Wierzbickilogo
5 wrześnie 2015 (ciąg dalszy)
Co się tyczy fali uchodźców, od dłuższego czasu pojawiały się czytelne sygnały o narastającym ludzkim exodusie, który obecnie przybiera postać pęczniejącego z dnia na dzień problemu humanitarnego i gospodarczego dla starej Europy.
Pierwsi na większą skalę zaczęli się z nim wzmagać Włosi. Do Lampeduzy – włoskiej wyspy na morzu Śródziemnym – przybijały z Libii kolejne statki, łodzie oraz pontony przepełnione ludźmi. Włoskie władze na próżno dobijały się do europejskich stolic, oczekując pomocy w rozwiązaniu problemu i przyjęcia wspólnej polityki – utworzenia prawnych i organizacyjnych rozwiązań otwierających imigrantom drogę do innych państw. Zachęta do osiedlania płynęła z Niemiec, dokąd zresztą głównie zmierzał i nadal zmierza ludzki potok – zdeterminowani wędrowcy podążają do tego kraju jak do ziemi obiecanej. Zwlekano. Włoskie barki okazały się zbyt wątłe, aby udźwignąć namnażający się ciężar utrzymania przybyłych, i wyczekiwanie bez końca na konkretne wsparcie Europy.
Przyczyny imigracyjne erupcji są wielorakie. Starałem się je zaledwie nieco naszkicować. Ich korzenie, co chcę jeszcze raz podkreślić, tkwią w zadawnionych i nierozwiązywanych problemach państw, z których pochodzi większość uchodźców. Mają ścisły związek z polityką krajów zachodnich (zwłaszcza USA) wobec tego obszaru świata. Ta okazała się pełna karygodnych błędów i niewybaczalnych zaniechań. Europa jak dotąd nie potrafi porozumieć się co do rozwiązania trudnej kwestii ludzkiego exodusu. O wspólnej i spójnej polityce w obliczu rodzących się na tym tle nawarstwiających się kłopotów i zagrożeń ciągle nie ma mowy. Mnożą się podziały wewnątrz Unii. To już nie tylko problem, ale poważny kryzys. Jest oczywistym, że problem ten należy jak najszybciej wspólnie rozwiązać. Na murze europejskiej wspólnoty pojawiają się pęknięcia. Podnoszą głowę stare demony: ksenofobia i rasizm – także w Polsce. Pięknoduchy, do których mi bliżej, napominają o potrzebie solidarności i człowieczeństwa. Wartości te winny stać się wektorem na drodze poszukiwania rozwiązań. W Polsce wydaje się panoszyć większościowy nurt przeciwny takiemu podejściu. Na fali wyborczych uniesień zjawisko to jest cynicznie wykorzystywane przez PiS. Wszystko wydaje się być pozbawione sensu, gdyż, kto z migracyjnych szczęśliwców zechce osiąść w Polsce, albo np. w Rumunii ? Oni ciągną do niemieckiego i szwedzkiego raju. Osobliwe rozumienie przez prezesa Kaczyńskiego, czym jest „człowieczeństwo” staje się coraz bardziej czytelne. Nie trzeba strzelistego IQ, aby tego nie zauważyć. W wersji prezesa PiS, „człowieczeństwo” jest kategorią wybiórczą. Musi odpowiadać wyobrażeniom wodza partii, dyktowanym zresztą parciem na władzę – najlepiej całą. Prezes maśli więc większościowej rzeszy swych bogoojczyźnianych zwolenników. Zbliżone ciągoty okazuje część zainteresowanej reelekcją lewicy, nad czym ubolewam. Czuję się bowiem przyspawany do wartości, które ta winna reprezentować.
Można z całą pewnością powiedzieć, że Unia Europejska w tej akurat sprawie zawiodła. Nie potrafiła na czas przygotować się i zareagować na coś, co było ewidentnie przewidywalne; dało się też z grubsza oszacować. Zabrakło wyobraźni ? Nie ma wątpliwości, że należało odpowiednie kroki podjąć wcześniej; wykazać z wyprzedzeniem zdecydowanie i inicjatywę bez nadwrażliwego oglądania się na decyzje sterników państw z europejskiej czołówki: Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. Winą należy obciążyć w szczególności Radę Europejską, na czele z jej przewodniczącym Donaldem Tuskiem – jest też paru innych. Były polski premier miał niepowtarzalną szansę rozbudzenia na czas ważnych inicjatyw i wykazania, że ma w Europie rzeczywiście coś do powiedzenia. Mógł podjąć próbę energicznego budowania wspólnoty, ukierunkowanej na sprawne oraz ludzkie reagowanie na przewidywalną rzekę imigracji; skupić się na niej kosztem innych priorytetów. Tak przecież dyktował rozum. Przegapił naglącą okoliczność, która mogła uczynić go wyrazistym, zauważalnym na mapie politycznej kontynentu. Pozostał niestety w strefie biurokratycznej szarości. Przy okazji wykazał, że Rada, której przewodniczy, jest fasadą schowaną za plecami szefów czołówki państw Europy. Ci, w pierwszej kolejności, będą dbać o interesy swych krajów i przez ich pryzmat podejmować decyzje. Czy Tusk miał czymś związane ręce? Trudno powiedzieć. Przede wszystkim, trudno zrozumieć.
Unia dowiodła, że w obliczu problemu o ogromnej i skomplikowanej skali – za taki trzeba uznać falę imigracyjną – okazała się biurokracją niezdolną do sprawnego reagowania. Kunktatorstwo, zrodzone ze strukturalnego skostnienia Unii, wzięło górę nad obowiązkiem planowania i zdolnością do kreowania decyzji adekwatnych do nadzwyczajnych okoliczności. Da się Unię Europejską przyrównać do dowództwa armii, które przeoczyło widoczne jak na dłoni wrogie siły. Zauważono je, gdy te już wdzierały się na szańce. Ich obrońcy drzemali w okopach.