19 listopada 2024
trybunna-logo

Jedna kosztowna pomyłka

Decyzja o zniesieniu embarga na dostawę broni do Wietnamu – mówi pod koniec maja w Hanoi prezydent USA Barack Obama – to tylko pragnienie znormalizowania naszych stosunków do końca.

Stojący obok wietnamski prezydent Tran Dai Quang krótkim stwierdzeniem: Oba nasze kraje w pełni znormalizowały stosunki” potwierdził pragnienie swego amerykańskiego kolegi.
Najlepszym dowodem na normalizację były kontrakty podpisane w czasie wizyty Obamy wartości ponad 16 miliarda USD. Przewidujące sprzedaż nie tylko amerykańskich samolotów pasażerskich, ale też promesy na zakup wojskowych samolotów przeznaczonych do patrolowania granic morskich.
Amerykańskie embargo zostało nałożone w 1964 roku. Wtedy jedynie na Demokratyczną Republikę Wietnamu, czyli Północny Wietnam. Po zjednoczeniu, zaczęło obowiązywać na terenie całego kraju.
Wietnam zjednoczył się wreszcie czterdzieści lat temu. 2 lipca 1976 roku, po połączeniu dwóch dotychczasowych państw, powstała Wietnamska Republika Socjalistyczna ze stolicą w Hanoi. Po 117 latach rozbicia terytorialnego, po długoletniej wojnie z USA.

