Na Onecie poza obszernymi informacjami o Światowych Dniach Młodzieży, dyżurny-codzienny temat: wojna i potencjalny agresor, którym oczywiście jest Rosja.
Tym razem wypowiada się dwóch kolejnych mądrali z Atlantic Council – generał Richard Shirreff, były Naczelny Dowódca Sojuszniczych Sił Europy w latach 2011–2014 i Olex-Szczytowski, polski finansista, który m. in. pomagał inwestować w naszym kraju ponad 25 korporacjom międzynarodowym. Pierwszy jest autorem powieści typu political-fiction pt. „2017: wojna z Rosją” i uważa, że nakreślony w książce fikcyjny scenariusz jest „całkiem prawdopodobny”, drugi natomiast, acz to tajemnica businessowa, „zapewne bezinteresownie”, pomagał obcemu kapitałowi wyciskać pieniądze z Polski. W raporcie piszą, że „NATO musi się przygotować na rosyjską inwazję”. Kreml może zaatakować m.in. Polskę „z dnia na dzień. USA muszą dozbroić region”. Ostrzegają także przed atakiem na państwa bałtyckie – Litwę, Łotwę i Estonię.
Jak czytam te „diagnozy” panów z Atlantic Council to przypominam sobie kultową książkę „Elita władzy” autorstwa Charlesa Wrighta Millsa – wybitnego amerykańskiego socjologa – o wpływie kompleksu wojskowo-przemysłowego na światową politykę USA. Wszystko się zgadza.
Podstawę tej, i wszystkich innych podobnych diagnoz, stanowią:
– stwierdzenie o agresji rosyjskiej w Gruzji w 2008 roku, acz w myśl raportu OBWE, to strona gruzińska pierwsza przystąpiła do zbrojnego ataku;
– wydarzenia na Ukrainie (i w ich konsekwencji przejęcie przez Rosję Krymu), w których nie tylko ręce, ale i ciężkie miliardy dolarów maczały USA, zapewne tylko bezinteresownie, w imię demokracji.
Te dwa pierwsze przykłady, z uwagi na ich rzeczywisty przebieg i specyfikę, nie mogą żadną miarą, dla logicznie myślącego czytelnika, stanowić podstaw do przypuszczeń o jakichkolwiek agresywnych planach Rosji. A więc, dla wzmocnienia argumentacji mamy jeszcze:
– tzw. przesmyk suwalski (powinno się pisać „przesmyk głupoty”), jako możliwość odcięcia od ewentualnej pomocy NATO zagrożonych, w swoim mniemaniu, trzech krajów nadbałtyckich;
– prowokacje rosyjskiego lotnictwa wojskowego nad Bałtykiem w stosunku do US Nawy, która nie wiedzieć czemu aż tu broni wybrzeży Stanów Zjednoczonych;
– rosyjską interwencja w Syrii, która, w odróżnieniu od amerykańskiej, jest nie na miejscu;
– stały rozwój rosyjskich zbrojeń i armii, choć wszyscy, nawet źle poinformowani wiedzą, że budżet wojskowy Federacji Rosyjskiej jest dziesięciokrotnie mniejszy od amerykańskiego;
– nasz polski „wkład” w postaci państwowej rusofobii, wzmacniany takimi oświadczeniami, jak ostatnio ministra Macierewicza o sowieckich prowokatorach mordu na Wołyniu;
– i wreszcie sam Putin, jako uosobienie wszelkiego zła, mający pono nie tylko kochanki, ale i sobowtóra.
Z każdym rokiem, miesiącem, dniem odchodzą z tego świata kolejne pokolenia Polaków, którzy doświadczyli apokalipsy II wojny światowej. Należę do tych, którzy jako dziecko ją przeżyli. Pamiętam aresztowanie ojca i gorące modlitwy, aby do nas wrócił, wiadomości o śmierci najbliższych, głód i radość ze znalezionego ziemniaka, worki sucharów na wypadek wywózki na Sybir, Warszawę w ruinach w 1945 roku, nędzę i brak wszystkiego i – w wieku 6 lat – pierwszy kawałeczek czekolady z paczki UNRRA. I po tym całe lata odbudowy kraju, przez który przetoczył się kilka razy krwawy walec wielkiego nieszczęścia. I wiem, że nie ma na świecie większej tragedii niż wojna.
I stąd, w odniesieniu do wszystkich, którzy wróżą nam nową wojnę, i tych nią zauroczonych miłośników rożnych gier komputerowych, wyrażam najgorętszy sprzeciw.
Gdy z okien mojego domu widzę liczne grupy młodych, rozradowanych pielgrzymów zmierzających na spotkanie z papieżem Franciszkiem, to myślę sobie, że może jedyną, w tej sytuacji nadzieją, jest nadzieja w modlitwie o pokój.