Has był przez pewien okres w moim życiu duchowym przywódcą. Poświęcał mnie i Joasi Jędryce dużo czasu. Przekazał mi kilka cennych, złotych prawd. Radził bardzo wsłuchiwać się w dźwięk, bo mówił, że w nim jest prawda. Przestrzegał też, bym nie grała kogoś innego niż jestem – z Igą Cembrzyńską rozmawia Krzysztof Lubczyński.
Zacznę od filozofii, którą Pani kiedyś studiowała. Czy pomogła Pani w życiu?
Nie, nie mogłabym tak powiedzieć. Na tę filozofię poszłam zresztą przypadkowo, tylko dlatego, że nie dostałam się na Uniwersytet w Toruniu, ale ponieważ zdałam, mogłam ponownie zdawać tam, gdzie były jeszcze miejsca, a były na filozofii w Uniwersytecie Warszawskim. No i dostałam się. Nie był to więc żaden świadomy wybór, tym bardziej, że byłam wtedy 17-letnią dziewczyną. Na tę filozofię mogłam się dostać tym łatwiej, że chodziłam w moim rodzinnym Radomiu do szkoły, założonej przez mojego ojca chrzestnego, Stefana Sołtyka, znanej kiedyś postaci. W tej szkole uczyłam się łaciny, logiki, miałam świetnych wykładowców, m.in. wybitnego filozofa, mędrca, księdza Włodzimierza Sedlaka.
Miała Pani także męża filozofa, prof. Andrzeja Kasię…
… którego na początku bardzo kochałam. Byliśmy małżeństwem przez dziewięć lat i przez ten czas filozofia była obecna w moim życiu, choćby dlatego, że poznałam wielu filozofów, kolegów mojego męża i czytałam mądre książki, które mi Kasia podsuwał. To jednak przecież też było przypadkiem, który zdarzył się tego dnia, gdy poszłam do warszawskiej „Stodoły” na przedstawienie „Króla Ubu”, gdzie Kasia, mój przyszły mąż, grał generała Laksy i bardzo mi się w tej roli spodobał. A ja jemu. I tyle było filozofii w moim życiu.
Była Pani jednak przede wszystkim aktorką teatralną i telewizyjną. W warszawskim teatrze „Ateneum” spędziła Pani wiele lat. Jak je Pani wspomina?
Bardzo dobrze. Do warszawskiego teatru dostałam się dzięki Halinie Mikołajskiej i Janowi Świderskiemu, który był opiekunem mojego roku. To dzięki niemu z Marysi Cembrzyńskiej stałam się Igą, bo nas namówił, żebyśmy się jakoś inaczej ponazywały, jako że na roku było aż sześć Maryś. Ze Świderskim zresztą później zagrałam razem w „Operze za 3 grosze” Brechta – on Peachuma, ja Jenny. Bardzo wiele nauczyłam się od Aleksandry Śląskiej, żony wieloletniego dyrektora „Ateneum” Janusza Warmińskiego.
U progu swojej drogi aktorskiej miała Pani możność zagrania u Wojciecha Jerzego Hasa w jego legendarnym już dziś dziele „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Jak Pani wspomina rolę Eminy ?
Tak jak zazwyczaj w moim życiu, tak i tym razem, decydującą rolę odegrał przypadek. Has wysłał swoich asystentów, Marka Piwowskiego i Janusza Głowackiego do szkoły aktorskiej, żeby mu wybrali którąś ze studentek do roli Eminy. No i wybrali mnie. Na pewno maczał w tym palce Janusz Głowacki, który zresztą w pewnym okresie był moim narzeczonym. Gra w „Rękopisie” była jedną z najciekawszych moich przygód artystycznych. Has traktował mnie trochę jak córeczkę, a trochę jak początkującą, obiecującą artystkę, bo widział mnie już jako aktorkę śpiewającą, m.in. „Intymny świat” w Opolu. Odpowiadały mu też moje warunki zewnętrzne, w tym po wschodniemu wystające kości policzkowe i ciemne oczy. Myślę, że chodziło mu o to, żeby zagrać tę rolę pastiszowo, z dystansem i nadałam mu się do tego z moim stylem gry. Has był przez pewien okres w moim życiu duchowym przywódcą. Poświęcał mnie i Joasi Jędryce dużo czasu. Przekazał mi kilka cennych, złotych prawd. Radził bardzo wsłuchiwać się w dźwięk, bo mówił, że w nim jest prawda. Przestrzegał też, bym nie grała kogoś innego niż jestem. Jednak wielu reżyserów chętnie angażowano mnie bardziej szablonowo, do ról kobiet sexy, wampów, ale także kobiet z charakterem
Kilkanaście lat temu, wraz z mężem, Andrzejem Kondratiukiem stworzyliście autorski nurt w polskim kinie, zapoczątkowując go realizacją „Bing-Bangu”. Później powstały „Mleczna droga”, „Wrzeciono czasu” i inne. Jak doszło do narodzin tego nurtu?
Zawsze podkreślam, że to Andrzej był twórcą tego nurtu, choć na pewno i ja jakiś wpływ na to wywarłam. To on wymyślił, to on jest autorem, to on namówił mnie na „Pamiętnik filmowy Igi C.”.
Jednym z istotnych motywów tego nurtu jest natura, przyroda, prostota życia. Czy była w tym chęć ucieczki od cywilizacji, zniechęcenie do miasta?
