16 listopada 2024
trybunna-logo

Midas krytyki artystycznej

Hojny i wielkoduszny w swoim pisaniu

Świeżo oczarowany, a nawet po młodzieńczemu oczadzony (16 lat) filmem „Wesele” Andrzeja Wajdy przeczytałem w tygodniku „Literatura” (styczeń 1973) recenzję nieznanego mi wtedy recenzenta o nazwisku Krzysztof Mętrak, znalazłem w niej następujące zdanie: „Wesele” Wajdy, to bardzo piękny film. Szkoda że składa się z samych cytatów”. Nie pamiętam, czy akurat to zdanie sprawiło, że „zakochałem się” w postaci tego krytyka filmowego (takim był dla mnie wtedy przede wszystkim, gdy „najważniejszą ze sztuk” było dla mnie naówczas kino) i w jego pisaniu. Ten zgrabny bon mot był jednak pierwszą cechą Mętraka na jaką zwróciłem, a cechą tą była błyskotliwość stylu, frazy. Było wtedy w Polsce grono wybitnych krytyków filmowych (m. in. Zygmunt Kałużyński, Bolesław Michałek, KTT, Konrad Eberhardt, Rafał Marszałek, Aleksander Ledóchowski i kilku innych), ale nikt nie mógł Mętrakowi dorównać w owej bonmotowej błyskotliwości stylu, cesze którą naówczas najbardziej ceniłem. Zaraz po stylu doceniłem jego rzadką, fenomenalna erudycję humanistyczną. Każdy tekst Mętraka przepełniony był cytatami, nawiązaniami do ważnych zjawisk kultury, zarówno tych wiodących, jak i zupełnie niszowych. Przy czym erudycję tę potrafił Mętrak podać w sposób lekki, efektowny, finezyjny, daleki od jakiejkolwiek akademickiej sztywności. Nic dziwnego, że kilka lat później usłyszałem zdanie wypowiedziane w telewizji przez Jerzego Waldorffa: „Młodzieńcem jeszcze będąc przeczytał Mętrak prawie wszystkie książki”. To niewątpliwie z empirycznego punktu widzenia przesadne zdanie, było w ogólnym sensie trafne i dopiero po latach, gdy bliżej poznałem jego sylwetkę prywatną, zdumiałem się, jak ktoś prowadzący tak intensywne życie towarzyskie (głównie alkoholowe, co stało się jego przekleństwem i radykalnie skróciło mu życie) mógł jednocześnie tak wiele przeczytać i napisać. Mętrak rozpoczynał swoją zawodową karierę w aurze „cudownego dziecka” (był najmłodszym członkiem Związku Literatów Polskich) a wybitność objawił już w wieku młodzieńczym 21 lat. W serii „Polscy Krytycy Filmowi” Wydawnictwa Naukowego Scholar ukazała się pod redakcją Barbary Gizy i Piotra Zwierzchowskiego praca zbiorowa o Krzysztofie Mętraku. (1945-1993). Zbiór otwiera tekst Janusza Zaorskiego, reżysera filmowego, którego połączyły z Mętrakiem przyjaźń oraz więzy profesjonalne i osobiste. Adam Wyżyński naszkicował rys biograficzny Mętraka, zwracając m.in. uwagę, że tym, kto otworzył mu drogę do świata polskiej krytyki artystycznej był Bolesław Michałek. O szczególnie interesującej części spuścizny Mętraka, jako są jego dzienniki napisała Barbara Giza. Ukazały się one już po śmierci krytyka, u schyłku lat 90-tych. Autorka szkicu o dziennikach obejmujących w sumie lata 1969 – 1983. Nadała mu bardzo trafny tytuł „Kolekcjoner rzeczywistości”. To co bowiem uderza w tych dziennikach, to jego fascynacja otaczającą go wielobarwną egzystencją, która była nieporównywalnie dla niego ciekawsza niż jego osobiste, krytyczne „ja”. Zawsze bardziej frapował go świat zewnętrzny niż on sam, on fenomeny tego świata z pasją kolekcjonował. Warto przy tym dodać, że spora część dzienników Mętraka nie została, decyzją rodziny, opublikowana, podobno z powodu kontrowersyjnych zapisów. Kolejne szkice poświęcone są problematyce pisania Mętraka. W szkicu „Kinowość w stanie czystym” Rafał Koschany zwraca uwagę na to, że choć Mętrak cenił ów ujęty w tytule fenomen „kinowości” jako takiej, to w tej dziedzinie sztuki był dla niego najważniejszy jego aspekt społeczny, kulturowy, kino nie było dla niego „sztuką dla sztuki”, akcentował treść, nie formę kina. O Mętrakowym widzeniu kina polskiego i jego specyficznych rysach napisał Karol Jachymek i zwracał