Mniej więcej pół roku temu Piotr Tomaszuk, szef teatru Wierszalin, człowiek z kulturą bądź co bądź obeznany, pospieszył z odsieczą zaniepokojonym politykom, solidaryzując się z ich oburzeniem w związku z szykowaną wówczas premierą „Śmierci i dziewczyny” we wrocławskim Teatrze Polskim. Przy okazji Tomaszuk uśmiercił Jelinek.
W wywiadzie udzielonym wówczas „Kurierowi Porannemu” powiedział mianowicie, co następuje „Czy działania pana posła i dyrektora naczelnego teatru publicznego [czyli Krzysztofa Mieszkowskiego – przyp. TM] są racjonalne i zgodne z zasadami wydawania publicznych pieniędzy? Czy wydawanie polskich pieniędzy na opłacenie zagranicznych aktorów porno jest właściwe? Tym bardziej, że mamy do czynienia nie z tekstem Mickiewicza czy Słowackiego, a Elfriede Jelinek – żałosnej postaci światowej literatury, narkomance, która zmarła z powodu przedawkowania i z powodów politycznych dostała Nagrodę Nobla za zupełnie żałosne dramaty. „Śmierć i dziewczyna”, to jeden z przykładów, jak nędzna jest to literatura. Czy nie warto by było wrócić do takiej zbożnej myśli, że polska widownia, od czasu do czasu powinna usłyszeć polszczyznę, a nie tylko bluzgi i rozpaczliwy przekaz nihilistyczny? Na miejscu dyrektora wrocławskiego teatru głównie tłumaczyłbym się z tak złego wyboru repertuarowego. Ktoś to przecież zaakceptował wcześniej”.
Nie wiadomo, skąd Piotr Tomaszuk czerpał te bezcenne informacje, ale potem ktoś nieudolnie próbował go bronić, sugerując, że to w emocjach artysta pomylił Elfriede Jelinek z Sarah Kane. Owo tłumaczenie, jak to często bywa, jeszcze bardziej pogrążało rozsierdzonego reżysera, bo jak z wyjaśnienia wynikało, że łatwo te dwie autorki pomylić, bo obie narkomanki i obie kiepskie pisarki…
Sprawa właściwie zdechła, jeszcze tylko Mike Urbaniak miał uciechę i pojeździł sobie na Tomaszuku jak na łysej kobyle, ktoś tam jeszcze miauknął, ja chyba też, i sprawa przycichła. Jeśli ją wyciągam, to dlatego, że teraz toczą się zabawy w przeciąganego, kto zostanie dyrektorem artystycznym we wrocławskim Teatrze Polskim. Wiadomo, Krzysztof Mieszkowski jest politycznie podpadnięty, narobił zamieszania, co więcej, otworzył stoisko KOD-u we foyer teatru, słowem nazbierało się kwasów. Skoro ogłoszono konkurs na dyrektora, to nie po to, żeby znowu miał teatrem kierować. Chyba, że ktoś pójdzie po rozum do głowy, i zawrze kompromis, biorąc wszelako pod uwagę, jakie zasługi ma Teatr Polski, który pod kierownictwem Mieszkowskiego rozsławił imię teatru polskiego (już nie tylko wrocławskiego Polskiego), jak świat długi i szeroki. Jak będzie – nie wiem. Niemniej dzisiaj, na wszelki wypadek proponuję drobny wypad edukacyjny w stronę sponiewieranej Noblistki, nota bene autorki przedniej, powszechnie chwalonej za niezwykły zmysł językowy, muzyczność i rytm jej frazy. Zresztą „Śmierć i dziewczyna” była wcześniej w Polsce grana w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy i to z powodzeniem, zyskując przychylność widowni, recenzentów, a nawet polityków.
Warto więc ku przestrodze tych, którym Jelinek z niczym się nie kojarzy albo kojarzy z jakimś niedowładem umysłowym przypomnieć, że to jedna z najwybitniejszych pisarek naszych czasów, uznawana za czołową reprezentantkę kobiecego punktu widzenia, Piszę celowo kobiecego, bo Jelinek raczej odżegnuje się od feminizmu, w każdym razie za feministkę uchodzić nie chce. Powiedziała kiedyś znamienne słowa: „Dla kobiety już samo pisanie jest aktem przemocy, ponieważ podmiot żeński nie jest podmiotem mówiącym”, które uznać można za credo jej twórczości.
Cierpi na socjofobię, nie może się pokazywać publiczności, przemawiać do dużego audytorium. Dlatego Jelinek nie wzięła udziału osobiście w uroczystości rozdania nagród Nobla, ale i tak nie uniknęła krytyki, bliskiej atmosferze nagonki.
Aż trudno uwierzyć, ale Nobel dla Jelinek, to dopiero drugi literacki Nobel austriacki (jeśli liczyć Eliasa Canettiego), a i to przyjęty z wieloma grymasami: pisano, że to autorka pornograficznych powieści i dramatów, praktycznie nieznana, a jedyną jej „zasługą” była niechęć do Austriaków. Prawdą jest, że autorka Pianistki nie należy do pisarek książek łatwych i przyjemnych, ale też nie sposób pominąć jej sugestywnego, niekiedy drastycznego, językowo wyrafinowanego obrazu świata, którego konwulsje śledzi z pedantyczną dokładnością i uchem muzyka.
