18 listopada 2024
trybunna-logo

Kto, co i dlaczego?

Nie miałem zamiaru pisać znów o najdziwniejszej epoce w polskiej historii, tzn. okresie panowania Sasów, ale rzeczywistość sama do tego prowokuje.

Ostatnie występy ministra (teoretycznie) sprawiedliwości, który wymyślił m.in. konfiskatę mienia bez wyroku sądowego, li tylko na podstawie podejrzenia popełnienia przestępstwa i parę innych kuriozalnych pomysłów, a które to rewelacje nie tylko nie wzbudziły sprzeciwu cywilizowanego – wydawałoby się – społeczeństwa, a wręcz przeciwnie – spotkały się z niemal entuzjastycznym przyjęciem mas pracujących miast i wsi przypomniały mi, że kiedyś, dawno temu, przerabialiśmy już lekcję państwa, w którym prawo oznaczało to czego akurat chciał ktoś dysponujący środkami do jego egzekwowania i nic więcej.
Zresztą – zobaczcie państwo sami.
Pisałem niedawno o Fryderyku Auguście saskim, który został koronowany na króla Polski mimo, że na polu elekcyjnym otrzymał mniej głosów, niż jego konkurent.
Było to wbrew prawu? No było. Nikt na dobrą sprawę nie zareagował, przynajmniej skutecznie.
Przyniosło to efekt w postaci lekceważenia prawa przez wszystkich w kraju – od góry do dołu.
Od góry wyglądało to tak, że August Mocny jedną z pierwszych rzeczy, którą zrobił to zorganizował spotkanie z carem Piotrem I w celu omówienia istotnych spraw politycznych. Co było istotne dla nowego króla Polski?
Jako elektor saski (tej funkcji się nie zrzekł zostając polskim królem) był poddanym cesarza Austrii. Innymi słowy – jego saskie panowanie zależało od łaski cesarskiej, a Wettynowi śniło się udzielne księstwo dziedziczne. Czyli – interes jak najbardziej prywatny.
W tym celu uzgodnił z Piotrem I wojnę przeciwko Szwecji i zawłaszczenia Inflant, które takim księstwem być mogły, na który to pomysł car przystał o tyle chętnie, że Szwecja była jego konkurentem w drodze na Bałtyk, a małe ew. księstwo inflanckie i tak byłoby zależne od jego chwilowego humoru.
Sam układ był interesujący pod względem prawnym.
Wojnę Szwecji wypowiedziała Rosja i… elektor saski – Fryderyk August.
To, że był jednocześnie królem polskim Augustem II pominięto w wypowiedzeniu wojny.
Nikt nie był aż tak naiwny by przypuszczać, że król Szwecji Karol XII będzie bawił się w subtelności i rozróżniał Fryderyka Augusta od Augusta II. Ten rodzaj politycznej schizofrenii obcy był szwedzkiemu królowi, nawiasem mówiąc też Niemcowi z dynastii Wittelsbachów (dziedziczne księstwo królów szwedzkich – Dwa Mosty leżało w Niemczech na lewym brzegu Renu).
Rezultat był taki, że Szwedzi atakowali Sasów i Rosjan, a Rosjanie i Sasi Szwedów na terytorium Polski, choć z formalnego punktu widzenia Rzeczpospolita w tej wojnie udziału nie brała.
III wojna północna to pasmo nieprawdopodobnych okrucieństw i stosowania terroru na dużą skalę.
Protestanccy duchowni na kazaniach głosili żołnierzom: palcie, rabujcie, mordujcie!
Dlaczegóż robili to święci mężowie? Byłoż to po chrześcijańsku? Lud zgłaszający się do wojska szwedzkiego oprócz zachęty w postaci łupów musiał mieć „podbudowę ideologiczną”.
W tym celu duchowni stworzyli cały arsenał środków trafiających do serc i umysłów.
Tłumaczyli np., że szwedzka nazwa Rosji – RUSSA – czytana od tyłu oznacza ASSUR – czyli dawną Asyrię, odwiecznego wroga Izraela, którego religijnymi spadkobiercami są właśnie oni – żołnierze króla Szwecji.
Oczywiście, ktoś dociekliwy mógłby zapytać dlaczego nazwa Szwecji czytana od tyłu nie oznacza Izraela, albo dlaczego ogóle czytać coś od tyłu, na szczęście aż tak dociekliwych żołnierzy w armii Karola nie było.
Uzasadnienie mordów i grabieży wystarczało wszystkim. Nikt nawet nie zastanawiał się nad tym, że chłopi z Polski nie mają nic wspólnego z Assurem, który leży trochę bardziej na wschód.
Palono wioski, mordowano mieszkańców — nie dlatego, że stawiali opór szwedzkim oddziałom, ale po to by wywołać grozę wśród odbiorców wieści o poczynaniach armii. Odniosło to pewien skutek, bo z Moskwy zaczęli wyjeżdżać cudzoziemcy, głosząc rychły upadek rosyjskiej potęgi.