uwagę m.in. na jego pogląd na główną cechę polskiej X Muzy – bezkierunkowość i bezpostaciowość, która nie przeszkadzała od czasu do czasu tworzyć arcydzieła, ale nie stwarzała jej możliwości nawiązania dialogu i rywalizacji z innymi kinematografiami. Jachymek zwrócił też uwagę na specyficzną właściwość metody pisania Mętraka, właściwość w której był prekursorem – intertekstualność. Nie tylko bowiem podejmował on, posiłkując się ogromną erudycją, rozliczne zagadnienia, ale przywoływane przez niego cytaty, personalia, fakty, fenomeny dialogują między sobą, a jednocześnie odsyłają czytelnika do zagadnień pozatekstowych. Mętrak był też jednym z nielicznych krytyków, którzy zajmowali się powołaniem, cechami, wadami i zaletami własnej profesji, który próbował definiować sens tego dziennikarskiego zawodu. Przy okazji, a bez tego nie byłby sobą, złośliwie, po nazwisku komentował i etykietował kolegów po profesji. Skądinąd jego skłonność do złośliwych, błyskotliwych, a czasem i przesadni surowych opinii o ludziach z tzw. środowiska była jego i siłą i słabością. Temat ten podejmują Piotr Zwierzchowski („O krytyce i krytykach”) i Marcin Maron („Krytyk jako współtwórca kultury…”). Swego czasu poświęciłem Mętrakowi, w 10 rocznice jego śmierci, szkic „Prospero z Krakowskiego Przedmieścia”. Zwróciłem w nim uwagę na jego dar czynienia intelektualnego złota z wszystkiego czego dotknął, na jego dar midasowy. Dowodzi tego Mętrakowe pisanie o sporcie, zwłaszcza o piłce nożnej (Mariusz Czubaj, „Ludzka twarz futbolu”). Wydawałoby się , że trudno o coś mniej sportowego niż pisanie, trudno o większą antynomię niż sprzeczność między dynamiką sportowej akcji a statycznością procesu pisania i czytania. A jednak i w tym potrafił Mętrak przełamać owo niemal fizyczne prawo. Pod jego Midasowym piórem (jego łatwość i szybkość doskonałego pisania była legendarna i budziła podziw oraz niedowierzanie) coś tak dziwnego jak sportowy felieton (sprzeczność sama w sobie) nabierał naprawdę atrakcyjnych barw. Gdy się czytało Mętrakowe pisanie o piłce nożnej (n.p. po stacyjką „Grzejąc ławę”) aż wydawało się, że się gra. Midasowy dar Mętraka objawiał się też w jego poezji (Robert Mielhorski, „Nicość nie jest najstraszniejsza” O poezji Krzysztofa Mętraka”) i to w sposób jeszcze bardziej chyba paradoksalny niż w felietonie sportowym. Otóż choć Mętrak nie był ani wielkim, ani nawet szczególnie wybitnym poetą, to pod jego piórem jego niedoskonała poezja nabierała szczególnych walorów, jako uzupełnienie jego pisania dziennikarskiego i eseistycznego. On waloryzował swoje własne niedoskonałości. Krzysztof Mętrak zostawił po sobie ogromną spuściznę piśmienniczą, rozproszoną zresztą po różnych tytułach prasowych. Tym jednak, na co zwracali uwagę niemal wszyscy o nim pisali, było to, że nie pozostawił po sobie swojego opus magnum, że pozostawił jedynie małe (objętościowo) formy, zebrane w zbiory opublikowane za jego życia („Autografy na ekranie”, „Legendy nie umierają”) jak i po jego śmierci. Brało się to z kilku powodów. Po pierwsze, jego intelektualna niecierpliwość zachłanność, która nakazywała mu być „analitykiem i komentatorem świata całego” zamiast latami koncentrować się na wąskim zakresie zagadnień. Po drugie, Mętrak żył jak przedstawiciel artystyczno-dziennikarskiej cyganerii warszawskiej i należał do jej ostatniego chyba pokolenia, tryb życia takiej cyganerii nie ułatwiał koncentracji. Po trzecie, był hojny i wielkoduszny w swoim pisaniu. Z tej hojności można z wielkim pożytkiem czerpać do dziś.

„Krzysztof Mętrak”, redakcja Barbara Giza i Piotr Zwierzchowski, Seria Polscy Krytycy Filmowi, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2019, str. 282, ISBN 978-83-65390-42-4.

Poprzedni

Kacie wspomnienia

Następny

„Lewica” to nie etykietka na chwilę

Zostaw komentarz