Nie mogę pojąć dziennikarzy, którzy zapraszają do swych programów w radiu i telewizji wciąż tych samych polityków (najczęściej parami).
Wysłuchują łatwych do przewidzenia wypowiedzi, czyli recytacji wyuczonych kwestii, swoją rolę ograniczając do przedstawiania rozmówcy opinii przeciwstawnych (najlepiej, gdy padają z ust kogoś z tego samego kręgu partyjnego), zaś stek wzajemnych oskarżeń oraz nadużyć językowych komentują co najwyżej znaczącym spojrzeniem w kierunku kamery.
Najlepiej byłoby odebrać głos wszystkim tym komediantom i wzorem BBC zapraszać wyłącznie zdystansowanych do politycznego magla badaczy i znawców omawianych problemów. Może choć trochę uporządkowaliby głowy wyborców.
Prawdomówność
W politycznych połajankach kłamstwo przeciwstawiane jest zazwyczaj prawdzie. Nabiera wtedy cech diabelskich, gdyż prawda łatwo staje się Prawdą, niepodważalnym fundamentem, który chce zniszczyć ktoś, kto ma po prostu inne zdanie. Taka opozycja miesza jednak dwie odmienne płaszczyzny. Przeciwieństwem prawdy (pomijam teraz kontrowersje dotyczące jej natury) jest fałsz – kategorie te mówią o wiedzy, którą zajmuje się epistemologia. Natomiast przeciwieństwem kłamstwa jest prawdomówność – obydwa te pojęcia nacechowane są moralnie i mieszczą się w sferze etyki.
Prawdomówność to cecha człowieka, który przedstawia określone poglądy (swoje bądź cudze) jako prawdziwe i sam uważa je za prawdziwe; albo też przedstawia je jako fałszywe i sam je za takie uważa. Kłamstwo zaś, to postępowanie człowieka, który poglądy uznane za prawdziwe przedstawia jako fałszywe; albo też (częściej!) poglądy uznane za fałszywe przedstawia jako prawdziwe, odpowiednio w tym celu argumentując (sofistyka).
Kłamstwo ma charakter świadomy i zazwyczaj łączy się z zamiarem odniesienia korzyści. To oszustwo, nie pomyłka lub błąd. Jeśli mówię, że dwa plus dwa to pięć i tak myślę – mylę się, wypowiadam fałsz, jednak nie kłamię. Jeśli mówię, że pięć, choć wiem, że cztery – to kłamię.
Kłamstwo, to wypowiedź coś zakrywająca i świadoma tego, że zakrywa. Definiowane jest jako locutio contra mentem: wypowiedź wbrew myśli („słowa myślom kłamią”).
Kłamstwo dokonuje się w języku, który pozwala ukryć myśli – rzeczywiste intencje, zamiary bądź emocje. Temu właśnie ma przede wszystkim służyć język, mawiał nie byle jaki znawca tej problematyki, znany z cynizmu polityk, dyplomata i biskup Charles de Talleyrand.
Wynikałoby z powyższego, że zarzut kłamstwa związany bezpośrednio z daną wypowiedzią jest z istoty nieuprawniony. By móc go postawić, należałoby poznać myśl i porównać ją ze słowem. Brak różnicy wskazywałby prawdomówność, odmienność ujawniałaby kłamstwo. Póki co jednak nie da się, na szczęście, odczytywać ludzkich myśli.
Można natomiast oskarżać o kłamstwo ex post, gdy staną się widoczne rozbieżności między wcześniejszymi deklaracjami i ich realizacją. Widać to wyraźnie w przypadku pustych, lecz zgodnych z oczekiwaniem obietnic wyborczych. Ot, choćby takich, jak kampanijne zapewnienia Beaty Szydło, że ministrem obrony narodowej w jej rządzie będzie Jarosław Gowin. Jeśli nawet wierzyła w to, co obiecuje, powinna przeprosić i zrezygnować z misji tworzenia gabinetu natychmiast po tym, gdy okazało się, że ma stanowić atrapę jego szefowej.
