18 listopada 2024
trybunna-logo

Michnik, Putin, Netrepko

Pod koniec ubiegłego roku drużyna krytyków artystycznych „Gazety Wyborczej” została w trybie nagłym zasilona nowym zawodnikiem.

Główny człowiek od filmu w „Wyborczej”, ceniony Tadeusz Sobolewski, na jednym z najważniejszych frontów politycznych dziennika – wściekłej walki z Rosją i Putinem jął w tym czasie okazywać symptomy karygodnego niezdyscyplinowania: w pewnym momencie otwarcie wyznał nawet na łamach, że po okresie, gdy na złość Putinowi przestał sięgać po literaturę rosyjską, teraz do niej wraca, bo „jak długo można”. Na ważny w starciu z Rosjanami odcinek filmowy został więc dodatkowo skierowany akurat wyrzucony przez nich z placówki w Moskwie pracownik o wiele od Sobolewskiego pewniejszy, nieugięty rusofob i putinofob do kwadratu, Wacław Radziwinowicz. „Wacek” (jak go pieszczotliwie zwykł nazywać publicznie sam naczelny) zadebiutował w nowej roli artykułem poświęconym zmarłemu podówczas znanemu reżyserowi filmowemu Eldarowi Riazanowowi, twórcy między innymi arcypopularnej komedii „Szczęśliwego Nowego Roku” z Barbarą Brylską. Osiągnięcia, za sprawą których Radziwinowicz uważał zmarłego za artystyczną znakomitość (a taką Riazanow istotnie był!), przedstawione zostały jednak w jego obszernym elaboracie raczej mętnie – nasz „krytyk” pisał właściwie tylko o dwóch filmach reżysera, innych najwidoczniej bliżej nie znając. Szydło z worka wychodziło, gdy docierało się w tekście do entuzjastycznej enuncjacji, że „kiedy Rosja w 2014 roku okupowała Krym, Riazanow podpisał się pod gniewnym listem zbiorowym potępiającym zbrojną agresję przeciw Ukrainie” – oczywiście właśnie to było zdaniem dziennikarza głównym dla Riazanowa powodem do dumy i chwały.
Ostatnie wątpliwości znikały, gdy Radziwinowicz ni stąd ni zowąd przechodził do porównań Riazanowa z Nikitą Michałkowem, o którym donosił, że choć „twórca o światowej sławie”, jako „reżyser nadworny” wypuszcza „chały” w rodzaju „Udaru słonecznego” (akurat wówczas wysuniętego przez Rosjan do Oscara).
Generalnie zresztą, jak konstatował pupil Michnika, „dziś rosyjskie kino jest rzadko dobre”; zaiste bardzo byłbym ciekaw, na jaką w takim razie ocenę w zestawieniu z kinematografią Zwiagincewa, Sokurowa, braci Michałkowów, Smirnowa, Bykowa i wielu im podobnych zasłużyłoby w jego oczach tak wynoszone przez „Wyborczą” pod niebiosa współczesne kino polskie?
Do pisania o rosyjskim filmie Radziwinowicza chyba więcej nie używano, choć swymi głębokimi refleksjami o Rosji w ogóle raczył i raczy nas w organie Michnika bezustannie, bezustannie też, na zbliżonym do przywołanego poziomie – jak na przykład wówczas, gdy, widoczną, dość radykalną zmianę oblicza Moskwy – porządek, czystość, zieleń – objaśniał nam tym, że moskwianie okazują w ten sposób swój sprzeciw wobec usiłowań Putina, by izolować ich miasto od cywilizowanego Zachodu (sic!). W sukurs zresztą raz po raz spieszyli mu inni dziennikarze od kultury w jego gazecie – już w końcu maja na przykład nawet pani od muzyki, skądinąd na tym polu kompetentna Anna S. Dębowska. Omawiając w „Gazecie Telewizyjnej” zapowiadany przez TVP Kultura niemiecki film dokumentalny „Anna Wspaniała” o megagwieździe Annie Netrebko, redaktor Dębowska głęboko ubolewała, że w owym filmie nie ma ani słowa o tym, że „gdy w 2013 roku Netrebko wraz z Kwietniem i Beczałą otwierała sezon artystyczny w Metropolitan, w Nowym Jorku, ukraińscy działacze żądali od niej, Rosjanki będącej na świeczniku, potępienia polityki