22 listopada 2024
trybunna-logo

Krezusi pojednania

Kwestia odszkodowań za niewolniczą pracę w III Rzeszy i zniszczenia wojenne nie jest wbrew pozorom białą plamą. Wiele się wokół tej sprawy działo – głównie w tym zakresie, żeby odszkodowań nie było a roszczenia zbyć byle czym. Co nie znaczy, żeby hasło „polsko-niemieckie pojednanie” nie przynosiło wymiernych korzyści. Wszakże niekoniecznie przede wszystkim stopniu ofiarom nazizmu.

W Sejmie na kolejne swe posiedzenie zebrał się „Parlamentarny Zespół do oszacowania wysokości odszkodowań należnych Polsce od Niemiec za szkody wyrządzone podczas drugiej wojny światowej”. Zespół powstał w 2017 roku. Przewodniczy mu poseł Prawa i Sprawiedliwości Arkadiusz Mularczyk, adwokat. Do zespołu należy 25 posłów i 2 senatorów – wszyscy z PiS.
O marnych kompetencjach w podjętym przez nich temacie może świadczyć fakt, że albo nie wiedzieli, bądź świadomie pominęli wyniki prac grona poznańskich naukowców – historyków i ekonomistów – z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. W 1947 roku pod kierownictwem profesora Alfonsa Klafkowskiego sporządzili dla Biura Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów ekspertyzę szacującą straty państwa polskiego spowodowane przez wojnę i okupację. Wedle tej ekspertyzy straty wyniosły 258 miliardów przedwojennych złotych, stanowiących równowartość 50 miliardów dolarów, które w przeliczeniu na wartość z 2004 roku wyniosłyby 650-700 miliardów dolarów. Dezyderaty zgłoszone przez poznańskich naukowców zawierały postulaty odszkodowawcze dla państwa polskiego. Nie obejmowały one roszczeń cywilno-prawnych obywateli polskich. Wysokość tych roszczeń także sięgała miliardów, tym razem marek.
Zatem to, czym zajmować się chce zespół posła Mularczyka, byłoby spóźnione o 74 lata. Czy posłowie są tego świadomi? Czy też chcą stworzyć pozory, że dopiero rządy PiS zaangażowały się w obronę interesów Polski i Polaków? Szacunek strat dla państwa polskiego został już przecież sporządzony! Czyżby mieli wątpliwości co do kompetencji uznanych naukowców poznańskich?
Co się zaś tyczy roszczeń cywilno-prawnych, to zajmuję się tym od 1963 roku. Jest to temat opisany w wydanej 2014 mojej książce „Zapomniani ludzie ze znakiem >P<”. Wspomniałem w niej o moich staraniach o dostęp do informacji, ile takich roszczeń jest. Była bowiem taka instytucja rządu federalnego RFN, która się nimi zajmowała.
Miałem bardzo utrudniony dostęp do znajdującej się w Kolonii „Entschädigungsbehörde”. Po moim telefonicznym zgłoszeniu prośby o możliwość uzyskania informacji usłyszałem, że polskich dziennikarzy urząd nie przyjmuje. Dopiero wstawiennictwo Klausa von Bismarcka, „Intendenta” (dyrektora i naczelnego redaktora Westdeutscher Rundfunk), który, jak wiedziałem, był przyjaźnie nastawiony wobec Polski, zostałem przyjęty przez pana Lothara Niesera, szefa tej placówki. Owszem, przyznał, do jego urzędu napłynęło bardzo dużo listów od Polaków, jednakże nie może ich próśb rozpatrywać, albowiem zabrania mu tego konstytucja. Jak to? – zapytałem, – przecież obywatelom przymuszonym do pracy dla Niemiec z krajów takich jak Francja, rząd federalny przyznał setki milionów marek. Dysponowałem bowiem danymi na ten temat. Owszem, odpowiedział pan Niesert (miał chyba ponad 50 lat), ale z krajami zachodnimi RFN utrzymuje stosunki dyplomatyczne. Z Polską nie. – Czy chodzi o „doktrynę Hallsteina” – zapytałem. Unikał odpowiedzi. Przyjęta przez Bundestag w 1955 roku doktryna ta, jak się chyba dziś już nie pamięta, domagała się od innych państw uznania RFN jako jedynego reprezentanta Niemiec, Polska zaś uznawała NRD i to przekreśla możliwość porozumienia w jakiejkolwiek sprawie – mówił pan Niesert. Dodał, że w czasie wojny wszyscy przecież musieli pracować.
Reprezentowane przez niego stanowisko rządu federalnego ocenione zostało w 1969 roku przez rząd polski następująco: „Istniejące w Republice Federalnej Niemiec prawo dotyczące odszkodowań dla ofiar narodowego socjalizmu zawiera przepisy dyskryminujące obywateli pewnych państw, w tym Polski”. W ślad za przemówieniem Władysława Gomułki z 17 maja tego roku, w którym proponował rozmowy na temat układu między Polską i RFN, wystosowany w tym samym roku list Władysława Gomułki do Willy Brandta, który stanął na czele utworzonego w październiku rządu SPD-FDP nie zawierał wszakże żadnej wzmianki o odszkodowaniach. Priorytetem jeszcze przez długi czas pozostawało polskie żądanie uznania przez RFN polskiej granicy zachodniej. Z Bonn dała się słyszeć nieoficjalna odpowiedź, że na to jest jeszcze za wcześnie. Wspomniana wyżej doktryna wraz postępem w polityce wschodniej RFN prowadzonej przez rząd Brandta stopniowo wygasała i została całkowicie zniesiona po zawarciu Układu między Polską i RFN w grudniu 1970 roku. W Układzie tym, przypomnijmy, RFN uznała polską granicę zachodnią. Stanowiło to podstawę normalizacji dwustronnych stosunków.
Atoli do załatwienia sprawy cywilno-prawnych roszczeń obywateli polskich – pracowników zmuszonych do niewolniczej pracy na rzecz III Rzeszy –

