Kapsułki
Marek Lewandowski i Krzysztof Machowski
Na koniec tego odcinka, kapsułka pamięci wyraźnie lżejszego autoramentu. Swego czasu na tych łamach obficie gościli poznani przeze mnie aktorzy, którzy w czasach mojego dzieciństwa i młodości wydawali mi się nieosiągalnymi, godnymi zazdrości i podziwu bożkami. Pewnego lata, a było to ze cztery dekady temu z okładem, spędzałem wakacje w Sopocie w gronie kolegów i koleżanek. Były to czasy dużych aspiracji rozrywkowych i silnych pragnień uczuciowych, ale często trudnych do zaspokojenia na wymarzonym poziomie. Brakowało i technik, i doświadczenia, i odpowiedniej porcji pieniędzy, więc trzeba było kontentować się małym i nie zawsze zadowalającym. Pewnego wieczoru sierpniowego, a więc jeszcze całkiem jasnego, wracaliśmy wesoło ze spaceru do Opery Leśnej. W pewnym momencie zauważyłem dwóch młodych (choć od nas sporo starszych), przystojnych mężczyzn, w których rozpoznałem znanych z telewizji, m.in. ze spektakli Teatru Kobra, aktorów Marka Lewandowskiego i Krzysztofa Machowskiego. Obu, odzianym w białe płócienne spodnie i białe podkoszulki (jeden jasnowłosy, drugi brunet) towarzyszyły piękne dziewczyny, „laski takie, ze mała głowa,”, jak się wtedy mawiało. Cała czwórka tworzyła dwie piękne pary „jak z żurnala”. Jakże im wtedy zazdrościłem! Wydawali mi się godnymi zazdrości playboyami niczym z Monte Carlo, ale i Sopot wystarczył. I gdy moi koledzy planowali, by zostać po studiach lekarzami, inżynierami, prawnikami, a niektórzy być może zachowali jeszcze z dzieciństwa marzenie o byciu strażakiem czy marynarzem, ja marzyłem, być playboyem, jak tamci. Niestety właściwie nigdy mi się to, a już na pewno na tym poziomie co oni, nie udało. Ciężkie jest życie.
Adam Michnik
Powyższe kawałki były bardziej o rzeczach (miejscach i obiektach), niż ludziach, więc wedle zasady mieszania „rzeczy i ludzi”, coś i o człowieku. 75 lat ukończył Adam Michnik. Był czas, że miałem dla niego sporo sympatii, głównie dla jego błyskotliwej inteligencji, humanistycznej erudycji, miłości do kultury i nieco łobuzerskiej dezynwoltury. Podobały mi się też jego wielkoduszność, która pozwalała mu wznosić się ponad urazy (n.p. do generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka), jego antynacjonalizm i … jąkanie. Później drażniły mnie m.in. jego bezwarunkowe poparcie dla brutalnego neoliberalizmu w gospodarce czasu „transformacji” (to m.in. ten neoliberalizm zwalił nam po latach na głowę rządy PiS), meandry w stosunku do kościoła kat., a także nieco zbyt pompatyczny styl pisania. Po raz pierwszy zobaczyłem go 22 maja 1981 roku w Lublinie, na spotkaniu z tłumnie zgromadzoną publicznością w sali kina „Chatka Żaka”. Ludzie chcieli zobaczyć sławnego „diabła” Michnika, czarną legendę ówczesnej propagandy. „Adaś” wskoczył na scenę, z mikrofonem niczym długowłosy piosenkarz w spodniach typu „dzwony”. I gadając, gadają, gadając, cały czas palił papierosy, metodą „łańcuszkową”. Miał wtedy 34 lata, czyli z dzisiejszego punktu widzenia byłby dla mnie młodzieńcem. Młodzian uderzał pewnością siebie, wigorem, nawet sporą dozą zarozumiałości, dobrym humorem, dowcipem, panował nad salą. Od tego czasu minęło 40 lat. „Tempus fugit”.
