrowany w nadaniu w Polsce odpowiedniej rangi wychowaniu patriotycznemu, co było zadaniem nie mniejszym, niż odkrycie zasłoniętej prawdziwej twarzy papieża Piusa XII, nie tylko w sprawie polskiej, ale stosunku do Rzeszy Niemieckiej. Szybko podjąłem decyzję i postanowiłem, że zaproszę prof. Carlo Falconiego do Polski i udostępnię mu nie tylko moje, ale inne posiadane przez Polskę materiały do napisania wspomnianej książki w omawianej sprawie. Klamka ostateczni zapadła.

Wizyta profesora Carlo Falconiego w Polsce i nasza wspólna podróż po całych Włoszech

Zanim napisałem zaproszenie dla profesora Carlo Falconiego i wysłałem je do Rzymu, uznałem za konieczne uzgodnić całą sprawę z przedstawicielami kierownictwa PZPR oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wiedziałem doskonale, że bez takich uzgodnień zaproszenie takie może się obrócić przeciwko mnie i bardzo mi zaszkodzić. A założyłem, że realizacja wielkiej mojej funkcji poprzez kierowanie czasopismem „Wychowanie w zakresie renesansu w Polsce bardzo w niej bardzo marginesowego traktowanego wówczas w PRL (1961r.)wychowania patriotycznego otwiera mi szanse załatwienia tej trudnej sprawy. Zacząłem działania w tej sprawie od mojej wizyty u towarzysza Zenona Kliszki- członka Biura Politycznego i Sekretarza PZPR, będącego w ówczesnym układzie drugą osobą w naszym kraju po Władysławie Gomułce ale zarazem jego najbliższym przyjacielem.
Nie było to dla mnie trudne albowiem zarówno z sekretarzem Zenona Kliszki Stanisławem Markiewiczem, bratem znanego polskiego socjologa Władysława Markiewicza, łączyły mnie bliskie więzi wynikające stąd, że nie dopuściłem do prowokacji szefa UB w Poznaniu, który chciał z Władysława Markiewicza uczynić „amerykańskiego agenta”.
Brat tego wybitnego socjologa należącego do ścisłej czołówki polskich uczonych, nie ukrywał swojej wdzięczności wobec mnie za to. Natomiast jego następca u Zenona Kliszki w charakterze jego sekretarza Ryszard Frelek, też był równie bliskim moim przyjacielem, jak jego poprzednik.
A nawet brał osobiście udział w publikowanych dyskusjach w „Wychowaniu” w których się na temat patriotycznego wychowania i się w nich wypowiadał wypowiadał. Znałem też osobiście bardzo dobrze ministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara, który jako minister Spraw Wewnętrznych proponował mi awans na pułkownika w jego resorcie i szybkie otrzymanie stopnia generała, a zarazem zostanie kierownikiem Wydziału Prasowego tej instytucji, ale odmówiłem zgody na tą propozycje bowiem widziałem dla siebie karierę bardziej jako redaktor naczelny czasopisma, starającego się zapewnić odrodzenie i rozkwit polskiej. patriotycznej edukacji narodowej, pomyślanej jako najważniejszy klucz do pozyskania dla nowej władzy dzieci i młodzieży.
Pomysł natomiast oddania mojej dokumentacji naukowej wybitnemu włoskiemu znawcy kościoła rzymsko-katolickiego, a zwłaszcza Piusa XII i jego pontyfikatu, bardzo spodobał się Zenonowi Kliszce, choć współczuł mi bardzo, że tym samym zrzeknę się sławy autorskiej z dzieła, które mogłoby być wybitną pozycją w moim dorobku naukowym. Nie ukrywałem, że nie będę to czynił bezinteresownie, albowiem w zamian mam obiecaną naukowo- poznawczą wycieczkę po całej Italii od dalekiej północy, aż po Sardynię i Korsykę i to przez kilkanaście dni.
Rozmowa przebiegała serdecznie, z tym , że w trakcie jej mój rozmówca zastrzegł, iż sprawa ma być ściśle poufna, albowiem informacja o jego zgodzie na nią może zaszkodzić jej realizacji. Chętnie przystałem na tę poufność, z zastrzeżeniem, że muszę jednak poinformować o tym Ministra Spraw Wewnętrznych Mieczysława Moczara albowiem obok licznych liczących parę set dokumentów z archiwum Hlonda, przynajmniej drugie tyle albo nawet dwa, czy trzy razy więcej zachowało u siebie w postaci ksero archiwum MSW i Mieczysław Moczar będzie je musiał mi je udostępnić, jeśli mam się wywiązać z mego zadania przyjętego wobec Carla Falconiego.
