„Nasz naród się łagodnością, gościnnością chlubi, nasz naród scen okropnych gwałtownych nie lubi…” – ironicznie pisał Mickiewicz w III części „Dziadów”. Coś w tym jest, że w Polsce trudno przebija się prawda o trudnych, kontrowersyjnych momentach w historii – z prof. TOMASZEM KIZWALTEREM, historykiem z Zakładu Historii XIX wieku Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Krzysztof Lubczyński.
Jak można zdefiniować charakter radykalnej lewicy Powstania Listopadowego?
Ówcześni lewicowcy, to byli po prostu radykalni patrioci. Byli kontynuatorami jakobinów polskich 1794 roku, aktywnych głównie podczas Insurekcji Kościuszkowskiej. Klub Jakobinów polskich upamiętnia tablica z 1951 roku wmurowana w kolumnadę obecnego warszawskiego Ratusza przy placu Bankowym. Drugą, poza patriotyzmem, sprawą ważną dla lewicy Powstania Listopadowego, była kwestia chłopska, ale nie przygotowano spójnego programu jej rozwiązana.
Z czyjej winy?
Z ogólnego braku odpowiedniej atmosfery ideowej dla przeprowadzenia tych zamysłów. Ogół społeczeństwa, zarówno szlachta jak i warstwa chłopska, nie był wtedy ani intelektualnie ani mentalnie przygotowany do takich radykalnych reform.
Czy gdyby tę reformę wprowadzono, to szanse zrywu znacząco by wzrosły, jak twierdziła lewicowa historiografia, m.in. w PRL?
Nie jest to takie pewne. Nie wiadomo bowiem jak taką reformę przyjęliby sami chłopi. Prawdopodobnie, ze swoją ówczesną świadomością, mogliby przyjąć ją z obojętnością a może nawet z wrogością, o czym może świadczyć choćby późniejsza o kilkanaście lat ich reakcja na reformę zaproponowaną przez patriotyczną część szlachty galicyjskiej.
Jaki był profil psychologiczny środowiska radykalnej lewicy tego czasu?
W ówczesnej publicystyce występuje obraz bardzo zmistyfikowany, pokazujący ludzi z tego kręgu jako krwawych radykałów, terrorystów, straszliwych demagogów manipulujących motłochem, jak ksiądz Aleksander Pułaski czy Tadeusz Krępowiecki manipulujących motłochem. To ocena przesadna, bo choć byli radykalni, to daleko im było do radykalnych jakobinów, kordelierów, sankiulotów, „wściekłych”, hebertystów z Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Problem polega na tym, że wiedzę o tych ludziach czerpiemy głównie z opinii ich wrogów.
Jednym z liderów tego środowiska w Powstaniu Listopadowym był Maurycy Mochnacki. Ma on opinię wybitnego intelektualisty przerastającego swoją epokę…
Intelektualnie był liderem, bardzo ciekawym publicystą o rozległych zainteresowaniach filozoficznych, historiozofem i analitykiem politycznym, krytykiem literackim. Na początku Powstania był też bardzo radykalny, o czym świadczy jego ostry konflikt z prawicą szlachecką, z dyktatorem, generałem Chłopickim. Później jednak Mochnacki oddalił się od radykałów i zbliżył do kręgów umiarkowanych politycznie. Podobnie za radykała, niemal jakobina uchodził w oczach jego wrogów Joachim Lelewel, uczony o bardzo umiarkowanych, wręcz ostrożnych poglądach.
Wśród postaci radykalnych liderów lewicy powstańczej byli m.in. dwaj księża, wspomniany Pułaski czy Ignacy Szynglarski. Dziś kler polski na ogół nie kojarzy się z radykalnymi ruchami politycznymi…
W tamtej epoce nie było to paradoksem. Między hierarchią a szeregowym klerem była wtedy różnica klasowa i ekonomiczna, nieporównywalna z różnicami dzisiejszymi. Między wiejskim wikarym a biskupem była przepaść. Stąd brały się częste w tamtym czasie nastroje radykalne w szeregowym klerze. Zresztą była też taka postać wśród jakobinów 1794 roku, ksiądz Józef Mejer.
Odrębną, interesującą postacią radykalnej lewicy był „czerwony hrabia” Adam Gurowski…
To był typ intelektualnego prowokatora, obrazoburcy, który pogardą dla własnego narodu drażnił polskich patriotów szlacheckich i który zresztą dokonał później apostazji narodowej, wybierając bycie poddanym cara Rosji. Wspomniał pan wcześniej o Tadeuszu Krępowieckim. Dwa lata po wybuchu Powstania Listopadowego, w 1832 roku, wygłosił on w Paryżu, podczas uroczystości rocznicowej, tak radykalnie antyszlacheckie, gwałtowne w tonie i treści przemówienie, że został otoczony na emigracji anatemą i bojkotem środowisk konserwatywnych, a nawet umiarkowanych patriotów.
