22 listopada 2024
trybunna-logo

Jeden z sześciu milionów

Trauma po tamtych doświadczeniach nie przemija nigdy.

 

Lato. Dzień słoneczny. Koniec lipca 1943 roku. Pogodne dni, jakże dramatyczne na polskiej ziemi, dla ludzi prześladowanych, ściganych, zabijanych jak zwierzęta. Czasy okrutne, zanik człowieczeństwa, pełny jego deficyt. Dominacja tych, którzy mieli unicestwiać ludzi rasy niegermańskiej, a szczególnie Żydów, na których wydano największy w historii świata wyrok ludobójstwa. Wszyscy Żydzi mieli być unicestwieni. Taką decyzję mogli podjąć tylko ludzie, którzy byli pozbawieni minimum zwykłego człowieczeństwa. Te watahy morderców, o zgrozo, miały czelność odwoływać się do Boga.

W tej szczególnej scenerii, konsekwentnie realizowanej strategii mordowania ludzi, Tadeusz i Mietek wybrali się na małą wycieczkę po obrzeżach Sokołowa Podlaskiego. Obaj ukończyli trzecią klasę szkoły podstawowej. Mieli trochę szczęścia. Większość ich rówieśników w ogóle nie chodziło do szkół. W mieście liczącym czternaście tysięcy mieszkańców była tylko jedna szkoła mieszcząca się w barakach. Teraz budynki szkolne były siedzibą władz okupacyjnych.

Ten ich spacer za miasto odbywał się parę dni po likwidacji getta. Sześć tysięcy mieszkańców, Żydów, zagazowano, a następnie spalono w piecach krematoryjnych w pobliskim niemieckim obozie zagłady w Treblince. Chłopcy przyglądali się jak strzelano do uciekających osób. Ten pochód, marsz śmierci na dworzec kolejowy trwał cały dzień. Tam stały już składy pociągów towarowych. Ten szczególny pochód odbywał się ulicą Lipową i Węgrowską, teraz Wolności. Czy tych ulic nie należałoby nazwać ulicami Męczenników Żydowskich?

Idąc na ten swój letni spacer, wciąż myśleli o tym, co widzieli, a szczególnie o ich znajomych rówieśnikach, z którymi jeszcze nie tak dawno kopali piłkę i grali w różne gry, a m.in. w palanta i w klipę. Rozmyślali o makabrycznych scenach zabójstwa uciekających osób. Niektórzy z nich umierali dopiero po paru godzinach. Idąc, wspominali swoich żydowskich kolegów. Jeszcze wówczas łudzili się, że może kiedyś ich spotkają.

Tak doszli do ścieżki, którą można było skręcić na drogę wiodącą w kierunku lasu zwanego potocznie „Pod Zieloną”, odległego o kilka kilometrów od miasta. Weszli w dość wysoką trawę na pastwisku bydła. W pobliżu było kilka drewnianych domów i zabudowań gospodarczych krytych słomą i gontem. Małe domki zamieszkałe przez rodziny zajmujące się różnymi zawodami, a szczególnie małym handlem niemal wszystkim, co było w tym czasie w obiegu. Pasło się tam kilka krów. Pastuchów nie było. Miały one na szyjach łańcuchy przymocowane do drewnianych palików. Słońce, będąc jeszcze wysoko, sprzyjało licznym owadom, które atakowały pasące się krowy.

Przy jednej z krów przebywał starszy mężczyzna. Był kulawy, utykał na prawą nogę. Jego zabudowania były ostatnie na tym skromnym osiedlu. Wokół domów były niewielkie ogrody z drzewami owocowymi. Mieszkańcy miasta, idąc latem na grzyby i jagody zawsze przechodzili przez to osiedle. Tędy było najbliżej do lasu. Spokój. Cisza. Położyli się więc na trawie wśród polnych kwiatów przeróżnych kolorów.

W pewnym momencie usłyszeli krzyk w języku niemieckim, który stał się przyczyną ich trwogi. Kilkukrotne „Halt! Halt!” wywołało u nich dreszcze. Nieco się podnosząc, ujrzeli Niemca. Był w mundurze, trzymał w ręku pistolet. Nie ruszali się z miejsca. Bali się. Mocno przytulili się do ziemi. Wysoka trawa pomogła im z ukrycia obserwować uciekającego człowieka i biegnącego za nim Niemca. Młody mężczyzna był bardzo wycieńczony, więc biegł w kierunku upragnionego lasu oddalonego o kilkadziesiąt metrów coraz wolniej. Wydawało się im, że zaraz padnie na ziemię.

