16 listopada 2024
trybunna-logo

Kapsułki pamięci

Kapsułki

Anna Polony
Kilka ładnych lat temu starałem się o wywiad z Anną Polony. Bezpośredniego kontaktu do tej wybitnej aktorki nie miałem, ale udało mi się uzyskać kontakt pośredni. Niestety, mój zamiar się nie powiódł, przekazano mi informację, że nie będzie możliwości spotkania z panią Polony, mimo jej kilkudniowej, przy okazji gościnnych występów, obecności w Warszawie. Jakiś czas ponowiłem próbę będąc w Krakowie, tą samą drogą, ale i tym razem nic z tego nie wyszło. Oczywiście żałowałem, ale uczuciu temu towarzyszyła, paradoksalnie, szczypta ulgi, bo trochę się spotkania z panią Polony, wielką aktorką scen krakowskich i polskich „bałem” (choć nie to, żeby jakoś przesadnie) mając pewne, zaczerpnięte z różnych przekazów wyobrażenie o jej ciętym języku i nieco apodyktycznym, władczym sposobie bycia. Nie bez wpływu na moje wyobrażenia była także postać „heterowatej” Anieli Dulskiej w spektaklu, apotem serialu Andrzeja Wajdy „Z biegiem lat, z biegiem dni”, jedna z najbardziej znanych ról pani Polony. Pamiętałem też o władczej Muzie, którą kreowała w legendarnych krakowskich „Dziadach” mickiewiczowskich w inscenizacji Konrada Swinarskiego. Wyobrażałem sobie, tym rodzajem trochę naiwnego wyobrażenia, że siedzę przy stoliku kawiarnianym z wytworną damą w kapeluszu i prowadzę wywiad, pełen napięcia by nie wystawić się na jakiś zjadliwy sztych rozmówczyni. To być może do pewnego stopnia objaw „pokoleniowy”, jako że należę do tej generacji widzów, wśród której jeszcze zdarza się odnoszenie się do wielkich postaci artystycznych z respektem niczym do osób „półboskich”. Zwłaszcza do takich Dam teatru jak Anna Polony. Mam natomiast wrażenie, że przedstawiciele młodszych generacji rzadko odznaczają się tego typu obiekcjami. Kilka lat temu, jesienią 2015 roku, pojawiła się kolejna szansa na kontakt z panią Polony. Pracowałem wtedy jeszcze w TVP (przed sczyszczeniem w ramach szerokiej czystki 2016 roku) i zajmowałem się Teatrem Telewizji, tzn. przygotowywałem serwisy krótkich wywiadów z twórcami spektakli, w tym z aktorami, przeprowadzanych na planie podczas nadarzających się przerw. Anna Polony przyjechała do Warszawy, żeby zagrać jedną z głównych ról w „Domu kobiet” Zofii Nałkowskiej. Jednak po dwóch poprzednich niefortunnych próbach nie liczyłem na wiele, może poza kilkoma zdaniami, jako że plan realizacyjny, podobnie jak plan filmowy, z jego zabieganiem, pośpiechem, nerwowością, nie sprzyja spokojnej, a tym bardziej dłuższej rozmowie. Plan realizowany był nie w dekoracjach studia przy Woronicza, ale w przedwojennej chyba willi w jakiejś podwarszawskiej miejscowości typu Konstancina, a może to był Konstancin, nie pamiętam. Korzystając z pierwszej nadarzającej się okazji zbliżenia się do pani Polony podczas przerwy między ujęciami, zapytałem ją czy zgodzi się na rozmowę. Nie zareagowała odmownie, ale na tyle zdawkowo i nie bez nuty roztargnienia, że nie wzbudziło to we mnie dużej nadziei. Wreszcie, po co najmniej dwóch godzinach, ogłoszono przerwę obiadową. Podszedłem ponownie do pani Polony, ale ponieważ zareagowała tak, jakbym całkiem niedawno nie pojawił się przed jej obliczem, więc moje nikłe nadzieje jeszcze osłabły. Miejsce kateringu było dość daleko usytuowane od willi, więc pani Polony, ubrana w prywatną, swobodną garderobę, narzuciwszy na plecy jakąś kurtkę (był jesienny chłód) została zaproszona do busa, do którego i mnie „psim swędem” udało się dostać tylko dlatego, że chytrze udałem, że towarzyszę jej zgodnie z jej wolą i to „służbowo”. Taka niewinna, trochę szwejkowska sztuczka. Po kilku minutach zajechaliśmy na miejsce. Towarzyszyłem pani Polony krok w krok, niczym „paź królowej”, ciągle nie będąc pewnym osiągnięcia celu. Katering, czyli – mówiąc po ludzku – obiad, składający się z dwóch zdań i deseru serwowano w innym z kolei pojeździe, też w czymś w rodzaju busa. Owe okoliczności kulinarne nie wróżyły dobrze mojemu celowi, bo taki obiad to nie okazja do umówionej rozmowy w eleganckiej restauracji, ale spożywanie w ścisku, ciasnocie, metodą chałupniczą, „ambulatoryjną”, w asyście pokaźnego grona osób, z których każda czegoś chce, gdzie panuje rozpraszający harmider, ruch, rozmowy i presja czasu. Czarno więc to widziałem, zwłaszcza, że z dzieciństwa wyniosłem naukę, że „przy jedzeniu się nie rozmawia”. I ciągle wydawało mi się, że nie uchodzi przeszkadzanie takiej Damie przy posiłku, zwłaszcza takiej Damie, co do której nie miałem pewności, że nie odprawi mnie w każdej chwili pod jakimkolwiek pretekstem. Innymi słowy – wszelkie okoliczności zdawały się działać przeciw mnie. Pani Polony wybrała dania z karty, a kiedy zasiadła nad pierwszym z nich, przed plastikową miseczką i plastikowymi sztućcami, spojrzała na mnie, po raz pierwszy uważnie, a nawet badawczo i powiedziała łagodnie: „No to proszę pytać”. Zacząłem zadawać pytania, moja Rozmówczyni odpowiadała, i tak mijała minuta za minutą. Kiedy upłynął kwadrans zacząłem odczuwać presję „tajmingu”, choć i tak uważałem, że udało mi się uzyskać nadspodziewanie duży kęs czasu. Pani Polony rozmowy jednak nie przerywała, a na moje kolejne pytania odpowiadała zupełnie obszernie, nie przejawiając przy tym oznak pośpiechu. Jednak po jakichś 20-25 minutach zaczęły się znane mi, i zawsze denerwujące, a przy tym rozpraszające, próby położenia kresu rozmowie. Co rusz podchodziły jakieś osoby z ekipy, rzucały słówka o „kończeniu”, coś mówiły do pani Polony, stwarzały atmosferę rozpraszającego zdenerwowania i rzucały mi spojrzenia ponaglające, pełne nagany, że „zabieram czas”, słowem – „pchały się między wódkę a zakąskę”. Miałem w tym już pewne doświadczenie, więc postanowiłem nie reagować, zdając się w tej sytuacji całkowicie na moją znakomitą Rozmówczynię. W pewnym momencie, gdy „pressing tajmingowy” stawał się coraz bardziej natarczywy i zaczął przeszkadzać w formułowaniu wypowiedzi samej pani Polony, podniosła głowę i dość srogim, nie znoszącym sprzeciwu tonem zażądała, aby „nam nie przeszkadzano”. Najwidoczniej autorytet Wybitnej Damy Sceny sprawił, że namolny pressing w okamgnieniu ustał i rozmawialiśmy jeszcze przez kolejne blisko pół godziny. I tylko od czasu do czasu, rzuciwszy kątem oka na otoczenie, widziałem w oczach ekipy kierowane na mnie spojrzenia ostre jak sztylety. W końcu „zabierałem” im ich czas pracy, opóźniałem moment zakończenia dnia roboczego, a było już późne, listopadowe popołudnie. I tak oto udało mi się, w tych trudnych warunkach, przeprowadzić „pełnokalibrowy” wywiad, zadać wszystkie zaplanowane pytania. I nawet to nie pani Polony dała znak do zakończenia rozmowy, lecz ja „zmiłowałem” się nad otoczeniem i postawiłem ostatni akord. Jaki z tego wniosek? W takich sytuacjach nie trzeba być „miękiszonem” i nie dać się pokonać w „pojedynku na miny”. I że w towarzystwie Wybitnej Damy Teatru można się czuć bezpiecznie nawet w takich nieprzyjaznych, paździerzowych okolicznościach, przy posiłku podawanym w jednorazowych, plastikowych naczyniach, pośród ścisku, zaduchu i hałasu.

