22 listopada 2024
trybunna-logo

Kapsułki Pamięci

Kapsułki

Krzysztof Zaleski
Po raz pierwszy zobaczyłem go w roli Józefa Monety w niezłym filmie Janusza Kijowskiego „Indeks”, z tzw. nurtu „moralnego niepokoju”. Nakręcony u schyłku lat siedemdziesiątych został przez cenzurę zatrzymany, stając się tzw. półkownikiem i wychynął na ekrany kin dopiero w 1981 roku. Nawiasem mówiąc: spadkobiercy solidaruchów z tamtych lat sami dziś zaprowadziliby najchętniej ciężką cenzurę, a mnie dziś trudno się nadziwić, że władza ludowa mogła robić tak głupie posunięcia z tak niewinnymi filmami. W tym samym roku zobaczyłem Krzysztofa Zaleskiego w kapitalnym epizodzie perfidnego ze swoim cynicznym uśmiechem agenta Ochrany w „Gorączce” Agnieszki Holland. Ze swoją „knajacką’’, „żulowatą” powierzchownością był świetnym aktorem charakterystycznym. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że pod tym „czerepem rubasznym” kryje się człowiek subtelny i delikatny, wybitny umysł intelektualisty i erudyty, który swoją drogę zawodową rozpoczął od pracy naukowej krytyka i literaturoznawcy w Instytucie Badań Literackich PAN. Jednak zajęcia aktorskie były dla niego drugoplanowe, ponieważ poświęcił się reżyserii teatralnej i telewizyjnej, zajmując wtedy jedną z ważnych pozycji w tej branży. Wyreżyserował szereg wybitnych przedstawień w Teatrze Telewizji, w tym m.in. „Parady” Jana Potockiego czy „Tajnego agenta” według Josepha Conrada. W 2007 roku, a było to za „pierwszych rządów PiS”, napisałem na łamach „Trybuny” jakiś krytyczny tekst o jakiejś audycji nadanej przez program Drugi Polskiego Radia, w tym przy okazji o Krzysztofie Czabańskim, do dziś jednym z pisowskich speców od mediów. W dniu publikacji odebrałem w redakcji telefon z sekretariatu Dwójki. Pani sekretarka, która wykonała ów telefon powiedziała mi, że „pan dyrektor Zaleski zaprasza mnie na kawę”. Przez ułamek sekundy miałem wątpliwość czy przyjąć zaproszenie, bo można się było w tym doczytać eleganckiej formy „wezwania na dywanik” (a w końcu z jakiej racji?) ale machnąłem na to ręką i z ciekawości co będzie, postanowiłem zaproszenie przyjąć. Byłem nawet przygotowany, że na jakieś próby dyscyplinowania mnie czy besztania odwinę się „pisiorowi”. Nazwisko Zaleski (pani sekretarka nie wymieniła imienia) nic mi nie mówiło, w końcu należy do bardzo popularnych. Dopiero kiedy zostałem poproszony do gabinetu dyrektora Dwójki, ze zdumieniem ujrzałem przed sobą tak cenionego przeze mnie aktora, którego nominację jakoś przegapiłem. Na początku pan Zaleski stanął, acz nienapastliwie, w obronie Krzysztofa Czabańskiego, jednak później nasza rozmowa, mimo że miałem w końcu do czynienia z nominatem PiS, przebiegła bardzo mile, zeszła na tematy artystyczne, teatralne i filmowe, a jej puentą było nasze umówienie się na wywiad. Przeprowadziłem go kilka dni później w mieszkaniu pana Krzysztofa i była to dla mnie prawdziwa uczta intelektualna, bo był to imponujący erudyta i bardzo inteligentny człowiek. Nasza zaś relacja personalna zaczęła nabierać kształtu sympatycznej zażyłości na bazie podobnych zainteresowań. Smutny los nie pozwolił mi kontynuować tej miłej i interesującej znajomości. Niespełna dwa lata później pan Krzysztof zmarł po ciężkiej chorobie. A ja sobie myślę, że nie było wtedy jeszcze tak źle, skoro PiS mogło sięgać po ludzi tej klasy, że mieli wtedy jeszcze takie cenne kadry w zanadrzu. Dziś to już niewyobrażalne, a kierownicze funkcje w publicznych mediach zajmują tępi aparatczycy gorliwie wypełniający polityczne dyrektywy.
Beata Tyszkiewicz