Kłamstwa, kłamstewka, gry w oszukiwanie
Formy kłamstwa i sytuacje, w których można je dostrzec, są przeróżne. Jak wiele innych elementów kultury, kłamstwo bywa pojmowane jako sztuka (umiejętność), którą można wykształcić. Przykładem rozwijania takiej sztuki jest szkoła aktorska, ucząca gry, udawania kogoś innego (aktor w grece to hipokryta [hypokrités]). Mimikę ćwiczyli przed lustrem tacy politycy, jak Winston Churchill (grymas niezadowolenia), czy Charles de Gaulle (nieprzenikniony wyraz twarzy).
Świadome wypowiadanie nieprawdy może być elementem żartów, zachowań podszytych odrobiną perwersji, a także umiejętności aktorskich niezbędnych nie tylko w teatrze, ale w niektórych sytuacjach społecznych. Zapewne mało kto zechciałby wszystkie te sytuacje określać mianem kłamstwa.
Stanisław Ignacy Witkiewicz sztukę udawania uczynił podstawą nowego kierunku literackiego, piurblagizmu, opartego na teorii czystej blagi. W manifeście programowym wyszczególnia takie między innymi jej odmiany: na-dudka-wystrychizm, neo-naciągizm, fałszyzm, solipsoedryzm, mistyficyzm, nabieryzm, oszukizm, neo-humbugizm, krętacyzm, udawaizm, nieszczeryzm, w-pole-wyprowadzaizm, przecheryzm, łgizm, łgarstwizm, wmówizm, zawraco-głowizm, zawraco-gitaryzm, zawraco-kontrafałdyzm, omamizm, kręcizm.
Sposób identyfikacji kłamstwa i stosunek do niego jest odmienny w różnych kulturach. Z licznych opracowań można dowiedzieć się, że kultura niemiecka nie znosi kłamstwa z uwagi na to, że zakłóca ład i porządek. Stąd pewnie brała się podatność Niemców, pewnych, że władza nie może kłamać, na propagandę Josepha Goebbelsa. Kultura angielska – przesycona ironią, czyli dystansem i niejednoznacznością – zawiera postaci kłamców sympatycznych, takich jak Edgar z Króla Leara. Kultura polska inaczej kwalifikuje kłamstwo w sferze prywatnej, inaczej w sferze publicznej: pierwsze jest piętnowane, drugie rozumiane i akceptowane. Ma to zapewne związek z wieloletnim brakiem państwowości i utrwaleniem się postaw opisanych przez Kazimierza Wykę w Gospodarce wyłączonej; przekonań, zgodnie z którymi oszukiwanie władzy było aktem dozwolonym moralnie, a nawet patriotycznym.
Uznawane i tolerowane od stuleci jest tzw. „kłamstwo wojenne”. Wódz, dowództwo, sztab mogą, a nawet powinni, posługiwać się kłamstwem – maskowaniem własnych stanowisk, utajnianiem rzeczywistych planów, dezinformowaniem – jeśli pozwala to odnieść zwycięstwo nad wrogiem. Bywa, że akceptowane jest także „kłamstwo lekarskie” – sądzi się wtedy, że lekarz może okłamywać pacjenta, również jego rodzinę, gdy służy to terapii.
Kłamstwo od zawsze stosowane było jako narzędzie władzy, przydatne do sterowania zachowaniem zbiorowym. Uznawano prawo władcy absolutnego do manipulowania poddanymi w celu zapewnienia ciągłości władzy („kłamstwo królewskie”). Niccolò Machiavelli odwoływał się do aksjologii relacyjnej („Czasami trzeba jako dobro ocenić mniejsze zło”), zaś z kłamstwa uczynił poręczne narzędzie rządzenia („Politykowi nie wolno być niewolnikiem własnych słów”).
Zaleceniom Machiavellego zarzuca się cynizm i amoralność, trudno jednak nie dostrzec trwałej ich obecności w dziejach politycznych, także najnowszych. Radykalnie wyraził to George Orwell, pisząc, że polityka to bastion kłamstw, uników, obłędu, nienawiści i schizofrenii.
Polityczną nowomowę z okresu Peerelu, odwołującą się do pojęcia prawdy i deformującą je dla potrzeb ideologicznych, szyderczo przedstawił Stanisław Barańczak (Określona epoka): „[…] Żyjemy w określonej epoce, taka/ jest prawda, nieprawda,/ i innej prawdy nie ma”.