Z kolei wojska rosyjskie „w odwecie” siały grozę wśród Szwedów paląc, mordując i grabiąc… polskie wioski i miasteczka, a na dodatek uprowadzając mieszkańców, konie i bydło całymi tysiącami do Rosji.
Na wszelki wypadek przypomnę, że królem Polski był sojusznik Piotra I, o tym trzeba pamiętać, bo wtedy sytuacja wygląda jeszcze bardziej tragicznie i absurdalnie.
Nie funkcjonowało więc ani prawo, ani zasady, ani moralność i etyka, nie istniało nic. Liczył się tylko czyjś cel.
Cóż na to wszystko Polacy, polska szlachta, tak znana ze swej miłości Ojczyzny, bitna i nieustraszona, by nie powiedzieć wręcz – niezłomna?
No cóż, nie była w stanie zająć się takimi drobiazgami jak wojna północna, ponieważ akurat w tym czasie miała coś ważniejszego do załatwienia w Wielkim Księstwie Litewskim.
Pod koniec panowania Sobieskiego Litwa została opanowana przez ród Sapiehów. Opanowania w sensie przejęcia niemal wszystkich urzędów centralnych: hetmana wielkiego, marszałka wielkiego, podskarbiego, koniuszego, wojewodów itd.
Nie byłoby może w tym nic strasznego gdyby nie fakt, że urzędy te nie były celem Sapiehów, a jedynie środkiem do celu. Celem zaś było zniszczenie jakiejkolwiek konkurencji.
Trzymając w chciwych łapach sądownictwo wytaczano procesy Radziwiłłom, Czartoryskim, Czetwertyńskim Sanguszkom i in. zajmując przy okazji ich włości „na poczet” przyszłych kar, czasem nawet zanim usłużny instygator zdążył wnieść oskarżenie do właściwego trybunału.
Zagrożeni magnaci bronili się tak jak mogli.
Wielkie rody sprzymierzyły się ze sobą i zaatakowały Sapiehów. Tak po prostu – oddziałami prywatnego wojska.
Oczywiście nie powiadamiały o tym króla, który raz, że miał „swoje sprawy” na głowie, a dwa – co nas obchodzi król, gdy trzeba bić Sapiehę?
Coś takiego jak prawo stało się abstrakcją dla jednej i drugiej strony.
Powtórzmy: Rosjanie ganiają Szwedów po polskiej ziemi, Szwedzi Rosjan tamże, a Polacy w tym czasie toczą wojnę domową. Królem jest gość, który został nim bezprawnie i realizuje swój prywatny interes.
Nie wiem czy znalazłby się scenarzysta, który wymyśliłby coś takiego.
August – trzeba przyznać – był człowiekiem przewidującym. Uzgadniając z carem wojnę szwedzką zawarł jednocześnie „traktat o wzajemnej pomocy na wypadek buntu poddanych”.
Bunt rzeczywiście w końcu nastąpił. Na sejmiku średzkim ogłoszono tzw. konfederację wielkopolską, która po porozumieniu się z kilkoma innymi sejmikami ziemskimi zmieniła się w warszawską, ta zaś ogłosiła detronizację Sasa jako „szkodnika dla Polski”.
Trudno odmówić racji temu stwierdzeniu, ale…
Po pierwsze wymienione sejmiki zwołane zostały z pominięciem stosownych procedur, Leszczyńscy po prostu zwołali w Środzie swoich zwolenników, a więc pod względem prawnym były nielegalne, lub co najmniej prawnie nieskuteczne. Oczywiście – gdyby ktoś w ogóle zwracał uwagę na taki szczegół jak prawo.
Po drugie skonfederowany sejm warszawski można było podejrzewać o bycie nie do końca wolnym, ponieważ obradował… otoczony szwedzkimi oddziałami Arvida Horna.
August odpowiedział „konfederacją sandomierską”, która z kolei obradowała otoczona wojskami Piotra I.
To co w całej tej historii uderza, gdy czyta się kolejne źródła, to aż nienaturalny brak w tym wszystkim… Polski. O niej jakby wszyscy już zapomnieli, nikt o niej nie mówi.
A nie, byłbym skłamał – jeden mówił. To car Piotr I oświadczał Augustowi, że jeśli chodzi o sprawy w Polsce to „zawsze będzie mu wyświadczał przysługi”.
Ciekawe, prawda? Byłoby może normalniej, gdyby takie przyrzeczenie składał August Piotrowi, ale nie – akurat na odwrót.
Dla współczesnego czytelnika najciekawszą może rzeczą z tego okresu istnienia/nie istnienia Polski jest fakt uczestnictwa w całym tym bałaganie postaci naprawdę niezwykłej – wojewody poznańskiegoStanisława Leszczyńskiego.
