16 listopada 2024
trybunna-logo

Jak elity zdradziły robotników

Minęły dekady od czasu Porozumień Sierpniowych w 1980 r. Niestety narracja dominująca zarówno w mediach jak i w przekazie polityków konsekwentnie pomija robotniczy, klasowy charakter tamtych historycznych wydarzeń. Pozostał tylko mit służący legitymizacji neoliberalizmu. Trudno będzie myśleć o lepszej przyszłości dla Polski bez pamięci o duchu sprawiedliwości społecznej, który spajał masowy ruch pierwszej „Solidarności”.

“Solidarność” dzisiaj bardziej kojarzy się z wojną polsko-polską i traumatyczną historią transformacji niż z bezprecedensowym zrywem polskiego społeczeństwa przeciwko autorytarnej władzy. “Solidarność” z symbolu demokratycznej, pokojowej rewolucji stała się symbolem zakulisowych układów i polityki robionej kosztem najsłabszych. Jej mit można odzyskać jedynie po uczciwej dyskusji na temat odpowiedzialności intelektualnych elit, które kosztem robotników, ze związku zrobiły „trampolinę” do najważniejszych stanowisk w państwie. 

Wstręt do klasy robotniczej

Co roku przez kilka dni na przełomie sierpnia i września słowo solidarność jest odmieniana na wszelkie przypadki. W tym roku przypada czterdziesta rocznica porozumień sierpniowych, ale poza kilkoma okolicznościowymi wywiadami nie odbyła się w Polsce żadna głębsza dyskusja na temat rewolucji “Solidarności” i jej wpływu na życie w Polsce. Przyjmuje się za truizm, że wydarzenia na Wybrzeżu miały ogromny wpływ na rozmontowanie systemu komunistycznego. Nie ulega wątpliwości, że  rejestracja niezależnego od władzy związku zawodowego była potężnym ciosem dla reżimu. Powstała masowa organizacja, która w swoim szczytowym momencie mogła liczyć nawet dziesięć milionów członków.

Dzisiaj o “Solidarności” najczęściej mówi się w kategoriach ruchu społecznego, albo wręcz zalążków społeczeństwa obywatelskiego. W ten sposób wymazuje się klasowy i ludowy charakter “Solidarności”, który dla wszystkich w 1980 roku był oczywisty. Niedawno zmarły filozof Andrzej Walicki, który był autorem jednej z najbardziej ostrych krytyk związku, napisał w 1984 roku, że “Solidarność” to „socjalistyczny ruch mas, ruch dążący do partycypacji we władzy lub do przejęcia władzy, ale nie do prawnego ograniczenia zakresu władzy w imię wolności jednostki; ruch dążący nie tyle do separacji ekonomiki od polityki, lecz raczej do demokratyzacji politycznej kontroli nad ekonomiką. Jest to więc ruch demokratyczny, ale nie ruch liberalny, ruch walczący z autorytarnym, biurokratycznym kolektywizmem nie w imię wartości indywidualistycznych, lecz w imię demokratycznego kolektywizmu mas”. Walicki zaatakował “Solidarność” jako ruch paratotalitarny (!), który zagraża polskiej państwowości. Filozofowi przeszkadzał egalitarny charakter związku, który w swoich żądaniach miał nawet czelność ustalenia maksymalnego dopuszczalnego dochodu. “Solidarność” domagała się w pierwszej kolejności równości, a nie indywidualnej wolności. Związkowcy chcieli prymatu polityki nad ekonomią: gospodarka miała podlegać społecznej kontroli tych, którzy ją tworzyli: pracowników. Tylko w ten sposób można było zapewnić godność każdemu człowiekowi. To dzięki równości mogliśmy być wolni. 