Piotr Tymochowicz, specjalista w zakresie wizerunku i marketingu politycznego (doradzał m.in. Marianowi Krzaklewskiemu, Andrzejowi Lepperowi i Stanisławowi Tymińskiemu) bez skrępowania mówi o tym, jak kształtuje polityczną umiejętność bycia hipokrytą: „Jeżeli uczę ludzi technik kłamstwa, to w przekonaniu, że kłamstwo jest jedną z ważniejszych strategii politycznych, w ramach której wyróżniamy wiele taktyk. Polityk musi umieć kłamać i to jest oczywiste. Spójrzmy na Marcinkiewicza, jak perfekcyjnie kłamie, gdy twierdzi, że mówi tylko prawdę”.
Zakłamanie
Tadeusz Sławek pisze, że kłamca emigruje z zasięgu prawdy. „Znamy historie tych, którzy kłamali tak uporczywie i tak długo, że stali się trwałymi, bezpowrotnymi »emigrantami«”. Jest to także, należałoby dodać, emigracja z obszaru mowy – notoryczny kłamca staje się dla otoczenia „niemy”, nie chce się go już słuchać. Staje się też „niemy” dla siebie, gdy osiąga taki poziom zakłamania wewnętrznego, który uniemożliwia mu oddzielanie prawdy od fałszu.
Kłamstwo dokonywane koniunkturalnie, dla doraźnych korzyści, ma charakter autodestrukcyjny dla tożsamości i integralności kogoś, kto wypowiada słowa przeczące przekonaniom. Myśl o tym, że jest się kłamcą, pisze Czesław Miłosz, „jest wyrzutem sumienia tak trudnym do ujęcia w słowa i przynoszącym tak niszczące skutki, ile razy zostanie wypowiedziana – że słusznie każdy zachowuje ją na własny użytek, nie chcąc zbyt łatwo zburzyć budowli, które już istnieją i mają inną wartość, niż wartość prawdy czy fałszu”. Łatwo w takiej sytuacji o pojawienie się mechanizmu obronnego, o którym pisał Jean–Paul Sartre. Jest nim „zła wiara” (mauvaise foi) – przyjmowanie i uwewnętrznianie gotowych, podsuwanych przez kogoś innego, szablonów, pojęć, ról.
Dominikanin, o. Ludwik Wiśniewski, w drukowanym niedawno artykule krzyczącym o opamiętanie się polskiego Kościoła, daje przykłady takich, podsuwanych przez hierarchów, fałszywych pojęć i szablonów. Oto ich wspólny mianownik: „Jak było za Tuska i jak jest za Kaczyńskiego? Smród i zapach, podłość i błogość dobra, ciemność i blask”.
Z takich właśnie podszeptów brała się, i wciąż bierze, ograniczona, zakłamana polska umysłowość, jaką opisywał Stanisław Brzozowski. Mierziły go antychrześcijańskie elity endeckie (wołał wściekły w Pamiętniku: „Daj się przejechać Panie – a do gruntu po tym tałatajstwie, spłukać głupotę i miałkie wrzaski z polskiego życia”), niezdolne do samowiedzy, wyzbyte nawyku myślenia, zachwycone sobą i odprawianymi przez siebie rytuałami, klerykalne – i całkowicie bezreligijne.
Sergo Paradżanow, ormiańsko-gruziński reżyser (m.in. Cienie zapomnianych przodków) i malarz, jeden ze swoich listów wysłanych w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku z łagru zakończył słowami: „Kłaniam się wszystkim. A co, jeśli istnieje Bóg?”. Niejednemu kapłanowi, niejednemu hierarsze zadedykowałbym te zdania.
Józef Wiśniewski kieruje ku polskim parlamentarzystom – przede wszystkim z klubu PiS, co podkreśla – herbertowskie z ducha oczekiwanie, by się szanowali, nie dali się już upokarzać, nie przyjmowali podsuwanej im „złej wiary”. Aby „[…] zawsze szli za głosem sumienia. Nawet wtedy, gdyby mieli narazić się na gniew. Nawet wtedy, gdyby mieli stracić poselski mandat”.