16 listopada 2024
trybunna-logo

Kołaczyki pani Mooshaber

SONY DSC

Barwny korowód otwiera autorski spektakl Marka Mokrowieckiego „Myszy Natalii Mooshaber”
wedle powieści Ladislava Fuksa. Roztańczony łańcuch aktorów, ozdobionych kolorowymi migającymi lampkami, wije się po scenie płockiego teatru do muzyki Nino Roty z filmu Felliniego.

To bardzo ważny trop – Kafka i Fellini patronują bowiem temu widowisku, w twórczości Fuksa inscenizator najwyraźniej odkrywa nawiązania do kreacji wielkich poprzedników. Zaraz ku przetaczającym się weselnikom, bo okaże się, że to wesele, zmierza drobna, krucha postać pani Mooshaber (Hanna Zientara-Mokrowiecka). Ubrana w czarną, staroświecką garsonkę z wyłożonym białym koronkowym kołnierzykiem, w czarnym kapelusiku ze wstążką, z nieodłączną czarną torbą rozmiarów sporej siatki i w czarnych trzewikach małymi kroczkami zbliża się staruszka, matka panny młodej. Przypomina nie tylko sylwetką, ale wewnętrzną siłą gwiazdę filmów Felliniego, Giuliettę Massinę. To właśnie pani Mooshaber, skromna społeczna współpracownica opieki społecznej okaże się fundamentem mrocznego porządku świata, portretowanego przez Mokrowieckiego.
Samą powieść Fuksa trudno określić jednym słowem, choć spektakl nie pozostawia wątpliwości o czym to opowieść: to rzecz o skrycie pełzającym strachu, obezwładniającym poszczególnych bohaterów. Fuksa, jak pisze autor świetnego tłumaczenia powieści Andrzej Babuchowski, pasjonuje „problem zła. Rzeczywistość przedstawiona w „Myszach Natalii Mooshaber przypomina koszmarny sen”. Grasuje tu też „Strach, który nie ma ludzkiej twarzy. Panoszy się w domu, w parku, w urzędzie, w podziemiach metra, w willi bogatego kupca, na cmentarzu, czyha za rogiem ulicy”. Ten strach sieje autorytarna władza sprawowana przez przewodniczącego Albina Rappelschlunda w imieniu księżnej wdowy Augusty thalskiej. Nie wiadomo jednak czy przy jej współudziale. Na dobrą sprawę tu o wielu rzeczach i ludziach mało wiadomo. Życiorys pani Mooshaber rwie się, a z mroków jej pamięci dochodzą jedynie strzępy wspomnień, często ze sobą sprzecznych. Niemal wszyscy cierpią tutaj na zaniki pamięci, pani Mooshaber nawet w trakcie wypowiedzi zapomina pełnego brzmienia słów (zamiast kryminał mówi jedynie: „krymi”, itd., itp.). Powtarza jak mantrę swoje przestrogi dla młodych chłopców, którzy rozrabiają i mogą się stoczyć na dno. Swoją czujną opiekę sprawuje nie tylko nad chłopcami, ale także ich matkami i grobami pobliskiego cmentarza. Stoi też na straży czystości – rozstawia wszędzie pułapki na myszy, wyposażone w kawałki słoniny posypanej trucizną. Wprawdzie nie jesteśmy pewni, kogo tak naprawdę pani Mooshaber truje (i czy truje?), ale dbałość o zachowanie substancji wolnej od myszy powtarza się w powieści i spektaklu jak refren.
Powieść Fuksa budziła rozmaite, rozbieżne oceny. Jeden z rozczarowanych polskich recenzentów pisał, że to „powieść dla kucharek”. Najwyraźniej zwiedziony wątkiem kryminalnym i dość pospolitymi zdarzeniami o posmaku obyczajowym z pogranicza półświatka. Rzeczywiście, Ladislav Fuks chętnie sięgał po wzorce literatury niskiej, zwłaszcza sensacyjnej, lubował się w zaskakujących rozwiązaniach i wydarzeniach mrożących krew w żyłach. Wykorzystywał je jako tło subtelnych analiz psychiki bohaterów, odczuwających obcość świata zewnętrznego.
