22 listopada 2024
trybunna-logo

Kto pan, kto cham

„Baśnią o wężowym sercu” Radek Rak rozpalił na chwilę dość niemrawe życie literackie w Polsce. Sprawił to na równi temat, jak i sposób jego ujęcia.

Uciekł się bowiem do fantastyki, aby namalować obraz relacji polskiego chłopstwa, szlachty i Żydów w Galicji w czasach przed rabacją i w krwawych sześćdziesięciu dniach rabacji 1846 roku. Sam autor wybór konwencji skomentował z ironią: „Powiadają, że opowiadanie baśni to zajęcie głupców. Większymi głupcami są tylko ci, co tych bajęd słuchają”. A w innym miejscu zapisał w podobnej tonacji „myśl o harmonijnym istnieniu dwóch sprzecznych prawd”: „Tak zatem mogą trwać obok siebie kraina nauki i kraina mitu, nie wchodząc sobie w drogę i zauważając się tylko po to, by mogła sobie jedna z drugiej robić podśmiechujki”. Pokpiwał przy tym autor z samego siebie albo z kogoś do siebie podobnego, bo noszącego także nazwisko Rak, ale imię Xenes, kiedy pod koniec książki umieścił taką oto przestrogę po opisie rozgromienia zbuntowanego chłopstwa przez wojska Najjaśniejszego Pana:
„W ten sposób skończyła się ta chamska wojna, w ten sposób dobiegło kresu sześćdziesiąt dni chamskiej chwały. Nie mogło być inaczej i nigdy inaczej nie będzie. Wszystko, co o niej wiemy, wiemy do Xenesa Raka. To, że Rak lubi po kielichu opowiadać dyrdymały, a czasem zwyczajnie łgać, co może łacno potwierdzić jego żona, nie świadczy o niczym”.
Mimo te zastrzeżenia i pełne dystansu spojrzenie, a może właśnie dlatego prawicowi krytycy dostrzegli w Raku przebiegłego przeciwnika, który podsuwa czytelnikom niebezpieczne materiały, prowadzące ich na manowce chwiejnych postaw. Patriotyczna szlachta niekoniecznie wypada przyjaźnie w zwierciadle baśni, ale i w zwierciadle faktów. Raczej odstręcza głupotą, ciasnotą horyzontów, tępym przywiązaniem do niewolnictwa, pogardą dla chamów i bezczelną wyniosłością. Jej rozpasanie przechodzi opisy obyczajów właścicieli niewolników w Stanach Zjednoczonych i – jak trafnie zauważył Przemysław Czapliński w eseju poświęconym powieści Raka – „po lekturze „Baśni” właściwie dziwi nie to, że chłopi ruszyli na panów, lecz że zrobili to tylko raz”.
Radek Rak nie jest pierwszym pisarzem, który próbuje sportretować czas wielkiego wrzenia i rytmów życia prowincji galicyjskiej owego czasu, a w szczególności Jakuba Szelę wiodącego żywot rozdwojonego bohatera, za którym ciągnie się heroiczna i czarna legenda. Bywa więc opiewany jako przywódca ludowy, idący po swoje, czyli sprawiedliwość dla ludu, jak to uczynił Bruno Jasieński w „Słowie o Jakubie Szeli” (1926), bywa wyrzutem sumienia jako zjawa-Upiór z kubłem krwi w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego (1901), bywa mścicielem niweczącym patriotyczne marzenia inteligencji jak w „Turoniu” Stefana Żeromskiego (1923). Wcieleń tych można znaleźć więcej, choć – co tu kryć – rzecz ma się tak, jak to ku uwadze współczesnych i potomnych zapisał w swojej książce Rak: „Ale to są wszystko opowieści spisane potem przez panów i dla panów, bo panowie wygrali historię i napisali ja dla siebie”. Toteż w potocznym i szkolnym przekazie Szela to austriacki agent, nasłany na polskich patriotów i tyle, mimo, że już „Weselu” padły pamiętne słowa Pana Młodego i Gospodarza:
„PAN MŁODY
Myśmy wszystko zapomnieli;
mego dziadka piłą rżnęli…
Myśmy wszystko zapomnieli.
GOSPODARZ
Mego ojca gdzieś zadźgali,
gdzieś zatłukli, spopychali:
kijakami, motykami
krwawiącego przez lód gnali…
Myśmy wszystko zapomnieli”
.
Jak widać, niekoniecznie, skoro prawdy podsuwane przed oczy przez tę powieść irytują wielbicieli pańskiej Polski.
Tej jednostronnej interpretacji przeciwstawili się Monika Strzępka i Paweł Demirski w swoim spektaklu W imię Jakuba S. (2011) na scenie stołecznego Teatru Dramatycznego. Spektakl powstał najwyraźniej z gniewu, a przynajmniej niezgody na takie czytanie naszej tożsamości, do jakiego nawykowo i bezrefleksyjnie przywykliśmy, uczeni pokoleniami, że ród polski ze szlachty się wiedzie, że wszyscyśmy z dworków tonących w zieleni wśród pól malowanych (zbożem rozmaitem), a potem z wysadzonych z siodła, którzy po powstańczych klęskach (acz moralnych zwycięstwach) pielęgnowali polskie cnoty.
Paweł Demirski, przeciwnie, ojca zobaczy w Jakubie Szeli, symbolizującym chłopski, krzywdzony przez wieki żywioł, który wywalczył sobie prawo do samostanowienia – stąd wcale nie ujęty w cudzysłów postulat świętowania w Polsce rocznicy zniesienia pańszczyzny jako rzeczywistego źródła współczesnej tożsamości. Świąt ci u nas dostatek, ale żadne z nich nie odwołuje się do rodowodu polskiej większości, wciąż udającej kogoś innego i skrywającej własne pochodzenie.