droga była jeszcze bardzo kręta i wyboista.

Toteż minister Marian Orzechowski 7 maja 1987 r. mówił w Sejmie: „Posługując się argumentami nie do przyjęcia w świetle uznanych norm prawa międzynarodowego oraz zwykłej sprawiedliwości i moralności ludzkiej, RFN odmówiła zadośćuczynienia polskim ofiarom III Rzeszy”. Nie bez racji Krzysztof Skubiszewski, minister spraw zagranicznych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, powiedział 7 czerwcu 1991 w Sejmie: „Odszkodowania dla Polski nie mogły być gorzej postawione niż miało to miejsce po II wojnie światowej. Ale to się stało. Upływ czasu oraz inne czynniki spowodowały, że dochodzenie do odszkodowań stało się trudne albo wręcz niemożliwe. Wszakże zmiany, jakie się dokonały lub dokonują w stosunkach polsko-niemieckich muszą i tu znaleźć swój wyraz. Odszkodowania dla więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych i dla robotników niewolniczych nie sprowadzają się tylko do kwestii prawnych. Jest to przede wszystkim problem natury moralnej i humanitarnej, konieczność spełnienia podstawowych wymogów sprawiedliwości. Jego rozwiązanie jest jedną z przesłanek porozumienia i pojednania między Polakami i Niemcami”.
Odtąd słowo pojednanie będzie funkcjonować przez wiele lat, a właściwie funkcjonuje do naszych czasów. Co więcej, ono zostało swoistą instytucją. W następstwie podpisanego 17 czerwca 1991 r. porozumienia została stworzona
„Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie” (FPNP).
Rząd niemiecki wyposażył ją sumą 500 milionów marek w celu udzielenia ofiarom III Rzeszy pomocy humanitarnej. W ścisłym rozumieniu niemieckiej strony nie było to odszkodowanie. Wypłaty pieniędzy rozpoczęto we wrześniu 1992 roku. Choć jak stwierdzała potem niemiecka Fundacja „Erinnerungen, Zusammenarbeit und Zukunft” (EVZ), większość „obdarowanych” wzięłaby jakiekolwiek pieniądze. Jak napisał w swej książce „Die Entschaedigung von NS-Zwangsarbeiter am Anfang des 21 Jahrhunderts” niemiecki autor Constantin Goschler, otrzymane z fundacji kwoty stanowiły faktycznie jałmużnę rzuconą proszalnym dziadkom.
I tak właśnie było. Np. członkowie wrocławskiego „Klubu Ludzi ze Znakiem >P< (byłem jego założycielem – po tym, jak jako dziennikarz „Gazety Robotniczej” przeprowadziłem wśród byłych robotników przymusowych ankietę, napisałem na jej podstawie tekst i zorganizowałem zebranie, na którym około 300 uczestników ankiety utworzyło Klub) za wiele lat pracy niewolniczej dostali w dwóch ratach od 2 do 5 tysięcy zł. Ci, którzy pracowali u bauerów, nie dostali ani grosza.
Fundacji zajmujących się odszkodowaniami było kilka. Prócz wyżej wymienionych była jeszcze wymuszona od koncernów przez kanclerza Gerharda Schrödera (SPD)

„Inicjatywa Przemysłu Niemieckiego”.