Faktycznie ta sprawa została uzgodniona z prawem powoływania się u ministra Spraw Wewnętrznych na wspomniane ustalenia. Oświadczyłem też na pytanie sekretarza KC, że za realizację tej misji nie chcę od MSW żadnych honorariów i dotacji, z wyjątkiem pomocy choćby w zapewnieniu tłumacza oraz transportu potrzebnego do realizacji tej operacji i opłaconych hoteli za pobyt włoskiego gościa przybyłego na moje zaproszenie.
Uzgodnienia z Mieczysławem Moczarem były jeszcze łatwiejsze niż z Zenonem Kliszką albowiem wspomnianego ministra znałem osobiście wcześniej i nie ukrywam, że byłem wielbicielem tego szlaku partyzanckiego na bliskiej mi kielecczyźnie który on realizował z partyzantami w czasie II wojny światowej.
Ustaliliśmy przy tym, że na cały czas pobytu Falconiego w Polsce, dostanę z MSW tłumacza, środek transportu też odpowiednio zakamuflowany i środki niezbędne na zorganizowanie pobytu Falconiego w Warszawie i w reszcie kraju. Minister poinformował mnie, że ma odpowiednie środki na takie usługi resortu, natomiast ja oświadczyłem że poinformowałem już Zenona Kliszkę, iż ja w tej sprawie osobiście rozliczę się z Falconim i nie widzę żadnego powodu, abym był honorowany w tej kwestii przez Resort Spraw Wewnętrznych. Z resztą nie chciałbym, aby ciążyła na mnie jakakolwiek sugestia, że jestem na jego utrzymaniu. Uznaję się bowiem za niezależnego dziennikarza i tego chcę się mocno trzymać.
Po takich uzgodnieniach nic nie stało na przeszkodzie, aby wysłać na ustalony adres oficjalne zaproszenie na blankiecie czasopisma „Wychowanie” do mojego nowego przyjaciela, a zarazem najwybitniejszego w świecie znawcę Watykanu, byłego Jezuitę nie ukrywającego swoich związków z jego dawnym zakonem Carlo Falconiego.
Dopiero jednak z niedawno w opublikowanej książki dowiedziałem się, że Carlo Falconi poza przyjaźnią ze mną świadczył liczne usługi informacyjne Ambasadzie Polskiej w Rzymie, a tym samym wywiadowi SB, na tematy watykańskie.
Wtedy sądziłem, że jest co najwyżej najlepiej zorientowanym jezuickim funkcjonariuszem dalej służącym swojemu zakonowi, który naukowo badał zachowanie Piusa XII w czasie II wojny światowej i odnosi się do tego zachowania krytycznie, choć zupełnie z innych pozycji niż czyniłem to ja w moich wcześniejszych publikacjach na te tematy.
Natomiast M. Moczar skierował mnie na rozmowę do Mikołaja Krupskiego, który pracował w I Departamencie MSW, zajmującym się wywiadem, (był prawdopodobnie wówczas zastępcą dyrektora tego Departamentu) który miał mi dostarczyć współpracownika i tłumacza, niezbędnego do odpowiedniego zagospodarowania w Polsce wizyty mojego przyszłego gościa to znaczy C. Falconiego. Miał też zabezpieczyć na okres wizyty w kraju wspomnianego włoskiego gościa auto z kierowcą oraz ewentualne środki materialne konieczne do realizacji takiej wizyty. Wspomniany rozmówca przedstawił mi się jako zastępca szefa wywiadu MSW i obiecał , że wszystkie ustalenia z ministrem i z nim samym zostaną w pełni zrealizowane moje postulaty związane z realizacją wspomnianej wizyty.
Nic już nie pozostawało innego, jak z odpowiednią radością i kwiatami przywitać na lotnisku w Warszawie mojego wybitnego gościa, zawieźć go do hotelu i rozpocząć z nim intensywną współpracę. Rzeczywiście zaraz po przyjeździe C. Falconiego wraz z dostarczonym mi tłumaczem, zakamuflowanym jako dziennikarz, ale z innej instytucji niż „Wychowanie”, rozpoczęliśmy intensywną współpracę z przybyłym gościem.
