21 listopada 2024
trybunna-logo

Klimat potrzebuje więcej polityki

W kontekście kryzysu klimatycznego mówi się często, że jest to wina „człowieka”, „ludzkości” czy po prostu „ludzi”. Oczywiście, na najbardziej ogólnym poziomie jest to prawda: to nasz gatunek odpowiada za wzrost emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Ale takie gatunkowe ujęcie problemu gubi ważny „szczegół”.

Nie, najbiedniejsze osoby na świecie, ani nawet klasa średnia, nie odpowiadają za kryzys klimatyczny w takim samym stopniu jak:

 – Miliarderzy i multimilionerzy, którzy rozbijają się po świecie prywatnymi odrzutowcami, mają ogromne domy, najczęściej kilka, i promują rozrzutny styl życia. Ostatnio dowiedzieliśmy się na przykład, że kilka gwiazd, w tym Kim Kardashian, nie przestrzega w swoich kalifornijskich posiadłościach limitów zużycia wody. 

– Zarządy firm paliwowych, które już kilkadziesiąt lat temu miały dostęp do wewnętrznych raportów o katastrofalnych skutkach spalania paliw kopalnych i schowały je do szuflady. A potem jeszcze sponsorowały różne grupy zajmujące się zniechęcaniem do walki z globalnym ociepleniem.

– Zarządy wszystkich tych firm i organizacji, które latami sponsorowały i propagowały fałszywe informacje na temat globalnego ocieplenia, jak niektóre prawicowe think tanki. 

– Politycy, którzy w imię interesów własnych lub swoich sponsorów blokują inwestycje klimatyczne. Jak cała Partia Republikańska w USA albo Joe Manchin, senator z Partii Demokratycznej, który wprawdzie ostatnio zgodził się na pakiet inwestycji klimatycznych prezydenta Bidena, ale tylko za cenę licznych ustępstw wobec przemysłu paliwowego, którego sam jest częścią. Manchin ma udziały w firmie węglowej, na której zarabia pół miliona dolarów rocznie. 

Myląca jest też bardziej wysublimowana wersja stwierdzenia o zbiorowej odpowiedzialności. Głosi ona, że kryzys klimatyczny to „skutek uboczny kapitalizmu”.

Tak jak w poprzednim przypadku – kryje się za tym stwierdzeniem ziarno prawdy. Państwa kapitalistyczne, podobnie zresztą jak np. Związek Radziecki, opierały swój rozwój na spalaniu paliw kopalnych. To węgiel i ropa napędzały ich wzrost gospodarczy, przynosząc masie ludzi niespotykany wcześniej dobrobyt.

Ale… Musimy pamiętać, że bilans zysków i strat kapitalistycznego rozwoju rozkłada się nierówno. A choć do pewnego poziomu rozwoju wzrost gospodarczy jest koniecznym motorem tworzenia dobrobytu, to w przypadku najbogatszych państw coraz bardziej liczy się to, jak dzielone są jego owoce. Jeśli ktoś twierdzi, że Stany Zjednoczone potrzebują więcej wzrostu, to od razu nasuwa się pytanie: ile jeszcze musi wzrosnąć amerykańska gospodarka, żeby USA stać było wreszcie na publiczną ochronę zdrowia, rozwiązanie stosowane w krajach dalece mniej bogatych niż one? Pytanie jest retoryczne – wiemy bowiem, że na przeszkodzie stoi nie zbyt mały wzrost, lecz względy polityczne. 

Nie dajmy sobie zatem wmówić, że niszczenie środowiska na tak dużą skalę jest konieczne dla podtrzymania naszego dobrobytu, a tym bardziej, że jest czymś, co leży w ludzkiej naturze. To nie konieczne „prawa ekonomii” ani „natura ludzka” stoją przede wszystkim na przeszkodzie koniecznych reform, lecz interesy stosunkowo wąskiego grona osób.

Nie chodzi o to, że rozwiązanie kryzysu klimatycznego jest proste, pozbawione trudnych dylematów. Rzecz w tym, że są to typowe dylematy polityczne, wymagające demokratycznego namysłu i ważenia interesów różnych grup społecznych. Na przykład, jak sprawić, żeby koszty transformacji energetycznej nie odbiły się głównie na najbiedniejszych. Rozwiązań jest kilka: państwo może się angażować w tworzenie „zielonych miejsc pracy” (pomysł wpisany we wspomniany pakiet klimatyczny USA), dofinansowywać wymianę infrastruktury energetycznej lub oferując alternatywy dla transportu samochodowego w postaci jakościowej i taniej komunikacji publicznej (jak ostatnio Niemcy, z tymczasowym rozwiązaniem w postaci uniwersalnego biletu kolejowego za 9 euro). 

O konkretne rozwiązania można, a nawet trzeba się spierać. To nowa sytuacja, nikt nie ma gotowych recept. Ale nie oszukujmy się – będzie to spór polityczny, bo i cały problem kryzysu klimatycznego jest z gruntu polityczny. Coś, co zbyt często umyka, gdy zaczynamy mówić o zmianie klimatu w abstrakcyjnych kategoriach „odpowiedzialności człowieka”.

Poprzedni

A ścieki płyną, płyną, płyną

Następny

Okoliczności przyrody