Schröder, chcąc uniknąć skandalu i bojkotu niemieckich towarów w USA, a także obawiając się infamii, doprowadził do zebrania uzgodnionej między zastępcą sekretarza stanu Samuelem Eisenstadtem i adwokatami dbającymi o polskie interesy (Kongres Polonii Amerykańskiej) i akceptowanej przez rząd Schrödera sumy 10 miliardów marek. Na sumę tę miały łożyć wielkie niemieckie koncerny i firmy: Alianz, Bayer, BASF, Degusa, BMW, Daimler-Chrysler, VW, Dresdner Bank, Deutsche Bank, Thyssen-Krup, Siemens. Przedstawiciele tych koncernów uznali, że należy się sprzeciwić zbiorowym skargom przed sądami w USA i pozbawić podstaw oskarżenia szkodzące wizerunkowi naszego kraju i jego gospodarki. Rzecznik Inicjatywy podkreślił, że „dość tego, nie pójdziemy dalej ani o centymetr”. A jednak pierwotnie zaproponowaną sumę (najpierw 4, a następnie 6 miliardów) podnieśli do 10 miliardów. Niemniej 267 przedsiębiorstw zatrudniających w czasie wojny robotników przymusowych odmówiło przystąpienia do Inicjatywy, co nawet w Niemczech wywołało oburzenie.
Podarujmy sobie relacje o szczegółach. Ważne jest, że rozdzielnictwem tej sumy między poszczególne podmioty zaangażowane w „pojednanie” zajmował się Deutsche Bank, zarabiający na procentach i wedle uznania uruchomiający transfer pieniędzy po niekorzystnym kursie.
W Polsce złożono 590 685 podań od żyjących jeszcze robotników przymusowych albo ich rodzin, z których około 485 tysięcy zostało „zweryfikowanych”. W tym miejscu trzeba zwrócić uwagę na dwie związane ze staraniami o otrzymanie pieniędzy okoliczności. Po pierwsze: już na etapie składania podań „polscy petenci” byli