Wojna, której mogło nie być,

W nocy 29 kwietnia 1975 ambasada USA w Sajgonie przypominała rozgrzaną puszkę sardynek. Setki stłoczonych tam Wietnamczyków wymieszanych z uciekającym personelem ambasady Republiki Korei i nadzorującymi ewakuację Amerykanami.
Śpieszyli się wszyscy. Bali się wkraczających oddziałów północnowietnamskich i gniewu tysięcy Wietnamczyków zgromadzonych za murami placówki. Wymachującymi paszportami z amerykańskimi wizami. W końcu kwietnia ich czarnorynkowa cena, czyli życia, wzrosła do pięciu tysięcy USD.
Rankiem, o 4.42, ambasador USA Graham Martin wsiadł do helikoptera. Wśród Wietnamczyków wybuchła panika, bo następne, wahadłowo kursujące, śmigłowce preferowały białych. Zrozpaczeni Wietnamczycy próbowali przerwać, chroniący lądowisko, kordon marines. W żywiołowej strzelaninie, zapewne od kul południowowietnamskich, zginęło dwóch amerykańskich żołnierzy. Ostatnich poległych w tej wojnie.
O godzinie 7.53 ostatni amerykański helikopter opuścił Wietnam Południowy.
Trzy godziny później pierwszy północnowietnamski czołg wyłamał bramę pałacu prezydenckiego w Sajgonie. Generał Duong Van Mionh, ostatni prezydent Republiki Wietnamu, dzierżył wcześniej przygotowany akt przekazania swej władzy. Ale zdobywcy zlekceważyli go i zażądali bezwarunkowej kapitulacji. Na pałacu zawiesili sztandar rewolucyjnego rządu południowego Wietnamu.
Atak był tak szybki, że ekipy zachodnich telewizji nie zdążyły go sfilmować. Dlatego na prośbę delegacji mediów, jeszcze tego samego dnia, karni żołnierze Ho Chi Minha powtórzyli finał wyzwolenia Sajgonu. Aby przygotowane już kamery uchwyciły ten historyczny moment.
Tak zakończyła się najkosztowniejsza z najgłupszych wojen jakie USA do tej pory toczyły i której mogło nie być.
Trzydzieści lat wcześniej nie było ekip telewizyjnych w Hanoi. Ale świadkowie wszystko zapamiętali. Przyjechał na plac Ba Dinh francuskim samochodem, eskortowany przez gwardię rowerzystów.
Zebrany tam, półmilionowy tłum ujrzał go na prowizorycznej trybunie. W otoczeniu ministrów powołanej właśnie Demokratycznej Republiki Wietnamu i grona amerykańskich oficerów.
„Wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi sobie. Stwórca obdarzył ich niepodważalnymi prawami do życia, prawem do wolności oraz prawem do poszukiwania szczęścia” – odczytał inwokację do napisanej przez siebie Deklaracji Niepodległości Wietnamu. Wzorowanej na Deklaracji Niepodległości USA.
Czynił tak nieprzypadkowo. Za plecami miał Archimedesa Patti, majora amerykańskiego wywiadu. Szefa delegacji armii Stanów Zjednoczonych. Armii, która uzbroiła defilujących przed trybuną partyzantów z nacjonalistycznego Viet-Minhu, upodabniając ich do regularnego wojska. Armii, której samoloty przelatywały nad placem i trybuną oddając zebranym przyjacielskie, sojusznicze pozdrowienia.
I przede wszystkim hołd liderowi Viet-Minhu – Ho Chi Minhowi – proklamującemu wtedy, 2 września 1945 roku, powstanie Demokratycznej Republiki Wietnamu. I przyszłą niepodległość całego kraju.
Proklamującemu na wyrost, bo władza Ho Chi Minha długo się w Hanoi nie utrzymała. Tydzień później wkroczyły tam oddziały nacjonalistów Republiki Chińskiej, niechętnej nacjonalistycznemu Viet-Minhowi. Zajęły północne tereny Wietnamu, bo miesiąc wcześniej, podczas konferencji poczdamskiej, ówcześni przywódcy USA, ZSRR i Wielkiej Brytanii, podzielili świat na sfery swych wpływów. Wtedy też propagandowo lansowana przez Biały Dom idea stopniowego odzyskiwania suwerenności przez państwa kolonialne, została zablokowana. Przez brytyjski, jeszcze wtedy kolonialny Londyn i spragniony nowych europejskich stref wpływów Kreml.
Na konferencji w Poczdamie zadecydowano też o losach Wietnamu. Byłą kolonię francuską, okupowaną od 1940 do 1945 roku przez Japończyków, podzielono na dwie strefy. Północne tereny dostały w zarządzanie sojusznicze Chiny, wtedy rządzone przez nacjonalistę Chiang Kai-sheka. Południe przypadło Wielkiej Brytanii usadowionej w niedalekiej Birmie.
Ale Londyn potrzebował Francji. Dlatego za poparcie brytyjskiej polityki w Niemczech oddał południe Wietnamu generałowi de Gaulle. Przywódca Chin Chiang Kai-shek ciągle potrzebował pieniędzy i politycznego wsparcia na wojny domowe z „komunistami” Mao. Bez większych targów odsprzedał więc Francuzom resztę, czyli północ Wietnamu. Ku zadowoleniu Ho Chi Minha, który wolał mieć za przeciwnika dalekiego, europejskiego okupanta niż wielkiego, azjatyckiego sąsiada. Wietnam zmagał się z chińskimi ekspansjami przez ponad tysiąc dwieście lat, z francuską ekspansją od prawie stu.
Zorganizowana, uzbrojona przez Amerykanów, tradycyjnie bitna, wietnamska Północ powrót Francuzów przyjęła wrogo. Po kilku miesiącach Francuzi kontrolują jedynie miasta i najważniejsze szlaki komunikacyjne. Na pozostałych terenach od 1946 roku toczy się wojna partyzancka.
Na Południu, regionie tradycyjnie biznesowym, przekładającym kooperację ponad walkę, Francuzi radzili sobie lepiej. Wskrzeszali przeszłość. W 1949 roku powołują tam marionetkowy rząd z archaicznym, powszechnie nieszanowanym, cesarzem Bao Daiem.
Po ośmiu latach wojny doborowa armia francuska przegrywa z mistrzowską partyzantką Viet-Minhu. Jej klęskę pieczętuje bitwa w dolinie Dien Bien Phu. Stała się symbolem dla antykolonialnych partyzantek na całym świecie. Wezwaniem do walki z okupacyjnymi armiami. Frantz Fanon, wybitny ideolog antykolonialny, wspominał w swym manifeście „Wyklęty lud ziemi”, jak przykład Dien Bien Phu rozpalał nadzieje algierskiej i innych antyfrancuskich partyzantek.
Po ośmiu latach beznadziejnej wojny Francuzi myśleli o jednym. Jak honorowo wycofać się z Indochin. Z Wietnam, a także Laosu i Kambodży. Za to ocalić dla Francji buntujące się śródziemnomorskie kolonie, zwłaszcza zachować Algierię. Dlatego podczas międzynarodowej konferencji pokojowej w Genewie w 1954 roku Francuzi godzili się na przedkładane im rozwiązania. Wydawało się, że Wietnam zostanie zjednoczony.
Ale pozostałe delegacje miały swoje, inne cele. Wielka Brytania chciała zachować podział Wietnamu, bo osłabiony, był bardziej bezpieczny dla jej azjatyckich sojuszników. Biały Dom przestraszony wojną koreańską i popularnością komunistycznej ideologii w Azji, chciał zatamować tam ekspansję „komunizmu”. Nie miał jeszcze pomysłu jak to uczynić. Osłabiony śmiercią Stalina Związek Radziecki grał dalej rolę światowego mocarstwa, ale daleko wschodnie rozgrywki scedował na swe, wtedy jeszcze sojusznicze, Chiny.
Pekin ograł wszystkich. Wsparł niekomunistyczne rządy w odzyskujących niepodległość Kambodży i Laosie, umacniając tam swe wpływy. Utrzymał dwa konkurencyjne państwa na terenie Wietnamu. Graniczące na linii 17 równoleżnika. Tymczasowo, bo wolą konferencji zjednoczenie Wietnamu miało rychło nastąpić. Po przeprowadzeniu wolnych wyborów w obu prowincjach. Do końca lipca 1956 roku.
Chińska aktywność zmobilizowała Stany Zjednoczone. Postanowiły zablokować wolne wybory. Prognozy były jednoznaczne. Niezwykle popularny Ho Chi Minh i jego nacjonalistyczny Viet-Minh wygrałby je zdecydowania na Północy. I również, choć z gorszym wynikiem, na Południu.
I tak, od jesieni 1954 roku, Amerykanie na południu Wietnamu zajmują miejsce ustępujących Francuzów. Tworzą tam Republikę Wietnamu. Alternatywną wobec północnej, „socjalistycznej” Demokratycznej Republiki Wietnamu. Szukają też nowego wietnamskiego lidera, alternatywnego wobec Ho Chi Minha, swego niedawnego sojusznika w wojnie z Japończykami.