Na drodze uciekającego stał właściciel krowy. Uciekający musiał biec w kierunku, gdzie stał starszy człowiek. Niemiec po dwóch strzałach polecił mu zatrzymać go. Słysząc groźbę Niemca, pozorował zatrzymanie Żyda. Chłopcy patrzyli, jak morderca znęcał się nad Polakiem za to, że nie zschwytał uciekającego. Kolejne dwa strzały, które przeszyły ciało uciekającego, jeszcze nie pozbawiły go życia. Strzelił więc jeszcze raz w klatkę piersiową, ale już w leżącego.

Chłopcy byli ogromnie wystraszeni, przyglądając się, jak na ich oczach morduje się niewinnego człowieka, tylko nieco starszego od nich. Niemiecki morderca polecił Polakowi zakopać zabitego. Powiedział, że przyjdzie sprawdzić, jak wykonał to zadanie, a następnie odszedł.

Gdy był już niewidoczny, chłopcy wstali. Tadeusz pierwszy podszedł do leżącego. Właściciel krowy poszedł po odpowiednie narzędzie do wykopania mogiły. I znów śmiertelna cisza wokół ofiary. Dwaj młodzieńcy chcieli uciec z tego miejsca, jednak patrząc na martwego człowieka, który miał być zakopany do dołu, uznali, że to takie niekatolickie.

Z inicjatywy Mietka odstąpili jednak od zamiaru odejścia, by ewentualnie pomóc przy tym pochówku. Widzieli już wielu zabitych Żydów w marszu z ul. Lipowej i Węgrowskiej na skrzyżowanie z Sadową koło kościoła do miejsca zagłady. A jednak ten widok wstrząsnął ich do głębi. Byli załamani, mocno przeżywali to makabryczne wydarzenie. Dlaczego Niemiec zabił młodego człowieka? Nie byli w stanie zrozumieć, skąd w ludziach jest tyle nienawiści. Co on im takiego uczynił, że musiał być pozbawiony życia. Takie myśli im się kołatały w głowach.

Przyszedł starszy człowiek ze sztychówką do kopania. Leżący nie dawał znaku życia. Oczy miał zamknięte. Patrzyli na jego twarz. Była biała jak śnieg. Miał na sobie mocno zniszczoną koszulę i spodnie. Przyszedł główny „grabarz”.

Leżący jednak tymczasem zaczął otwierać oczy, odzyskując chyba przytomność. Nieco się poruszył. Starszy człowiek kopał mogiłę. Umierający znów stracił przytomność. Chyba się domyślił, co go czeka. Przestraszył się ogromnie. Było to widoczne na jego twarzy. Kopano mu miejsce spoczynku na łące, w wysokiej trawie, wśród dziko rosnących polnych kwiatów. Kopanie grobu zakończono. Był niezbyt głęboki, nie taki, w jakich się chowa zmarłych na cmentarzach. Umierający człowiek przez chwilę się wpatrywał, co się dzieje. Chyba dostrzegał stojące przy nim osoby. I znów stracił przytomność.

Chłopcy przyglądali się konającemu. Było to coś przerażającego. Tadeusz i Mietek też przez parę minut kopali mogiłę, gdyż ich przypadkowy znajomy był zmęczony, miał już bowiem swoje lata.

Mogiła była gotowa, ale ciała jeszcze nie włożyli do grobu. Czekali, nie spieszyli się. Zastanawiali się, czy jeszcze żyje. Nikt z tej trójki nie odważył się sprawdzić, czy już zakończył swe młode życie. Nie poruszał się i nie oddychał. Czekali.

Położyli go w grobie. Przyglądali się, sprawdzając, że może jeszcze żyje. Sypali ziemię na nogi. Gdy sypali już ziemię na pierś, na moment odzyskał przytomność. Rękami zgarniał ziemię ze swojego ciała.

Ogarnęło ich przerażenie i strach. Ten człowiek jeszcze żył! Co robić? Uciekać z tego strasznego miejsca, czy zaczekać jeszcze z zasypywaniem? To były potworne przeżycia dla młodych uczestników tego makabrycznego pogrzebu. Jeżeli zgarniał sypaną ziemię, to przecież musiał mieć przebłyski świadomości, że jest zakopywany w grobie. Chłopcy chcieli jak najdalej uciec z tego miejsca, ale główny grabarz pozostał.

Niemiec wiedział, gdzie mieszka jego rodzina. Groził. Dwaj chłopcy niemal krzyczeli, że jeszcze żyje, więc nie można sypać na niego ziemi. Jednocześnie bali się, co będzie z nimi, gdy wróci Niemiec. Słońce już kryło się za domami i drzewami. Nie odchodzili, postanowili poczekać.