Tym współpracownikiem, który miał mi pomagać obsłużyć wizytę Falconiego okazał się pan Kornaszewski, który jak wynika ze wspomnianej książki Władysława Bułhaka, był podobnie jak Krupski, etatowym pracownikiem I Departamenty wspomnianego ministerstwa spraw wewnętrznych. Formalnie został przedstawiony jako redaktor zupełnie innej agencji dziennikarskiej niż czasopismo „Wychowanie”. Przydzielono nam też odpowiednio eleganckiego mercedesa.
Natomiast wszystko razem składało się na zapewnienie gościowi najlepszych warunków pobytu w Polsce. Aby nie spalić tej wizyty, stopniowałem przekazywanie mu materiałów pochodzących z byłego archiwum Hlonda, które dowodziły niezbicie, że Episkopat Polski w czasie II wojny światowej bardzo szczegółowo dokumentował wszystkie zbrodnie hitlerowskie na klerze w Polsce, do stolicy Apostolskiej. Wynikało też z tego, że realizacja takich celów była to część składową hitlerowskich zamiarów, zmierzających do tego, aby unicestwić przytłaczającą większość kleru w naszym kraju, uznając, że będzie to jednym z elementów pozbawienia narodu polskiego wykształconych jego części, utrzymujących powszechną identyfikację moich rodaków ze swoją polską ojczyzną.
Dokumentacja była bogata i wykluczająca głoszone często poglądy, że papież kościoła rzymsko- katolickiego nie był dostatecznie zorientowani w sprawie zbrodni hitlerowskich na klerze polskim i siostrach zakonnych tego kościoła. W miarę dostarczenia tych materiałów, prof. Carlo Falconi był coraz bardziej zachwycony swoją wizytą w Polsce.
Coraz bardziej dochodził do przekonania, że dostarczyłam mu dokumentacji historycznej, bez której nie mogłaby powstać jego najnowsza publikacja w pełni udowadniająca, że milczenie Piusa XII w Polsce, było efektem nie tyle brakiem wiedzy papieża, w sprawie zbrodni reżimu faszystowskiego, nie tylko nad inteligencją mojego narodu, która szczególnie była skoncentrowana na mordowaniu klerykalnej części tej inteligencji.
Ale wynikała z jego niechęci do skorzystania z niej. Wspomniany tłumacz intensywnie pracował nad poszczególnymi przekazywanymi C. Falconiemu dawkami lektury, wywołując wzrastający zachwyt przekazaną dokumentacją do mojego gościa. Przekazana dokumentacja zarówno z mojego archiwum, jak i uzupełniona archiwum MSW, wyraźnie dostarczała mojemu nowemu przyjacielowi do stworzenia podstawy tego, aby napisał wiarygodne dzieło, które zaplanował.
Jednocześnie zorganizowałem kilka sutych obiadów i kolacji dla mojego przyjaciela, który był z nich bardzo zadowolony. Jedno co nie podobało się włoskiemu gościowi, to była polska kawa, którą go częstowano przy śniadaniu i obiedzie zgodnie z jego życzeniami.
Kraj macie ciekawy-mówił często mój gość. Warszawę odbudowaliście pięknie, ale kawy to nie umiecie zaparzyć. To nie jest kawa. To jest Aqa caffe. Woda do tego stopnia dominuje tu kawę, że nie można tego pić. Ale towarzystwo mojego gospodarza redaktora Pomykało,-dodawał gość w dużej mierze równoważy tą ujemną stronę mojej wizyty w Warszawie. Czas spędzał w stolicy mój drogi gość, zapoznając się przy udziale pana Kornaszewskiego z przekazanymi mu licznymi dokumentami Polskiego Episkopatu, ale też starałem się zapoznać go ze stolicą oraz z pięknymi zakątkami naszego odbudowanego miasta. Bardzo mu się Warszawa podobała, ale krytycznie zauważył, że choć jest bardzo piękna, to i pod względem zabytków i wszelakim innym, ustępuje jego ukochanemu Rzymowi. Stwarzało to okazję do tego, aby chwalić stolicę rzymskiego państwa, tym razem będącego stolicą włoskiego imperium. Ale z licznymi zabytkami okresu starożytności czym do takiego stopnia nie może poszczycić się Warszawa. W pewnym momencie mój gość zapragnął trochę podróży po Polsce. Powiedział mi to wyraźnie.