Dobry katolik, ale zamordysta

Stawiają na Ngo Dinh Diema. Działacza politycznego, wietnamskiego katolika. Powszechnie poważanego przez wietnamskich działaczy niepodległościowych. Warto przypomnieć, że w 1945 roku Ho Chi Minh tworząc rząd DRW zaproponował udział w nim Ngo Din Diemowi. Ale ten odmówił i wyjechał potem do USA.
Amerykanom Ngo Dinh Diem nie odmówił. Został premierem Republiki Wietnamu. Dzięki amerykańskiej pomocy ożywił gospodarkę swojego kraju. Łatwo obalił niepopularnego cesarza, szybko ubrał Południowy Wietnam w demokratyczne szaty. Podczas swej wizyty w USA w 1957 amerykańskie media uznały go za „Jedną z największych postaci XX wieku”.
Ale premier Ngo Dinh miał drugą twarz. Katolickiego inkwizytora. Kazał śledzić i surowo zwalczać wszelką opozycję. Irracjonalnie rozpalił konflikty z popularnymi na Południu sektami religijnymi i cieszącymi się poważaniem buddystami. Miał też liczną, niezwykle pazerną rodzinę, która obsadziła najważniejsze stanowiska w państwie. Od ministra – szefa policji po kardynała. W Sajgonie żartowano, że przed braćmi Ngo Dinh nie ma ucieczki. Kontrolują wszystko, co jest na ziemi i jeszcze dodatkowo to, co w niebie.
W listopadzie 1966 roku wspierany przez administrację USA pucz południowo wietnamskich wojskowych obalił rząd premiera Ngo Dinh Diema. Znienawidzonego premiera i jego brata – szefa policji Ngo Dinh Nhu żołnierze odnaleźli w kościele w dzielnicy chińskiej. I zabili ich bez wahania. Na wieść o tym nazajutrz mieszkańcy Sajgonu szaleli z radości.
Radość była krótka, bo późniejsze, często zmieniające się rządy wojskowych miały wspólne cechy. Gigantyczny pociąg do korupcji i brak zdecydowania w walce z partyzantami Wietkongu i armią wietnamskiej północy.
Wojna wietnamska kosztowała USA ponad 60 tysięcy zabitych, 313 tysięcy rannych, w tym ponad 150 tysięcy inwalidów. Wietnam południowy prawie 300 tysięcy zabitych żołnierzy. Straty Wietnamu Północnego, sumując żołnierzy, partyzantów i cywilów, szacuje się nawet na ponad milion zabitych.

Wojna, wojna i po

„Cieszymy się, że znów jesteście” takimi transparentami witano Amerykanów w Hanoi i Ho Chi Minh City, czyli w Sajgonie, w 1995 roku. Kiedy między obu państwami nawiązano stosunki dyplomatyczne. Zniesiono amerykańskie embarga. Wietnam po reformach „doi moi” stał się kolejnym gospodarczym „azjatyckim tygrysem”. Światowym liderem w produkcji kawy, ryżu, przypraw, ale też miejscem inwestycji dla kapitału japońskiego, południowokoreańskiego, singapurskiego, amerykańskiego i europejskiego.
Dwadzieścia lat po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych Wietnam jest najważniejszym sojusznikiem USA w Indochinach. Jednym z filarów antychińskiego bloku w regionie Pacyfiku.
Dzisiaj amerykańskie delegacje składające wieńce w hanojskim mauzoleum Ho Chi Minha gorzko wspominają błędy swych prezydentów. Którzy zamiast postawić na nacjonalistycznego, pragmatycznego lewicowca wybrali patriotycznego, fanatycznego katolika.
Dzisiaj wielu amerykańskich historyków i publicystów skłania się ku tezie, że Ho Chi Minh mógł być takim „azjatyckim Tito”. Autentycznym przywódcą narodu, zachowującym niezależność od Moskwy i Pekinu. Jeden zły personalny wybór doprowadził do wyniszczającej, wieloletniej wojny. Zakończonej w 1976 roku formalnym zjednoczeniem obu państw. Czterdziestoletnim okresem normalizowania relacji USA – Wietnam.
A przecież gdyby w 1954 roku Amerykanie nie brzydzili się „komunistą” Ho Chi Minh’em nie musieliby potem masowo ginąć w Wietnamie. Uciekać z niego pozostawiając swych sojuszników. I wracać tam ponownie. Znowu z dobrą miną. Teraz do antychińskiej gry.

Poprzedni

Chiny wygrażają USA

Następny

Franciszek w Polsce – czyli Kościoła dylematy z nacjonalizmem