Zwycięstwo robotników i egalitarny charakter postulatów nie mógł się podobać polskim elitom. Wbrew powszechnej opinii “Solidarność” nie powstała dzięki Komitetowi Obrony Robotników. Taką opinię można znaleźć w niezliczonych publikacjach na temat Solidarności. Powielali ją przede wszystkim sami zainteresowani z Janem Józefem Lipskim i Jackiem Kuroniem na czele. Rzeczywiście wydawany przez KOR “Robotnik” trafiał do Stoczni i był źródłem bezcennych informacji. Strajk współorganizował Bogdan Borusewicz, który był współpracownikiem KOR-u. Liderzy KOR-u nigdy jednak nie forsowali propozycji stworzenia niezależnych od władz PRL-u związków zawodowych. Jacek Kuroń do dnia swojego aresztowania w Warszawie próbował przekonać strajkujących do rezygnacji z pierwszego postulatu.

Legalizacja “Solidarności” była dla inteligencji perspektywą niewyobrażalną. Intelektualiści nie znali dobrze doświadczeń ruchu robotniczego i charakteru całego środowiska. Robotnicy na Wybrzeżu już w grudniu 1970 roku okazali się wyjątkowo trudnym przeciwnikiem dla władz. Wówczas w Szczecinie, Gdyni i Gdańsku powstały komitety strajkowe, które wyłoniły się z reprezentacji setek załóg robotniczych. Wówczas pierwszy raz pojawił się postulat niezależnych związków zawodowych. Robotnicy wiedzieli już po wydarzeniach w Poznaniu w 1956 roku, że strajki na ulicach mogą skończyć się krwawo. Z doświadczeń ruchu robotniczego powstała strategia organizowania strajków solidarnościowych, okupacyjnych i koordynacji działań między zakładami. W 1976 roku w odpowiedzi na podwyżki cen żywności wybuchło dziesiątki strajków okupacyjnych w całym kraju.

KOR powstał gdy kapitał kulturowy i organizacyjny potrzebny do zorganizowania wielkiego strajku w sierpniu 1980 roku już istniał. Charakterystyczne jest, że delegacja intelektualistów, która przybyła do Stoczni Gdańskiej w 1980 roku chciała pełnić rolę arbitrów między władzami PRL a strajkującymi. Ich obecność miała działać “cywilizująco” na robotników. Mieli wybić im z głowy radykalne pomysł legalizacji niezależnego związku zawodowego. Robotnicy szybko sprowadzili inteligentów do parteru. Zostali doradcami związkowców, którzy mieli pełnić jedynie rolę pomocniczą w całym procesie. Okazało się szybko, że to robotnicy mieli racje. Władza musiała ugiąć się przed siłą, która zatrzymała całe państwo. 

Od momentu wprowadzenia stanu wojennego krytyka “Solidarności” ze strony opozycyjnych intelektualistów stawała się coraz silniejsza. “Solidarność” krytykował m.in. Adam Michnik, Andrzej Walicki, a całe środowisko gdańskich liberałów z Gdańska – wówczas jeszcze marginalne – na czele z Donaldem Tuskiem waliło w “Solidarność” jak w bęben. Ruch robotniczy został przez warszawskich socjologów uznany za populistyczny i autorytarny. Resentyment elit wobec robotników szybko został zracjonalizowany na płaszczyźnie neoliberalnej agendy gospodarczej. Robotnicy stali się wrogami reformy państwa opartej na prywatyzacji przemysłu i usług publicznych. Liberalna inteligencja dostała potężne narzędzie do walki o władzę w kraju. Walicki narzekał, że “Solidarność” dąży do „demokratyzacji politycznej kontroli nad ekonomiką”. Neoliberalizm chciał zniesienia jakiejkolwiek społecznej kontroli nad gospodarką. Chciał rządzić w imię wolnego rynku, za którym, co dla wszystkich było dość oczywiste, stał wielki biznes i elity kraju. Uderzenie w robotników i wszystkich, którzy utrzymywali się z fizycznej pracy nabrało obiektywnego charakteru walki o dobro kraju.