„W imię Jakuba S.” można zatem uznać za przetworzenie idei poematu Jasieńskiego, który odmalował Szelę niczym postać mityczną – ucieleśnienie odwiecznych chłopskich aspiracji do wolności. Szela stawał na czele ruchu pomsty za zniewolenie i nieludzkie traktowanie całych pokoleń pokrzywdzonych i poniżonych.
Rak nie postępuje jednak w podobny sposób – szuka własnych narzędzi do uporania się z wciąż nie przepracowanym przez literaturę i historię polskim niewolnictwem, które potrafi już odważnie nazwać i opisać nawet w jaskrawych przejawach. Znajduje też narzędzia w poetyce baśni, zwłaszcza w części pierwszej („Serce”), choć i w drugiej, bardziej trzymającej się faktów niż mitów („Chamy”) postacie i motywy fantastyczne nie znikają. Czas magiczny i historyczny sąsiadują tu ze sobą, a nawet splatają się. Czas kolisty, odwieczny rytm natury i czas historyczny zakazanej galicyjskiej prowincji, głodu, udręki, poniżeń chłopów i pomsty podczas rabacji 1846 roku przeglądają się w sobie jak w lustrach..
Ta wyprawa do wnętrza Kóby, jak pisarz nazywa młodziutkiego bohatera, szabesgoja, parobka karczmarza Kohlmana, nie powiodłaby się, gdyby nie porywająco wyzwolona wyobraźnia autora. W jego powieści aż roi się od zdarzeń i postaci fantastycznych, wprowadzających mnóstwo zamieszania, ruchu i tajemniczej atmosfery. Kogóż tu nie ma; są chutliwe wiedźmy, Wężowy Król i jego dwór, kot Kocmołuch bywający Kogutem, Zły Człowiek, który okazuje się dobrym człowiekiem, złośliwe czarty Amazarak i Azaradel dybiące na każdy błąd człowieka. Pełno tu zdarzeń o wymowie symbolicznym, pośród których wykrajanie serca dla ukochanego/ ukochanej staje się motywem wędrówki Kóby przez podziemną krainę Króla Węży, a zamiana ról między dziedzicem i chamem, czyli panem Wiktorynem Boguszem z Siedlisk i Jakubem Szelą napędza akcję w drugiej części opowieści. Bohaterowie sami tracą orientację, kim naprawdę są.
Zaletą powieści Raka jest jej język. Jędrny, potoczysty, stylizowany, czasem celowo anachroniczny, czasem dosadny, łączący archaizację z dzisiejszym bez mała slangiem, a do tego pełny wynalazków, jak na przykład „ajwenhoły” dla określenia powieści walterscotowskiej. Dodajmy jeszcze dziarskie łobuzowanie po literaturze, rozsiane po książce kąśliwe uwagi o innych pisarzach czasem zdumiewające, czasem zastawiające, jak proroctwa Józefa Dietla (tego Dietla od balneologii i Krynicy), zwiastującego falę poetów i prozaików niepolskiego pochodzenia, a każdy z nich „napisze wam kulturę, napisze wam historię, napisze wam Polskę, bo sami nie potraficie”.
Zawiesisty język buduje też duchowy portret zapyziałej szlachty, która myśli po staremu i przeciwstawia się wszelkim nowym rozwiązaniom. Niejaki pan Rey, sąsiad Wiktoryna Bogusza, domniemany potomek Mikołaja Reja grzmi przeciwko edukacji chamów: „To pomysł zaborcy, żeby smrodu nakłaść do głów pospólstwu. Szlachta szkoły ma własne, Chamstwu zaś szkół nie trzeba, bo to wbija chama w pychę, a Austryjak po to chce ich uczyć liter, by na nas do cyrkułów donosy pisali”. Ale jeszcze bardziej dosadną wykładnię samego jądra polskości w ujęciu szlacheckim daje Stanisław Bogusz, nestor rodu na Siedliskach: „Niech sobie Galileja należy i do sułtana bisurmańskiego, nie dbam o to. Ja jestem Polak i Polska jest tam gdzie ja. A Polska to jest moja złota wolność pańska, mój dwór modrzewiowy, moje łowy, moje uczty, wino i kurwy. Innej Polski nie ma, nie będzie i być nie może. Tak mi dopomóż Bóg i ty, Panno Święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie”.
Bohater „Baśni” mieni się rozmaitymi barwami. Zrazu jest popychadłem, nieświadomym swego upodlenia. Do życia – jak w baśni – budzi go miłość. Dojrzewa wewnętrznie i marzy o tym, aby zostać panem po to, aby poniżyć swoich ciemiężycieli. Nie myśli o wszystkich poniżanych, może tylko Starym Myszce, parobku zakatowanym przez Wiktoryna Bogusza na śmierć. Przewodzi zbójom, wymierzający sprawiedliwość. A potem rodzi się w nim anioł zemsty, który na złotym lwie przybywa ze Lwowa, aby wzniecić chłopskie powstanie. Rak snuje baśń. Swoją porywającą powieścią, która przecież nie jest powieścią historyczną ani tym bardziej reportażem, dowodzi, że rabacja była matematycznym wynikiem niepoliczonych krzywd i Szela musiał się zdarzyć.
BAŚŃ O WĘŻOWYM SERCU ALBO WTÓRE SŁOWO O JAKÓBIE SZELI Radka Raka. Powergraf, Warszawa 2020. Laureat Literackiej Nagrody NIKE.

Poprzedni

VERVA Kubiaka i Leona

Następny

Ważna akcja brytyjskich lekkoatletów

Zostaw komentarz