Alicja Pawlicka
Z panią Alicją rozmawiaem natomiast w warunkach komfortowych, w cichej kawiarni w „Promie Kultury” na warszawskiej Saskiej Kępie. To także Dama Sceny, pokoleniowo bliska Annie Polony, ale o usposobieniu pozbawionym władczości, bardzo stonowana, skromna, mówiąca bardzo oszczędnie o swojej długiej karierze aktorskiej na scenie warszawskiego Teatru Polskiego, gdzie zagrała dziesiątki ról. Ma na swoim koncie także wiele ról filmowych. Ja ją najbardziej zapamiętałem w roli Laury w telewizyjnym „Kordianie” Juliusza Słowackiego, w reżyserii Jerzego Antczaka (1963), w duecie z Ignacym Gogolewskim. Chętniej jednak niż o swojej aktorskiej pracy opowiadała mi o swoim nieżyjącym już mężu, Janie Suzinie, sławnym spikerze Telewizji Polskiej i obdarzonym wspaniałym głosem lektorze filmów emitowanych na „srebrnym ekranie”. Na spotkanie przyniosła maszynopis wspomnień męża i zgodziła się pożyczyć mi je na kilka dni. Są naprawdę bardzo interesującym i barwnie napisanym przyczynkiem do dziejów polskiej telewizji. Niestety, do tej pory nie zostały wydane, a szkoda.

Poprzedni

Nadchodzi inny czas

Następny

Pierwsze kontakty dyplomatyczne między średniowiecznym Azerbejdżanem a Królestwem Polskim

Zostaw komentarz