Kremla…lecz bez skutku”, i że „nie pada w filmie pytanie, dlaczego niezależna artystka i światowa kobieta popiera imperialną politykę swojego kraju, a przynajmniej się od niej nie odcina”. Zaprawdę, opadły mi ręce! Wreszcie jednak przejrzałem na oczy. Prawidłowy ogląd rzeczy przywrócił mi, jak spływająca z wysoka iluminacja, opublikowany kilka dni później w „Wyborczej” artykuł pana od polityki, samego Jacka Żakowskiego. Jego płomienna tyrada, zatytułowana „Frakcja putinowska” – o przejmowaniu władzy w naszym kraju przez zwolenników Putina, który „chce państwo polskie oderwać od Zachodu, by przywrócić nasze uzależnienie od Wschodu i włączyć Polskę do swego imperium” – odkrywczo i sugestywnie zdemaskowała prawdziwe cele Rosji, rosyjskiego prezydenta i jego polskiego agenturalnego zaplecza, wieszcząc dla „szlachetnych polskich patriotów” groźny „czas próby”. Jestem głęboko przekonany, że „Wyborcza” i jej obóz polityczny, a może i cały naród ponad podziałami, powinni natychmiast wypracować długofalowy, ale też szczegółowy plan walki na tym najważniejszym z ważnych froncie.
Wśród przedstawicieli zaś świata kultury – nie tylko rosyjskiej! – popierających lub neutralnych wobec Putina musimy nauczyć się rozpoznawać zaprzedanych mu janczarów, świadomie wspomagających realizację morderczego dla naszej ojczyzny, przemyślnego planu. Są tym groźniejsi, że jest ich porażająco dużo, w tym niestety także wśród najwybitniejszych. Zawsze więc i w każdym przypadku bądźmy maksymalnie ostrożni.
Na odcinku muzyki na przykład – by doń się ograniczyć – redaktor Dębowskiej należy się stosowna nagroda za czujność okazaną w sprawie filmu o Netrebko, lecz zarazem ostra nagana za przeoczenie kilkanaście dni później przykładu oczywistej niefrasobliwości w postaci emisji w tejże telewizji Kultura „Fausta” Gounoda z Covent Garden; przecież śpiewający w nim Walentego baryton Dmitrij Chworostowski nigdy Putina nie potępił i do tego nierzadko występuje na oficjalnych państwowych uroczystościach, w tym i tych z okazji Dnia Zwycięstwa, zaś kreujący Mefista niemiecki bas René Pape, w 2013 roku wziął udział w odbywającej się z udziałem Putina inauguracji nowej sceny Teatru Maryjskiego w Petersburgu. Czy pokazywanie w polskiej telewizji artystów o podobnych poglądach jest zasadne? A jak powinniśmy się odnosić do osoby szefa tegoż Teatru Maryjskiego, wprawdzie już legendy dyrygentury, ale przecież zarazem ulubieńca Putina, Walerija Giergijewa? Czy na przykład blisko z nim współdziałający Mariusz Treliński nie naraża się na niebezpieczeństwo zwerbowania do rosyjskiej agentury? Czy nie zgrzeszył polityczną naiwnością i nie ubrudził się moralną dwuznacznością nasz Instytut Adama Mickiewicza, dopuszczając się współpracy z Giergijewem w propagowaniu muzyki Karola Szymanowskiego? I czy – wkraczając już na szerszą arenę – nie świadczy o nadmiernej wśród naszych sojuszników pobłażliwości dla rosyjskich ciągot imperialnych fakt, że w odbieranych na całym świecie francuskich telewizyjnych kanałach muzycznych Mezzo i Mezzo Live właśnie Giergijew jest od wielu miesięcy najczęściej pokazywanym artystą?
Może należałoby w tej sprawie wystąpić z podpisanym przez polskich i zagranicznych muzyków listem otwartym do dyrekcji tych stacji (a „Wyborcza” ma w organizowaniu i publikowaniu podobnych epistoł spore doświadczenie)? A jeśli to nie poskutkuje – wezwać do bojkotu krnąbrnych? W każdym razie – do broni!

Poprzedni

Żydowski do kasacji

Następny

Kibole zamiast terrorystów