Czytający jego biografię co chwila zatrzymuje się i zastanawia — czy aby na pewno czyta wciąż o tym samym człowieku. Na dobra sprawę z jego losów stworzyć by można dwie zupełnie odrębne opowieści.
W jednej występowałby polski magnat występujący w politycznych harcach, nie przejmujący się zbytnio takimi drobiazgami jak prawo, procedury itp. Magnat ochoczo współpracujący z wojskiem obcego króla przechadzającym się po jego kraju jak krowa, która wlazła w szkodę i nie widzący potrzeby bycia pastuchem, który ją przegoni. Magnat detronizujący nieprawnie wybranego króla równie nieprawnymi środkami, sam bezprawnie zajmujący jego miejsce, pozwalający się koronować skorumpowanemu duchowieństwu.
Po śmierci Augusta Mocnego na własnej skórze odczuł skutki chaosu, jaki się wytworzył. Będąc już teściem króla francuskiego kandydował do objęcia opustoszałego polskiego tronu.
Na polu elekcyjnym Leszczyński otrzymał 11 697 głosów, jego konkurent, syn Mocnego – 906 głosów i… to on został królem Polski.
Stanisław Leszczyński był magnatem w typie Jana Sobieskiego. Doskonale wykształcony, po tradycyjnych w tym środowisku podróżach po Europie, mający wiele prywatnych zainteresowań, bardzo oczytany z wieloma znajomościami wśród europejskich intelektualistów. W rodzinnym Lesznie ojciec, gorliwy katolik, posyłał go do protestanckiego gimnazjum, ponieważ byli w nim lepsi nauczyciele i nauka stała na wyższym poziomie. Konfesja, jak widać, miała znaczenie drugorzędne.
Znalazłszy się po raz pierwszy na wygnaniu Leszczyński osiadł w dziedzicznym księstwie królów szwedzkich – w Dwóch Mostach.
Dał się tam poznać jako człowiek zainteresowany m.in. architekturą. W towarzystwie fachowców planował i organizował słynne wówczas parki, w których naturalne nachylenia terenów wykorzystywane były do stawiania wodotrysków i fontann bez użycia pomp.
(Mam coś takiego pod swoim nosem, niestety, nie działa, bo dziś inżynierowie bez pomp nie potrafią, za trudne).
Kiedy wylądował po raz drugi na emigracji w księstwie Lotaryngii, które otrzymał dożywotnio od zięcia, dał się poznać jako człowiek niezwykle twórczy.
O tym co robił napisano już niejedną książkę, a i to daleko nie wszystko co dałoby się powiedzieć.
Założona przezeń Akademia Stanisława w Lunėville (istniejąca do dziś) zaplanowana jako Towarzystwo Przyjaciół Nauk przyciągała m.in. takich ludzi jak Monteskiusz, który swoją rozprawę „O duchu praw” pisał inspirując się „Głosem wolnym wolność ubezpieczającym” Leszczyńskiego. Gośćmi Leszczyńskiego bywali Wolter, Jan Jakub Rousseau i wielu, wielu innych.
Wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO Plac Stanisława w Nancy to dzieło Emanuela Hėrė wykonane z inicjatywy Leszczyńskiego i zgodnie z jego ideą, o czym pamięta się w Nancy do dziś. Na środku stoi pomnik Stanisława Leszczyńskiego.
Jego zasługi na polu naukowym jak i architektonicznym można by wymieniać długo, ale w tym wypadku chodzi mi o coś innego.
Ten sam człowiek znalazłszy się w zupełnie innym otoczeniu, w innych warunkach politycznych, okazał się zupełnie kimś innym niż znany nam polski magnat biorący udział w wyścigu do tronu.
Jak to możliwe?
Problem jest ciekawy, bo może się okazać, że to zastane okoliczności tworzą człowieka jakiego znamy, a nie odwrotnie. Nawet gdyby przeprowadził w Polsce to co zamierzał, okoliczności stworzone przez niego i tak odbiłyby się na jego późniejszym postępowaniu i w ostateczności – wizerunku.
Konsekwentnie należałoby również przyznać, że ówczesne okoliczności w Polsce pozbawiły nas postaci wielkiej, która mogłaby dla naszego kraju zdziałać wiele, gdyby urodziła się w innych czasach.
A takich jak on z pewnością było wielu. Ilu?
Można również założyć, że w innych, niż dzisiejsze okolicznościach, pan minister (teoretycznie) sprawiedliwości mógłby wyrosnąć na przyzwoitego człowieka.
Teoretycznie, rzecz jasna.

Poprzedni

Bez W. Brytanii damy radę

Następny

Biało-czerwoni na Euro