Spotkanie to miało miejsce całe lata temu, więc gdy dzwoniłem do sławnej damy polskiego kina, aktorki Wajdy i Hasa, nade wszystko Izabeli Łęckiej z jego ekranizacji „Lalki” Prusa, do tego osoby z arystokratycznymi filiacjami, miałem sporą tremę i niepewność, czy się uda. Jak się okazało, zupełnie niesłusznie. Umówienie okazało się proste, łatwe i przyjemne. Hrabina Beata Tyszkiewicz, która wyznaczyła mi spotkanie (przybyłem na nie z bukietem róż białych i różowych) w dość eleganckiej restauracji przy ulicy Koszykowej, nieopodal placu Na Rozdrożu, okazała się osobą bardzo bezpośrednią w kontakcie, bezpretensjonalną, niemal „równą babką”, jak się kiedyś mawiało. Oczywiście tylko w kontakcie, bo moja rozmówczyni wyglądała w swojej czerni nader wytwornie i onieśmielająco. Na pytania nie odpowiadała bezpośrednio, wprost, raczej okrężnie, odpowiedzi przypominały dywagacje na marginesie podjętych przeze mnie kwestii. Nie zmienia to faktu, że gawędziarsko narracja mojej znakomitej rozmówczyni była nader interesująca, wciągająca, płynna, pełna humoru. Autoryzacja odbyła się kilka dni później, przy tym samym stoliku. Przebiegła lekko i wartko. W moim odczuciu nie mają racji ci, którzy uważają, że z wielkimi damami są wielkie korowody. Moje doświadczenie uczy mnie, że z wielkimi damami jest właśnie bezkolizyjnie. Właśnie dlatego, że są wielkimi damami. To kwestia klasy i poczucia miary.
Wiesław Gołas
Spotkaliśmy się, też sporo już lat temu, w jego garderobie w Teatrze Polskim. W przeciwieństwie do moich odczuć przed spotkaniem z panią Beatą, w tym przypadku to mój rozmówca, wielki aktor, nie tylko sprawiał wrażenie stremowanego i onieśmielonego, ale raz nawet mi to powiedział, co mnie bardzo zdziwiło i podejrzewałem nawet, że to z jego strony jakiś rodzaj gry, zabawy w kotka i myszkę. Myliłem się jednak, jako że pan Wiesław Gołas rzeczywiście jest człowiekiem bardzo skromnym i staromodnie nieśmiałym, tylko dziwiło mnie dlaczego akurat w stosunku do mnie. Pan Wiesław akurat nie jest tzw. urodzonym gawędziarzem. Na pytania odpowiadał krótko, konkretnie, oszczędnie, bez skłonności do rozwijania bujnej opowieści, do tego stopnia, że rzeczywiście miałem wrażenie iż ta jego wstrzemięźliwość wynika z prawdziwej staromodnej i w dzisiejszych czasach już właściwie niespotykanej skromności i nieśmiałości, z autentycznego poczucia, że to co się mówi, nie jest wiele warte. Pewne problemy zaistniały przy okazji autoryzacji. Po przekazaniu panu Wiesławowi spisanego tekstu, długo oczekiwałem na akceptację finalnej wersji. Trwało to tygodniami, a przy okazji każdego mojego kolejnego telefonu, pojawiał się kolejny powód opóźnienia. W końcu zwątpiłem i przestałem dobijać się o autoryzowany tekst. Wiele miesięcy później zadzwoniła do mnie pani, która przedstawiła się jako córka pana Wiesława i powiedziała, że oddając do pralni płaszcz ojca, znalazła w kieszeni tekst wywiadu, a że był tam też przezornie przeze mnie napisany numer mojego telefonu komórkowego, więc była możliwość kontaktu. Okazało się, że pan Wiesław jest bardzo roztargniony i zapomniał, gdzie pomieścił kartki z wywiadem. Kilka dni później, dzięki uprzejmości mojej rozmówczyni, dostałem do ręki autoryzowany tekst wywiadu. Nawiasem mówiąc, pan Wiesław Gołas należy do nielicznych aktorów, którego nadzwyczajne, nieprzeciętne talenty aktorskie z podziwem podkreślają koleżanki i koledzy po fachu.
Bogusław Linda
Gdy spotkaliśmy się w nieistniejącej już od lat kawiarni Nowy Świat u zbiegu Świętokrzyskiej i Nowego Światu właśnie, aktor był na topie swojej popularności. A że miałem za sobą doświadczenie kilku szorstkich z nim kontaktów telefonicznych, gdy prosiłem go o krótkie, okolicznościowe wypowiedzi, na przykład po zgonie Jerzego Kawalerowicza, szedłem na umówione spotkanie nie bez niepokoju. Spotkało mnie jednak bardzo miłe zaskoczenie. Mój sławny rozmówca był bardzo miły, hojny w opowieści i ani trochę nie przypominał w kontakcie Franza Maurera.

Poprzedni

Wyjątkowe księgarnie w Pekinie

Następny

Rok Różewicza: Drut kolczasty bez kolców

Zostaw komentarz