Ale skądże, to takie gadanie krytyków. To też sprawił przypadek. Po prostu mój mąż zaczynał mieć poważne problemy zdrowotne i jego lekarz powiedział mi, żebym wywiozła Andrzeja na wieś, gdzie będzie miał dobre powietrze, dobre mleko, dobrą dietę białkową. To był powód dla którego wyjechaliśmy. Niestety, z różnych powodów rzadko tam bywaliśmy. Gdyby nasz pobyt był tam tylko krótkimi wakacjami u chłopów, nad Narwią, a nie mielibyśmy obydwoje takiego dzieciństwa, jakie mieliśmy, to ta inspiracja może by tak nie zadziałała. Andrzej, syn leśniczego urodzony w Pińsku, był wywieziony jako dziecko na Syberię, do Kazachstanu. Jego rodzina przeżyła więc nędzę i poniewierkę, ale przecież dziecko nie zastanawiało się nad takimi rzeczami, a chłonęło takie obrazy jak piękny staw, wspaniałe kwiaty, wielbłądy, czyli naturę. Ja z kolei, urodzona w roku wojny, spędziłam okupację w starym dworku. Do tej pory pamiętam kumkanie żab. Uciekałam rodzicom w szuwary nad Wisłę i słuchałam żabiego kumkania, a przerażeni rodzice szukali mnie, w lęku, że się utopię albo trafi mnie jakiś szrapnel. Po wielu latach, osiedliśmy z Andrzejem we wsi Łacha nad Narwią, choć ja, z racji pracy w „Ateneum” stale kursowałam między wsią a Warszawą. To właśnie w tej wsi Łacha Andrzej stworzył „Bing-Bang” i „Pełnię”. Bardzo tę wieś pokochałam, choć później przenieśliśmy się na drugą stronę Narwi. W każdym razie to miejsce, nad stawem, w dolince, blisko rzeki, stało się naszym poletkiem Pana Boga, miejscem, gdzie Andrzej bardzo się otworzył i stworzył własne kino, niepowtarzalne i nie podpatrzone u innych. Co znamienne, jeździłam z tymi filmami na Zachód, m.in. do Holandii i tamtejsza publiczność była zachwycona. Także w Ameryce, w jednej z najważniejszych gazet, pisano peany o kinie Andrzeja.
Co im się podobało?
Humor, dystans wobec świata i ciepło, które bardzo dobrze odbierali. Andrzej po swojemu, w odmienny sposób niż inni, odkrywał prawdy odwieczne.
Nieodłącznym składnikiem państwa poletka nad Narwią były zwierzęta…
Mieliśmy dużo zwierząt, głównie psy i koty, zawsze znajdy. Ale trudno mi o tym mówić, bo zwierzęta, żyjąc krócej od nas, wielokrotnie odchodzą od nas za naszego życia. To napawa mnie wielkim smutkiem.
Kilka lat temu otrzymała Pani nagrodę za wspaniały wyczyn aktorski sprzed lat czyli za wygłoszenie, jedynej chyba w dziejach filmu, mówionej czołówki, w filmie Andrzeja Kondratiuka sprzed wielu lat, „Hydrozagadce”…
To było na festiwalu filmów kultowych „Bimba” w Sopocie. Dostałam nagrodę Parasolnika. Jest to piękna i bardzo ciężka rzeźba, przedstawiająca człowieka z tablicami mojżeszowymi. Pomysł mówionej czołówki był pomysłem Andrzeja, choć inspiracja była bardzo prozaiczna: zabrakło pieniędzy na napisy czołowe i końcowe. Te koszty zresztą zawsze były wysokie. Do udziału w filmie, w roli kelnerki zakochanej w Asie, granym przez Józefa Nowaka namówił mnie Wiesław Rutowicz, który był kierownikiem produkcji przy „Hydrozagadce”. Kiedy pojawił¸ się problem finansowy, Andrzej wpadł na myśl, że czołówkę można powiedzieć i zaproponował to Irenie Karel. Na to ja powiedziałam do Andrzeja: „Ja ci zagram czołówkę”. I zagrałam. Wspólnie, przy czerwonym winie „Malaga” ułożyliśmy partyturę czołówki. Wystarczy panu tyle rozmowy?
Nie wystarczy, ale pamiętając jak bardzo nie lubi Pani udzielać wywiadów serdecznie dziękuję i za to, co Pani opowiedziała.
IGA CEMBRZYŃSKA – ur. 2 lipca 1939 w Radomiu. Od 1962 roku występowała w warszawskich teatrach: Powszechnym, Komedii i Ateneum, m.in. w słynnej inscenizacji „Apetytu na czereśnie” Agnieszki Osieckiej (1968). W latach 60-tych była też popularną piosenkarką, łączącą w wykonawstwie talent aktorski z wokalnym. W 1965 roku, wraz z Bogdanem Łazuką, otrzymała na festiwalu w Opolu nagrodę za wykonanie słynnego przeboju „W siną dal” i była to tylko jedna z jej licznych nagród. Zagrała w kilkudziesięciu filmach, m.in. w „Rękopisie znalezionym w Saragossie” (1964), „Salto” (1965), „Jowita” (1967), „Motodrama” (1971), „Skorpion, Panna i Łucznik” (1972). Kilka filmów, m.in. „Pełnia” (1979), „Gwiezdny pył” (1982), „Wrzeciono czasu” (1995), „Złoty zegar” (1997), „Mleczna droga” (1990) czy „Córa marnotrawna” (2001) powstały we współpracy z nieżyjącym już (zm. 2016) mężem, reżyserem Andrzejem Kondratiukiem. Zagrała też w wielu spektaklach teatru telewizji, m.in. w „Mieszczaninie szlachcicem” Moliera w reż. J. Gruzy (1969), a także m.in. w jednym z odcinków serialu „Stawka większa niż życie”, w której utrwalona została, jako młoda Niemka Benita, celująca z pistoletu w oko kamery, w ostatnim ujęciu słynnej czołówki.