zobowiązani do podpisania dokumentu,

że wnosząc o wypłatę pieniędzy, zobowiązują się do tego, że w przyszłości nie będą mieli roszczeń do państwa niemieckiego. Po drugie (i gorsze): zgodnie z porozumieniem negocjatorów (sekretarz stanu w niemieckim Auswärtiges Amt Kastrup z niemieckiej, a szef Urzędu Rady Ministrów Żabiński z polskiej strony) na temat odszkodowań, a porozumienie to odwoływało się do układu polsko-niemieckiego z 1991 roku, polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oświadczyło, „że rząd nie czynił i czynić nie będzie w przyszłości żadnych dalszych starań w sprawie odszkodowań dla polskich ofiar narodowego socjalizmu”. (O tym oświadczeniu było w Polsce cicho-sza, ujawnił ten fakt Michael G. Esch, autor rozdziału w czterotomowej dokumentacji wydanej przez EVZ). Oświadczenie to uznano za obowiązujące przez gabinet Jerzego Buzka (1997-2001).
Przytoczmy w tym miejscu wyliczenia niemieckiego ekonomisty Thomasa Kuczyńskiego. W „Zeitschrift fuer Sozialgeschichte” napisał, że państwo niemieckie i gospodarka niemiecka winne są robotnikom przymusowym 180 miliardów marek. Biorąc pod uwagę najniższe taryfy płacowe w przemyśle niemieckim, mnożąc 80-godzinny tydzień pracy i wielkość liczby robotników przymusowych, doszedł do wyniku, że w sumie przepracowali 210 milionów lat. Wysokość niezapłaconej pracy wynosiła 16 miliardów marek, a biorąc pod uwagę dynamikę wzrostu płac i siły nabywczej pieniądza, Kuczyński doszedł do 180 miliardów marek. W opracowaniu autorstwa Herberta Schula z Uniwersytetu Frankfurckiego, który swój tekst opublikował w „Blätter für deutsche und internationale Politik” czytamy nader słuszną i oryginalną co do znaczenia niewolników pracy w Rzeszy ocenę. Zdaniem autora „gospodarcze odnowienie zachodnich Niemiec nastąpiłoby znacznie wolniej, gdyby nie wkład robotników przymusowych w czasie wojny”. Dalej stwierdza, że nadwyżka czerpana z dumpingu płacowego i z dodatkowych obciążeń została po wojnie inwestowana w gospodarkę niemiecką, tak że majątek brutto w zachodnich Niemczech w połowie 1948 roku przewyższał mimo zniszczeń wojennych, demontażu i restytucji poziom z roku 1935 o 14 procent. Takie widzenie roli niewolników pracy i ich znaczenia dla gospodarki III Rzeszy nie jest w dyskusjach zarówno w RFN, jak i w Polsce brane pod uwagę.
W RFN – choć rząd Schrödera z wiadomych powodów ustawił się pozytywnie wobec problemów odszkodowań, tamtejsza biurokracja traktowała Polaków jako petentów, zaś polska biurokracja procedury odszkodowawcze uważała za dojną krowę. Pochodzących z „Solidarności” polityków, którzy zajmowali ważne stanowiska, w „Życiu Warszawy” nazwano
„krezusami pojednania”.
Elektronik Krzysztof Zabiński (rocznik1953) działacz związkowy, w Sejmie kontraktowym z ramienia Komitetu Obywatelskiego i następnie poseł Koalicji Liberalno-Demokratycznej odznaczony w 2011 Oficerskim Krzyżem PR za wybitne zasługi w demokratycznej transformacji, zajmujący w Urzędzie Rady Ministrów wysokie stanowisko, wyznaczył na prezesa „Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie” Bronisława Wilka. Był on także z zawodu elektronikiem. Również działał w „Solidarności”. I on został posłem w Sejmie kontraktowym. W latach 1991-1994 prezes fundacji aresztowany pod zarzutem malwersacji. Pieniądze fundacji ulokował w Megabanku, z którego znajomi prezesa zaciągali kredyty na swoje interesy w różnych przedsiębiorstwach. W niedługim czasie firmy upadły, a pieniądze przepadły. Bronisław Wilk „za niesłuszne aresztowanie” pobrał potem 40 tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia. Zawdzięczał to cichej pomocy kolegów z „Solidarności”. Byli to:
Wiesław Walendziak, najpierw prezes państwowej telewizji, gdzie kolegów z Niezależnego Związku Studentów (ZNS) umieścił na kierowniczych stanowiskach („pampersi”), następnie szef Urzędu Rady Ministrów i potem zajął się własnym biznesem;
Jan Kranz (rocznik 1948) w latach 1990-1995 podsekretarz w MSZ reprezentujący Polskę w przełomowych rozmowach w Bonn, Berlinie i w Waszyngtonie, od 2001 roku ambasador w Berlinie, odznaczony Orderem Zasługi RFN;
Jacek Turczyński (1966), prawnik, poseł ZCHN, w latach 1998-2000 prezes fundacji, wraz czterema członkami zarządu fundacji aresztowany za nieprawnie pobrane pieniądze;
Jan Parys (1950), wiceprezes fundacji, dawniej minister obrony w gabinecie Jana Olszewskiego, wezwany przez sąd do oddania pieniędzy, nie zrobił tego – bez żadnych konsekwencji;
Jerzy Marek Nowakowski czuwający nad całością polskich poczynań związanych z odszkodowaniami, w latach podsekretarz stanu w gabinecie Jerzego Buzka, następnie ambasador w różnych krajach.
Można powiedzieć, że tworzyli oni

swoisty prawicowy kartel.

Pozostaje jeszcze do podkreślenia, że powstałe dla przeprowadzenia wypłat struktury biurokratyczne zatrudniały w warszawskiej centrali 300 etatowych pracowników. Byli oni nadzorowani przez przysłanych z Berlina „kontrolerów” mających zapobiec powtórce afery Wilka. Nadzorczy ci liczyli niewiele ponad 20 lat i w kwestiach odszkodowawczych nie mieli kompetencji. Ich zadaniem było, jak żądali Niemcy, zapewnienie pewności prawnej (Rechtssicherheit). Dbali o to, by w przyszłości polskie roszczenia nie były możliwe.
No cóż, niech zespół posła Mularczyka szacuje…

Poprzedni

Szczepimy bo myślimy!

Następny

Poroszenko zwodzi?

Zostaw komentarz