18 listopada 2024
trybunna-logo

Jakie czasy takie obyczaje

Myśląc o historii zwykle zwracamy uwagę na przeszłość, choć przecież codziennie tworzymy historię, którą badać będą ci co po nas przyjdą.

Warto o tym pamiętać podejmując działania, dokonując wyborów, budując świat cegiełka po cegiełce. Nawet najmniejszej.
Odkrywanie powiązań między nawet najdrobniejszymi faktami i przejawami życia bywa zajęciem nie mniej pasjonującym, niż odkrywanie grobowców nieznanych jeszcze faraonów czy znajdowaniem legendarnych skarbów.
Czasami takie właśnie drobiazgi powiedzą nam o danej epoce więcej, niż wielkie postaci czy opisy politycznych wydarzeń. Historyk bez trudu udowodni wam np. związek między językiem urzędowym, a statusem społecznym jakiejś grupy ludności zamieszkującej wybrany kraj i będącej obiektem operacji biurokratycznych.
Od niepamiętnych czasów kancelarie miały ustalony schemat wydawanych dokumentów, co nam dzisiaj znacznie ułatwia odróżnienie autentyków od falsyfikatów. Używane zwroty, treść podzielona na schematycznie wydzielone akapity, hierarchia miejsc na poszczególne podpisy. To tak w dużym skrócie.
Język dokumentów zmieniał się wraz z formami rządów. Od monarchii, gdzie z dokumentów aż zionęło urzędowym uwielbieniem dla władcy i wszystko działo się z jego łaski po rządy demokratyczne, gdy to dokumenty przyjęły język suchy, pozbawiony wszelkich emocji, informacyjny, rzeczowy i trochę bezpłciowy.
Przy odpowiednio dużej liczbie materiałów, na podstawie treści i języka można bez trudu określić epokę, z której pochodzą. Pamiętam spór, jaki kiedyś toczyłem z kolegą na temat niedatowanego dokumentu rękopiśmiennego, a który to spór zakończyło odczytanie wzmianki o… łyżeczce od herbaty. Niby drobiazg, ale wiedząc od kiedy mamy w Polsce do czynienia z herbatą, a więc i łyżeczkami do niej, mogliśmy z czystym sumieniem określić wstępnie wiek dokumentu jeszcze przed analizą samego papieru.
Przeglądając stosowane jeszcze niedawno dokumenty urzędowe można było dostrzec to o czym napisałem powyżej: brak emocjonalnego zaangażowania instytucji w korespondencji urzędowej z obywatelem. Zawiadomienia, wezwania, informacje, poświadczenia i wiele, wiele innych.
Tym bardziej zdumiała mnie treść dokumentu, jaki ostatnio otrzymała obywatelka mojego miasta z miejscowego urzędu skarbowego, a dotyczącego niezapłaconego przez nią rzekomo podatku.
Oczywiście, rzecz taka zdarzyć się mogła, nikt nie jest nieomylny, choć nie bardzo wiem jaki podatek miałaby płacić nauczycielka emerytka niemająca poza emeryturą innych źródeł dochodu. To co jednak zaskoczyło najbardziej to język owego dokumentu.
Nie wiem kto redaguje te pisma, ale musi to być wybitny talent, na dodatek szalenie zaangażowany patriota zdruzgotany samą myślą o pazernej emerytce, która chciała okraść naszą Ojczyznę i uniemożliwić państwu wykonywanie jego zadań wobec wymagających troski obywateli. Od razu wyjaśniam, co zresztą od początku wydaje się być oczywiste. Był to błąd, ale… urzędu skarbowego. Zdarza się, panie urzędniczki też ludzie i nie mam pretensji, że czasem się pomylą.

Gdyby nie ten język.

Dlaczego z góry, bez dokładnego sprawdzenia traktuje się obywatela jako przestępcę? Nikt nie założył nawet pomyłki, nieścisłości itd. Nie – od razu – zbrodniarz! Nikt nie poprosił pani emerytki o wyjaśnienia, tylko od razu „proszę zapłacić!”, a potem na dodatek groźby.
„Niech pani nie będzie nieodpowiedzialnym mieszkańcem swojej gminy….”
Jak dla mnie — to zwykłe chamstwo, ale może się mylę.
„Będziemy monitorować pani reakcję …”
Ja też monitorowałem. Najpierw emerytowana nauczycielka omal nie zeszła na zawał. I nic dziwnego, żądana kwota przekraczała wysokość jej emerytury. Następnie udała się do urzędu skarbowego. Po sprawdzeniu „stanu zbrodni” okazało się, że to nieporozumienie.
Monitorowałem (a tso, też mogę, nie?) reakcję pani urzędniczki.
Oto jej opis: „… aaaaa…. no tak…. faktycznie…”
To wszystko.
Głupstwo, drobiazg – powie ktoś. Może i tak. Ale to jest nic innego jak kontakt państwa z obywatelem. Skąd więc to chamstwo, ta agresja? Jeśli państwo w osobach jego urzędników przestaje być wzorem zachowań społecznych, to kto lub co ma nim być? Czy też nie ma być w ogóle żadnych wzorów?

Chlew i salon, uprzejmość i zwyczajne zbydlęcenie – wszystko jest równouprawnione?

Czego spodziewać się może państwo po obywatelach tak przezeń traktowanych?
A nawiązując do wstępu moich wywodów, to gdybym na podstawie języka użytego w urzędowej korespondencji miał określić formę rządów, w czasie której został dokument wydany, to miałbym trudności z jej określeniem.
Narzekaliśmy za komuny na bezduszność urzędów, ale w tej sytuacji nie wiem, czy nie była ona mimo wszystko lepsza, niż obecna ich „duszność”.
A paniom z urzędu skarbowego, tak lubiącym monitorować, polecam obiekt na miejskiej plaży, który z pewnością zastąpi im zabawę, którą zepsuła emerytka nauczycielka, która nie okazała się niczemu winna.
Bez poważania… cóż – jakie tempora takie mores.

Poprzedni

500+ wyciągnie z biedy 1,5 mln Polaków

Następny

Hipokryzja