Doszedłem do wniosku, że najciekawiej będzie zorganizować podróż na Wybrzeże do Gdańska, Sopotu, Gdyni, zatrzymując się po drodze w kilku miejscowościach. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, mój nowy współpracownik dostarczył do tego celu okazałe auto, ale ja postanowiłem, iż zaproszę na tą wycieczkę też moją ówczesną dziewczynę Bożenę Sabiłło, nauczycielkę języka polskiego w Liceum Ogólnokształcącym im. M. Kopernika w Warszawie, usytuowanego na Woli. Pseudo dziennikarz i tłumacz odwołał mnie po moim przedstawieniu Bożeny na bok i w stylu kapralskim zaczął mnie ostro rugać, stwarzając, iż przekraczam swe kompetencje albowiem nie było przewidziane, że będę przedstawiał naszemu gościowi jakichkolwiek innych osób poza naszą trójką.
Pozwoliłem sobie stwierdzić przy tej okazji, że wspomniany mój rozmówca nie jest od tego aby zarządzać moją współpracą z gościem włoskim. Doszło do ostrej sprzeczki, w której próbowała wspomniana osoba w pełni podporządkować mnie swoim rozkazom. Wtedy nie wiedziałem jeszcze i dopiero się dowiedział, z książki Władysława Bułhaka, że mam do czynienia z kapitanem Wywiadu MSW, nie mówiąc o tym, iż był człowiekiem, który łatwo uznał, że jestem z natury rzeczy zobligowany do podporządkowania się jego osobie.
Tymczasem ja takiego podporządkowania nie tylko nie przyjmowałem do wiadomości, ale całkowicie nie uznawałem. Od początku do końca naszej znajomośći. I tak było do końca naszej współpracy. Falconi był moim gościem, a przysłany kapitan SB (udający dziennikarza i redaktora) był tylko uzupełnieniem i dodatkiem do dobrego i owocnego zorganizowania jego pobytu w Polsce delegowanym tylko po to , aby mnie i jemu odpowiednio służyć. Nie przejmowałem się specjalnie uwagami pana kapitana vel redaktora ani w sprawach Bożeny Sabiłło, ani w jego próbach narzucenia mnie i Carlo Falconiemu trasy podróży i ewentualnych postojów naszej delegacji. Mimo kilku takich postojów dojechaliśmy jednak do Gdańska, gdzie zarządziłem obiad w składzie całej delegacji, a mój gość zamawiał wszystko co chciał, posługując się raczej w tym zakresie moimi radami, niż propozycjami, które próbował narzucić mu pseudo kierownik naszej wyprawy.
Podjąłem też dalszą część sporu z moim goście na temat papieża Piusa XII i jego stosunku do zbrodni hitlerowskich w Polsce, zwłaszcza dokonanych na księżach i zakonnikach i zakonnicach. Tłumacz do naszych sporów się już nie próbował wtrącać do naszego dialogu z C. Falconim. Przestał też ostentacyjnie nie zauważać Bożenny Sabiłło.
Spór ogniskował się nadal wokół faktycznego stosunku papieża do sojuszników włoskich faszystów. Carlo Falconi upierał się, że Pius XII nie tylko nie miał żadnej sympatii do hitlerowskie Rzeszy, ale był jej radykalnym przeciwnikiem. Natomiast jego milczenie dotyczącej zbrodni na księżach polskich, miało być raczej troską o zagrożony Watykan przez Hitlerowców, niż wyrazem tej sympatii.
Z przytoczonych dokumentów dotyczących Piusa XII o tyle to z nich nie wynikało, że trudno było u niego znaleźć jakiekolwiek potępienia faszyzmu niemieckiego nie tylko w sprawie mordowania księży rzymsko-katolickich i sióstr zakonnych w Polsce, ale w jakichkolwiek innych sprawach.
Tymczasem milczenie w tych sprawach było niczym innym, jak aprobatą już nie tylko w sprawie mordowanych księży i zakonnic, ale w kwestiach ogólniejszych. Pseudo opiekun mojej osoby w postaci towarzyszącego nam tłumacza, próbował się kilka razy jednak w końcowej części naszego dialogu wtrącić do naszych sporów z Falconim na te tematy , ale nie pozwoliłem mu nadmiernie perorować, twierdząc że nie takie jest jego przeznaczenie do uczestnictwa w tej eskapadzie. Miał mi za złe takie uwagi i podobno skarżył się swoim przełożonym, iż jestem arogancki oraz trudny we współpracy.
Napisał też podobno kilka notatek, w których oskarżył mnie o nadmiernie panoszenie nad nim, ale nikt ze strony władz MSW nie uczynił mi nawet drobnej uwagi w tej sprawie. Albowiem od początku zostało ustalone i, że C. Falconi jest to mój gość i ja będę miał decydujący głos w postępowaniu z nim. Innym tematem sporu były honorarium ustalone przy okazji tej wizyty za tłumaczenie przyszłej książki, która powstanie w wyniku współpracy ze mną Falconiego a którego miał dokonać też ten tłumacz. Ustaliłem średnie stawki dla tłumacza i nie brałem pod uwagę jego wielkich aspiracji finansowych w tym względzie.