Warto przypomnieć, że twórczość Fuksa (1923-1994), czeskiego prozaika, z wykształcenia filozofa i psychologa, dzisiaj trochę (niesłusznie!) zapomniana, budziła w latach 70. i 80. ubiegłego wieku wielkie zainteresowanie w całej Europie, w tym również w Polsce. Rozgłos przyniosła mu debiutancka powieść o losach czeskiego Żyda w latach okupacji hitlerowskiej „Pan Teodor Mundstok” (1963). Na jej podstawie Waldemar Dziki nakręcił film „Kartka z podróży” (1983) z Władysławem Kowalskim w roli głównej. Tej tematyce pozostał Fuks wierny w tomie opowiadań „Moi czarnowłosi bracia” (1964) i powieści „Palacz zwłok” (1967). Opublikował także m.in. powieści „Wariacje na najniższej strunie” (1966), „Myszy Natalii Mooshaber” (1970), „Śledztwo prowadzi radca Heumann” (1971, powieść doczekała się polskiej ekranizacji – Tadeusz Chmielewski nakręcił film „Wśród nocnej ciszy”, 1978), humoreskę „Nieboszczycy na balu” (1972).
Marek Mokrowiecki już raz sięgał jako reżyser po dzieło Fuksa, adaptując w teatrze bydgoskim „Palacza zwłok” (1986). Nic dziwnego, że absolwent reżyserii w Pradze szukał inspirującego materiału w bliskiej mu czeskiej literaturze, zwłaszcza że „Palacz zwłok” to powieść” niezwykła. Fuks bada w niej destrukcję psychiki zainfekowanej ideologią rasistowską. Akcja powieści toczy się tuż przed i tuż po wkroczeniu wojsk hitlerowskiej Rzeszy do Czechosłowacji. Pracownik praskiego krematorium Karol Kopfrkingel, typowy mieszczuch rozkochany w muzyce i sztuce, przechodzi przemianę z dobrodusznego mieszczanina w nadczłowieka z rasy panów. Pod wpływem niemieckiego przyjaciela ożywa w nim kropla germańskiej krwi. Fuks ukazuje spustoszenie, jakie niesie ze sobą faszyzm. Na pozór poczciwy pan Karol, przykład pracownik, mąż i ojciec, aby zachować lojalność wobec swych ideologicznych przyjaciół, dopuszcza się zbrodni: zabija żonę, ponieważ jest półkrwi Żydówką, morduje syna, który ulega „niebezpiecznym” czeskim wpływom, staje się konfidentem, a wreszcie szefem krematorium.
Spektakl uwydatnił mroczne zakamarki zwichniętej psychiki – stąd jego sukces, Mokrowiecki został nagrodzony za adaptację i reżyserię na toruńskim festiwalu Teatrów Ziem Zachodnich i Północnych. Zachęcony tym odbiorem i zafascynowany pisarstwem Fuksa, przygotował wówczas następną adaptację jego powieści. Gotowy scenariusz „Myszy Natalii Mooshaber” przedstawił swojej ukochanej pani profesor z warszawskiej szkoły teatralnej, Ryszardzie Hanin. Propozycja miała ręce i nogi, Hanin zetknęła się już z modnym wtedy pisarzem, zagrała ze Zdzisławem Mrożewskim w telewizyjnej adaptacji „Srebrnego wesela” (1981) w reżyserii Kazimierza Karabasza i w słuchowisku „Ostatnia wyspa” (1985). Scenariusz jej się spodobał, miała gościnnie zagrać w „Myszach” na scenie bydgoskiego teatru. Niestety, te plany, jak to w teatrze i w życiu często bywa, rozwiały się, a zapomniany scenariusz przeleżał przez trzydzieści lat. Wtedy dopiero Mokrowiecki sięgnął po stary, już zniszczony maszynopis. „Ladislav Fuks – mówił reżyser przed premierą – to jeden z najwybitniejszych czeskich pisarzy drugiej połowy XX wieku. W swojej powieści, której akcja rozgrywa się w wyimaginowanym państwie, zawarł realia polityczne ubiegłego wieku, niestety odżywające w innej konfiguracji we współczesnym świecie. Ale „Myszy Natalii Mooshaber” to nie tylko powieść polityczna. Jest w niej zawarta również bieda ludzkiej egzystencji, fantasmagorie i metafizyka”.
