19 listopada 2024
trybunna-logo

Kryzys globalizacji

Z prof. Rafałem Chwedorukiem, politologiem z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Bartosz Machalica

Brexit jest symptomem poważnych procesów gospodarczych, politycznych, społecznych, które zachodzą we współczesnym świecie. To wiemy. Jak jednak nazwałby pan te procesy?

Prof. Rafał Chwedoruk: Mamy do czynienia z kolejnym kryzysem globalizacji. W wymiarze europejskim można mówić o kryzysie Europy Maastricht. To traktat z Maastricht określił kształt Unii Europejskiej. To on zdecydował o integracji politycznej, ale również o neoliberalnym modelu integracji gospodarczej i społecznej. W Polsce traktat z Maastricht nie spowodował większych dyskusji. Gdy był on dyskutowany, a potem ratyfikowany, Polska była zaabsorbowana dramatycznymi latami transformacji ustrojowej.

Czyli Brexit to forma odrzucenia Europy Maastricht? Kryzys Europy neoliberalnej.

– Ten proces obserwujemy nie tylko w Wielkiej Brytanii. Tutaj jest on jednak wyjątkowo spektakularny. Także dlatego, że od końca lat 70. Wielka Brytania jest w awangardzie globalizacji. Co ciekawe Brytyjczycy weszli do Wspólnot Europejskich, gdy projekt integracji rozwijał się. Odchodzą, gdy znajduje się w kryzysie. Być może pragmatyczni Brytyjczycy dostrzegli to, czego inni nie dostrzegają z pełną ostrością. Warto zwrócić uwagę, że w ostatnich dekadach wewnątrz prawicy i lewicy toczył się spór, na ile poddać się siłom globalizacji. Wygląda na to, że rację w tym sporze mieli zwolennicy pozostawienia suwerennych państw, a nie entuzjaści europejskiego superpaństwa. Przykładem na lewicy poparcia dla Europy suwerennych państw jest chociażby irlandzka partia Sinn Fein.

Na czym polega istota tego sporu?

– W ostatnich latach, co najmniej od czasu kryzysu greckiego, można opisać go następująco: czy zrobić krok do przodu – w stronę państwa federalnego, czy do tyłu – do czasów sprzed Maastricht. Przykładem tej drugiej odpowiedzi jest list 20 francuskich intelektualistów – w Polsce zupełnie przemilczany – którzy uważają, że wnioskiem z Brexitu powinien być powrót do architektury europejskiej z czasów de Gaulle’a. Warto podkreślić, że jednym z sygnatariuszy listu jest były socjalistyczny minister Jean-Pierre Chevènement. Przekaz jest prosty, jeśli Europa Maastricht nie działa, to ją zresetujmy, wróćmy do tego, co było wcześniej.

Jak wygląda rozstrzygnięcie tego dylematu na poziomie Polski?

– Polska pozycja określana jest przez podstawową sprzeczność. Z jednej strony polskie społeczeństwo jest silnie prozachodnie, co ułatwia polskim elitom postawy profederacyjne. Z drugiej strony, z przyczyn historycznych, Polacy przywiązani są do idei suwerenności państwa, co od koncepcji federacyjnych odpycha.

Czy Polska powinna przyjąć Euro?

– Euro, to ukochane dziecko wielkiego kapitału. Ma jednak jedną poważną wadę. Uniemożliwia państwom skuteczne reagowanie na kryzysy gospodarcze, co pokazała ostatnia fala kryzysu.

Jak wygląda rozstrzygnięcie kluczowego dylematu w innych częściach Europy?

– We współczesnym świecie lepiej radzą sobie te kraje, gdzie pozostały sprawne instytucje państwowe. W Europie przykładem może być część państw nordyckich, w których sceptycyzm względem Unii, także części lewicy, zawsze był znaczący.

Nie przemawia do pana koncepcja państwa europejskiego?

– To państwo byłoby rozsadzane przez potężne sprzeczności. Najważniejszą z nich byłyby dysproporcje w poziomie rozwoju gospodarczego, w poziomie zarobków. To jest czynnik, który rozsadza takie państwa, jak Włochy, czy Hiszpania. Skoro te państwa, a także Unia Europejska, nie zdołały zlikwidować ogromnych dysproporcji tak między państwami, jak i wewnątrz nich, to trudno uwierzyć, by uczyniło to państwo europejskie, które zresztą od początku byłoby nieakceptowane przez olbrzymią część swoich obywateli. Zanim zaczniemy snuć wizje państwa europejskiego pamiętajmy, ujmując to symbolicznie, że emerytury wypłaca państwo polskie.

W mediach liberalnych pojawia się teza głosząca, że mamy do czynienia ze starciem „sił porządku” z „radykałami”, przy czym do tego worka wrzuca się wszystkich od Frontu Narodowego i Jobbiku po Syrizę i Podemos.

– Kiedyś każdy ruch na rzecz zmiany społecznej oskarżany był o służenie interesom ZSRR. Potem popularna stała się etykietka „faszysty”. Z faktu, że jakiś problem jest instrumentalnie wykorzystywany przez skrajną prawicę, nie zawsze wynika, że taki problem nie istnieje.

A socjaldemokracja?

– Socjaldemokracja powinna zauważyć jedną prostą prawidłowość, że im dłużej trwa integracja europejska w duchu Maastricht, tym mniej osób chce na lewicę głosować. Gdy podpisywano traktat z Maastricht w wielu państwach socjaldemokracja zdobywała blisko 40 proc. głosów. Dzisiaj 20 proc. uchodzi za sukces.

Czyli nadzieją są ugrupowania nowolewicowe w stylu Podemos, Syrizy?

– W żadnym wypadku. Nie jest przypadkiem, że część elit opiniotwórczych promuje siły polityczne typu Podemos. W sytuacji wzięcia władzy przez te nowe formacje kończy się jeszcze większą kapitulacją wobec sił globalizacji, niż w przypadku tradycyjnej socjaldemokracji. Poglądową lekcją jest przypadek Sirizy, która w pełni zgodziła się na dyktat Komisji Europejskiej. Stare partie socjaldemokratyczne są jednak silniej zakorzenione społecznie, głównie zresztą wśród mniej zamożnych warstw społecznych, a także mają doświadczenie w rządzeniu niezbędne do negocjowania z Brukselą. Podemos, Syriza i ich peryferyjni naśladowcy to eklektyzm ideowy i uzależnienie od poparcia niezwykle kapryśnych młodych wyborców.

Czyli wracamy do socjaldemokracji…

– Przynajmniej w niektórych państwach. W innych proces autodestrukcji zaszedł zbyt daleko…

Poprzedni

Odklejona opozycja

Następny

Gruba pałka, dolar i boskie przeznaczenie