1989: koniec marzeń o sprawiedliwości społecznej

W 1988 roku powstała polityczna czapa nad “Solidarnością” w postaci Komitetu Obywatelskiego. Struktura była złożona niemal wyłącznie z polskiej inteligencji, artystów, pisarzy i akademików. W ten sposób pozbawiono demokratyczne władze “Solidarności” wpływu na negocjacje z władzami i wybór list opozycji do parlamentu. Zdelegalizowany związek nie miał w 1988 roku już tyle siły, żeby postawić się Lechowi Wałęsie i skupionej wokół niego opozycyjnej inteligencji. To właśnie ona już od początku lat osiemdziesiątych wysyłała sygnały do władz PRL-u, że jest gotowa się porozumieć na gruncie neoliberalnej reformy gospodarczej. Komuniści woleli mieć po drugiej stronie negocjacji inteligentów, którzy czcili indywidualną wolność, ale czuli odrazę do równości.

W 1989 roku Sejm Kontraktowy wybrany jedynie w częściowo wolnych wyborach wyrzucił do kosza na śmieci ustalenia okrągłego stołu, które przewidywały stopniowe przejście z gospodarki centralnie planowanej w gospodarkę rynkową. Polska gospodarka zamiast reformy w duchu współodpowiedzialności i równości dostała potężne uderzenie w samo serce. Rząd “Solidarności” bez demokratycznego mandatu zniósł większość barier celnych, które umożliwiły tani import, doprowadził do gigantycznej inflacji i kosmicznego wzrostu oprocentowania kredytów, które przełożyły się na niewypłacalność tysięcy rolników i przedsiębiorstw.

Na koniec solidarnościowy rząd wybił też związkom zawodowym zęby, radykalnie ograniczając prawo do strajku. Zdaniem ekonomisty Tadeusza Kowalika powstał neoliberalny ustrój, którego „znakiem firmowym stało się masowe i permanentne, przez wiele lat najwyższe w Europie Środkowej, a potem najwyższe w UE bezrobocie; jedne z najwyższych rozpiętości dochodowych; demontaż państwa opiekuńczego. Dodać do tego należy złamanie siły negocjacyjnej pracobiorców. Szokowa operacja oznaczała zgodę na wprowadzenie do Polski najgorszej odmiany kapitalizmu”. 

Negocjatorzy z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, którzy prowadzili rozmowy z polskim rządem byli zaskoczeni z jaką łatwością polska strona przyjęła końską kurację. Z trzech wariantów, Polacy wybrali wariant najbardziej radykalny, który najbardziej uderzał w realne dochody pracowników. Inteligencja zachowała się w 1989 roku zgodnie ze swoim klasowym interesem – przerzuciła koszt reform na grupę, która jako jedyna zagrażała jej pozycji. Dzięki temu inteligenccy liderzy osiągnęli stawiany przed sobą cel: monopol na uprawianie polityki i władzę. Neoliberalna agenda dawała wymówkę do marginalizacji “Solidarności” i całej klasy robotniczej. Jeśli ktoś zdradził w Magdalence lub przy Okrągłym Stole, to elity zdradziły lud. Nie trzeba było do tego żadnych agentów.

Wojna polsko-polska, która poróżniła Kaczyńskiego i Tuska, wybuchła znacznie później. Była to typowa kłótnia w elitarnej postsolidarnościowej rodzinie. Nie o wartości w niej chodziło, nie o kierunek transformacji, nie o prywatyzację gospodarki, nie o rozmontowanie państwa opiekuńczego, ale o władzę. Postsolidarnościowe elity należy rozliczyć za lata 1989-1991. Neoliberalna i niedemokratyczna kontrrewolucja zmiotła wówczas demokratyczną rewolucję “Solidarności”. Jeśli chcemy odzyskać “Solidarność” dla następnych pokoleń odpowiedzialnych za te wydarzenia należy nam się uczciwa dyskusja o tamtych czasach. 

Poprzedni

Peter Brook był wizjonerem teatru

Następny

Metro pobożnych życzeń