Czy krwawe wypadki nocy z 15 na 16 sierpnia 1831 roku w Warszawie, nocne samosądy ludowe, były łabędzim śpiewem radykalnej lewicy?
Poniekąd tak, tym bardziej, że Powstanie chyliło się ku upadkowi. Poza tym do dziś nie wiadomo, na ile te masakry były spontanicznym wybuchem gniewu ulicy, a na ile były inspirowane zza kulis.
Uderza mnie brak choćby jednego obrazu, rysunku, jednego nawet źródła ikonograficznego przedstawiającego te zdarzenia. Znamy tylko portrety i obrazki z wydarzeń pokazujących ewidentną „chwałę narodową”, jak marsz na Belweder w Noc Listopadową czy bitwy pod Olszynką Grochowską. Jeden z emigracyjnych historyków Powstania pominął nawet całkowicie te zdarzenia w swojej syntezie. Francuska ikonografia rewolucji, także tych z XIX wieku, pełna jest takich gwałtownych scen. Skąd brak tego u nas?
„Nasz naród się łagodnością, gościnnością chlubi, nasz naród scen okropnych gwałtownych nie lubi…” – ironicznie pisał Mickiewicz w III części „Dziadów”. Coś w tym jest, że w Polsce trudno przebija się prawda o trudnych, kontrowersyjnych momentach w historii narodowej. Lubimy laury i chwałę, ale gorzkich prawd o sobie nie lubimy.
O ile relatywnie niewiele lat po upadku Powstania Styczniowego powstało szereg utworów literackich o tym czasie, o tyle inaczej jest w przypadku Listopada. Nie licząc okolicznościowych utworów poetyckich, w czasie trwania Powstania powstał tylko jeden, patriotyczny w wymowie utwór literacki do niego się odnoszący – skromnie z tematycznego punktu widzenia zakrojona sztuka teatralna „Dzień Dwudziesty Dziewiąty Listopada” Pawła Felicjana Miłkowskiego, której premiera odbyła się 3 maja 1831 roku w Krakowie. Trzy lata po Powstaniu, w 1833 roku w Brukseli, ukazała się obszerna polityczna, a raczej publicystyczna powieść Jana Czyńskiego „Cesarzewicz Konstanty i Joanna Grudzińska czyli Jakubini Polscy”. Jednak pierwszych, o wielkiej pisarskiej randze, rozrachunków z Powstaniem Listopadowym dokonał dopiero, mniej więcej, siedemdziesiąt lat później Wyspiański w dramatach „Noc Listopadowa” i „Lelewel”. Ani Mickiewicz, twórca „Reduty Ordona”, ani Słowacki, ani Krasiński nie napisali dramatu o Powstaniu Listopadowym….
Myślę, że dla ludzi tamtej epoki było to doświadczenie zbyt bolesne, zbyt traumatyczne, zbyt trudne do dojrzałego ogarnięcia intelektualnego, artystycznego. W warunkach gorących sporów po klęsce nie było warunków do spojrzenia z dystansu. Po Powstaniu Styczniowym świadomość polska bardziej dojrzała już do tego, choć zważmy, że takie rozrachunki jak „Wierna rzeka” Żeromskiego, „Rozdziobią nas kruki i wrony”, jak „Gloria Victis” Orzeszkowej czy „Kuźnia” Piotra Choynowskiego dotyczyły tylko pewnych moralnych aspektów tamtych wydarzeń, nie były ich syntezą, a poza tym i one powstały wiele lat po klęsce 1864 roku. Jeśli nie liczyć „Powstania narodu polskiego 1830-1831” Mochnackiego i pracy Stanisława Barzykowskiego, pełne analizy i syntezy obu zrywów powstały dopiero w XX wieku.
Reasumując: czy radykalna lewica Powstania Listopadowego miała dojrzały, realistyczny program?
Nie miała, bo mieć wtedy nie mogła. To był zaledwie zalążek przyszłej, dojrzałej demokratycznej, społecznej polskiej lewicy. Zaczął on powstawać dopiero na emigracji, w kręgu Towarzystwa Demokratycznego Polskiego i Stanisława Worcella.
Dziękuję za rozmowę.