Jej twarde rozliczenie z austriackim faszyzmem i neonazizmem w istocie przypomina tonację pisarstwa Bernhardta – widać to szczególnie wyraźnie w powieści „Wykluczeni”. Portretuje w niej pisarka zagubione młode pokolenie Austriaków po przegranej wojnie. Akcja toczy się pod koniec lat 50. Wiedeń przedstawia się w niezbyt zachęcających barwach: „Wokół nędznego starego mieszkania wznosi się cesarskie niegdyś miasto w postaci niezliczonych mieszkań bez wygód. Krążą po nich brzydcy, niepozorni, a często też starzy ludzie, do wychodków i kranów na korytarzach wychodzą z wiadrami i dzbankami, a potem z nimi wracają. Daje to ciągłe tam i z powrotem, nie odbywa się przy tym nic produktywnego”.
Intelektualna pustka, zobojętnienie, brak ożywczych idei, pielęgnowanie starych urazów – oto klimat, w którym wyrastają bohaterowie tej powieści, czwórka młodych, wywodząca się z rozmaitych środowisk: Sophie Pachhofen, córka bogatego przemysłowca, Hans Sepp, syn działaczki robotniczej (jego ojciec zginął zamordowany w kamieniołomach, na tzw. Schodach Śmierci w Mauthausen) i bliźniaki Rainer i Anna, z drobnomieszczańskiej rodziny – ich ojciec, były SS-man, Witkowski znęca się nad matką, rekompensując sobie przegrane życie (rozpamiętuje z rozkoszą: „Do dziś pamiętam, jak wiele razy w butach z cholewami po kostki brodziliśmy we krwi po polskich wsiach”).
Jest pewnym paradoksem, a także znamieniem upływu czasu, że pisarka nawiązująca do niedoszłego laureata Nagrody Nobla, Ibsena, odtrąconego przez akademików szwedzkich m.in. za napisanie niemoralnej „Nory”, w pewnej mierze zawdzięcza swą sławę i Noblowski laur sztuce wprost odwołującej się właśnie do „Nory” Ibsena (a także jego Podpór społeczeństwa). Bohaterka Co się zdarzyło, kiedy Nora opuściła męża albo Podpory społeczeństw już w pierwszej kwestii przedstawia się publiczności: „Nie jestem kobietą, którą opuścił mąż, jestem taką, która sama go opuściła, a to zdarza się rzadziej. Jestem Norą ze sztuki Ibsena pod tym samym tytułem. Teraz właśnie z zagmatwanego stanu ducha uciekam w pracę”. Ciąg dalszy jest rozwinięciem tej deklaracji. Historia jej życia zatacza koło, ukazując typowy los kobiety, która daremnie próbuje wyrwać się ze świata zdominowanego przez mężczyzn i żarłoczny kapitał – tu najwyraźniej w formie i treści spotyka się Jelinek z Brechtem, przetwarzając efekt obcości w efekt sztuczności – pisarka demonstracyjnie odcina się od psychologizowania i naturalizmu.
Twórczość Jelinek bywała – błędnie – wiązana z feminizmem. Tymczasem w jej sztukach i powieściach chodzi raczej o odarcie człowieka ze złudzeń, o ukazanie rzeczywistości bez upiększeń (jak to widać wyraźnie w „Wykluczonych”) – przy czym rolę dekonspirowanej i wykpiwanej fasady pełni u pisarki język, niepowstrzymane monologi (częściej niż dialogi), zamieniające postaci jej sztuk w automaty do mówienia.
W tragedii muzycznej Clara S., jak określa swoją sztukę autorka, w sposób jeszcze bardziej wyrazisty konfrontuje świat mężczyzn i kobiet, przy czym te ostatnie – są współoskarżone o zniewolenie, bo poszukując wsparcia mężczyzn, gotowe są na każdą uległość i upodlenie. Kanwę do ukazania gry toczącej się na śmierć i życie między mężczyzną i kobietą stanowi opowieść o żonie Schumanna, tytułowej Clarze, która sterroryzowana przez męża wszystko jemu podporządkowała: Nigdy nie wolno mi było samej komponować. Chociaż tak tego pragnęłam! Spowodował, że zaczęłam myśleć, iż w jego cieniu wcale nie mam na to ochoty. Geniusz lubi wyruszać bez kobiety w podróż ku abstrakcji. Kobieta to tylko kupka mączki kostnej. Clara poświęciwszy swoją karierę muzyczną choremu psychicznie mężowi, zabiega o jego wsparcie u rozbuchanego erotycznie poety Gabriele’a d’Anunzzio. Opromieniony sławą poeta, wspierany przez reżim faszystowski, otoczony rojem starających się o jego względy kobiet, a zarazem schorowany i fizycznie zdegradowany, poszukuje coraz to nowych podniet dla swego wiotczejącego ciała. Wygłasza banalne tyrady, puszy się i wdzięczy, żądając uległości w zamian za pomoc. Udręczona poniżeniem Clara dusi swego oszalałego męża, który nawet nie rozpoznaje swych własnych kompozycji. Światem męskiego geniuszu jest kraina śmierci. Cmentarz – wyznaje zabójczyni. W epilogu i ona umrze wśród górskich szczytów w zimowej zawiei, trzymając na kolanach głowę zamordowanego męża. Ta monumentalna scena symbolizuje chłód sztuki, nieprzeniknione piękno muzyki: geometrycznie ułożone piękno.
To tylko skromne wypisy z wielkiego dzieła wielkiej pisarki, które stały się pożywką dla toczonych dzisiaj sporów o granice wolności sztuki. Taką to „żałosną postać światowej literatury” wprowadził Krzysztof Mieszkowski na afisz wrocławskiego Teatru Polskiego.