Natomiast sprawa mojej współpracy z Falconim miała swój specyficzny ciąg dalszy. Już po wyjeździe Falconiego zostałem poproszony na rozmowe do Wydziału Administracyjnego KC PZPR do zastępcy kierownika Wydziału Administracyjnego KC Józefy Siemaszkiewicz, która zwróciła mi ostro uwagę, iż podobno zadaję się, a nawet gościłem na swoje zaproszenie w Polsce antykomunistę włoskiego Carla Falconiego. Jej ostre potępienie tego rzekomego wybryku dokonanego przez moją osobę nie spotkało się z mojej strony z jakąkolwiek samokrytyką i w kilka tygodni później zawołany zostałem na posiedzenie zespołu Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, w której postanowiono nie tylko zwrócić mi uwagę na niestosowność mojej postawy partyjnej, polegającej na bezkrytycznym wchodzeniu w kontakty z klerykalnym antykomunistą, ale moim rzekomym zafascynowaniem jego stosunkiem do Piusa XII.
Poinformowałem wtedy zebranych, że toczę spór o ocenę wspomnianego papieża ze wspomnianym Włochem, ale mogę stwierdzić, że wcale w tym sporze oskarżającym go o sympatię do Rzeszy Niemieckiej, o czym wcześniej pisałem wielokrotnie, nie muszę mieć racji. W rezultacie na wniosek wspomnianej towarzyszki Siemaszkiewicz postanowiono mnie usunąć z PZPR i odwołać z zajmowanego stanowiska redaktora naczelnego „Wychowania”.
Wtedy jeszcze nie wychodząc z gmachu KC, zszedłem do Ryszarda Frelka, który załatwił mi w ciągu kilkunastu minut moją wizytę u Zenona Kliszki, który zwrócił mi uwagę, że nie powinienem dopuszczać do takiej sytuacji, tylko powinien powołać się na uzgodnienia z nim w tej sprawie.
Przypomniałem wtedy Sekretarzowi KC i członkowi Biura Politycznego, że uzgodniliśmy w tej sprawie stanowisko, mające polegać na tym iż nie będę nikogo informował o naszych ustaleniach i w postąpiłem na posiedzeniu wspomnianej Komisji w pełni zgodnie z takimi ustaleniami. Natomiast dla mnie stało się wielkim uznaniem mojej pracy, kiedy przeczytałem w cytowanej książce Władysława Bułhaka, że służba wywiadowcza MSW została zobligowana została do uważnego studiowania książki Carlo Falconiego na temat milczenia Piusa XII w czasie II wojny światowej, dotyczącej zbrodni nad polskimi księżmi i zakonnicami albowiem jest to opracowanie naukowe bardziej rzetelne, niż liczne opracowania polskie w tej sprawie, które ukazały się na naszym rynku wydawniczym.
Oczywiście byłą też to krytyka moich opracowań, ale ja podzielałem punkt widzenia zawarty w tej ocenie albowiem Carlo Falconi był niewątpliwie lepszym ode mnie znawcą Piusa XII oraz Watykanu, co znalazło wyraz we wspomnianej książce. Mimo wspólnego ustalenia natomiast z Carlo Falconim, że nie będzie mi dziękował, w przedmowie do swojej książce napisanej przy mojej pomocy, napisał gorące podziękowania mojej osobie za pomoc w jej opracowaniu , na szczęście przed moją wizytą brzemienną oraz zafundowaną mi przez niego podróż po całych Włoszech, bo na następną wizytę nie miałem żadnych szans albowiem władze włoskie odmówiły mi wizy niezbędnej wjazdu na teren Republiki Włoskiej.
Muszę też odnotować, że w czasie całej tej mojej podróży autem Falconiego obejmującej Włochy od jej końca do końca trwającej 41 dni towarzyszył mi jako tłumacz ze swoją żoną Mikołaj Rostworowski hrabia i poeta a poza tym pracownik tygodnika „Kierunki” wydawanego przez PAX. Beż niego ta podróż nie byłaby dla mnie tak poznawczo wartościowa jak z jego udziałem. Ale to już opowieść z innej bajki.

Poprzedni

Dziadersa wybrane uwagi o przyszłości. Jak to jest

Następny

48 godzin sport