Śladami „Popiołu i diamentu”
Wybrałem się na kilka dni do Wrocławia. To właściwie zadziwiające, ale przez przeszło sześć dekad życia praktycznie nie byłem w tym mieście. Praktycznie, bo niby trzykrotnie noga moja tam postała, ale raz w dzieciństwie noclegowałem tam jedną tylko noc w drodze do Dusznik-Zdroju, a poza tym dwa razy przejazdem się tam zatrzymałem, nie wychylając się poza najbliższe otoczenie dworca Wrocław Główny. Jeździ człowiek za granicę, paryże, rzymy, berliny, bułgarie, turcje, a swojego kraju na ogół nie zna z autopsji, poza nielicznymi, stałymi szlakami. Wypad do Wrocławia wykorzystałem do uprawiania swojej pasji odwiedzania tzw. lokacji filmowych, czyli miejsc, wnętrz czy plenerów, w których kręcone były głośne i wybitne dzieła sztuki filmowej. Oczywiście, „przemija postać świata”, uległy daleko idącej przemianie, więc wiele tych miejsc wygląda dziś zupełnie inaczej,, niż – powiedzmy – pół wieku temu. Po wielu miejscach zwyczajnie śladu nie ma, jako że zostały radykalnie przebudowane, budynki zburzone itd. We Wrocławiu w roku 1957 Andrzej Wajda nakręcił większość scen „Popiołu i diamentu”. Pierwsza scena została co prawda nakręcona w Trzebnicy, przy tamtejszej kaplicy, ale pierwsza scena wrocławska (choć Wrocław odgrywa tu niby Ostrowiec Świętokrzyski z powieści Andrzejewskiego) rozgrywa się na Rynku Głównym i widać m.in. słynny tamtejszy ratusz. Kręcono też scenę przechodzenia Zbigniewa Cybulskiego (Maciek Chełmicki) i Ewy Krzyżewskiej (Krystyna) ulicą Franciszkańską. Na fotografiach porównawczych (dziś i 64 lata temu) widać, że z pierzei wysokich budynków naprzeciwko kościoła, wzdłuż których idzie owa para, został tylko niski murek około dwumetrowy. W kadrach filmu widać zrujnowane przez wojnę: plac Słowiański, ulicę księcia Witolda. Dziś to wypieszczone pejzaże starego miasta. Nietrudno odgadnąć, że wypieszczony jest też kościół św. Barbary przy ulicy Mikołaja, w którym Maciek z Krystyną odczytują z tablicy fragment wiersza Norwida, z którego wywodzi się tytuł powieści/filmu. Wreszcie, najważniejsze miejsca, w których kręcono ostanie sceny filmu – ucieczkę Maćka po zabójstwie Szczuki. To bezpośrednie otoczenie wiaduktu kolejowego przy ulicach Bogusławskiego, Nasypowej, Zielińskiego i Komandorskiej. Wzdłuż Bogusławskiego i Nasypowej ciągną się dawne podcienia wiaduktu. Dziś są zabudowane, a mur obłożony klinkierem i mieszczą się w nich lokale gastronomiczne, n.p. „Pociąg”, „Mistrz i Małgorzata”. Wypatruję czy jest „Popiół i diament”, ale nie ma. Za to na podporze wiaduktu – tabliczka z pleksy, z kadrem z filmu, wraz z informacją, że był tu kręcony. Uliczka Nasypowa wzdłuż której biegnie Maciek, jest, o dziwo, dość podobna do tej z kadrów filmowych (ruch budowlany na to zadupie jeszcze nie dotarł), zachowała się nawet widoczna w tej scenie w oddali, w tle, stara, szara kamienica. Z estetycznego punktu widzenia jest jednak nawet gorzej niż 64 lata temu. Na ulicę Nasypową „wychodzą” zaplecza wspomnianych lokali, pojemniki na śmieci, odpadki luzem, syfiasto, mnóstwo aut wzdłuż wąskiego chodnika, ale macham na to ręką, skoro przydarzyło mi się „magiczne” spotkanie ze śladami materii sławnego arcydzieła kina. Hotelu „Monopol”, w którym Maciek podpala spirytus w szklankach, nie mogłem zobaczyć, bo akurat tę i inne hotelowe sceny kręcono w atelier, we wrocławskiej wytwórni filmowej. Do dzielnicy Krzyki, gdzie było wysypisko śmieci, na którym w ostatniej scenie filmu umiera Maciek, nie dotarłem, zwłaszcza, że nie zdołałem ustalić czy jeszcze się ono tam mieści. Inna sprawa, że te dzisiejsze wysypiska są zupełnie inne, przemysłowe. Ale może i na wysypisko śmieci przyjdzie kolej, jeśli ponownie wybiorę się do Wrocławia. Ciekawe, że choć przeczytałem dwie bodaj powieści kryminalne Marka Krajewskiego o przedwojennym Breslau, to jakoś mi się nie przypominały. Najtrwalsze pokłady wyobraźni tworzą głównie w dzieciństwie i młodości, a proza Krajewskiego objawiła się dopiero w ciągu ostatnich kilkunastu lat.