„Niech pan już idzie do domu” – proponowali, widząc, jak czuje się główny uczestnik tego pogrzebu. „My usypiemy grób, gdy zakończy swój żywot” – powiedział Mietek. Odmówił. Nie odszedł. Bał się konsekwencji, że nie wykonał zadania. Był do końca pogrzebowej ceremonii nieznanego człowieka, choć chwiał się na nogach. „To niech pan siądzie” – zaproponowali. Siadł, ciężko oddychając i patrząc na nich wzrokiem człowieka moralnie załamanego. Dał się jednak przekonać.

Odszedł bardzo wolno, nogi nie chciały go nieść. Czuł się zdruzgotany moralnie. A może tak bolały go myśli, że był sprawcą zatrzymania człowieka uciekającego przed mordercą. Nigdy już z nim nie rozmawiali o tym wydarzeniu. Tuż po zakończeniu wojny zmarł, a do końca życia zamknął się w sobie, z nikim nie rozmawiając na temat tego wydarzenia. Unikał sąsiadów, gdyż dotarła do nich wiadomość, że pomagał Niemcowi zabić Żyda. Niektórzy nawet mówili, że pomieszało mu się w głowie.

Minęła może godzina od czasu, kiedy konający Żyd próbował zrzucać sypaną na niego ziemię. Ściemniało się. Tadeusz i Mietek spoglądali na twarz leżącego w dole człowieka. Nie dostrzegli żadnych objawów życia, jednak wciąż stali przy nim. Zerwali trochę polnych kwiatów i wysokiej trawy, kładąc je na głowę i szyję. „Czy już nie żyje” – spytał Tadeusz Mietka. W pobliżu nikogo nie było, by móc się poradzić, czy można już zasypać ciało. Musieli sami zdecydować o tym. Powoli zaczęli sypać ziemię na nogi.

Nie spieszyli się. A może odzyska przytomność? – myśleli. Grób zasypywali niejako etapami. Łudzili się, że może jeszcze żyje. Gdy był już zasypany po szyję, przerwali tę wymuszoną czynność. Tylko głowa nie była jeszcze zasypana. Był to widok przerażający. Będzie bardzo długo tkwił w ich pamięci.

Zasypywanie grobu trwało długo. Zasypali szyję, następnie jedną łopatę ziemi wysypali na głowę. Krótka przerwa i kolejne łopaty. Gdy skończyli swoją powinność było już całkiem ciemno. Położyli na usypanym grobie trochę zerwanych wcześniej kwiatów.

Musiał umrzeć, bo był Żydem, a na swojej drodze spotkał człowieka lepszej rasy. To był jeden z sześciu milionów Żydów zamordowanych przez Niemców, w tym trzech milionów w Polsce.

 

To krótkie wspomnienie napisałem na podstawie relacji Mieczysława, traktując je jako ilustrację większego opracowania pt. „Okupanci”, które było publikowane w dwóch częściach w dzienniku „Trybuna”. Polska proporcjonalnie poniosła największe straty ludnościowe w czasie okupacji niemieckiej w latach 1939-1945. Ten młody Żyd pochowany, a raczej zakopany – bo co to był za pogrzeb – to jeden spośród sześciu milionów zamordowanych przez zdziczałych i nieludzkich Niemców. Musiał zginąć, bo na drodze swej ucieczki do lasu spotkał mordercę, człowieka upadłego, pozbawionego człowieczeństwa. Musiał zginąć tylko dlatego, że był żydowskiej narodowości. Teraz, już dziesiątki lat po wojnie, hitlerowscy oprawcy oskarżani o zbrodnie wojenne tłumaczą się, że tylko wykonywali rozkazy. Ten zabójca, gdyby miał w sobie chociaż trochę ludzkiego sumienia, mógł uciekającego nie zauważyć. Był jednak porażony rasistowską teorią ras ludzkich, więc musiał zabić. Ten młody człowiek mógł przecież żyć jeszcze długie lata, tak jak wielu Żydów ukrywanych przez polskie rodziny, mimo że tylko w Polsce za pomoc Żydom karano śmiercią.

O tej wielkiej zbrodni zagłady niemal całego narodu trzeba pamiętać i mówić kolejnym pokoleniom ludzi na całym świecie. Nie wolno nam tego zapominać, trzeba o tym nieustannie mówić i pisać. Szczególnie tym społecznościom, w których wciąż daje o sobie znać antyludzkie zjawisko antysemityzmu, nienawiści do naszych braci. Ten wspaniały naród, tak brutalnie potraktowany przez historię, wciąż musi się bronić przed atakami nienawiści.

Poprzedni

Boniek ma problem

Następny

Żerowanie na migrantach

Zostaw komentarz