Wszystko to odnaleźć można w wielowarstwowym przedstawieniu Mokrowieckiego, w którym przegląda się nasz rozchwierutany świat, a spoiwem pozostaje strach, motywujący postępowanie bohaterów, paraliżujący i trudny do opanowania. Nie jest od niego wolna tytułowa bohaterka, poniewierana przez własne dzieci, wykorzystywana przez urzędników, inwigilowana przez policję, znienawidzona przez matki dorastających chłopców. Tylko Dozorczyni ją podziwia (Magdalena Tomaszewska), wpatrzona w lokatorkę podupadłej kamienicy jak w słońce. To właśnie Dozorczyni jak czarodziejka-garderobiana poprawia urodę Natalii, stroi ją w wyjściową suknię, obdarowuje kapelusikiem z Paragwaju i dodaje odwagi.
W doskonale zakomponowanej przestrzeni, gdzie Marian Fiszer zmieścił kilkanaście rozmaitych pomieszczeń i placów, od mieszkania bohaterki, przez stację metra po aptekę i ceremonialny czerwony dywan podczas uroczystości powitalnej, przetacza się całe życie Natalii Mooshaber. Straszne, tajemnicze, ale i śmieszne, przepełnione dziwactwami, które bawią swoim odstępstwem od normy, pełne refrenów, sytuacji powtarzających się, a nawet tych samych zdań, które jak wyuczoną lekcję recytuje Natalia i jej rozmówcy. W języku bowiem kryją się tutaj największe zagadki i surrealistyczne gry. Jak choćby w często przywoływanych przez panią Mooshaber dziecięcych rymowankach, które uchodzą za szczyt wcielonego piękna: „Okrutny los i straszna śmierć,/ W udziale im przypadła,/ Króla zjadł pies, pazia zjadł kot,/ królewnę myszka zjadła”.
Natalia Mooshaber z dziką radością oddaje się pieczeniu kołaczyków z migdałkami i rodzynkami, którymi częstuje na prawo i lewo swoich gości, dzieci, i gospodarzy odwiedzanych domów. Smak tych słodkości przypomina legendarne wypieki z książęcego Kociego Zamku. Niektóre kołaczyki, prawdopodobnie te z rodzynkami, posypuje białym proszkiem trucizny na myszy.
Wybornie zagrane, mądre przedstawienie, w dobrym tempie, ani za szybko, ani za wolno, z odmierzonymi solówkami wszystkich aktorów i wybitną rolą tytułową Hanny Zientary-Mokrowieckiej, potwierdza, jak wielki potencjał kryje w sobie niedoceniany teatr poza wielkimi centrami. To pokaz świetnie naoliwionej maszyny do grania, w której wysokiej próby literatura, inteligentna adaptacja, wyobraźnia inscenizatora i wykorzystanie przestrzeni uskrzydla cały zespół.

MYSZY NATALII MOOSHABER Ladislava Fuksa, tłum. Andrzej Babuchowski, inscenizacja Marek Mokrowiecki, scenografia Marian Fiszer, muzyka Marek Walczak, instalacja wideo Mariusz Pogonowski, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku, premiera 25 marca 2018

Poprzedni

Leon zamienił Rosję na Włochy

Następny

Szykuje się zadyma

Zostaw komentarz