3c20a49d0afb8c524549a8ceacbde6d4_full
To jeden z najpiękniejszych utworów prozatorskich Jarosława Iwaszkiewicza, przedkładam go nad wszystkie pozostałe, także ponad wiersze. „Czerwone tarcze” (1934) mają w sobie niezwykły czar powieści niby historycznej, ale tak naprawdę poetyckiej w nastroju i filozoficznej w swej tkance intelektualnej. Jest w niej jakaś rafinada iście zachodnia, która kontrastuje z częstym wyobrażeniem o siermiężności polskiego średniowiecza.
Fabularnie wygląda to tak: „XII wiek. Czas krucjat, pańszczyzny i bratobójczych walk. Książę Henryk Sandomierski, syn Bolesława Krzywoustego, wyrusza w niebezpieczną podróż przez Europę. Zostawia za sobą rozbitą na dzielnice Polskę targaną konfliktami między pomniejszymi i chorobliwie ambitnymi władcami.
Odwiedza przepełnione cichym dostojeństwem klasztory i tętniące życiem zamki. Trafia do Rzymu, do Palermo, a stamtąd do Ziemi Świętej, gdzie wraz templariuszami walczy ramię w ramię z Saracenami. Przez lata towarzyszy mu wizja korony i tego, co symbolizuje – Polski zjednoczonej, silnej, rządzonej żelazną, ale sprawiedliwą ręką jednego władcy. Kiedy książę wraca do Sandomierza, ma już plan działania i mimo trudności stara się wcielać go w życie.
Czy posiada jednak wystarczającą charyzmę?
Czy ten nasz polski Hamlet, melancholik i marzyciel potrafi zdobyć się na okrucieństwo i bezwzględność?
Na akty barbarzyństwa?
Ile zdoła poświęcić ze swojego idealizmu, żeby scentralizować władzę?
Iwaszkiewicz pisał „Czerwone tarcze” jako remedium na beznadzieję sytuacji politycznej panującej w Europie w latach trzydziestych XX w., przygnębiony obowiązkami dyplomatycznymi na placówce w Kopenhadze. Jednak pobieżny opis może wywołać wrażenie, że mamy do czynienia z banalną powieścią historyczną”. No właśnie, tylko pobieżny.
Bo ta powieść, której akcja rozgrywa się w Średniowieczu, nie ma nic wspólnego z realistyczną w swej tkance prozą historyczną n.p. Józefa Kraszewskiego, Antoniego Gołubiewa czy Karola Bunscha.
Nie ma u Iwaszkiewicza n.p. archaizacji języka typowej dla wspomnianych pisarzy, co czyni go bliższym raczej Teodorowi Parnickiemu, choć oczywiście, to też zupełnie inna proza, odległa od zawiłych, „postmodernistycznych”, intelektualnych konstrukcji twórcy „Tylko Beatrycze”. Czesław Miłosz, który jako młody człowiek wielbił prywatnie Iwaszkiewicza i odbył do niego pielgrzymkę, po latach tak napisał w swojej „Historii literatury polskiej” o „Czerwonych tarczach”, że „pomijała całkowicie tradycyjną technikę drobiazgowej rekonstrukcji, opartej na dokumentach.
Przeciwnie, jest to fantazja, liryczna opowieść o przygodach polskiego krzyżowca, średniowiecznego księcia, który zwiedza cała Europę, łącznie z Sycylią, zostaje urzeczony arabską cywilizacją Ziemi Świętej, po czym wraca do domu, gdzie przegrywa walkę o koronę”.
„Szczytem Iwaszkiewiczowskiej prozy dużego formatu” nazwał „Czerwone tarcze” Piotr Kuncewicz, który zwrócił też uwagę na baśniowy, marzeniowy, malowniczy charakter tworzywa literackiego tej powieści, na to, że Iwaszkiewicz podnosi rangę tej prawdziwej, ale mało znanej postaci, czyniąc go przyjacielem cesarza Barbarossy, a także wizjonerem, prawdziwym myślowym prekursorem „idei narodowej” marzącym o zjednoczeniu rozbitego, dawnego Królestwa Polskiego. W przedmowie do jednego z wydań „Czerwonych tarcz” Ryszard Matuszewski zwrócił uwagę, że „dwunastowieczny Henryk Sandomierski przemawia w niej językiem i myśli kategoriami człowieka naszej epoki, intelektualisty” i przejawia „kontemplacyjno-artystyczną naturę”. Jest to lektura esencjonalna, mogąca dać dużą satysfakcję czytelnikowi, który w prozie literackiej szuka czegoś więcej niż tylko tzw. „treści”, akcji, intrygi, a ceni sobie także wyszukaną formę.
Jarosław Iwaszkiewicz – „Czerwone tarcze”, Marginesy, Warszawa 2021, str. 424, 978-83-66863-18-7